Lucy Williams
właśc. Lucelia Marceline Williams — urodzona 13 sierpnia 2004 roku w niewielkiej nadbrzeżnej miejscowości na północy Anglii — DRUGI ROK SPECIALIZATION YEARS NA profilU sportowo-militarnyM — POKÓJ 208 — STYPENDYSTKA — córka pary skromnych farmerów zajmujących się hodowlą bydła mlecznego — kapitan drużyny jeździeckiej kładąca maniakalny nacisk na dobrostan koni — jeździec terenowy, choć od NAJMŁODSZYCH LAT doskonali się we wszystkich trzech dyscyplinach — członkini ConcordII; JEST TO dla niej największa dotychczas próbą charakteru, gdzie moralność nieustannie ściera się z chłodną kalkulacją — wciąż nie jest pewna, dlaczego zainteresował się nią akurat ten klub, ale przyjęła propzycję, bo dopatrzyła się w niej wyzwania — uczęszcza na zajęcia ze wspinaczki wysokogórskiej i survivalu, sztuk walki oraz teatru i aktorstwa filmowego — ubiegłoroczna dzika karta na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu — indywidualny złoty medal w WKKW pomimo defektu sprzętu, całą trasę terenową przejechała bez strzemion, po tym jak urwało jej się jedno z puślisk — swoje ciało traktuje jak świątynię: nie sięga po używki, zdrowo się odżywia, regularnie biega i nienawidzi, kiedy narusza się jej strefę osobistą — od trzech lat trenuje pole dance, ale utrzymuje to w tajemnicy, by uniknąć nasilenia plotek — podobno rekomendację prezesa FEI, a potem miejsce w Igrzyskach załatwiła sobie w najstarszy znany ludzkości sposób — podobno nie zauważa uczuć swojego najlepszego przyjaciela, bo woli dziewczęta — podobno jeden z profesorów przyłapał ją kiedyś w kompromisowej sytuacji z dziewczyną w szkolnych ogrodach — podobno czuje bardziej, niż decyduje się pokazać, myśli więcej, niż pozwala sobie powiedzieć i jest gorsza, niż sugeruje to jej uśmiech — niepowiązana ze skandalem sprzed lat
The fruit of everything good
in life begins with a challenge
in life begins with a challenge
Budzik rozbrzmiewa o czwartej trzydzieści, choć wcale go nie potrzebuje. Każdorazowo budzi się kwadrans przed, ma zatem piętnaście minut, z czego kilka przeznacza na to, by spędzić z powiek zbytek mizernego snu, a resztę pożytkuje na rozciągnięcie zastygłych mięśni, zawsze przy otwartym na oścież oknie.
Czerwoną Rezydencję spowija ciemność, a głucha cisza przetacza się od ściany do ściany, nabrzmiała chłodem bijącym od podłogi w łazience; wyczuwa ją dokładnie zabliźnionymi podeszwami bosych stóp, kiedy pochyla się nad umywalką i wsuwa głowę pod strumień orzeźwiająco mroźnej, bieżącej wody. Strugi spływają po karku, szyi, w dół ramion oraz pleców, budząc nieprzyjemne dreszcze, które stara się przemóc, aż nie przywyknie — tak zaczyna swój dzień, na długo przed wschodem słońca, przez siedem dni w tygodniu, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku.
Internat opuszcza o pustym żołądku, włosy ma wciąż wilgotne i przemierza dziedziniec w drodze do stajni, skąd wyglądają jej już wybudzone ze snu wierzchowce: jeden błyszczy na dzień dobry pustym oczodołem, drugi wdzięcznie wyciąga łeb, rozchylając aksamitne chrapy w akompaniamencie cichego rżenia. Wita je oba pieszczotliwym drapaniem za uchem, wiązką czułych słów, smakołykiem — taki ich mały, poranny rytuał. Potem sprząta boksy, przyrządza mieszanki paszowe, czyści konie, przy okazji sprawdzając nogi, uzębienie i błysk w oku. W zależności od nastroju nuci przy tym Einaudiego, improwizuje słowa do Für Elise lub mruczy pod nosem ulubione piosenki i powtarza sobie w nieskończoność, że w końcu przytarga do siodlarni jakieś radio, żeby milej piło jej się tam ulubioną jaśminową herbatę.
Wciąga się na nagi, koński grzbiet mniej więcej równo ze wstającym słońcem. Niebo czerwieni się, malując horyzont fantazyjną gamą barw, odbijając blaskiem na gładkiej sierści i miękkim włosiu grzywy. Uśmiecha się na ten widok, a potem rusza. Dłonie ma puste, tylko raz po raz gładzi wybraną stronę szyi, wyginając ważące tysiąc trzysta funtów zwierzę za pomocą odpowiedniego przesunięcia przeciwległej łydki. Pracuje równowagą, dosiadem, głosem; nie potrzebuje więcej, by utrzymać kontrolę, choć jest świadoma, że niewiele trzeba, aby tę kontrolę stracić. Harmonia między nią, a jej partnerem utrzymuje się na granicy wyznaczonej przez zaufanie, to zaś może zostać zburzone w sekundę — niepewnością, zawahaniem, błędnie odczytanym sygnałem w dialekcie zbudowanym na fundamencie milczenia.
Czerwoną Rezydencję spowija ciemność, a głucha cisza przetacza się od ściany do ściany, nabrzmiała chłodem bijącym od podłogi w łazience; wyczuwa ją dokładnie zabliźnionymi podeszwami bosych stóp, kiedy pochyla się nad umywalką i wsuwa głowę pod strumień orzeźwiająco mroźnej, bieżącej wody. Strugi spływają po karku, szyi, w dół ramion oraz pleców, budząc nieprzyjemne dreszcze, które stara się przemóc, aż nie przywyknie — tak zaczyna swój dzień, na długo przed wschodem słońca, przez siedem dni w tygodniu, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku.
Internat opuszcza o pustym żołądku, włosy ma wciąż wilgotne i przemierza dziedziniec w drodze do stajni, skąd wyglądają jej już wybudzone ze snu wierzchowce: jeden błyszczy na dzień dobry pustym oczodołem, drugi wdzięcznie wyciąga łeb, rozchylając aksamitne chrapy w akompaniamencie cichego rżenia. Wita je oba pieszczotliwym drapaniem za uchem, wiązką czułych słów, smakołykiem — taki ich mały, poranny rytuał. Potem sprząta boksy, przyrządza mieszanki paszowe, czyści konie, przy okazji sprawdzając nogi, uzębienie i błysk w oku. W zależności od nastroju nuci przy tym Einaudiego, improwizuje słowa do Für Elise lub mruczy pod nosem ulubione piosenki i powtarza sobie w nieskończoność, że w końcu przytarga do siodlarni jakieś radio, żeby milej piło jej się tam ulubioną jaśminową herbatę.
Wciąga się na nagi, koński grzbiet mniej więcej równo ze wstającym słońcem. Niebo czerwieni się, malując horyzont fantazyjną gamą barw, odbijając blaskiem na gładkiej sierści i miękkim włosiu grzywy. Uśmiecha się na ten widok, a potem rusza. Dłonie ma puste, tylko raz po raz gładzi wybraną stronę szyi, wyginając ważące tysiąc trzysta funtów zwierzę za pomocą odpowiedniego przesunięcia przeciwległej łydki. Pracuje równowagą, dosiadem, głosem; nie potrzebuje więcej, by utrzymać kontrolę, choć jest świadoma, że niewiele trzeba, aby tę kontrolę stracić. Harmonia między nią, a jej partnerem utrzymuje się na granicy wyznaczonej przez zaufanie, to zaś może zostać zburzone w sekundę — niepewnością, zawahaniem, błędnie odczytanym sygnałem w dialekcie zbudowanym na fundamencie milczenia.
najczęściej można spotkać ją w stajni, sali treningowej lub lesie Valmont, gdzie często zabiera swoje koniE, żeby mogły pobyć końmi w przerwach od treningów — kiedy potrzebuje samotności, przesiaduje MIĘDZY REGAŁAMI w bibliotece lub na wieży Valeriusa — robi wszystko, żeby jakoś przebrnąć przez retorykę i wystąpienia publiczne, matematyka spędza jej sen z powiek, a na historii wojskowości podpiera sobie powieki zapałkami — wybitna tam, gdzie liczy się sprawność i kondycja fizyczna — nie pojmuje niuansów szkolnej socjety i łatwo zawierza w dane słowo, więc pierwsze lata w Valmont były dla niej trudne — mimo to pozostaje wierna swoim wartościom, a jej kręgosłup moralny nie przejawia skrzywień — nie zauważa w ludziach zła, a nawet kiedy je zauważa, znajduje sposoby, żeby jakoś je usprawiedliwić — dopiero uczy się wyczuwać nieczyste intencje — zawsze szczera, choć nigdy do bólu; woli coś przemilczeć, aniżeli skłamać — ambitna i uparta, ale nie osiąga swoich celów za wszelką cenę; zwycięstwo okupione cudzą krzywdą smakuje jej cierpko — lubiana przez kadrę pedagogiczną, bo zawsze jest sumienna i zaangażowana, bez względu na to, czy dany przedmiot do niej przemawia — do każdego z profesorów odnosi się z dużym szacunkiem, jednak nigdy nie przeszkodziło jej to jeszcze w wyrażeniu swojego zdania — cierpi na klaustrofobię i czuje silny lęk przed burzą — całą sobą kocha taniec; kiedy może sobie na to pozwolić, uczęszcza na kursy tańca towarzyskiego — kiedy jest podenerwowana lub przebodźcowana, słucha muzyki klasycznej, by się wyciszyć — jest beznadziejnie zauroczona brzmieniem fortepianu, pianina oraz skrzypiec i wciąż żałuje, że od lat nie starcza jej doby na naukę gry — nie nosi makijażu, na co dzień nie używa też perfum; po darowany w prezencie urodzinowym flakon Lost Cherry Toma Forda sięga tylko w wyjątkowych okolicznościach
STARYM ZWYCZAJEM ZAJĘŁO MI TO WIECZNOŚĆ, ALE TAK JUŻ CHYBA ZE MNĄ BĘDZIE. WITAMY SIĘ CIEPŁO, RÓBCIE Z NAMI CO CHCECIE. SZUKAMY DZIEWCZYNY Z KARTY, najlepszej przyjaciółki oraz współlokatorki! Można to mieszać dowolnie lub nie mieszać. WIĘCEJ INFORMACJI PODAM MAILOWO: NOTHINGETSFORGIVEN@GMAIL.COM.
[Jeny, jak wy dzisiaj szybko się publikujecie ze swoimi postaciami! ♡
OdpowiedzUsuńZostawiłam sobie specjalnie dla Twojej panny jedno miejsce, więc jeśli jesteś zainteresowana, to zapraszam bezpośrednio do siebie na જ⁀➴ ✉ merstiviiamarea@gmail.com]
Leonila & Edmund & Delilah & Luca
[Jest i ona, ulubiona złota medalistka olimpijska! Lancey zastanawia się, jak ona z nim jeszcze wytrzymuje, musi mieć anielską cierpliwość. XD Ty już doskonale wiesz, jak ją kocham i jak bardzo uwielbiam Twoje karty <3 Pięknie napisana, niezwykle skomplikowana postać, która aż się prosi o tysiące wątków!
OdpowiedzUsuńand her soul was AETHEREAL —
unspoiled and unblemished
transcending the black rot of human
woven of
GREENWOOD AND STARLIGHT
and forever lasting]
the other half of the L&L duo
[Wchodzę tutaj, żeby nadrobić zaległości i co widzę? Gotowe powiązania podane na srebrnej tacy, obok których nie mogę przejść obojętnie. Wypatrywałam tej panny już od jakiegoś czasu, bo moja intuicja mówiła mi, że będzie tu potencjał, ale jest jeszcze lepiej, niż się spodziewałam. Ten sam klub, obie jeżdżą terenowo w drużynie jeździeckiej, no i Kornélia zdecydowanie też swoje zmajstrowała w tych szkolnych ogrodach... Ja tutaj widzę WLW remake Brokeback Mountain 😂 Plus mamy podstawy na sporo konfliktów charakteru, ambicji i może nawet jakichś klasowych 👀
OdpowiedzUsuńMiłego pisania i jak chcecie czegoś poplątanego, to chodźcie!]
Kornélia ☾⭒.˚
[Czeeeeść <3
OdpowiedzUsuńJak fajnie, że w końcu udało Ci się skończyć kartę. :D Teraz będę jeszcze czekała na Janka (xD), którego sobie regularnie podglądam, bo ciężko się typowi z wizerunku oprzeć... Ale! To przecież karta Lucy i o niej trzeba porozmawiać, a o Janku można przy innej okazji. :D Wyszła Ci naprawdę niesamowita dziewczyna, a przede wszystkim taka ludzka i zwyczajna, że aż miło mieć kogoś takiego w murach akademii. Może na zajęcia z tańca towarzyskiego czasu nie ma, ale gdyby w swojej zajętej dobie znalazła chociaż pół godziny to Ares może jej dać prywatne lekcje. Pod słońce wychwalać go nie będę, ale to i owo raczej potrafi. ;>
Baw się z nią wybitnie i pisz dużo i często. Będę Cię gonić, abyś to robiła, o. :D]
Ares Tessier
[Hej,
OdpowiedzUsuńMiło cię widzieć także tutaj. Po cichu przyznam, że choć zwykle tworzenie kart zajmuje ci, jak to sama określiłaś, wieczność, to często warto, bo tak jak w przypadku Lucy udaje ci się dzięki temu połączyć elementy z pozoru do siebie niepasujące. Zamiłowanie do wysiłku fizycznego z jednej, a pasja muzyczna i teatralna z drugiej, na to bym raczej nie wpadła. Mam nadzieję, że zaangażowanie jakie ta młoda dama okazuje na co dzień sprawia chociaż, że jako jedna z nielicznych jest w stanie sprostać wysokim wymaganiom tej mojej wiecznej zrzędy jaką z całą pewnością jest Lysander.
Życzę samych porywających wątków i masy weny, a w razie chęci, zapraszam.]
Lysander, Silverio & Abdi
[Hejka! Dziękuję ślicznie za powitanie oraz wyrażenie swoich miłych słów. 🤍
OdpowiedzUsuńOdnosząc się do początkowego niepowiązania Vezery z motywem dark academia. Wychodzę z założenia, iż nie wszystkie tajemnice należy ujawniać od razu. Wręcz chciałam pobawić się w jej przypadku pełnym utajnieniem jako formą odrzucania rzeczywistości. Jak to mówi cudowny cytat Lovecrafta z opowiadania Zew Cthulhu : "Myślę, że najlitościwszą rzeczą na świecie jest niezdolność ludzkiego umysłu do skorelowania wszystkich jego treści". ]
[Jesteś <3333 ojej, jak cholernie dobrze się Ciebie czyta po przerwie! zawsze jak coś tworzysz, to są to małe cudeńka, arcydzieła w wersji kieszonkowej *_*
OdpowiedzUsuńi wszystko tu tak doskonale do siebie i Ciebie pasuje! bawcie się dobrze <3]
Noor
[Jak zwykle idealnie dopracowana postać, karta i współgrający ze sobą każdy jej element. Bardzo szybko pochłonęłam treść, chętnie przeczytałabym więc jakiś post fabularny spod "Twojego pióra". Noah bardzo chętnie zgorszy tak perfekcyjnie idealną pannę, więc gdybyś miała chęć na wątek, wpadaj <3 Dużo weny <3]
OdpowiedzUsuńNoah Arnault
[Henlo! Jeśli masz chęć tak ją zdrabniać, to feel free. Gdybym miała być szczera, to moja preferencja zazwyczaj leży w grach z jedną płcią, więc jeśli do gry bardziej widzi ci się Shan, to chętniej dałabym ją do damsko-damskiej gry. Zapoznając się z kartą zastanawiałam się, gdzie złapać im punkt pod powiązanie, ale w sumie podpis odautorski nakierował mnie w dwie strony: dziewczyna z karty lub przyjaciółka, tudzież both, chociaż tutaj musiałabym wiedzieć, czy moja postać się wpasuje w pierwsze, żeby coś dodać od siebie. ;')]
OdpowiedzUsuńShantall
[Cześć! Dziękuję bardzo za tak miłe słowa na temat Debory. Mogę cię zapewnić, że jeżeli zobaczy ona jak bardzo ambitną i skupioną na swoich celach osobą jest Lucy, to na pewno zainteresuje się mocniej taką koleżanką. Takie właśnie są moje pierwsze myśli po przeczytaniu karty Williamson. Swoją drogą, zdaje się, że profil sportowy jest na ten moment mniejszością, więc niszę należy zdecydowanie wypełnić! Oby Lucy nie straciła kierunku, a na pewno dojdzie daleko.
OdpowiedzUsuńJak najbardziej damy się porwać do wątku, dlatego możecie się spodziewać wkrótce maila ♥]
Deborah
The Valmont's stables were never the place Lancey ventured into by himself — or, not much, usually only entering when he knew Lucy was there. Horses, while magnificent and beautiful, were terrifying creatures — huge, powerful, able to kill a tiny human like him with ease. Not that he expected any of them to kill him; but the fear, the possibility, the maybe still haunted his thoughts and made it a place rather unpleasant.
OdpowiedzUsuńBut there were two horses Lancey didn't mind interacting with — and just as he expected, Lucy was already there, tending to them as she did every single day, her love for the animals pouring out of her every pore.
She looked STUNNING — with the morning light painting her skin golden, her hair giving off a copper shine it only did when lightened like that. She did not notice him just yet — and Lancey felt free to observe, breathe in all her beauty without fear of being caught in the act.
She would make a wonderful actress — his Lucy, talented as she was. The few times she agreed to stand in front of his camera, she did great — her face expressive, her gaze hypnotizing, capturing the audience's attention with effortless ease. Lancey's fingers reached towards his camera; and before he could overthink it, he snapped a photo — Lucy, reaching towards Gwen's dark mane, the light behind them creating a halo around them.
The sound of the shutter broke the silence.
Lancey smiled brightly when Lucy turned towards him — but just as he neared her, he turned towards Guinevere, reaching towards his satchel where he put in an apple before leaving the dorm.
"Good morning, my favourite, beautiful lady," he said with a smile, presenting Gwen with an apple. She took it from his palm, all too happy to get a treat from her favourite human.
Sometimes, Lancey felt bad Guinevere preferred him to Lucy; but there was also something special about having a bond like that with an animal, especially such big animal, that made Lancey's heart melt.
He watched Guinevere eat with a bright smile, the crunch of an apple incredibly satisfying in the otherwise quiet place. His fingers reached towards Gwen's mane, patted her neck as she ate and huffed, pleased.
"You look radiant today, my lady," he told her and patted her one last time, before turning to Lucy. "And you, Williams — you don't look bad either, but not nearly as good as lady Guinevere here."
He winked as he said it, the first sounds of obnoxious laughter already on his lips. Lucy was BEAUTIFUL — devastatingly so, in a way that made his heart stop, before starting again and beating loud enough for the whole world to hear. He told her that sometimes; hoped she'd never understand the full meaning behind his words.
But he would express all his amazement with photos, shots taken from the shadows, immortalizing a face that was worthy of a goddess.
He reached towards his satchel again — and took out another apple.
"I brought one for you too."
Lancey-Lance ♡