2025/03/17

[K] Chantelle Mercy Leclerc

Chantelle Mercy Leclerc

30.10.2004 Paryż, Francja • profil artystyczno-humanistyczny • pokój 404 • jedynaczka • córka słynnego reżysera i wybitnej psycholog • dodatkowe przedmioty: eksperymentalne techniki malarskie • tajemnica: zdradza chłopaka z nieznajomym, zaburzenia odżywiania • plotka: każdej nocy staje przed obrazem Eleonor Marchand i wyczekuje jej szeptu, ma zapełniony szkicownik rysunkami kochanka 
 
Dziewczyna z sąsiedztwa, idealnie do niej pasuje. Zawsze mówi dzień dobry i na nic nie narzeka. Z pozoru wydaje się przykładem grzecznej i ułożonej, ale ma swoje za uszami. Nie pokazuje jednak na co dzień swojej ciemnej strony. Otwiera się przez sztukę, chociaż nigdy się nie przyzna, do najskrytszych tajemnic zawartych w szkicowniku, którego nie spuszcza z oka nawet na chwilę. Jakby od znajdujących się w nim rysunków mogło skończyć się jej życie, a na pewno jakaś jego wersja. Z drugiej strony dobrze wie, że sztuka wymaga poświęceń…być może powinna dla niej poświęcić właśnie siebie.
Jako nastolatka trafiła z ED na zamkniętą terapię. Upiera się, że jest już zdrowa, chociaż do dzisiaj stara się nie jeść przy ludziach. Potrafi tak odwrócić uwagę towarzystwa, że mało kto orientuje się, że jedzenie z jej talerza nie znika tak naprawdę w jej ustach. Nie chce nigdy więcej wrócić do kliniki, a wie, że matka bez wahania ponownie wysłałaby ją na leczenie zamknięte, bo uważa, że to dla jej dobra. Przeżyła tam koszmar i nie zamierza doświadczyć powtórki. Dlatego zawsze ma przy sobie coś do jedzenia, jako przykrywkę. 

15 komentarzy:

  1. Panno Leclerc,witamy w kolejnym roku w Akademii Valmonta. Twój profil ucznia został zaakceptowany. Mam nadzieję, że odnajdziesz tutaj zarówno ambitne wyzwania, jak i odpowiednie towarzystwo – w końcu Valmont to coś więcej niż szkoła.
    Życzę powodzenia i samych sukcesów.

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Hej! Witamy uczennicę! Na wątek bardzo chętnie! Chodzą ci po głowie może już jakieś pomysły czy wolisz zrobić burzę mózgów? ]

    Panna Rochford

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze mówiąc nie było mu to do końca na rękę. Miał… Cóż, swoje sprawy. Musiał skończyć projekt, który naprawdę mu się podobał, a Eli’a mało co interesowało na tyle, żeby się wciągnął i zapomniał o całym świecie.
    Jeśli jednak miał do wyboru projekt a spędzić czas z Chan, bez wahania wybierał to drugie. Wprawdzie nie w sposób, który lubił najbardziej, bo miał być sobą, bez żadnego przebrania i maski, a kiedy był sobą, nie mógł jej dotykać, w dodatku robił to na prośbę Liama, ale cóż, jeśli nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
    Właśnie dlatego tkwił w jednej sali ćwiczeniowych przeznaczonych dla artystów. Przyszedł trochę wcześniej, więc miał czas, żeby poprzyglądać się rozwieszonym na ścianach pracom, materiałom wykorzystywanym przez uczniów i krześle, na którym miał zasiąść zamiast Liama, żeby Chantelle mogła go wyrzeźbić. O ile w ogóle będzie na to chętna, bo o ile chętnie rozkładała nogi przed Jasperem (swoją drogą był kretynem, że kazał jej się nazywać swoim drugim imieniem, gdy przywdziewał maskę; chyba miał więcej szczęścia niż rozumu, że nie wiedziała, jak brzmi pełne imię i nazwisko Eli’a Sommersa), tak Eli’a nieszczególnie lubiła. Chyba. Jeśli jej zachowanie miałoby być wskazówką, chyba miał w tej kwestii rację.
    Akurat podniósł dłuto i zaczął je oglądać, kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi. Uśmiechnął się pod nosem i powoli obrócił się przodem do dziewczyny dopiero po usłyszeniu kroków w pomieszczeniu. Nie odłożył ostrego narzędzia, zaczął je obracać w palcach, przenosząc spojrzenie na brunetkę. Uwielbiał na nią patrzeć, zwłaszcza, gdy skupiała się na jakimś dziele, które tworzyła. Liam ostrzegł go, że będą potrzebowali trochę czasu na skończenie rzeźby i pytał, czy nie będzie mu to przeszkadzało, ale Eli nie miał nic przeciwko. Na samą myśl, że będzie mógł patrzeć na nią bez skrępowania, że ona będzie patrzeć na niego i utrwalać w czymś jego wizerunek, po plecach przechodziły mu przyjemne dreszcze.
    — Spóźniłaś się — oznajmił niskim, mrukliwym głosem, uprzednio zerkając na zegarek. Podszedł bliżej dziewczyny i odłożył dłuto na jeden z niskich stolików rozstawionych po sali. — Zanim coś powiesz, Liam mnie przysłał. Dostał jakąś karną pracę za to, że nie przyniósł poprzedniej, więc teraz musi zrobić dwie. Więc jestem — wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie. — Chcesz od razu przejść do rzeczy? — zapytał, bo nie mógł przecież dać jej czasu na to, żeby uznała, iż spróbuje innym razem ze swoim chłopakiem. Miała wyrzeźbić Eli’a, koniec kropka. Podszedł więc do stojącego na środku pomieszczenia drewnianego hokera, na którym przysiadł. — Instruuj mnie, nigdy nie pozowałem.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  4. Zerknął w sufit i uśmiechnął się do siebie, słysząc jej odpowiedź godną mądrali, którą zresztą Chan była. Zwykle nie czerpał przyjemności z rozmów z kimkolwiek. Ludzie nie zachowywali się tak, jak tego oczekiwał, a to z kolei cholernie go męczyło, jednak, jeśli chodziło o Chantelle… Jego podejście do tej dziewczyny było inne niż do reszty świata. Nie miał pojęcia, z czego to wynikało, ale jakimś sposobem dostała mu się pod skórę i nie potrafił się jej pozbyć.
    Dobrze, że znalazł sposób, by się do niej zbliżyć, bo nie był pewien, czy poradziłby sobie z inną możliwością. Zwłaszcza, że Chan zdawała się nieszczególnie lubić Eli’a, gdy był sobą.
    — Byłaś umówiona, po prostu nie ze mną, mądralo — mruknął i opuścił głowę, spoglądając na dziewczynę. Uśmiechnął się szerzej. Nie miała pojęcia, jak bardzo go kręciła w takim wydaniu. Wiele by dał, żeby mieć przy sobie maskę i móc podejść do niej bez ryzyka, że zacznie wrzeszczeć. Albo ucieknie. Jasperowi by nie uciekła. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby się dowiedziała, że stoi przed nią ta sama osoba, której imię nie raz wykrzykiwała, dochodząc. — Słyszałaś mnie doskonale — stwierdził, unosząc brew. Splótł ręce na klatce piersiowej i odchylił się na niskie oparcie, nie odwracając od brunetki swojego intensywnego spojrzenia. Przyglądał się, jak powoli godziła się z faktem, że to nie jej chłopak będzie dla niej pozował. Swoją drogą, gdyby nie to, że na pewno ktoś by go podejrzewał, już dawno pozbył się Liama. Wnętrzności skręcały mu się na samą myśl, że jakiś inny facet dotykał tego, co należało do Eli’a. Wiedział jednak, jakie zasady panują w tej szkole i był przekonany, że nie wywinąłby się zbyt łatwo od odpowiedzialności. A wsadzenia za kratki by nie przeżył. Musiał po prostu… Jakoś zmanipulować Chan, żeby zerwała ze swoim chłoptasiem, któremu i tak nie była przecież wierna.
    Skinął głową, tym samym dając znać, że dotarły do niego wszystkie informacje. Nie musiała wiedzieć, że znał poszczególne etapy, bo sama mu o nich opowiadała, gdy był Jasperem. Eli nie interesował się sztuką i pilnował się, by nie zdradzić, że cokolwiek wie na ten temat.
    — Właściwie nic mi nie powiedział. Wiem tylko, że codziennie rano mam się tu pojawiać, póki mi nie powiesz, że jestem wolny — wzruszył ramionami.
    Nie ruszył się ani o milimetr, obserwując, jak dziewczyna do niego podchodzi. Uśmiechnął się w duchu. Ta jej niechęć widoczna w spojrzeniu tylko bardziej go nakręcała.
    — Comme tu veux, princesse — zamruczał i wstał z krzesła, przez co dystans między nimi się zmniejszył. Ani jednak myślał o tym, żeby się wycofać. Nie odrywając od Chantelle wzroku, złapał za krawędź swojej bluzy i koszulki, którą miał pod spodem, po czym zdjął wszystko przez głowę i odłożył zmięty materiał na hoker, który przed chwilą zajmował. Opuścił ręce wzdłuż ciała, patrząc na brunetkę z góry. — Mogę zdjąć wszystko, jeśli chcesz — zaproponował z łobuzerskim uśmieszkiem.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  5. Wzruszył ramionami. Udawał, że ich sprawy nie są jego sprawami, choć tak naprawdę, kurwa, były jego sprawami. W końcu sypiał z tą dziewczyną, prawda? Nieważne, że nie jako Eli, a ona nie miała pojęcia, kto kryje się pod maską, to były jego sprawy.
    Ale musiał grać. Musiał udawać, że go to nie obchodzi. Że nic do niej nie ma. Że jest tylko kolesiem, który lubi się na nią trochę pogapić, ale nic poza tym. I że wcale nie miał ochoty zajebać jej chłopaka za każdym razem, gdy widział, jak ten jej dotyka.
    — Nie wiem, nie miał czasu? — podsunął z udawaną nonszalancją. — Możemy albo się nad tym zastanawiać, albo wziąć się do pracy. Nie mam całego dnia, mam swoje zajęcia — mruknął. Tak naprawdę, choć miał swoje zajęcia, mógł je olać tylko po to, żeby bez przeszkód spędzić z nią czas, będąc sobą.
    — Po prostu to zróbmy — powtórzył, jakby robił to z wielką łaską i nie miał na to ochoty, mimo że prawda była zupełnie inna.
    Nie bał się rozebrać. Chan nie widziała nic poza kutasem Jaspera i kawałkiem jego podbrzusza. Pilnował tego bardzo. Zawsze bluza z długim rękawem bez żadnych napisów, do tego rękawiczki, maska ghostface’a, jakieś niecharakterystyczne spodnie i ciemne buty, a do tego modulator głosu. Zawsze był przygotowany i teraz cholernie się z tego cieszył, bo dzięki temu bez przeszkód pozbył się górnej części swojego ubrania.
    Uśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony z tego, że się nie wycofała. To była właśnie jego Chantelle. Ta, na której punkcie miał taką pieprzoną obsesję i utwierdzał się w przekonaniu, że nie bez powodu.
    — Element ciała, na którego widok większość kobiet robi się mokra. Inaczej porno nie miałoby sensu — odpowiedział i przechylił lekko głowę, przyglądając się uważnie jej twarzy. Uśmiechnął się szerzej. — Widziałem twojego chłopaka w szatni i powiedzmy, że jeśli miałbym się porównywać do niego… Byłabyś pod sporym wrażeniem — wymruczał. Sięgnął do paska swoich spodni i odpiął go, gotów pozbyć się całej reszty swoich ubrań, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o jednym bardzo ważnym szczególe, który natychmiast mógłby go zdradzić. Wątpił, że kolczyk w penisie to częste zjawisko, a jako Jasper nigdy go nie wyjmował. Westchnął, rezygnując ze swojego pomysłu i przysiadł na hokerze z wciąż rozpiętym paskiem. — Ale jaki byłby ze mnie kumpel, gdyby fiut Liama przestał cię satysfakcjonować po samym zobaczeniu mojego — westchnął z udawanym współczuciem.
    Wyprostował się pod jej spojrzeniem. Uśmiechnął się kącikiem ust.
    — De rien, princesse. Czyżby coś we mnie jednak ci się podobało? — zapytał, nie kryjąc satysfakcji. Lubił swoje ciało. Wiedział, jak wygląda i nie zamierzał udawać fałszywej skromności. Poza tym podobało mu się drażnienie się z Chantelle. — Dlaczego nie chcesz ich namalować na rzeźbie?

    😏

    OdpowiedzUsuń
  6. [Nie ukrywam, że miałam problem podobnie, jak niektórzy w stosunku do mnie: zdecydować się, pod którą z Twoich kart się odezwać!
    Chantelle wydaje mi się bardzo trudną postacią do pisania, podziwiam za odwagę wzięcia do niej tego skrzyżowania motywów. Również życzę mnóstwa weny i dalszego rozwoju, oby udało jej się nie powtórzyć dawnego koszmaru!]

    Leo&Ed&Del

    OdpowiedzUsuń
  7. Najpierw szeroko się uśmiechnął, a potem parsknął śmiechem, słysząc stek wypowiedzianych pod adresem Liama francuskich obelg. Przywykł do takich wtrąceń ze strony Chan, choć nigdy nikogo nie wyklinała aż tak otwarcie, przynajmniej nie przy Jasperze. Z kolei sam Jasper udawał, że niczego nie rozumie i prosił ją o przetłumaczenie wszystkich słówek. Eli nie miał natomiast problemu z uświadomieniem jej, że zrozumiał każde słowo. Jego akcent może nie był tak wspaniały jak ten Chantelle, ale samym językiem potrafił posługiwać się wystarczająco płynnie. Choć fakt faktem, nienawidził francuskiego. Kiedy się go uczył, nie miał pojęcia, dlaczego ojciec tak naciskał na ten język. Teraz jednak był mu wdzięczny. Na tyle, na ile mógł być.
    — Tu parles comme un chien français enragé — stwierdził, nie kryjąc rozbawienia. — Aż mam ochotę poklepać cię po główce — dodał, przechylając lekko głowę. — Lepiej się czuję z angielskim, ale śmiało, nie krępuj się. Wszystko rozumiem, więc dalej możesz obrażać wszystkich po francusku — gestem dłoni pokazał, że ma kontynuować swój wywód i uśmiechnął się szerzej.
    — Nie, nie mam złudzeń. Ale uważam, że sam widok wystarczy, żebyś chciała sięgnąć między uda i jęczeć moje imię, kiedy twój facet nie będzie słyszał — odpowiedział, nie odrywając spojrzenia od jej jasnych oczu. Odetchnął nieco głębiej, zaciągając się jej zapachem, kiedy się zbliżyła. Uwielbiał jej perfumy. Był jak pies pawłowa, kiedy chodziło o ten zapach. Dobrze, że siedział na hokerze i nie mogła dostrzec, jak zareagował na jej bliskość.
    Aż cisnęło mu się na usta, żeby powiedzieć, iż tego, jak mocno i spazmatycznie zaciskała się na jego kutasie nie dało się udawać, ale ugryzł się w język i pozwolił sobie na połowiczny uśmiech.
    — Nie masz pojęcia o czym mówisz — szepnął i oblizał wargi. Odchylił się lekko na swoim siedzeniu i z powrotem zapiął pasek. Kusiło go, żeby utrzeć jej nos i naprawdę się rozebrać, ale musiał najpierw pozbyć się kolczyka. Dlatego wstał i powędrował w stronę drzwi. — Zaraz wracam. Skoro mówisz, że trochę nam się zejdzie… — urwał, żeby sama dopowiedziała sobie resztę i wyszedł z pomieszczenia. W łazience sprawnie odkręcił kuleczkę i wyjął kolczyk, wyrzucając go do kosza. Nie mógł ryzykować, że wypadnie mu z kieszeni, gdy zdejmie spodnie. Na samą myśl o tym, że miałby się przed nią rozebrać jako on był lekko twardy, ale to dobrze, przynajmniej wiedział, że widok jego wielkości w lekkim wzwodzie zamknie jej usta.
    Wrócił do pracowni i przekręcił klucz w zamku. Nie wstydził się, nie chciał po prostu, żeby ktoś im przerwał ich sam na sam.
    — Zmieniłem zdanie, jednak mam w dupie twojego chłopaka, księżniczko — oznajmił, podkreślając ostatnie słowo. Pewnym krokiem udał się do hokera, po drodze znowu rozpinając spodnie. — Mogę być twoim Dawidem. Ale postaraj się nie bawić w Michała Anioła i dobrze odwzoruj to co zobaczysz — posłał jej wredny uśmieszek. Zsunął z siebie spodnie wraz z bokserkami i rzucił je na bok, cały czas patrząc na Chan. Zajął swoje miejsce i przybrał pozę, o której mówiła. Zaczął poprawiać ułożenie swoich rąk według wskazówek. — Hm? — zamruczał, słysząc swoje imię. Kiedy się zbliżyła, jego kutas nie był już lekko twardy, raczej można to nazwał pełnym wzwodem. Dobrze, że siedział w taki sposób, by nie było tego aż tak bardzo widać. — A jakie to ma znaczenie? — odpowiedział pytaniem na pytanie i obrócił lekko głowę, żeby spojrzeć na dziewczynę. — Może mam swoje powody, księżniczko i nie mam zamiaru ci ich zdradzać — zamruczał i posłał jej uśmiech. — A może po prostu jestem dobrym przyjacielem. Tego chyba nigdy się nie dowiemy — wzruszył ramionami.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  8. Niech będą smutni razem. Upiją się winem, będą kląć po francusku i gapić się w gwiazdy. Piszesz się?

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  9. Skoro oferujesz to przygarnę niespodziankę.💗 Niech los zadecyduje o tym co się z nimi stanie dalej. 🤭

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  10. [Bardzo dziękuję za powitanie! :) Te zdjęcia Evy są przepiękne, zgadzam się, aż trudno od nich oderwać wzrok... A co do tego uzależnienia, cóż, Morrigan ma gorsze i lepsze dni — tym bardziej, że biedaczka raczej się nie wysypia.
    Życzę Ci dużo zabawy i weny, a w razie chęci i możliwości zapraszam do siebie! :)]

    Morrigan Ó Dubhuir

    OdpowiedzUsuń
  11. Nieszczęśliwy traf przesądził o tym, że Leonila nie miała tamtego dnia czasu w ogóle wyjść nawet z pokoju w internacie, a Delilah była pochłonięta do reszty swoimi zajęciami, więc nie mogła osobiście odebrać paczki. Edmund natomiast nie był na tyle niedomyślny ani obojętny na dzieje swoich przyjaciół, aby kompletnie nie zdawać sobie sprawy z tego, czym miała być ów przesyłka i dlaczego tak naprawdę była dostarczona w ten nieszczęsny sposób.

    Delilah bowiem za wszelką cenę unikała jak ognia wszelkich powiązań z biologicznym ojcem, który od zarania dziejów udawał faktycznie zafascynowanego jej istnieniem. Dlatego też lokaj w liberii domu Sullivan stawił się na dziedzińcu z obstawą w postaci dwóch samochodów z przodu oraz z tyłu gigantycznej, lśniącej limuzyny. Posłaniec rudowłosej nimfy pod postacią kuśtykającego naukowca o wielkich cieniach pod oczami był w porównaniu z tym przedstawieniem czystą niedorzecznością. Wąsaty emeryt o pięknie wystylizowanym, białym wąsie i takiejże bródce o dziwo kompletnie to zignorował, aczkolwiek Edmund nie był pewien, czy było to spowodowane jego autentycznym profesjonalizmem, a pod czaszką myślał swoje czy też rzeczywiście tamtego starszego mężczyznę to nie obchodziło.

    - Rozumiem, że odbierasz to w jej imieniu? - Zapytał lokaj z prawdziwym, brytyjskim akcentem, mlaszcząc wszelkie twardsze literki. Amerykański ton przy tym brzmiał bardzo prostacko, wręcz wyzywająco, jakby chciało się napluć na długowieczną tradycję wspaniałego, międzyświatowego języka.

    - W rzeczy samej. Wspominała pewnie, że tak będzie…

    - Nie. Domyśliłem się tego. Lord będzie chciał wiedzieć, czy jesteście ze sobą powiązani w... Głębszy sposób.

    Edmunda zmroziło. Lord. Badacz zamrugał, czując się trochę tak, jakby wrzucono go do ukrytej kamery, gdzie nagle miał odegrać scenę z osiemnastowiecznego serialu czysto spontanicznie i na żywo. Młody mężczyzna nie sądził, że w ogóle jeszcze używa się takiej tytulatury, dla niego wszakże „doktor Cavendish” miało mniej więcej wybitnie zasłużony smak prestiżu, ale to? To była tylko powtarzana fraza z pokolenia na pokolenie nawet dla tych latorośli, którzy nigdy na to tak naprawdę nie zasłużyli, a tych było zazwyczaj znacznie więcej.

    - Nie chodzę z Delilah. - Wyjaśnił Edmund, gdy już się zebrał w sobie do poważnej riposty, po czym dodał: - Podejrzewam, że nawet gdyby z kimś była, to ów l o r d dowiedziałby się o tym ostatni.


    Starzec uśmiechnął się w prawdziwie serdeczny oraz przyjacielski sposób i skinął mu głową w ramach przyznania racji, oraz docenienia tej mimo wszystko kurtuazyjnej bezpośredniości.
    - Też tak sądzę.

    Przyjacielowi Delilah została wręczona bardzo skrzętnie opakowana paczka z kilkoma znaczkami pocztowymi i z doczepioną kopertą. Na litość boską, to były jedne ze świąt, a nie dostawa z FedExu! Jak bezdusznym człowiekiem trzeba być, żeby tak traktować swoją córkę nawet z nieprawego łoża? Wszystkie dotychczasowe nieudane próby opakowywania w kolorowe papiery prezentów przez własną rodzinę… Edmund zdecydowanie teraz docenił. Zawsze mógł zostać potraktowany w ten oziębły sposób, co wydawało mu się nie na miejscu. Słynnemu liderowi paleogenetyki zrobiło się głupio, że tak długo odwlekał przyjazd do domu rodzinnego z powodu swoich licznych badań czy innych celów, również związanych z karierą naukową. W przeciwieństwie do tego lorda, jego rodzina na to nie zasłużyła. Edmund obiecał sobie to w tym roku nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim jednak faktycznie Edmund ruszył do skrajnie odmiennego skrzydła uniwersytetu, uczony musiał dokończyć swoje obowiązki w laboratorium. Dopiero gdy słońce chowało się za horyzontem, sale i korytarze artystyczne w Valmont przechodziły metamorfozę, której istnienia nigdy wcześniej Edmund nie dostrzegał – lub może jedynie nie potrafił jej nazwać? Drzwi od znacznie głośniejszej pracowni były wówczas zamknięte, a nie uchylone na znak tego, by postronni niekompetentni jak on; nie przerywali dzieła tworzenia. Toteż znudzony oczekiwaniem końca zajęć (doktor nie był tam dłużej niż pięć minut), zajrzał dla zaspokojenia ciekawości do sąsiedniego pomieszczenia, definitywnie wypełnionego ciszą. Tamtejsze blade światło lamp jarzyło się w półmroku. Pędzle pozostawione na stole rzucały wydłużone, nieregularne cienie, jakby były rzeźbami z innego wymiaru. Farby w tubkach, dotąd zwyczajne, migotały nieprzewidywalnie w słabym świetle – czyżby miały fluorescencyjne właściwości, o których nikt dotąd nie wspomniał? Płótna oparte o ściany wydawały się oddychać. Ich faktura – na co dzień jedynie zbiór włókien i pigmentu – nagle nabrała struktury przypominającej żywą tkankę. Ślady pędzla, dotąd jedynie liniami barwy, zaczęły układać się w wewnętrzny rytm, jakby ukryta była w nich symfonia, której wzór doktor Cavendish powinien znać, lecz dopiero teraz zaczynał go dostrzegać. A powietrze! Miało inną gęstość, inną temperaturę – jakby samo przesiąkło ekspresją twórczą, jakby przechowywało w sobie echo dawnych gestów, myśli i uniesień. Czy to możliwe, by emocje pozostawiały w przestrzeni trwały ślad, swoisty rezonans? Edmund próbował to przeanalizować, skatalogować zjawiska, uporządkować je w model naukowy, ale im bardziej się temu przyglądał, tym bardziej zdawało mu się, iż jednak przestąpił granicę dwóch światów; tego rzeczywistego oraz prawdziwej magii... I choć naukowiec widział tego typu sale setki razy podczas innych okazji, nigdy jeszcze nie dostrzegł jej w ten sposób z tą jedną obecnością, która robiła tak drastyczną różnicę.
      Nieznajoma nie zauważając impertynenckiego wtargnięcia, kontynuowała swoje dzieło w milczeniu. Większą część sylwetki damy zasłaniała sztaluga oraz wsparte o nią płótno, które w oślepiającej pasji pokrywała kolejnymi warstwami pociągnięć farby. Pomimo zwrócenia pod pewnym kątem w stronę okna, aby zachodzące promienie słoneczne zdążyły musnąć obraz na pożegnanie, Edmund nie był w stanie dojrzeć tego, co wychodziło tak taktownie spod tych pięknie smukłych, aczkolwiek poplamionych dłoni. Podczas krótkiej obserwacji tego zjawiska doktor doszedł do wniosku, że widocznie nie jest odosobnioną jednostką w swoim podejściu i pomimo skrajnych różnic w tym, kim byli oraz tym, co robili, znalazł kompletnie omyłkowo swoją bratnią duszę.

      Edmund wyciągnął rękę po klamkę od sali, którą podglądał, chcąc zamknąć drzwi, nieświadomy śliskiej warstwy świeżej farby. Metal był zimny i zdradliwie gładki – jego palce, zamiast pewnie się zacisnąć, ześlizgnęły się bezwładnie. Próbował odruchowo poprawić chwyt, lecz w tym samym momencie laska, na której się opierał, przechyliła się pod złym kątem. Przez ułamek sekundy doktor walczył z grawitacją, kołysząc się niepewnie na stopach, ale było już za późno. Świat wokół niego zawirował. Próbował jeszcze rozpaczliwie sięgnąć wolną ręką po framugę, lecz palce musnęły tylko powietrze. Ciało straciło równowagę. Edmund poczuł, jak nogi uginają się pod nim. Laska ze stukiem uderzyła o podłogę, a on sam runął zaraz po niej. Na moment młody mężczyzna wstrzymał oddech, zdezorientowany, a potem syknął, czując pulsujący ból rozchodzący się po całym ciele.

      Raczej ciężko w tych czasach z taką dyskrecją.

      „Zderzenie światów rodzi chaos, ale i nowe możliwości”. - Friedrich Nietzsche nie uwzględnił tylko tego: „Obsesja sprawia, że widzisz tylko jedną ścieżkę, ale czasem to właśnie ta ścieżka prowadzi do przełomu”. – Elon Musk.

      Usuń
  12. W odpowiedzi na zniewagę dziewczyny Eli wzruszył jedynie ramionami. To nie tak, że miał zbyt wysokie mniemanie o sobie, przynajmniej w tej kwestii, więc jej słowa go nie obrażały. Zdawał sobie bowiem sprawę, że nie jest zbyt dobry, jeśli chodziło o jej ojczysty język. Nigdy go nie lubił, a poza kilkoma pobytami we Francji na wakacjach, gdy był nastolatkiem, dzisiejsza rozmowa z Chan była pierwszą okazją do używania swojej znajomości francuskiego od lat.
    — Zawsze ty możesz to zrobić — mruknął, spoglądając na nią spod rzęs i uśmiechając się kącikiem ust. — Jestem całkiem pojętnym uczniem. Po prostu nigdy mi nie zależało, żeby brzmieć dobrze — stwierdził z kolejnym wzruszeniem ramion.
    Przechylił lekko głowę, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy, która znalazła się nagle nieco bliżej. Wystarczyłoby lekko się pochylić, żeby ich wargi się ze sobą zetknęły. Był ciekawy, jak by to było ją całować. Nigdy się na to nie zdecydował. Owszem, dotykał jej ustami, ale po reszcie ciała i w ciemności, w dodatku zawsze pilnował, żeby wówczas jej ręce były skrępowane. Bał się, że gdyby ją pocałował, w jakiś sposób zdjęłaby mu maskę, a do tego nie mógł dopuścić. Choć był też ciekawy, jak by zareagowała, gdyby miała świadomość, z kim się pieprzy. Nie był jednak gotowy na ujawnienie się. Jeszcze nie.
    — Myślę o tym znacznie częściej i znacznie dłużej niż przez sekundę — odpowiedział równie cicho. — Po dzisiejszym dniu ty chyba też zaczniesz — dodał, uśmiechając się nieco szerzej. Widział przecież spojrzenie, którym go obdarowała, gdy zdjął bluzę. Wiedział, że jej się podoba. Czuł to. I cholernie odpowiadało mu to, że mogła lecieć nie tylko na Jaspera.
    Zagryzł dolną wargę, kiedy tak powoli przesunęła spojrzeniem po jego ciele. Tyle wystarczyło, by go rozpalić, ale pilnował się wystarczająco, by jego penis zbyt ochoczo się nie wyprężył, przynajmniej, póki Eli nie zasiadł na swoim miejscu.
    — Nie przeszkadza mi to tak długo, jak wiernie mnie odwzorujesz — odpowiedział, przyjmując nieco wygodniejszą pozycję. Hoker był twardy i chłodny, ale nie zamierzał się skarżyć. Zresztą teraz za żadne skarby by się, kurwa, nie ubrał. Po pierwsze nie chciał dać jej satysfakcji, a po drugie… — Mojego kutasa można określić wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie jest mały, księżniczko — mruknął, nie biorąc sobie do serca jej zniewagi. Wiedział, że chodzi raczej o to, do kogo był przytwierdzony narząd. Kiedy była z Jasperem, śpiewała nieco inaczej. — Kolejka to moje zmartwienie. Poradzę sobie — machnął dłonią. — Chyba, że dołączasz do tej kolejki, wtedy to nasze wspólne zmartwienie, ale myślę, że będziemy mogli coś z nim zrobić — posłał jej wredny uśmieszek, domyślając się już, jaką usłyszy odpowiedź.
    — Czego Liam nie widzi to go nie zaboli — wymruczał i zagryzł dolną wargę, żeby się nie uśmiechnąć, kiedy jej wzrok przeniósł się na jego penisa. Jeśli chciała, żeby uwierzył w jej obelgi, musiała lepiej się kontrolować, ale nic na ten temat nie powiedział. — Przyjdę. Ale nie powiem ci, kiedy i co to będzie za przysługa. Lubię element zaskoczenia — powiedział, siadając wygodniej. Kiedy usiadła na swoim miejscu, nie odrywał od niej spojrzenia i nawet nie próbował udawać, że jest inaczej. Zawsze lubił patrzeć na nią podczas tworzenia. Jako Eli nie miał ku temu zbyt wielu okazji, ale jako Jasper… — Nie spiesz się, księżniczko. Nie chcemy przecież, żeby rzeźba była niedopracowana — odezwał się cicho z lekkim rozbawieniem i mimowolnie wyciągnął rękę, żeby z jednej strony zaczesać jej opadające kosmyki za ucho. — Chociaż… Przy poprawkach będziesz musiała spędzić ze mną jeszcze więcej czasu. A może o to ci chodzi?

    😈

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiadomość, którą otrzymał dwie godziny temu wciąż wyświetlała mu się przed oczami.
    Leżał w bezruchu na łóżku z dłońmi ułożonymi na brzuchu i myślał. Zbyt intensywnie. Zaciskał mocno szczęki, aż był pewien, że ukruszył sobie ząb. Po szybkiej analizie doszedł do wniosku, że nic podobnego jednak nie miało miejsca. Wiedział też, że jeśli będzie dalej leżał i gapił się w sufit to dostanie pierdolca. Minęło już tyle czasu, sądził, że się pozbierał. Powinien się pozbierać, bo dokładnie to każdego ranka sobie wmawiał, kiedy patrzył się w swoje odbicie w lustrze. Dawał radę. Wstawał na zajęcia. Nigdy się nie spóźniał. Nadrabiał stracony czas. Wciąż dostawał wybitne oceny za prace domowe, prezentacje i całą resztę bzdur, które musiał robić. Miał potrzebę udowodnienia sobie, a także całemu światu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
    Zerwał się gwałtownie z łóżka i rozejrzał po ciemnym pokoju. Na fotelu leżała biała koszulka, którą na siebie wciągnął oraz spodnie dresowe. Był cholernie wdzięczny, że ma pokój bez współlokatora. Bez wątpienia ten ktoś by zauważył wykradającego się z pokoju Aresa. Miał tu wolność, mógł robić to, na co miał ochotę i nie musiał z nikim dzielić przestrzeni, którą uważał tylko i wyłącznie za swoją. Zapalił małą lampkę, aby znaleźć bluzę oraz skarpetki, bo tych po ciemku wymacać już nie potrafił. Wsunął telefon do kieszeni, łącznie z paczką fajek. Miał rzucić dawno i w zasadzie rzucił, bo palił okazjonalnie. Ale czy to jego wina była, że tych okazji było coraz więcej? Nie. Oczywiście, że nie.
    Wymykając się z pokoju liczył, że nie wpadnie na nikogo. Nie był jedyną osobą, która łamała panujące tu zasady i wymykała się z pokoi. Jedni to robili, aby zaliczyć dziewczynę kumpla w kiblu, inni dla poczucia adrenaliny w żyłach. Byli też tacy, którzy nie mieli żadnego celu. Ares chciał wydostać się na zewnątrz. Zapalić, pogapić się w zachmurzone niebo i wrócić do pokoju. Szedł szybko przed siebie i nie zwracał większej uwagi na otoczenie. Dopiero, gdy czyjeś drobne ciało się od niego odbiło zaklął pod nosem gotów do tego, aby rzucić dobrą wymówką, gdyby to był nauczyciel.
    Oczy blondyna przyzwyczaiły się już dawno do ciemności. Delikatne padające, nawet nie był pewien skąd, światło rozjaśniało odrobinę twarz dziewczyny, na którą wpadł.
    — Za to ty wyglądasz, jakbyś właśnie kogoś zamordowała — mruknął w odpowiedzi. Kąciki ust młodego mężczyzny lekko się uniosły. Gdyby miał jednoznacznie określić na czym ta znajomość polega to wzruszyłby bezradnie ramionami. Bo nie wiedział. Skąd miał wiedzieć, skoro nigdy tego nie ustalili? I było im z tym dobrze. — Mógłbym się ciebie zapytać o to samo, Chantelle.
    Brew blondyna powędrowała w górę, gdy dziewczyna zaczęła mówić. Nie planował, aby zapraszać kogoś na swoje nocne wypady. Wręcz przeciwnie, sądził, że potrzebuje samotności. W pierwszej chwili był gotów się wykręcić, ale z drugiej strony podświadomie wiedział, że towarzystwo teraz może dobrze mu zrobić. Nawet jeśli nie chciał się do tego przyznać.
    — Twoje życzenia zostaną wysłuchane — wymruczał. Sięgnął do kieszeni bluzy, z której wyciągnął paczkę papierosów. Musieli teraz tylko wydostać się na zewnątrz. Jeśli chodziło o palenie w środku Ares był podejrzliwy i wolał, aby żaden alarm się nie załączył. Dopiero wtedy mieliby przejebane. — Ogrody? — Zasugerował. Było tam dość miejsca, aby żaden strażnik czy krążący po nocy nauczyciel ich nie dostrzegł. — Chodź, gdzieś tu były wiecznie niedomknięte drzwi prowadzące na zewnątrz.

    Ares

    OdpowiedzUsuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️