2025/03/17

[K] Chantelle Mercy Leclerc

Chantelle Mercy Leclerc

30.10.2004 Paryż, Francja • profil artystyczno-humanistyczny • pokój 404 • jedynaczka • córka słynnego reżysera i wybitnej psycholog • dodatkowe przedmioty: eksperymentalne techniki malarskie • tajemnica: zdradza chłopaka z nieznajomym, zaburzenia odżywiania • plotka: każdej nocy staje przed obrazem Eleonor Marchand i wyczekuje jej szeptu, ma zapełniony szkicownik rysunkami kochanka 
 
Dziewczyna z sąsiedztwa, idealnie do niej pasuje. Zawsze mówi dzień dobry i na nic nie narzeka. Z pozoru wydaje się przykładem grzecznej i ułożonej, ale ma swoje za uszami. Nie pokazuje jednak na co dzień swojej ciemnej strony. Otwiera się przez sztukę, chociaż nigdy się nie przyzna, do najskrytszych tajemnic zawartych w szkicowniku, którego nie spuszcza z oka nawet na chwilę. Jakby od znajdujących się w nim rysunków mogło skończyć się jej życie, a na pewno jakaś jego wersja. Z drugiej strony dobrze wie, że sztuka wymaga poświęceń…być może powinna dla niej poświęcić właśnie siebie.
Jako nastolatka trafiła z ED na zamkniętą terapię. Upiera się, że jest już zdrowa, chociaż do dzisiaj stara się nie jeść przy ludziach. Potrafi tak odwrócić uwagę towarzystwa, że mało kto orientuje się, że jedzenie z jej talerza nie znika tak naprawdę w jej ustach. Nie chce nigdy więcej wrócić do kliniki, a wie, że matka bez wahania ponownie wysłałaby ją na leczenie zamknięte, bo uważa, że to dla jej dobra. Przeżyła tam koszmar i nie zamierza doświadczyć powtórki. Dlatego zawsze ma przy sobie coś do jedzenia, jako przykrywkę. 

48 komentarzy:

  1. Panno Leclerc,witamy w kolejnym roku w Akademii Valmonta. Twój profil ucznia został zaakceptowany. Mam nadzieję, że odnajdziesz tutaj zarówno ambitne wyzwania, jak i odpowiednie towarzystwo – w końcu Valmont to coś więcej niż szkoła.
    Życzę powodzenia i samych sukcesów.

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Hej! Witamy uczennicę! Na wątek bardzo chętnie! Chodzą ci po głowie może już jakieś pomysły czy wolisz zrobić burzę mózgów? ]

    Panna Rochford

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze mówiąc nie było mu to do końca na rękę. Miał… Cóż, swoje sprawy. Musiał skończyć projekt, który naprawdę mu się podobał, a Eli’a mało co interesowało na tyle, żeby się wciągnął i zapomniał o całym świecie.
    Jeśli jednak miał do wyboru projekt a spędzić czas z Chan, bez wahania wybierał to drugie. Wprawdzie nie w sposób, który lubił najbardziej, bo miał być sobą, bez żadnego przebrania i maski, a kiedy był sobą, nie mógł jej dotykać, w dodatku robił to na prośbę Liama, ale cóż, jeśli nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
    Właśnie dlatego tkwił w jednej sali ćwiczeniowych przeznaczonych dla artystów. Przyszedł trochę wcześniej, więc miał czas, żeby poprzyglądać się rozwieszonym na ścianach pracom, materiałom wykorzystywanym przez uczniów i krześle, na którym miał zasiąść zamiast Liama, żeby Chantelle mogła go wyrzeźbić. O ile w ogóle będzie na to chętna, bo o ile chętnie rozkładała nogi przed Jasperem (swoją drogą był kretynem, że kazał jej się nazywać swoim drugim imieniem, gdy przywdziewał maskę; chyba miał więcej szczęścia niż rozumu, że nie wiedziała, jak brzmi pełne imię i nazwisko Eli’a Sommersa), tak Eli’a nieszczególnie lubiła. Chyba. Jeśli jej zachowanie miałoby być wskazówką, chyba miał w tej kwestii rację.
    Akurat podniósł dłuto i zaczął je oglądać, kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi. Uśmiechnął się pod nosem i powoli obrócił się przodem do dziewczyny dopiero po usłyszeniu kroków w pomieszczeniu. Nie odłożył ostrego narzędzia, zaczął je obracać w palcach, przenosząc spojrzenie na brunetkę. Uwielbiał na nią patrzeć, zwłaszcza, gdy skupiała się na jakimś dziele, które tworzyła. Liam ostrzegł go, że będą potrzebowali trochę czasu na skończenie rzeźby i pytał, czy nie będzie mu to przeszkadzało, ale Eli nie miał nic przeciwko. Na samą myśl, że będzie mógł patrzeć na nią bez skrępowania, że ona będzie patrzeć na niego i utrwalać w czymś jego wizerunek, po plecach przechodziły mu przyjemne dreszcze.
    — Spóźniłaś się — oznajmił niskim, mrukliwym głosem, uprzednio zerkając na zegarek. Podszedł bliżej dziewczyny i odłożył dłuto na jeden z niskich stolików rozstawionych po sali. — Zanim coś powiesz, Liam mnie przysłał. Dostał jakąś karną pracę za to, że nie przyniósł poprzedniej, więc teraz musi zrobić dwie. Więc jestem — wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie. — Chcesz od razu przejść do rzeczy? — zapytał, bo nie mógł przecież dać jej czasu na to, żeby uznała, iż spróbuje innym razem ze swoim chłopakiem. Miała wyrzeźbić Eli’a, koniec kropka. Podszedł więc do stojącego na środku pomieszczenia drewnianego hokera, na którym przysiadł. — Instruuj mnie, nigdy nie pozowałem.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  4. Zerknął w sufit i uśmiechnął się do siebie, słysząc jej odpowiedź godną mądrali, którą zresztą Chan była. Zwykle nie czerpał przyjemności z rozmów z kimkolwiek. Ludzie nie zachowywali się tak, jak tego oczekiwał, a to z kolei cholernie go męczyło, jednak, jeśli chodziło o Chantelle… Jego podejście do tej dziewczyny było inne niż do reszty świata. Nie miał pojęcia, z czego to wynikało, ale jakimś sposobem dostała mu się pod skórę i nie potrafił się jej pozbyć.
    Dobrze, że znalazł sposób, by się do niej zbliżyć, bo nie był pewien, czy poradziłby sobie z inną możliwością. Zwłaszcza, że Chan zdawała się nieszczególnie lubić Eli’a, gdy był sobą.
    — Byłaś umówiona, po prostu nie ze mną, mądralo — mruknął i opuścił głowę, spoglądając na dziewczynę. Uśmiechnął się szerzej. Nie miała pojęcia, jak bardzo go kręciła w takim wydaniu. Wiele by dał, żeby mieć przy sobie maskę i móc podejść do niej bez ryzyka, że zacznie wrzeszczeć. Albo ucieknie. Jasperowi by nie uciekła. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby się dowiedziała, że stoi przed nią ta sama osoba, której imię nie raz wykrzykiwała, dochodząc. — Słyszałaś mnie doskonale — stwierdził, unosząc brew. Splótł ręce na klatce piersiowej i odchylił się na niskie oparcie, nie odwracając od brunetki swojego intensywnego spojrzenia. Przyglądał się, jak powoli godziła się z faktem, że to nie jej chłopak będzie dla niej pozował. Swoją drogą, gdyby nie to, że na pewno ktoś by go podejrzewał, już dawno pozbył się Liama. Wnętrzności skręcały mu się na samą myśl, że jakiś inny facet dotykał tego, co należało do Eli’a. Wiedział jednak, jakie zasady panują w tej szkole i był przekonany, że nie wywinąłby się zbyt łatwo od odpowiedzialności. A wsadzenia za kratki by nie przeżył. Musiał po prostu… Jakoś zmanipulować Chan, żeby zerwała ze swoim chłoptasiem, któremu i tak nie była przecież wierna.
    Skinął głową, tym samym dając znać, że dotarły do niego wszystkie informacje. Nie musiała wiedzieć, że znał poszczególne etapy, bo sama mu o nich opowiadała, gdy był Jasperem. Eli nie interesował się sztuką i pilnował się, by nie zdradzić, że cokolwiek wie na ten temat.
    — Właściwie nic mi nie powiedział. Wiem tylko, że codziennie rano mam się tu pojawiać, póki mi nie powiesz, że jestem wolny — wzruszył ramionami.
    Nie ruszył się ani o milimetr, obserwując, jak dziewczyna do niego podchodzi. Uśmiechnął się w duchu. Ta jej niechęć widoczna w spojrzeniu tylko bardziej go nakręcała.
    — Comme tu veux, princesse — zamruczał i wstał z krzesła, przez co dystans między nimi się zmniejszył. Ani jednak myślał o tym, żeby się wycofać. Nie odrywając od Chantelle wzroku, złapał za krawędź swojej bluzy i koszulki, którą miał pod spodem, po czym zdjął wszystko przez głowę i odłożył zmięty materiał na hoker, który przed chwilą zajmował. Opuścił ręce wzdłuż ciała, patrząc na brunetkę z góry. — Mogę zdjąć wszystko, jeśli chcesz — zaproponował z łobuzerskim uśmieszkiem.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  5. Wzruszył ramionami. Udawał, że ich sprawy nie są jego sprawami, choć tak naprawdę, kurwa, były jego sprawami. W końcu sypiał z tą dziewczyną, prawda? Nieważne, że nie jako Eli, a ona nie miała pojęcia, kto kryje się pod maską, to były jego sprawy.
    Ale musiał grać. Musiał udawać, że go to nie obchodzi. Że nic do niej nie ma. Że jest tylko kolesiem, który lubi się na nią trochę pogapić, ale nic poza tym. I że wcale nie miał ochoty zajebać jej chłopaka za każdym razem, gdy widział, jak ten jej dotyka.
    — Nie wiem, nie miał czasu? — podsunął z udawaną nonszalancją. — Możemy albo się nad tym zastanawiać, albo wziąć się do pracy. Nie mam całego dnia, mam swoje zajęcia — mruknął. Tak naprawdę, choć miał swoje zajęcia, mógł je olać tylko po to, żeby bez przeszkód spędzić z nią czas, będąc sobą.
    — Po prostu to zróbmy — powtórzył, jakby robił to z wielką łaską i nie miał na to ochoty, mimo że prawda była zupełnie inna.
    Nie bał się rozebrać. Chan nie widziała nic poza kutasem Jaspera i kawałkiem jego podbrzusza. Pilnował tego bardzo. Zawsze bluza z długim rękawem bez żadnych napisów, do tego rękawiczki, maska ghostface’a, jakieś niecharakterystyczne spodnie i ciemne buty, a do tego modulator głosu. Zawsze był przygotowany i teraz cholernie się z tego cieszył, bo dzięki temu bez przeszkód pozbył się górnej części swojego ubrania.
    Uśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony z tego, że się nie wycofała. To była właśnie jego Chantelle. Ta, na której punkcie miał taką pieprzoną obsesję i utwierdzał się w przekonaniu, że nie bez powodu.
    — Element ciała, na którego widok większość kobiet robi się mokra. Inaczej porno nie miałoby sensu — odpowiedział i przechylił lekko głowę, przyglądając się uważnie jej twarzy. Uśmiechnął się szerzej. — Widziałem twojego chłopaka w szatni i powiedzmy, że jeśli miałbym się porównywać do niego… Byłabyś pod sporym wrażeniem — wymruczał. Sięgnął do paska swoich spodni i odpiął go, gotów pozbyć się całej reszty swoich ubrań, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o jednym bardzo ważnym szczególe, który natychmiast mógłby go zdradzić. Wątpił, że kolczyk w penisie to częste zjawisko, a jako Jasper nigdy go nie wyjmował. Westchnął, rezygnując ze swojego pomysłu i przysiadł na hokerze z wciąż rozpiętym paskiem. — Ale jaki byłby ze mnie kumpel, gdyby fiut Liama przestał cię satysfakcjonować po samym zobaczeniu mojego — westchnął z udawanym współczuciem.
    Wyprostował się pod jej spojrzeniem. Uśmiechnął się kącikiem ust.
    — De rien, princesse. Czyżby coś we mnie jednak ci się podobało? — zapytał, nie kryjąc satysfakcji. Lubił swoje ciało. Wiedział, jak wygląda i nie zamierzał udawać fałszywej skromności. Poza tym podobało mu się drażnienie się z Chantelle. — Dlaczego nie chcesz ich namalować na rzeźbie?

    😏

    OdpowiedzUsuń
  6. [Nie ukrywam, że miałam problem podobnie, jak niektórzy w stosunku do mnie: zdecydować się, pod którą z Twoich kart się odezwać!
    Chantelle wydaje mi się bardzo trudną postacią do pisania, podziwiam za odwagę wzięcia do niej tego skrzyżowania motywów. Również życzę mnóstwa weny i dalszego rozwoju, oby udało jej się nie powtórzyć dawnego koszmaru!]

    Leo&Ed&Del

    OdpowiedzUsuń
  7. Najpierw szeroko się uśmiechnął, a potem parsknął śmiechem, słysząc stek wypowiedzianych pod adresem Liama francuskich obelg. Przywykł do takich wtrąceń ze strony Chan, choć nigdy nikogo nie wyklinała aż tak otwarcie, przynajmniej nie przy Jasperze. Z kolei sam Jasper udawał, że niczego nie rozumie i prosił ją o przetłumaczenie wszystkich słówek. Eli nie miał natomiast problemu z uświadomieniem jej, że zrozumiał każde słowo. Jego akcent może nie był tak wspaniały jak ten Chantelle, ale samym językiem potrafił posługiwać się wystarczająco płynnie. Choć fakt faktem, nienawidził francuskiego. Kiedy się go uczył, nie miał pojęcia, dlaczego ojciec tak naciskał na ten język. Teraz jednak był mu wdzięczny. Na tyle, na ile mógł być.
    — Tu parles comme un chien français enragé — stwierdził, nie kryjąc rozbawienia. — Aż mam ochotę poklepać cię po główce — dodał, przechylając lekko głowę. — Lepiej się czuję z angielskim, ale śmiało, nie krępuj się. Wszystko rozumiem, więc dalej możesz obrażać wszystkich po francusku — gestem dłoni pokazał, że ma kontynuować swój wywód i uśmiechnął się szerzej.
    — Nie, nie mam złudzeń. Ale uważam, że sam widok wystarczy, żebyś chciała sięgnąć między uda i jęczeć moje imię, kiedy twój facet nie będzie słyszał — odpowiedział, nie odrywając spojrzenia od jej jasnych oczu. Odetchnął nieco głębiej, zaciągając się jej zapachem, kiedy się zbliżyła. Uwielbiał jej perfumy. Był jak pies pawłowa, kiedy chodziło o ten zapach. Dobrze, że siedział na hokerze i nie mogła dostrzec, jak zareagował na jej bliskość.
    Aż cisnęło mu się na usta, żeby powiedzieć, iż tego, jak mocno i spazmatycznie zaciskała się na jego kutasie nie dało się udawać, ale ugryzł się w język i pozwolił sobie na połowiczny uśmiech.
    — Nie masz pojęcia o czym mówisz — szepnął i oblizał wargi. Odchylił się lekko na swoim siedzeniu i z powrotem zapiął pasek. Kusiło go, żeby utrzeć jej nos i naprawdę się rozebrać, ale musiał najpierw pozbyć się kolczyka. Dlatego wstał i powędrował w stronę drzwi. — Zaraz wracam. Skoro mówisz, że trochę nam się zejdzie… — urwał, żeby sama dopowiedziała sobie resztę i wyszedł z pomieszczenia. W łazience sprawnie odkręcił kuleczkę i wyjął kolczyk, wyrzucając go do kosza. Nie mógł ryzykować, że wypadnie mu z kieszeni, gdy zdejmie spodnie. Na samą myśl o tym, że miałby się przed nią rozebrać jako on był lekko twardy, ale to dobrze, przynajmniej wiedział, że widok jego wielkości w lekkim wzwodzie zamknie jej usta.
    Wrócił do pracowni i przekręcił klucz w zamku. Nie wstydził się, nie chciał po prostu, żeby ktoś im przerwał ich sam na sam.
    — Zmieniłem zdanie, jednak mam w dupie twojego chłopaka, księżniczko — oznajmił, podkreślając ostatnie słowo. Pewnym krokiem udał się do hokera, po drodze znowu rozpinając spodnie. — Mogę być twoim Dawidem. Ale postaraj się nie bawić w Michała Anioła i dobrze odwzoruj to co zobaczysz — posłał jej wredny uśmieszek. Zsunął z siebie spodnie wraz z bokserkami i rzucił je na bok, cały czas patrząc na Chan. Zajął swoje miejsce i przybrał pozę, o której mówiła. Zaczął poprawiać ułożenie swoich rąk według wskazówek. — Hm? — zamruczał, słysząc swoje imię. Kiedy się zbliżyła, jego kutas nie był już lekko twardy, raczej można to nazwał pełnym wzwodem. Dobrze, że siedział w taki sposób, by nie było tego aż tak bardzo widać. — A jakie to ma znaczenie? — odpowiedział pytaniem na pytanie i obrócił lekko głowę, żeby spojrzeć na dziewczynę. — Może mam swoje powody, księżniczko i nie mam zamiaru ci ich zdradzać — zamruczał i posłał jej uśmiech. — A może po prostu jestem dobrym przyjacielem. Tego chyba nigdy się nie dowiemy — wzruszył ramionami.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  8. Niech będą smutni razem. Upiją się winem, będą kląć po francusku i gapić się w gwiazdy. Piszesz się?

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  9. Skoro oferujesz to przygarnę niespodziankę.💗 Niech los zadecyduje o tym co się z nimi stanie dalej. 🤭

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  10. [Bardzo dziękuję za powitanie! :) Te zdjęcia Evy są przepiękne, zgadzam się, aż trudno od nich oderwać wzrok... A co do tego uzależnienia, cóż, Morrigan ma gorsze i lepsze dni — tym bardziej, że biedaczka raczej się nie wysypia.
    Życzę Ci dużo zabawy i weny, a w razie chęci i możliwości zapraszam do siebie! :)]

    Morrigan Ó Dubhuir

    OdpowiedzUsuń
  11. Nieszczęśliwy traf przesądził o tym, że Leonila nie miała tamtego dnia czasu w ogóle wyjść nawet z pokoju w internacie, a Delilah była pochłonięta do reszty swoimi zajęciami, więc nie mogła osobiście odebrać paczki. Edmund natomiast nie był na tyle niedomyślny ani obojętny na dzieje swoich przyjaciół, aby kompletnie nie zdawać sobie sprawy z tego, czym miała być ów przesyłka i dlaczego tak naprawdę była dostarczona w ten nieszczęsny sposób.

    Delilah bowiem za wszelką cenę unikała jak ognia wszelkich powiązań z biologicznym ojcem, który od zarania dziejów udawał faktycznie zafascynowanego jej istnieniem. Dlatego też lokaj w liberii domu Sullivan stawił się na dziedzińcu z obstawą w postaci dwóch samochodów z przodu oraz z tyłu gigantycznej, lśniącej limuzyny. Posłaniec rudowłosej nimfy pod postacią kuśtykającego naukowca o wielkich cieniach pod oczami był w porównaniu z tym przedstawieniem czystą niedorzecznością. Wąsaty emeryt o pięknie wystylizowanym, białym wąsie i takiejże bródce o dziwo kompletnie to zignorował, aczkolwiek Edmund nie był pewien, czy było to spowodowane jego autentycznym profesjonalizmem, a pod czaszką myślał swoje czy też rzeczywiście tamtego starszego mężczyznę to nie obchodziło.

    - Rozumiem, że odbierasz to w jej imieniu? - Zapytał lokaj z prawdziwym, brytyjskim akcentem, mlaszcząc wszelkie twardsze literki. Amerykański ton przy tym brzmiał bardzo prostacko, wręcz wyzywająco, jakby chciało się napluć na długowieczną tradycję wspaniałego, międzyświatowego języka.

    - W rzeczy samej. Wspominała pewnie, że tak będzie…

    - Nie. Domyśliłem się tego. Lord będzie chciał wiedzieć, czy jesteście ze sobą powiązani w... Głębszy sposób.

    Edmunda zmroziło. Lord. Badacz zamrugał, czując się trochę tak, jakby wrzucono go do ukrytej kamery, gdzie nagle miał odegrać scenę z osiemnastowiecznego serialu czysto spontanicznie i na żywo. Młody mężczyzna nie sądził, że w ogóle jeszcze używa się takiej tytulatury, dla niego wszakże „doktor Cavendish” miało mniej więcej wybitnie zasłużony smak prestiżu, ale to? To była tylko powtarzana fraza z pokolenia na pokolenie nawet dla tych latorośli, którzy nigdy na to tak naprawdę nie zasłużyli, a tych było zazwyczaj znacznie więcej.

    - Nie chodzę z Delilah. - Wyjaśnił Edmund, gdy już się zebrał w sobie do poważnej riposty, po czym dodał: - Podejrzewam, że nawet gdyby z kimś była, to ów l o r d dowiedziałby się o tym ostatni.


    Starzec uśmiechnął się w prawdziwie serdeczny oraz przyjacielski sposób i skinął mu głową w ramach przyznania racji, oraz docenienia tej mimo wszystko kurtuazyjnej bezpośredniości.
    - Też tak sądzę.

    Przyjacielowi Delilah została wręczona bardzo skrzętnie opakowana paczka z kilkoma znaczkami pocztowymi i z doczepioną kopertą. Na litość boską, to były jedne ze świąt, a nie dostawa z FedExu! Jak bezdusznym człowiekiem trzeba być, żeby tak traktować swoją córkę nawet z nieprawego łoża? Wszystkie dotychczasowe nieudane próby opakowywania w kolorowe papiery prezentów przez własną rodzinę… Edmund zdecydowanie teraz docenił. Zawsze mógł zostać potraktowany w ten oziębły sposób, co wydawało mu się nie na miejscu. Słynnemu liderowi paleogenetyki zrobiło się głupio, że tak długo odwlekał przyjazd do domu rodzinnego z powodu swoich licznych badań czy innych celów, również związanych z karierą naukową. W przeciwieństwie do tego lorda, jego rodzina na to nie zasłużyła. Edmund obiecał sobie to w tym roku nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim jednak faktycznie Edmund ruszył do skrajnie odmiennego skrzydła uniwersytetu, uczony musiał dokończyć swoje obowiązki w laboratorium. Dopiero gdy słońce chowało się za horyzontem, sale i korytarze artystyczne w Valmont przechodziły metamorfozę, której istnienia nigdy wcześniej Edmund nie dostrzegał – lub może jedynie nie potrafił jej nazwać? Drzwi od znacznie głośniejszej pracowni były wówczas zamknięte, a nie uchylone na znak tego, by postronni niekompetentni jak on; nie przerywali dzieła tworzenia. Toteż znudzony oczekiwaniem końca zajęć (doktor nie był tam dłużej niż pięć minut), zajrzał dla zaspokojenia ciekawości do sąsiedniego pomieszczenia, definitywnie wypełnionego ciszą. Tamtejsze blade światło lamp jarzyło się w półmroku. Pędzle pozostawione na stole rzucały wydłużone, nieregularne cienie, jakby były rzeźbami z innego wymiaru. Farby w tubkach, dotąd zwyczajne, migotały nieprzewidywalnie w słabym świetle – czyżby miały fluorescencyjne właściwości, o których nikt dotąd nie wspomniał? Płótna oparte o ściany wydawały się oddychać. Ich faktura – na co dzień jedynie zbiór włókien i pigmentu – nagle nabrała struktury przypominającej żywą tkankę. Ślady pędzla, dotąd jedynie liniami barwy, zaczęły układać się w wewnętrzny rytm, jakby ukryta była w nich symfonia, której wzór doktor Cavendish powinien znać, lecz dopiero teraz zaczynał go dostrzegać. A powietrze! Miało inną gęstość, inną temperaturę – jakby samo przesiąkło ekspresją twórczą, jakby przechowywało w sobie echo dawnych gestów, myśli i uniesień. Czy to możliwe, by emocje pozostawiały w przestrzeni trwały ślad, swoisty rezonans? Edmund próbował to przeanalizować, skatalogować zjawiska, uporządkować je w model naukowy, ale im bardziej się temu przyglądał, tym bardziej zdawało mu się, iż jednak przestąpił granicę dwóch światów; tego rzeczywistego oraz prawdziwej magii... I choć naukowiec widział tego typu sale setki razy podczas innych okazji, nigdy jeszcze nie dostrzegł jej w ten sposób z tą jedną obecnością, która robiła tak drastyczną różnicę.
      Nieznajoma nie zauważając impertynenckiego wtargnięcia, kontynuowała swoje dzieło w milczeniu. Większą część sylwetki damy zasłaniała sztaluga oraz wsparte o nią płótno, które w oślepiającej pasji pokrywała kolejnymi warstwami pociągnięć farby. Pomimo zwrócenia pod pewnym kątem w stronę okna, aby zachodzące promienie słoneczne zdążyły musnąć obraz na pożegnanie, Edmund nie był w stanie dojrzeć tego, co wychodziło tak taktownie spod tych pięknie smukłych, aczkolwiek poplamionych dłoni. Podczas krótkiej obserwacji tego zjawiska doktor doszedł do wniosku, że widocznie nie jest odosobnioną jednostką w swoim podejściu i pomimo skrajnych różnic w tym, kim byli oraz tym, co robili, znalazł kompletnie omyłkowo swoją bratnią duszę.

      Edmund wyciągnął rękę po klamkę od sali, którą podglądał, chcąc zamknąć drzwi, nieświadomy śliskiej warstwy świeżej farby. Metal był zimny i zdradliwie gładki – jego palce, zamiast pewnie się zacisnąć, ześlizgnęły się bezwładnie. Próbował odruchowo poprawić chwyt, lecz w tym samym momencie laska, na której się opierał, przechyliła się pod złym kątem. Przez ułamek sekundy doktor walczył z grawitacją, kołysząc się niepewnie na stopach, ale było już za późno. Świat wokół niego zawirował. Próbował jeszcze rozpaczliwie sięgnąć wolną ręką po framugę, lecz palce musnęły tylko powietrze. Ciało straciło równowagę. Edmund poczuł, jak nogi uginają się pod nim. Laska ze stukiem uderzyła o podłogę, a on sam runął zaraz po niej. Na moment młody mężczyzna wstrzymał oddech, zdezorientowany, a potem syknął, czując pulsujący ból rozchodzący się po całym ciele.

      Raczej ciężko w tych czasach z taką dyskrecją.

      „Zderzenie światów rodzi chaos, ale i nowe możliwości”. - Friedrich Nietzsche nie uwzględnił tylko tego: „Obsesja sprawia, że widzisz tylko jedną ścieżkę, ale czasem to właśnie ta ścieżka prowadzi do przełomu”. – Elon Musk.

      Usuń
  12. W odpowiedzi na zniewagę dziewczyny Eli wzruszył jedynie ramionami. To nie tak, że miał zbyt wysokie mniemanie o sobie, przynajmniej w tej kwestii, więc jej słowa go nie obrażały. Zdawał sobie bowiem sprawę, że nie jest zbyt dobry, jeśli chodziło o jej ojczysty język. Nigdy go nie lubił, a poza kilkoma pobytami we Francji na wakacjach, gdy był nastolatkiem, dzisiejsza rozmowa z Chan była pierwszą okazją do używania swojej znajomości francuskiego od lat.
    — Zawsze ty możesz to zrobić — mruknął, spoglądając na nią spod rzęs i uśmiechając się kącikiem ust. — Jestem całkiem pojętnym uczniem. Po prostu nigdy mi nie zależało, żeby brzmieć dobrze — stwierdził z kolejnym wzruszeniem ramion.
    Przechylił lekko głowę, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy, która znalazła się nagle nieco bliżej. Wystarczyłoby lekko się pochylić, żeby ich wargi się ze sobą zetknęły. Był ciekawy, jak by to było ją całować. Nigdy się na to nie zdecydował. Owszem, dotykał jej ustami, ale po reszcie ciała i w ciemności, w dodatku zawsze pilnował, żeby wówczas jej ręce były skrępowane. Bał się, że gdyby ją pocałował, w jakiś sposób zdjęłaby mu maskę, a do tego nie mógł dopuścić. Choć był też ciekawy, jak by zareagowała, gdyby miała świadomość, z kim się pieprzy. Nie był jednak gotowy na ujawnienie się. Jeszcze nie.
    — Myślę o tym znacznie częściej i znacznie dłużej niż przez sekundę — odpowiedział równie cicho. — Po dzisiejszym dniu ty chyba też zaczniesz — dodał, uśmiechając się nieco szerzej. Widział przecież spojrzenie, którym go obdarowała, gdy zdjął bluzę. Wiedział, że jej się podoba. Czuł to. I cholernie odpowiadało mu to, że mogła lecieć nie tylko na Jaspera.
    Zagryzł dolną wargę, kiedy tak powoli przesunęła spojrzeniem po jego ciele. Tyle wystarczyło, by go rozpalić, ale pilnował się wystarczająco, by jego penis zbyt ochoczo się nie wyprężył, przynajmniej, póki Eli nie zasiadł na swoim miejscu.
    — Nie przeszkadza mi to tak długo, jak wiernie mnie odwzorujesz — odpowiedział, przyjmując nieco wygodniejszą pozycję. Hoker był twardy i chłodny, ale nie zamierzał się skarżyć. Zresztą teraz za żadne skarby by się, kurwa, nie ubrał. Po pierwsze nie chciał dać jej satysfakcji, a po drugie… — Mojego kutasa można określić wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie jest mały, księżniczko — mruknął, nie biorąc sobie do serca jej zniewagi. Wiedział, że chodzi raczej o to, do kogo był przytwierdzony narząd. Kiedy była z Jasperem, śpiewała nieco inaczej. — Kolejka to moje zmartwienie. Poradzę sobie — machnął dłonią. — Chyba, że dołączasz do tej kolejki, wtedy to nasze wspólne zmartwienie, ale myślę, że będziemy mogli coś z nim zrobić — posłał jej wredny uśmieszek, domyślając się już, jaką usłyszy odpowiedź.
    — Czego Liam nie widzi to go nie zaboli — wymruczał i zagryzł dolną wargę, żeby się nie uśmiechnąć, kiedy jej wzrok przeniósł się na jego penisa. Jeśli chciała, żeby uwierzył w jej obelgi, musiała lepiej się kontrolować, ale nic na ten temat nie powiedział. — Przyjdę. Ale nie powiem ci, kiedy i co to będzie za przysługa. Lubię element zaskoczenia — powiedział, siadając wygodniej. Kiedy usiadła na swoim miejscu, nie odrywał od niej spojrzenia i nawet nie próbował udawać, że jest inaczej. Zawsze lubił patrzeć na nią podczas tworzenia. Jako Eli nie miał ku temu zbyt wielu okazji, ale jako Jasper… — Nie spiesz się, księżniczko. Nie chcemy przecież, żeby rzeźba była niedopracowana — odezwał się cicho z lekkim rozbawieniem i mimowolnie wyciągnął rękę, żeby z jednej strony zaczesać jej opadające kosmyki za ucho. — Chociaż… Przy poprawkach będziesz musiała spędzić ze mną jeszcze więcej czasu. A może o to ci chodzi?

    😈

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiadomość, którą otrzymał dwie godziny temu wciąż wyświetlała mu się przed oczami.
    Leżał w bezruchu na łóżku z dłońmi ułożonymi na brzuchu i myślał. Zbyt intensywnie. Zaciskał mocno szczęki, aż był pewien, że ukruszył sobie ząb. Po szybkiej analizie doszedł do wniosku, że nic podobnego jednak nie miało miejsca. Wiedział też, że jeśli będzie dalej leżał i gapił się w sufit to dostanie pierdolca. Minęło już tyle czasu, sądził, że się pozbierał. Powinien się pozbierać, bo dokładnie to każdego ranka sobie wmawiał, kiedy patrzył się w swoje odbicie w lustrze. Dawał radę. Wstawał na zajęcia. Nigdy się nie spóźniał. Nadrabiał stracony czas. Wciąż dostawał wybitne oceny za prace domowe, prezentacje i całą resztę bzdur, które musiał robić. Miał potrzebę udowodnienia sobie, a także całemu światu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
    Zerwał się gwałtownie z łóżka i rozejrzał po ciemnym pokoju. Na fotelu leżała biała koszulka, którą na siebie wciągnął oraz spodnie dresowe. Był cholernie wdzięczny, że ma pokój bez współlokatora. Bez wątpienia ten ktoś by zauważył wykradającego się z pokoju Aresa. Miał tu wolność, mógł robić to, na co miał ochotę i nie musiał z nikim dzielić przestrzeni, którą uważał tylko i wyłącznie za swoją. Zapalił małą lampkę, aby znaleźć bluzę oraz skarpetki, bo tych po ciemku wymacać już nie potrafił. Wsunął telefon do kieszeni, łącznie z paczką fajek. Miał rzucić dawno i w zasadzie rzucił, bo palił okazjonalnie. Ale czy to jego wina była, że tych okazji było coraz więcej? Nie. Oczywiście, że nie.
    Wymykając się z pokoju liczył, że nie wpadnie na nikogo. Nie był jedyną osobą, która łamała panujące tu zasady i wymykała się z pokoi. Jedni to robili, aby zaliczyć dziewczynę kumpla w kiblu, inni dla poczucia adrenaliny w żyłach. Byli też tacy, którzy nie mieli żadnego celu. Ares chciał wydostać się na zewnątrz. Zapalić, pogapić się w zachmurzone niebo i wrócić do pokoju. Szedł szybko przed siebie i nie zwracał większej uwagi na otoczenie. Dopiero, gdy czyjeś drobne ciało się od niego odbiło zaklął pod nosem gotów do tego, aby rzucić dobrą wymówką, gdyby to był nauczyciel.
    Oczy blondyna przyzwyczaiły się już dawno do ciemności. Delikatne padające, nawet nie był pewien skąd, światło rozjaśniało odrobinę twarz dziewczyny, na którą wpadł.
    — Za to ty wyglądasz, jakbyś właśnie kogoś zamordowała — mruknął w odpowiedzi. Kąciki ust młodego mężczyzny lekko się uniosły. Gdyby miał jednoznacznie określić na czym ta znajomość polega to wzruszyłby bezradnie ramionami. Bo nie wiedział. Skąd miał wiedzieć, skoro nigdy tego nie ustalili? I było im z tym dobrze. — Mógłbym się ciebie zapytać o to samo, Chantelle.
    Brew blondyna powędrowała w górę, gdy dziewczyna zaczęła mówić. Nie planował, aby zapraszać kogoś na swoje nocne wypady. Wręcz przeciwnie, sądził, że potrzebuje samotności. W pierwszej chwili był gotów się wykręcić, ale z drugiej strony podświadomie wiedział, że towarzystwo teraz może dobrze mu zrobić. Nawet jeśli nie chciał się do tego przyznać.
    — Twoje życzenia zostaną wysłuchane — wymruczał. Sięgnął do kieszeni bluzy, z której wyciągnął paczkę papierosów. Musieli teraz tylko wydostać się na zewnątrz. Jeśli chodziło o palenie w środku Ares był podejrzliwy i wolał, aby żaden alarm się nie załączył. Dopiero wtedy mieliby przejebane. — Ogrody? — Zasugerował. Było tam dość miejsca, aby żaden strażnik czy krążący po nocy nauczyciel ich nie dostrzegł. — Chodź, gdzieś tu były wiecznie niedomknięte drzwi prowadzące na zewnątrz.

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  14. Czując na sobie uważne spojrzenie urodziwej artystki, Edmund powoli wracał do siebie, przy okazji zaciekle ignorując początkową uwagę o subtelności. Wszystko miało już swoją kolejność, jakby upadanie, a potem wstawanie tego typu; stanowiło nieodzowną część repertuaru zwyczajnego dnia... Ból z kolei występował na piątym planie. Wdech. Wydech. Trzęsące się dłonie badacz ukrył skrzętnie między bardziej zgrabne ruchy chwycenia laski i skórzanej torby na ramię z tą głupkowatą paczką (o której zdążył już zapomnieć), co było utrudnione, jako że miał tylko jedną czystą dłoń. Młody mężczyzna przysunął przedmioty bliżej siebie, zastanawiając się nad najbardziej podstawowym pytaniem: po co tutaj tak naprawdę przyszedł?

    - Nie, podziękuję za pomoc. - Ten subtelny, męski głos nie zabrzmiał ani trochę fałszywie, choć niespodziewany intruz pracował wiele lat, aby przestać dodawać do tego swój dawny, arogancki wyrzut. Był za to spokojny. Za bardzo. Nienaturalnie. - Chyba wygląda na to, że twoja pomoc malarska musi zostać wymieniona.

    Edmund podniósł wzrok na brudną szmatę leżącą nieopodal, jaką rzuciła mu malarka, podczas siedzenia na podłodze w progu sali. W przeciwieństwie do jego dłoni fragment materiału miał już na sobie coś na kształt pejzażu zamiast monotonnego odcienia błękitu. Specyficzny zapach utwierdził go jednak w przekonaniu, że od zwykłych chusteczek takowa farba nie zejdzie, postanowił się więc poświęcić i obmyć wspomnianą szmatką.

    Nie umknęło też jego uwadze niezwykłe zachowanie kręcenia się wokół sztalugi, jakby chcąc się nieco ukryć bądź też zakryć ów obraz.

    - Spokojnie. - Doktor postanowił ją dodatkowo zapewnić, nie chcąc jeszcze bardziej się narzucać: - Możesz tam zostać. Będzie bezpieczniej, jeśli ja nie będę do ciebie podchodził…

    Zbyt pochopnie jednak Edmund ocenił tę sytuację. Za drzwiami od sali, do której był zwrócony plecami, paleogenetyk usłyszał bardzo dobrze mu znany, jakże donośny baryton zwracający się bezpośrednio do pewnej nimfy. Początkowo spowodowało to pustkę w głowie. Niedowierzanie.

    A potem hamowaną irytację.

    Spośród wszystkich durnych momentów, dokładnie ten dzień musiał sobie wybrać oraz porę, aby ją nawiedzić w trakcie zajęć? To zakrawało na ironię! Doktor Cavendish podniósł się w końcu z godnością, wręcz pośpiechem, jakby za wszelką cenę nie chciał, aby go takim przypadkowo znaleziono. Było to definitywnie poniżej jego godności.

    - Zostanę z tobą na chwilę i zaczekam, aż rozejdą się studenci z tej sali; wolałbym bowiem nie pokazywać się publicznie w kurzu i resztkach farby. - Edmund wszedł i przymknął drzwi od środka, spoglądając w ich stronę z niechęcią w trakcie opierania się o ścianę. - W każdym razie przepraszam za najście, nie powinienem był cię nawiedzać w pierwszej kolejności...

    Tymczasem nastąpił głośny harmider, zwiastując przejście niczego nieświadomej grupy po zajęciach, głośno rozmawiającej o kompozycjach plakatów czy też pomysłach wyrwanych z kontekstu. Tematach, na które Edmund, tak czy siak, nie mógł się swobodnie wypowiedzieć. Mógł mieć tylko nadzieję, że mimo wszystko nie przyjdzie mu natknąć się prosto na tego, którego teraz najbardziej pragnął uniknąć.

    Ed

    OdpowiedzUsuń
  15. Jego choroba miała ten jeden plus, że kiedy przyjmował regularnie leki, był w stanie normalnie funkcjonować. To tak, jakby cierpiał na cukrzycę, przyjmując insulinę żyjesz i jest w porządku, przestajesz ją brać, wpadasz w śpiączkę, lub umierasz, zupełnie jak on, kiedy po odstawieniu magicznych proszków, w przejawach manii czy depresji, miewał silne skłonności autodestrukcji. Od czasu wyjścia ze szpitala czuł się dobrze, grzecznie połykał rano garść pigułek, pilnując, aby niczego nie pominąć i nie znaleźć się ponownie w miejscu, którego tak nienawidził. Choć czuł, że leki go otumaniają i nie miał pewności, czy ich wpływ nie zaburza jego cudownej osobowości, starał się postępować rozsądnie i postępować zgodnie z zaleceniami lekarzy i rodziców. O jego problemie wiedziało niewiele osób, jedynie najbliższa rodzina i ta przeklęta Chantelle, która jak na złość, musiała uczęszczać wraz z nim do tej samej akademii. Pobyt w klinice był ich wspólnym sekretem, wierzył, że dziewczyna nie puści pary z ust, aby nie pogrążyć bardziej samej siebie, na wszelki wypadek wolał mieć jednak na nią oko, przy okazji pilnując, aby w przypływie jakiejś chorej inspiracji, znów nie postanowiła odebrać sobie życia. Nie należał do miłosiernych osób, miał w dupie ludzi, ale polubił tą nawiedzoną artystkę, poza tym dwa samobójstwa, których był w życiu świadkiem, to o dwa za dużo i nie zamierzał brać udział w kolejnej tego typu szopce.
    - Elle.. – skrócił jej imię, tak, jak miał to w zwyczaju, kiedy się do niej zwracał, przez co od początku mogła mieć pewność, że to właśnie on znajduje się z nią w tym pomieszczaniu – Jest środek nocy, dlaczego zamiast spać, napierdalasz pędzlem po płótnie tak, jakbyś tworzyła największe dzieło swojego życia? – westchnął ciężko, kręcąc przy tym zrezygnowany głową. Nie lubiła go, miała mu za złe to, co się wtedy stało, ale mimo to nie odpuszczał i czuł potrzebę, aby mimo wszystko dopilnować, żeby do końca jej nie odwaliło i nie musiała znów wylądować w psychiatryku. To nie było przyjemne miejsce, nawet jeśli pochodzili z obrzydliwie bogatych rodzin, a ośrodek był prywatny, nijak nie przypominał wakacyjnego kurortu, raczej obrazki z horroru, w które i tak nikt im nie uwierzył.
    - Co robię? Bawię się w niańkę, wyręczając przy tym twojego faceta, który najwyraźniej smacznie śpi, zamiast cię pilnować – dodał zrezygnowany, zaciągając się przy tym leniwie skrętem – Obserwuję cię ostatnio i widzę, że zaczyna ci odpierdalać. Chcesz tam za wszelką cenę wrócić? – uniósł pytająco brew, lustrując ją wzrokiem. Nie zdziwiłby się, gdyby totalnie straciła kontrolę nad tym ile i co maluje, widział w ośrodku, do czego była zdolna, kiedy psychotycznie zatracała się w sztuce.

    troskliwy Noah

    OdpowiedzUsuń
  16. Zdążył poznać jej zagrywki i nie miał zamiaru dać jej się jakkolwiek sprowokować. Brał leki, potrafił nad sobą panować i nie wybuchał już tak łatwo, jak wtedy, kiedy przebywali razem w szpitalu. Przysłuchiwał się jej z uwagą, nie odrywając wzroku od jej sylwetki. Wbijał w nią chłodne spojrzenie, przytakując, co jakiś czas głową, jakby zgadzając się z tym, co mówi, zamiast okazywać wzburzenie.
    - Mogłabyś spróbować tego i terapii, ale jesteś zbyt tchórzliwa, aby pracować nad tą pojebaną wersją Chantelle – rzucił, po krótkiej chwili milczenia, kiedy skończyła swój monolog, a on dał jej czas, aby choć zaczerpnęła oddech. Wyrzuciła w jego kierunku wszelkie żale niczym z armaty, pewnie powinna się teraz zatroszczyć o swoje gardło i zwilżyć je wodą, ale nie zależało mu na niej aż tak, aby przejmować się takimi błahostkami. Był tutaj, aby nie zrobiła sobie krzywdy, czy jej się to podobało, czy nie. Reszta szczerze nijak go nie obchodziła.
    - Przyjacielu? – uniósł pytająco brew – Czyli przyznajesz, że mimo wszystko, łączy nasz szczególna wieź? – wyszczerzył się dumnie, kierując pewne kroki w jej kierunku – Ten obraz nie wygląda jak zaliczenie z malarstwa, kłamaliśmy razem w tak wielu sprawach, że doskonale wiem, kiedy to robisz – mruknął zza jej pleców, wpatrując się w „dzieło”, które właśnie tworzyła – Odpierdala ci Elle – wyszeptał do jej ucha, czując jej nierówny, wściekły oddech. Nie zdziwiłby się, gdyby dziewczyna funkcjonowała o wiele lepiej, zanim trafiła do tego popieprzonego ośrodka, metody pracy tamtejszych terapeutów były co najmniej kontrowersyjne, ale tak znakomity i osiągający najlepsze wyniki ośrodek, nie mógł przecież być owiany złą sławą i wszelkie zarzuty traktowane były jako wymysł bogatych, rozpieszczonych bachorów.
    - Tak, masz rację, nie mam cię w dupie, choć przyznam, że chętnie znalazłbym się teraz w twojej – mruknął, śmiejąc się przy tym pod nosem. Zawsze mówił to, co myśli, nawet, jeśli ryzykował, że zaraz oberwie od niej w twarz – To na wypadek, gdybyś zamierzała wbić mi to w brzuch, albo uszkodzić tym moją przystojną buźkę – dodał, wsuwając dłoń w jej palce tak, aby przejąć trzymany przez nią pędzel i wsunąć go sobie do tylnych kieszeni spodni. Lubił je, ale trudno, bycie członkiem rodziny, która zajmuje się zawodowo modą, miało wiele zalet, nie musiał przywiązywać się do garderoby i wymieniał ją szybciej, niż niejedna kobieta.
    - Nie szukam poklasku, ani tym bardziej długu wdzięczności. Wiem, że mnie nienawidzisz, choć kiedyś może zaczniesz myśleć na tyle trzeźwo, aby zrozumieć, że zrobiłem to dla twojego dobra. Śmierć nigdy nie jest rozwiązaniem, samobójstwo jest dla tchórzy, a ty mimo wszystko, potrafisz być całkiem silna – tym razem do on wyrzucił z siebie potok słów, choć za pewne brzmiał właśnie niczym tani, wkurwiający jeszcze bardziej terapeuta – Nie byłoby mnie tutaj, gdybyś potrafiła o siebie zadbać – dodał już spokojniej, nie oczekując przy tym, że w końcu przyzna, jak rozjebana od środka jest i że doskonale wie, do czego to może wkrótce doprowadzić.

    nas się tak łatwo nie da pozbyć

    OdpowiedzUsuń
  17. — Tak bardzo skryte, że aż brzmisz, jakbyś nie chciała się do niego przyznać nawet przed samą sobą — powiedział, nie tracąc z twarzy rozbawionego uśmiechu. Boże, kiedy się wkurzała kręciła go jeszcze bardziej. Podobało mu się to, tym bardziej że ewidentnie wciąż nie rozgryzła, z kim ma do czynienia, bo gdyby je miała, najprawdopodobniej zachowywałaby się inaczej. W końcu Jaspera traktowała bardziej przystępnie, żeby nie ująć tego bardziej dosadnie.
    — Nie muszę nikogo o nic prosić — mruknął, nie odrywając od niej spojrzenia i nawet nie mrugając. Miał ochotę złapać ją za włosy i ukarać za tę pyskówkę, którą teraz urządzała, ale z obecnej sytuacji czerpał zbyt dużo przyjemności, żeby to zepsuć. Co więcej, pragnął zdenerwować ją jeszcze bardziej. Sprawić, że całkowicie wyjdzie z siebie, straci kontrolę i stanie się od niego zależna nie tylko podczas tych chwil, gdy ją związywał i rżnął do utraty zmysłów. Chciał nawiązać z nią relację jako Eli. Niekoniecznie pozytywną, odpowiadałaby mu jakakolwiek. A biorąc pod uwagę to, co przyszło mu do głowy, nie miał co liczyć na żadne ciepłe uczucia.
    Nawet nie próbował powstrzymywać się przed wybuchem śmiechu na jej nie tak małe kłamstewko dotyczące zdradzania swojego faceta. W pełni intencjonalnie odrzucił głowę do tyłu i wydał z siebie szczery dźwięk, który rzadko można było u niego usłyszeć.
    — Nie trzeba kogoś lubić, żeby na niego lecieć — zauważył w pierwszej kolejności, a potem pochylił się do przodu, naruszając przestrzeń osobistą dziewczyny. — Jak długo powtarzałaś sobie to kłamstwo, żeby brzmiało przekonująco, księżniczko? — zapytał cicho, niemal szeptem i wyciągnął rękę, chwytając jej podbródek między kciuk i palec wskazujący. Uniósł jej twarz, by nie miała innego wyjścia niż spojrzeć mu prosto w oczy. — Skoro tak bardzo kochasz Liama, co robisz nocami z Ghostface’m? Malujecie obrazki po numerkach? Haftujecie? Ale nawet, gdybyś ukłuła się igłą raczej nie krzyczałabyś tak głośno — wyszeptał i pozwolił, żeby na jego twarz wpłynął uśmiech. — Ciekawe, co powiedziałby twój chłopak, gdyby wiedział, w co i z kim się zabawiasz — dodał, odsuwając się od niej i wracając do pozycji, w której kazała mu wcześniej usiąść.
    — Jasne, księżniczko — parsknął. — To pewnie z obrzydzenia szybciej oddychasz i bije od ciebie takie ciepło — machnął dłonią. — Ale okej, rozumiem. Trzech na raz to byłoby za dużo, prawda? Właściwie też nie byłbym zbyt zadowolony, nie lubię się dzielić — wzruszył ramionami i posłał jej szeroki, niemal chłopięcy uśmiech, jakby wcale jej przed chwilą nie powiedział, że zna jej sekret. — Chociaż wiesz, na twoim miejscu chyba bym przemyślał swoje zachowanie względem mnie. Nie chcesz chyba, żeby twój ukochany się dowiedział, prawda, księżniczko?

    😏

    OdpowiedzUsuń
  18. Uśmiechnął się szerzej, jak prawdziwy dupek, którym zresztą przecież był. Ciekawe, czy mając świadomość, z kim ma do czynienia, również pozwoliłaby sobie na określanie go mianem obrzydliwego i różne tego typu odzywki, za które z pewnością zostałaby ukarana przez Jaspera. Jak mała smarkula z niewyparzonym językiem, która zasługiwała na klapsa. Albo dziesięć. Wymierzonych skórzanym paskiem. Lub jeszcze lepiej, metalową sprzączką.
    Roześmiał się głośno na widok rumieńców na jej policzkach. Nawet kiedy próbowała go ograć i udawać, że pieprzył głupoty, a żadnego Ghostface’a nie było, jakoś średnio jej to wychodziło. Była urocza. A ta gra podobała się Eli’owi coraz bardziej. Nie miał pojęcia, dlaczego nie zrobił tego wcześniej. Z każdą mijającą sekundą uświadamiał sobie, jak wiele wspaniałych możliwości zabawienia się z nią dawała mu ta informacja.
    — Wspaniale, więc wiesz, że nie warto udawać, że nie masz pojęcia o czym mówię. Zawsze wiedziałem, że jesteś mądrą dziewczynką — zamruczał nisko, a jego kutas lekko drgnął. Cóż, nie ma sensu udawać, że Eli był normalny, a ta zabawa go nie podniecała. Wolał jednak, żeby Chan tego nie dostrzegła, dlatego nieco przesunął jedną rękę, żeby zasłonić swoje przyrodzenie. — I miałbym od razu spalić całą zabawę? Nieee… Co w tym przyjemnego? — rzucił z rozbawieniem i przechylił lekko głowę, przyglądając jej się uważnie. Nie skomentował w żaden sposób jej kolejnych słów. Mogła mu wciskać co chciała, ale on czuł, że mimo wszystko na niego leciała. Mogła go nienawidzić, mogła nawet chcieć go zabić, ale nie dało się zaprzeczyć temu, że powietrze niemal strzelało od iskier. Cóż, mogły to być iskry nienawiści, jednak Eli uważał, że to niemożliwe. Bo przecież na niego leciała. Nieważne, że wyłącznie wtedy, gdy był kimś innym i miał na sobie maskę. W końcu on i Jasper byli jedną i tą samą osobą, więc musiał jej się podobać, koniec kropka.
    — Nie skończyliśmy, nie masz nawet pełnego szkicu — zauważył spokojnie i splótł ręce na klatce piersiowej, siadając nieco wygodniej. Oblizał wargi i skinął głową w odpowiedzi na jej pytanie. — Oczywiście. I to zrobisz. A wiesz, dlaczego? — podniósł się powoli z hokera i zbliżył się do brunetki. Wyciągnął jedną rękę i zacisnął dłoń na jej szyi. Jego oczy błyszczały niezdrowo, a rozbawienie zniknęło całkowicie z jego twarzy. — Bo jest ci z nim wygodnie, prawda? Nie ma między wami żadnej chemii, nie kochasz go, ale jest ci z nim bezpiecznie, dlatego zrobisz wszystko, żebym ci tego nie rozpieprzył. Nawet jeśli teraz każę ci uklęknąć i zacząć się dławić moim kutasem, zrobisz to, bo inaczej dowie się nie tylko twój ukochany, ale też cała szkoła. Wszyscy usłyszą, że tak naprawdę nie czekasz, aż przemówi do ciebie portret. Czekasz, aż twój wspaniały Ghostface napisze ci, gdzie i o której masz przyjść, żeby mógł cię zerżnąć do nieprzytomności. Bo tak naprawdę jesteś małą, udręczoną dziwką, ale zrobisz wszystko, by nikt się o tym nie dowiedział — wymruczał prosto do jej ucha, przygryzając je lekko na sam koniec i chichocząc cicho do samego siebie.
    — Na początek możesz mi obciągnąć. A potem dokończyć to, po co tu przyszliśmy, princesse — szepnął, po czym odsunął się od niej i usiadł z powrotem na hokerze z rozłożonymi szeroko nogami. Spoglądał na brunetkę spod rzęs, dłonią obejmując swojego twardego penisa i poruszając nią powoli po całej długości. — No dalej. Nie mamy całego dnia — ponaglił z łobuzerskim uśmieszkiem.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  19. — Dlatego Bóg, Allah, Budda czy cokolwiek co sprawuje większą władzę sprawiło, że jesteśmy obrzydliwie bogaci, Elle. — Zamruczał w odpowiedzi Ares. Rzadko zdarzało się, aby Tessier na lewo i prawo chwalił się majątkiem, który odziedziczy. Już teraz miał dość spory dostęp do niego, a cała reszta była przed nim. Nie był kretynem, aby wydać wszystko w kasynach, choć uwielbiał spędzać tam czas. — Możemy załatwić sobie ludzi, którzy posprzątają bałagan za nas.
    Uniósł kącik ust słysząc, że tęskniła za ich rozmowami. W pewien sposób on również za tym tęsknił. Chantelle nie zadawała pytań. Nie była dociekliwa. Nie znali się może najlepiej, ale dostatecznie, aby wiedzieć, kiedy lepiej jest zamilczeć i nie przeciągać struny.
    — Jestem wzruszony, że moje towarzystwo jest ciekawsze niż morderstwo — zaśmiał się. Trochę ponuro, może nawet nijako. — Ale mi również tego brakowało. Chodźmy zanim nas złapią. Wydaje mi się, że kara za wymykanie się po nocy może być surowsza niż za morderstwo.
    Akademia Valmont miała chwilami rygorystyczne wręcz zasady. Mury tej akademii łamały ludzi. Widział to od momentu, kiedy dołączył do listy studentów. Przygotowanie się do egzaminów wstępnych było jedną z najbardziej wymagających rzeczy w życiu uczniów. Nie licząc, oczywiście, podtrzymania dobrych stopni.
    — Jeśli potrzebujesz, to możesz się wygadać. Nie ocenię.
    Tessier czasami bywał, jak te wszystkie bogate dzieciaki. Rozpieszczony, chwilami egoistyczny. Zdarzało się, że oceniał przed poznaniem prawdy, ale nie przyjaciół. Chyba mógł uważać Chantelle za przyjaciółkę lub dobrą znajomą. Prawdę mówiąc, ciężko było mu określić tę relację. Była ona… Inna niż wszystkie. Ale co tak naprawdę między nimi było? Ciche wymykanie się i dzielenie papierosami? Więcej w zasadzie nie potrzebował. I nie chciał. To była jedna z tych znajomości, o które Ares martwić się nie musiał.
    Milczał przez większość drogi. Ściany miały tutaj uszy. Dosłownie i w przenośni. Był zaskoczony, że nie minęli po drodze innych uczniów, którzy wpadliby na genialny pomysł wymknięcia się ze swoich pokoi. Mieli przynajmniej spokój. Wolał to niż gdyby miał dzielić się papierosami z kimś kogo nie znał lub co gorsza – nie znosił.
    — Znany jestem ze spełniania życzeń, ale niestety, nie planowałem dziś pić w towarzystwie księżyca — odpowiedział. Zawiedziony sam sobą, bo mógł coś zabrać z pokoju. To nie tak, że niczego w nim nie chował. Zresztą, był dorosły i miał prawo do posiadania alkoholu w pokoju. Zabronić mogły jedynie surowe zasady, ale tymi Ares niespecjalnie się przejmował.
    — Następnym razem mogę przynieść coś ze sobą.
    O tak. Ares był pewien, że będzie kolejny raz. A potem następny, następny i tak aż do końca. Bo czuł się przy niej komfortowo. Bo lubił spędzać z nią czas i bo przy niej nie musiał zakładać żadnej maski. Nie udawał szczęśliwego, nie udawał pogrążonego w depresji. Był sobą. Tą surową wersją, którą widział najczęściej jedynie w lustrzanym odbiciu.
    Wyciągnął paczkę papierosów, otworzył ją i wysunął w stronę brunetki. W końcu damy miały pierwszeństwo, prawda? Chwilę później podał jej czarną, pozłacaną zapalniczkę z wyrzeźbionym symbolem lwa po jednej stronie, a na drugiej były inicjały. A.G.T.
    — Nie komentuj — ostrzegał, a na ustach zatańczył mu kpiący uśmieszkiem — to co, tylko ty i ja. Znowu.

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  20. Wiedział, że im dłużej tu będzie, tym bardziej ją wkurzy, ale nijak się tym nie przejmował. Nie zależało mu na tym, aby ktoś go lubił, czy był jego bliskim przyjacielem, mogła nim wręcz gardzić, byleby nie wpadła na jakiś idiotyczny pomysł i znów wylądowała w psychiatryku, albo na drugim świecie.
    - Wiem o tobie więcej niż ktokolwiek inny i nawet jeśli ciągle będziesz temu zaprzeczać, nie wyprzesz się tego – westchnął, bo to niestety działało w obydwie strony, przez co ona także znała kilka jego największych grzeszków i mogła bez trudu pociągnąć go na dno. Dziewczyna, którą razem zniszczyli, nie miała na szczęście aż tak wpływowych rodziców, jak oni i łatwiej było wszystko zamieść pod dywan. Był jej chłopakiem, powinien być przez to jednym z głównych podejrzanych, nikt nie miał jednak odwagi go choćby przesłuchać, podobnie zresztą jak Chantelle.
    - Powiedzmy, że żałuję tego, co się stało i nie zamierzam mieć kolejnej śmierci na sumieniu. Nie, nie mam prawa się martwić, nawet nie chcę się martwić, a mimo to, właśnie to robię. Tym bardziej powinnaś to kurwa docenić – mruknął, obserwując w dalszym ciągu zza jej pleców obraz – Myślisz, że dodatek krwi zwiększa jego wartość, czy nawet nie zorientowałaś się, że coś cieknie ci z nosa i wyglądasz, jakbyś wróciła z pieprzonego pola bitwy? – uniósł pytająco brew, utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że nie do końca miała kontrolę nad tym, co robi i wcale nie było tak kolorowo, jak starała się mu wmówić.
    - Już? Ulżyło ci? – prychnął, rozmasowując dłonią policzek – W ten sposób mnie do siebie nie zniechęcisz, lubię przemoc, bywa nawet całkiem podniecająca – dodał, dalej stojąc przed nią kompletnie niewzruszony. Za pewne będzie miał po tym spory ślad, ale miał to gdzieś, zawsze mógł to zwalić na jakiś ostry seks i fakt, że poniosło go w łóżku z którąś z dziewczyn. Biorąc pod uwagę jego reputację, właśnie to od razu założą sobie wszyscy na widok czerwonej pręgi na jego policzku.
    - Tak, życie w tych czterech ścianach jest kurewsko nudne, to fakt. Nie da się ukryć, ze w pewnym sensie na pewno dostarczasz mi rozrywki, ale w jakiejś tam malutkiej cząstce, mój mózg chce cię za wszelką cenę chronić, a ja nie mam na to wpływu – wzruszył bezradnie ramionami, unosząc przy okazji ręce do góry w geście poddania i bezbronności – Nigdy nie byłaś i nie będziesz silna, nawet się nie łudzę. Jesteś i za pewne do końca życia będziesz kompletnie rozjebana. Żyj według swoich pieprzonych zasad, ale rób to tak, żeby przy okazji nie wylądować w szpitalu, albo nie skończyć ze sobą – sięgnął do kieszeni po paczkę chusteczek i podał jej jedną z nich, aby mogła przetrzeć nos.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  21. Uśmiechnął się i zacmokał, kręcąc lekko głową z wyraźnym rozbawieniem, ale też pragnieniem odbijającym się wyraźnie w ciemnych tęczówkach. Chciał ją mieć. Musiał ją mieć jako on sam, a nie zamaskowany nieznajomy. Nawet nie próbował udawać, że jest inaczej, bo to nie miałoby najmniejszego sensu. Wystarczyłoby, żeby spojrzała na jego ciało, które i tak by go zdradziło, więc jaki w tym sens?
    — Takie brzydkie słowa… Kręcisz mnie jeszcze bardziej kiedy przeklinasz i patrzysz na mnie z taką nienawiścią — powiedział, nie tracąc z twarzy tego wrednego uśmieszku.
    Czując drżenie jej ciała, wydał z siebie pełne zadowolenia westchnienie i przejechał koniuszkiem języka po jej policzku, zanim się odsunął i usiadł.
    — Chcę spojrzeć na twojego faceta ze świadomością, że będzie całował usta, w których byłem — mruknął nisko, po czym roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu. — Jeśli któreś z naszej dwójki jest zdesperowane, zdecydowanie nie jestem to ja, księżniczko — zauważył. Przecież mogła mu odmówić. Mogła po prostu dać mu w mordę i wyjść, ryzykując, że za kilka minut wszyscy się dowiedzą, kim naprawdę jest Chantelle Leclerc. Ale jak widać tak bardzo nie chciała, żeby jej sekrety się wydały, że była w stanie mu obciągnąć. A może nawet coś więcej…
    Zamruczał z zadowoleniem, patrząc, jak się oblizuje. Więc miał rację. Leciała na niego, prawda? Jakkolwiek starała się temu zaprzeczyć, nie wierzył jej. Ani, kurwa, trochę.
    Wzruszył ramionami, sięgając rękami do tyłu i opierając się dłońmi o krawędź hokera. Wysunął się nieco do przodu, nie odrywając wzroku od klękającej przed nim brunetki. Połowiczny uśmiech wciąż igrał na jego ustach.
    — Nie odkryłaś niczego nowego — zauważył i rozchylił wargi, biorąc gwałtowny wdech. Zabolało. Szybko zrozumiał, co próbowała zrobić, bo tak się składa, że zdążył dość dobrze poznać jej umiejętności i nigdy wcześniej nie obchodziła się z jego kutasem w taki sposób.
    A szkoda, bo to nakręcało go jeszcze bardziej. Eli lubił nie tylko zadawać ból, uwielbiał także go doświadczać, a Chan właśnie sprawiła, że po kilku jej ruchach znalazł się na krawędzi. Jego kutas drgnął mocno w jej dłoni, twardniejąc jeszcze bardziej, choć nie podejrzewał, że to w ogóle możliwe, skoro już był twardy jak skała.
    — Ja pierdolę — sapnął, odrzucając głowę do tyłu i przymykając powieki. Mimowolnie poruszył biodrami, wbijając się głębiej w jej usta i wydając z siebie jęk, kiedy poczuł jej zęby. — Kurwa, Chantelle — warknął, opuszczając głowę. Wbił w nią rozpalone spojrzenie. Musiał jej dotknąć. Musiał… Wyciągnął dłoń i zacisnął pięść na jej włosach. — Mocniej — nakazał i podniósł się z hokera. Zacisnął obie ręce na ciemnych kosmykach, przytrzymując jej głowę w miejscu. Jęknął ponownie w reakcji na jej paznokcie w jego skórze i napiął wszystkie mięśnie, żeby nie dojść w trybie natychmiastowym. Dlaczego nie traktowała tak Jaspera? Dlaczego obchodziła się z nim tak delikatnie?
    Wdarł się kutasem w jej usta, uderzając główką w tylną ściankę gardła. Jej zęby i paznokcie doprowadzały go do pierdolonego szaleństwa.
    — Ugryź mnie — warknął przez zaciśnięte zęby. — Mocniej. Przestań się, kurwa, hamować — dodał, odsuwając się na chwilę, żeby mogła wziąć oddech, ale szybko ponownie znalazł się w jej gardle, odcinając jej dopływ powietrza.

    😈😈

    OdpowiedzUsuń
  22. — Chcesz się zabawić w moją terapeutkę? — odpowiedział pytaniem na jej zaczepkę, znowu przywołując na twarz uśmiech. Nic, co powiedziała, nie było w stanie go zranić. I to nawet niekoniecznie dlatego, że Eli odczuwał emocje w bardzo upośledzony sposób. Chodziło raczej o to, że wiedział, w jaki sposób traktowała Jaspera, więc to, co właśnie mu serwowała, było jedynie próbą zalezienia mu za skórę ze względu na to, kim był, a przynajmniej tak uważał. — W takim razie wolałbym, żebyś miała na sobie mniej ubrań. Wiesz, dla mojego zdrowia psychicznego — dodał, zupełnie ignorując gadkę o nienawiści. Jedynie się uśmiechnął, nie zamierzając dyskutować. Bo wiedział swoje.
    — Nazywaj mnie jak chcesz, tak czy inaczej będę cię miał, więc dla siebie jestem na wygranej pozycji — zamruczał z wyraźnym zadowoleniem, posyłając jej kolejny wredny, pełen wyższości uśmieszek.
    Wbijał w nią mroczne spojrzenie. Na sam jej widok na kolanach, z jego kutasem w ustach, zdanej na jego łaskę, był jeszcze bardziej twardy, chociaż wcześniej nie sądził, że to w ogóle możliwe. Syknął, czując jej paznokcie zdzierające mu skórę i znowu jęknął z nieskrywanej przyjemności, a kiedy wykonała jego polecenie i zaczęła wbijać w niego swoje zęby, odrzucił głowę do tyłu i sapnął głośno. Zacisnął pięść na jej włosach, nie pozwalając jej się odsunąć, gdy sam poruszał biodrami i rżnął jej usta dokładnie tak, jak tego chciał. Opuścił głowę i ponownie na nią spojrzał, a kiedy dostrzegł, co takiego robiła, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Mroczny. Zapowiadający kłopoty. Informujący o tym, że nie da jej tak szybko spokoju.
    Przez chwilę jeszcze przyciskał ją do siebie, odcinając jej dopływ powietrza. Wycofał się dopiero, gdy zaczęła odpływać i wolną dłonią uszczypnął ją w policzek.
    — Wdech — nakazał, wysuwając się z jej ust. Złapał ją za rękę, którą do tej pory drapała go po nogach i pośladkach i pociągnął ją w górę, obejmując ją w pasie i przyciskając jej ciało do swojego ciała. Z rozmazanym makijażem i spływającą po brodzie śliną wyglądała jak pieprzone spełnienie jego fantazji. Nigdy nie widział jej w takim stanie w świetle dnia… W ogóle w jakimkolwiek świetle. Za bardzo pilnował, żeby jego tożsamość się nie wydała, więc wszystko między nimi działo się po ciemku.
    Właśnie przez ten widok nie mógł się powstrzymać i w końcu, pierwszy raz, nachylił się nad nią i wpił się w jej usta. Napierał na nią nieustannie, kierując się do ściany, o którą ją oparł, żeby nie mogła się odsunąć. Wówczas wolną ręką, którą jej nie obejmował, sięgnął do materiału jej spodni i wsunął w nie dłoń. Uśmiechnął się pod pocałunkiem, czując na palcach wilgoć. Mnóstwo wilgoci. Odchylił na bok przemoczone majtki i przycisnął opuszkę środkowego palca do nabrzmiałej łechtaczki.
    — Cholernie pokręcona z ciebie dziewczynka, co? — zamruczał w jej wargi i sprawnie prześlizgnął się po łechtaczce nieco niżej, wsuwając w nią od razu trzy palce po same kostki. Pozycja może nie była najwygodniejsza, ale mógł to przeżyć. — Co podobało ci się bardziej? To, że mogłaś sobie na mnie ulżyć, czy to, że prawie się udusiłaś? — wydyszał, wbijając w nią swoją dłoń raz za razem. — A może jednak nie nienawidzisz mojego ciała tak bardzo jak twierdzisz?

    🤭

    OdpowiedzUsuń
  23. Roześmiał się niskim, mrocznym śmiechem i pokręcił lekko głową, przyglądając się brunetce z nieskrywanym rozbawieniem. Była taka urocza, kiedy starała się mu ubliżyć. Ale jakoś go to nie przekonywało, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak wcześniej spoglądała na jego ciało. Mogła go nienawidzić, ale czuł, że go pragnie. Niedługo później tylko się w tym przekonaniu utwierdził.
    — Księżniczko, naprawdę myślisz, że mam aż takie urojenia, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, że mam problemy? — parsknął. — Uważaj, bo przegrzeje ci się móżdżek od wymyślania tych wszystkich obelg, w które chyba sama nie do końca wierzysz, choć wyglądasz, jakbyś bardzo chciała — wymruczał, uprzednio się nachylając, żeby sięgnąć jej ucha.
    To było chyba najwspanialsze doświadczenie, jeśli chodziło i jego znajomość z Chan, czy jako Eli, czy jako Jasper. Z Jasperem nie pozwalała sobie na tak wiele i cieszył się kurewsko, że najwyraźniej nie miała tego typu zahamowań, gdy był sobą. I podobało mu się to. Tak bardzo mu się to podobało, że nie chciał, by skończyło się na tym jednym razie. Był, kurwa, pewien, że nie da jej spokoju, póki nie zaliczą powtórki, może tym razem z większą ilością akcesoriów, które mogliby wykorzystać, żeby się wyżyć. Bo wcześniej nie wiedział, że Chantelle jest tak agresywna i nie narzeka na odwzajemnianie się. Jako Jasper obchodził się z nią znacznie łagodniej. To znaczy… Pozwalał sobie na całkiem sporo, ale nie aż tak.
    Uśmiechnął się do samego siebie, kiedy przestała walczyć i w końcu odwzajemniła pocałunek. Jęknął prosto w jej wargi, bo całowanie jej było jak pieprzona nirwana. Nie chciał przerywać nawet na sekundę.
    — Mam to w dupie — wydyszał, nie przestając pieścić jej dłonią. Odnalazł opuszkami ten szczególnie interesujący go punkt i zmienił kąt ułożenia ręki w taki sposób, by kciukiem masować łechtaczkę. Pochylił głowę, przywierając ustami do jej szyi. Całował ją, lizał i podgryzał, całym ciężarem napierając na jej ciało i więżąc swoją rękę między nimi. Była tak cholernie mokra i gorąca, że walczył ze sobą, by w końcu przestać się z nią bawić. Nie mógł jednak pozwolić na to, żeby doszła, żeby już skończyła, bo obawiał się, że jeśli to zrobi, Chan zbyt szybko odzyska rozum i go odepchnie, a on musiał ją mieć jako Eli. Musiał poczuć tę agresywną nienawiść, którą mu okazywała, na swoim kutasie, gdy będzie się w nią wbijał na tyle mocno, by sprawić jej ból. — W którym, kurwa, momencie znajomości ze mną doszłaś do wniosku, że jestem dobrym człowiekiem? Albo że interesuje mnie, co sobie ktoś o mnie pomyśli? — warknął, wyrywając rękę z jej spodni. Kilkoma sprawnymi ruchami ściągnął je wraz z jej majtkami, a potem to samo zrobił z górną częścią garderoby, aż została przed nim zupełnie naga. Złapał ją za pośladki i podniósł, ale tylko po to, żeby uklęknąć na podłodze i położyć ją na plecach. — Nie hamuj się, księżniczko. Kręci mnie, kiedy jesteś taka agresywna — uśmiechnął się sardonicznie, a w następnej chwili podparł się na jednej ręce obok jej głowy, a drugą nakierował swojego kutasa, żeby wbić się w nią na tyle mocno, że aż przesunęła się po podłodze. — Kurwa, jesteś idealna — sapnął, od razu zaczynając poruszać biodrami w płynnym rytmie, choć jego uderzenia były mocne, jakby chciał sprawić jej ból, a nie przyjemność, podczas gdy zależało mu na podarowaniu jej jednego i drugiego.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie widział sensu wdawać się z nią w dyskusję, kiedy pozostawała w takim stanie wzburzenia, ale nie potrafił od tak jej zostawić i odpuścić. Bywał cholernie uparty, poza tym w jakiś popieprzony sposób naprawdę mu na niej zależało, nie w kategoriach związanych z partnerską relacją kobieta – mężczyzna, bardziej bratnia dusza, albo równie popieprzone rodzeństwo.
    - A czego według ciebie nie potrafię naprawić sam w sobie? Chętnie wysłucham twojej opinii na ten temat – uniósł pytająco brew, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej i opierając się o framugę drzwi. Nie zamierzał być jej workiem do bicia, wystarczająco dużo oberwał, miał zbyt piękną twarz, aby ot tak pozwolić bezkarnie ją pokiereszować. Lustrował ją wzrokiem, utrzymując przy tym bezpieczną odległość. Nawet jeśli wyprowadzi ją z równowagi na tyle, że zacznie cisnąć w niego pędzlami, zdoła zrobić unik i szybko się stąd ewakuować.
    - Co ja ci zrobiłem? Nie przypominam sobie, abym jakkolwiek cię skrzywdził, wręcz przeciwnie. Przestań obwiniać mnie za to, co się wtedy stało. Jeśli naprawdę chciałabyś się zabić, już dawno by to zrobiłaś i nikt nie byłby w stanie ci w tym przeszkodzić - prychnął, wsłuchując się w niej nierówny oddech – Mogłaś tysiąc razy popełnić samobójstwo od tamtego momentu, a mimo to, nadal tu jesteś. Zrobiłaś to, bo zamierzałaś zwrócić na siebie uwagę, a nie dlatego, że naprawdę chciałaś ze sobą skończyć – podsumował, mając powoli dość ciągłych oskarżeń w jego kierunku. Fakt, przeszkodził jej wtedy, ale to był ten jeden, jedyny raz, równie dobrze kilka dni później mogła w samotności podciąć sobie żyły, albo efektownie wyskoczyć z okna któregoś z wyższych budynków na terenie akademii.
    - Masz rację, powinienem znaleźć sobie kogoś innego do ratowania, ty nie jesteś warta zachodu. I wiesz co? Tak, równie dobrze możesz teraz wykrwawić się tu na śmierć, albo tworzyć w jakimś pierdolonym transie dzieło życia, twój wybór, twoje życie, droga wolna. Dzisiejszy wieczór jest ostatnim, w którym w ogóle ci pomagam i w którym cokolwiek mnie interesujesz – uniósł ręce w geście poddania, podchodząc do niej bliżej, aby mimo wszystko podać jej kolejną chusteczkę, a później faktycznie kompletnie sobie darować i wrócić spokojnie spać do pokoju – Ja pierdolę, skąd to masz? Słyszysz, skąd to kurwa masz?! – nie wytrzymał, na widok naszyjnika, który podarował kiedyś swojej byłej dziewczynie, kompletnie puściły mu nerwy i nawet nie wiedział kiedy, stał przed Chantelle, dociskając jej ciało do ściany i wpatrując się w nią zabójczym wzrokiem. Dokładnie pamiętał moment w którym go jej podarował, obiecując tym samym, że jakaś jego cząstka, zawsze będzie przy niej. Nawet jeśli z czasem kompletnie mu odbiło i doprowadził do jej śmierci, czego zresztą wciąż żałował, to było coś, co należało tylko do niej, do niego i do niej, stanowiąc tym samym pewną cząstkę intymności, której Chantelle nigdy nie powinna stać się udziałem.

    bardzo wściekły Noah

    OdpowiedzUsuń
  25. Uśmiechnął się kącikiem ust, przyglądając jej się nie tylko z wyraźnym rozbawieniem, ale również wyzwaniem błyszczącym w ciemnych oczach.
    — Bo co mi zrobisz, księżniczko? — wymruczał, przechylając głowę w bok. Był ciekaw, do czego byłaby w stanie się posunąć, żeby tylko mu pokazać, jak bardzo go nienawidzi. Cóż, nie był kretynem, czuł jej nienawiść, widział ją, jakby była żywym organizmem. Po prostu oprócz nienawiści dostrzegał też coś innego. Coś, co bardzo chciał zobaczyć. Byłoby idealnie, gdyby nie musiał tego czegoś dzielić z pieprzonym Liamem, ale wszystko w swoim czasie.
    — Hm? — mruknął w rozgrzaną skórę, nie przestając jej całować. Uśmiechał się do samego siebie na każdy najlżejszy ruch jej bioder. Czuł, jak zaciskała się na jego palcach, ale to jeszcze nie był ten moment. — I twój chłopak. A jednak to nie przeszkadza ci w ujeżdżaniu mojej ręki — zauważył cicho, niemal szeptem i ugryzł ją w obojczyk, po czym odsunął się i zaczął ją rozbierać. Jego ruchy były pewne i szybkie, bo chciał ją poczuć. Musiał ją mieć. Nie byłby w stanie normalnie funkcjonować, gdyby tu i teraz nie dopiął swego.
    — To dobrze, bo nie jestem. Ty też nie jesteś — odpowiedział i przycisnął ją do siebie mocniej, uśmiechając się z rozchylonymi wargami, kiedy poczuł jeszcze więcej wilgoci, ale tym razem już na swoim kutasie. Nie miał czasu przyglądać się jej ciału w pełnym świetle dnia, uznał, że będzie miał na to chwilę, gdy już będzie w niej tkwił po samą nasadę.
    Ręką, na której się nie opierał, sięgnął do jej łydki i za nią złapał, po czym przełożył jej nogę tak, że opierała się na jego barku. Przymknął powieki z przyjemności, bo dzięki temu znalazł się jeszcze głębiej w jej cipce, choć nie sądził, że to w ogóle możliwe. Mógłby w niej, kurwa, utonąć. Zatracić się i zatrzymać czas, aby ta chwila nigdy się nie skończyła.
    — Zamknę się, kiedy sam będę tego chciał — warknął i jęknął w reakcji na jej paznokcie wbite w jego skórę. Ból tylko podkręcał doznania i choć bardzo pragnął, czuł, że długo nie wytrzyma, jeśli ona będzie zachowywać się w taki sposób. Musiał coś z tym zrobić, bo nie był gotowy na tak szybkie zakończenie całej akcji.
    Nie przestał się poruszać nawet kiedy jej cipka zacisnęła się na nim tak mocno, że wchodzenie w nią stanowiło niemały problem. To był jej pierwszy, ale na pewno nie ostatni orgazm, jeśli miał coś do powiedzenia w tej kwestii.
    Nie spodziewał się tego, co zrobiła w następnej kolejności. Zaskoczyła go tak bardzo, że znieruchomiał i powoli obrócił w jej kierunku głowę, która odchyliła się pod wpływem uderzenia. To naprawdę było coś nowego. Chantelle z Jasperem nie zachowywała się tak. Ale ta wersja kurewsko go kręciła. Jeśli nie miałby obsesji na jej punkcie wcześniej, właśnie by jej dostał. Na jego wargi wpłynął wredny uśmieszek.
    — Wspomniałem, że podoba mi się, kiedy jesteś taka agresywna? — spytał, choć doskonale wiedział, że wspomniał. Wyprostował się i wysunął z niej, łapiąc mocno za biodra. Obrócił ją jednym sprawnym ruchem i podniósł do góry jej tyłek. — Ale jedyną osobą, która tu czegoś pożałuje, będziesz ty. Słyszałaś kiedyś o karaniu orgazmami? — wymruczał, wbijając się w nią ponownie, tym razem od tyłu. Nachylił się, napierając torsem na jej plecy i sięgnął ręką do jej szyi, którą ścisnął. — Jak myślisz, po ilu zaczniesz błagać, żebym przestał? Po ilu będziesz przebodźcowana i zacznie cię boleć? Po dziesięciu? Piętnastu? Sprawdzimy tę teorię — wyszeptał do jej ucha i lekko ją przydusił, a drugą dłonią podążył do łechtaczki, którą zaczął drażnić palcami. — Licz na głos — nakazał. — Jeden już mamy.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  26. Uśmiechnął się szeroko, a jego kutas stwardniał jeszcze bardziej w reakcji na ból, jaki zadawała mu Chan. Pewnie założenie było inne, ale Eli był kurewsko pokręcony, cierpienie jedynie go nakręcało. Jego własne czy kogoś innego, obojętnie, byleby bolało.
    Ale skąd ona miała to wiedzieć, prawda? To nie tak, że spędzili ze sobą choć trochę czasu sam na sam. Zawsze towarzyszyli im inni ludzie, a najczęściej Liam. Cóż, żałował, że nie doprowadził wcześniej do takiej sytuacji jak teraz. Gdyby zrobił to kilka miesięcy temu, może wcale nie musiałby kombinować z maską. Po prostu rżnąłby ją, będąc sobą. Teraz, gdy ich wargi w końcu spotkały się w pocałunku, a jej dłonie dotykały jego ciała, miał wrażenie, że każdy wcześniejszy raz był niepełny i wybrakowany. Nie chciał do tego wracać.
    — Bardzo chcę — wymruczał nisko z ustami przy jej ustach, zanim ponownie się w nie wpił, wciąż wbijając się palcami w jej ciasne, mokre wnętrze.
    — Twoja, księżniczko. Ja robiłem ludziom znacznie gorsze rzeczy, o niektórych z nich twój facet wie. Chciał się ze mną przyjaźnić na własne ryzyko. Ale ty… Masz przed nim tak wiele tajemnic, prawda? Nie rozkładasz nóg przed jednym kolesiem, robisz to już przed dwoma — zachichotał niczym szaleniec, choć jego śmiech nieco się rwał. Im mocniej jej cipka się na nim zaciskała, tym większe miał wątpliwości, że wytrzyma długo. Zazwyczaj nie miał z tym problemu, ale świadomość, że pieprzy ją jako Eli kurewsko go nakręcała.
    — Nigdy nie mów nigdy — odpowiedział, wciąż mocno się w nią wbijając. Robił to nieco wolniej, ale głęboko, po samą nasadę. Uśmiechnął się na jej jęk. — Niegrzeczna z ciebie dziewczynka — stwierdził i zacisnął dłoń na jej szyi, na chwilę odcinając dopływ powietrza. — Nawet jeśli nie chcesz tego przyznać, twoje ciało mówi głośniej niż słowa — stwierdził, przyciągając bliżej siebie jej poruszające się biodra. — Och, będziesz dla mnie płakać. Będziesz płakać i błagać o więcej, a wtedy znowu cię zerżnę w te twoje niewyparzone usteczka — warknął, dociskając ją do podłogi. — Nie działają na mnie takie teksty — stwierdził z uśmieszkiem, zanim nadał zabójcze tempo nie tylko swoim biodrom, ale również palcom na jej łechtaczce. Wymierzał jej cipce klapsa za każdym razem, gdy się na nim zaciskała, dochodząc i dochodząc. Osiem było niezłym wynikiem, na tyle dobrym, że mógłby już dać jej spokój, ale chciał, żeby go błagała. Żeby go prosiła, by przestał. Chciał widzieć, czuć i smakować jej łzy. Problem w tym, że sam był już na granicy, a kutas bolał go od wstrzymywania orgazmu.
    To jednak nie była jedyna możliwość, prawda? Miał jeszcze palce i usta, z których zamierzał skorzystać. Wysunął się z niej dość gwałtownie, złapał za biodra i obrócił z powrotem na plecy. Mocno ścisnął rękami wewnętrzną stronę jej ud, żeby nie zdążyła ich złączyć, po czym sam ułożył się na podłodze na brzuchu.
    — Może twoja słodka cipka też dla mnie dzisiaj zapłacze — wymamrotał, nim objął wargami jej łechtaczkę i zaczął ją ssać, podgryzać i drażnić językiem. Była zaczerwieniona i nabrzmiała, ale mało go to obchodziło. Pobudzał ją jeszcze bardziej, spoglądając przy tym w górę prosto w jasne oczy dziewczyny, żeby nie przegapić żadnego grymasu, jęku ani, miał nadzieję, łzy.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  27. Noah milczał przez chwilę. Ani drgnął, gdy nóż przeciął jej skórę. Jego wzrok przyciągnęła krew, jej czerwień oblewająca przedramię jak rytualny podpis. Cofnął głowę o milimetr, jakby od zapachu metalu, ale nie odwrócił wzroku.
    - I to ma być dowód? - powiedział cicho, niemal bezdźwięcznie - Dowód, że jesteś poza zasięgiem, że nie da się do ciebie dotrzeć? Że jesteś silniejsza, bo umiesz zrobić sobie krzywdę i nie mrugnąć okiem? - dodał, kręcąc zrezygnowany głową. Jego głos był spokojny, do bólu trzeźwy - Wiesz, co jest najgorsze? - wciągnął powietrze nosem, nie spuszczając z niej wzroku. - Że naprawdę myślałem, że to ma jakiś sens. Że można cię jeszcze dotknąć tam, gdzie nie udajesz. Że pod tym wszystkim jest ktoś, kto choć na sekundę przestaje grać. Ale ty… Ty jesteś spektaklem, Ellie. Krwawym widowiskiem, które reżyserujesz sama dla siebie – prychnął z wyraźną irytacją w głosie. Nie zamierzał się temu poddać i ulec jej grze, nie miał ochoty uczestniczyć w czymś, co i tak nie miało najmniejszego sensu.
    - Nie jestem twoim bohaterem. I, kurwa, nie chcę nim być. Nigdy nie chciałem ratować cię na siłę. Ale ty… ty trzymasz się tej narracji, bo wtedy możesz mnie rozszarpać bez poczucia winy - przechylił głowę, naśladując jej wcześniejszy ruch - To wygodne, prawda? Zrobić z siebie potwora i mieć spokój. Bo wtedy nikt nie zadaje pytań. Nikt nie próbuje dotknąć tego, co naprawdę boli - spojrzał na jej ranę, potem z powrotem w oczy - Nie chcę twoich ran. I nie chcę twojego uznania. Ale jeśli myślisz, że możesz mnie zniszczyć, bo to daje ci kontrolę… to bardzo ci współczuję. Bo to znaczy, że naprawdę nie została ci już żadna inna siła - zamilkł, a potem ściszył głos niemal do szeptu - Wiesz, co mnie naprawdę przeraża? Że ty już nawet nie krwawisz, żeby poczuć coś. Ty krwawisz, żeby pokazać, że nic nie czujesz. I to… to jest najgorsze więzienie, jakie można sobie zbudować – westchnął, obrzucając ją współczującym spojrzeniem. Nie odwrócił się. Nie uciekł. Ale w jego spojrzeniu nie było już walki. Była pustka. I zawód. Podniósł dłoń, jakby chciał jej dotknąć — nie rany, nie twarzy. Tylko fragmentu jej ramienia, gdzie jeszcze nie było śladu ostrza. Ale nie zrobił tego. Wstrzymał ruch w pół drogi.
    - Ja już nie chcę cię trzymać, Ellie. I nie chcę być trzymany. Nie za cenę tego wszystkiego. Nie za cenę siebie - zrobił krok w tył. Potem kolejny - Możesz mnie nienawidzić, możesz mnie odrzucać, możesz pluć mi w twarz i krzyczeć, że jestem nikim. Ale jeśli kiedykolwiek był w tobie jakiś cień prawdy… to teraz jest moment, żeby przestać udawać. Choćby na minutę - zawiesił wzrok na niej raz jeszcze — spojrzenie nie było już gniewne, ani rozżalone. Było zmęczone. Prawdziwie - Albo graj dalej. Tylko nie zdziw się, jak kiedyś naprawdę zostaniesz sama na scenie. Bez publiczności. Bez nikogo, kto jeszcze wierzył, że za kurtyną jest człowiek - Obrócił się na pięcie i odszedł w stronę drzwi. Nie zamierzał wychodzić, ani jej odpuścić, po cichu liczył, że mimo wszystko jakoś oprzytomnieje i zechce go zatrzymać.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  28. Noah milczał przez dłuższą chwilę. Stał z plecami do niej, słysząc kroplę krwi uderzającą o podłogę jak wyrok. Może nie chciał się odwrócić. Może bał się, że kiedy znów spojrzy w jej oczy, coś w nim pęknie — a nie mógł sobie teraz na to pozwolić. W końcu westchnął cicho, jakby coś w nim się wypaliło.
    — Nie, nie próbuję cię zawstydzić — powiedział chłodno, ale bez złości — Ale jeśli prowokujesz, licz się z odpowiedzią. Bo to nie teatr, to życie. A ono nie ma dla ciebie litości, jeśli sama jej sobie nie dasz — dodał zrezygnowany. Odwrócił się do niej powoli. Spojrzał na nią, trzymającą ostrze, zakrwawioną, drżącą i coś w jego twarzy drgnęło. Nie litość. Nie współczucie. Ale coś bliżej zrozumienia, którego nie chciał przyznać na głos.
    — Ty się nie boisz, że cię zostawię. Ty boisz się, że zostawię cię, mimo że wszystko już pokazałaś. Że zrzuciłaś maskę, a ja dalej... nie zostanę - zbliżył się do niej na tyle, by mówić cicho, prawie szeptem — Krwawisz, bo to jedyny język, który jeszcze rozumiesz? Może. Ale język to nie to samo co sens. I nie wiem, czy wiesz, jak długo da się żyć, nie rozumiejąc już niczego — spojrzał jej w oczy, dłużej niż powinien - Nie przyszłaś po litość. A ja nie jestem tutaj, żeby cię ratować. Ale jeśli chcesz, żebym odszedł, po prostu powiedz. Bez manipulacji. Bez tej gry, którą grasz już z przyzwyczajenia, nie z potrzeby — zrobił krok w tył — Bo wiesz, ja naprawdę potrafię zniknąć. Tylko... ty się wtedy nie łudź, że kogokolwiek obchodzi, co zostanie z ciebie, kiedy zgasną światła — jeszcze raz spojrzał na nią. Cicho — I nie mów, że nikt nie prosił, żebym tu był. Ty może nie prosiłaś słowami. Ale w tej ciszy między krzykami, to było słychać lepiej niż wszystko inne — wzruszył bezradnie ramionami i nie ruszył się przez chwilę. Stał tak, jakby sam walczył ze sobą — między potrzebą odejścia a przymusem pozostania. Jakby jego ciało już chciało zniknąć, ale coś głęboko w środku... jeszcze nie pozwalało.
    W końcu westchnął, niemal bezgłośnie. I zrobił powolny, precyzyjny, pewniejszy krok w jej stronę.
    — Chcesz, żebym został, czy nie, to już nie ma znaczenia — powiedział, podchodząc do niej bliżej. — Bo ja zostaję — sięgnął powoli po jej rękę, tę owiniętą w sweter. Delikatnie. Bez przymusu. Jego palce musnęły jej nadgarstek, jakby sprawdzał, czy nadal mu ufa, choćby na tyle, by nie cofnąć się instynktownie — Nie po to, żeby cię naprawiać. Nie po to, żeby robić z siebie zbawcę. Tylko po to, żebyś nie musiała krwawić w pustym pokoju — delikatnie odwinął materiał i obejrzał cięcie. Nie mówił nic o tym, jak głębokie było. Nie pytał, dlaczego. Po prostu wyjął z kieszeni chusteczkę, potem jakąś starą, czystą tasiemkę, którą miał przy sobie i która na zajęciach służyła mu zwykle do spinania szkiców — Wiesz, że to prowokacja. Ja też wiem. Ale to nie znaczy, że mam pozwolić, żebyś zgrywała silną, kiedy ewidentnie… już nie chcesz być sama w tej popieprzonej pozie — zawiązał opatrunek. Mocno, ale bez szorstkości. A potem spojrzał na nią jeszcze raz. Inaczej. Spokojniej — Możesz dalej udawać, że mnie nie potrzebujesz. Możesz nawet mnie nienawidzić za to, że zostałem. Ale przynajmniej dziś... już nie jesteś sama. Nie tutaj. Nie teraz — zamilkł, ale nie cofnął się ani o krok. I nie próbował jej przytulać, dotykać, robić niczego więcej. Po prostu był. I to wystarczyło, by między nimi znów zapadła cisza. Ale tym razem była ona inna. Nie wyrok, nie kara, a raczej ulga.
    Cisza, w której pierwszy raz od dawna nikt nie musiał udawać.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  29. Noah przez chwilę milczał, jakby zbierał słowa. Potem powoli skinął głową i odwrócił wzrok na bok, jakby trudno mu było patrzeć jej prosto w oczy. Wziął głęboki oddech, a jego ręka drgnęła, zanim delikatnie sięgnął, by dotknąć jej ramienia, nie narzucając się, ale szukając kontaktu.
    — Nie chodzi o litość — zaczął cicho, głos mu się lekko łamał — chodzi o to, że nie musisz być sama, nawet jeśli masz ochotę tak myśleć — spojrzał na nią, a w jego oczach było coś miękkiego, coś jakby obietnica, że będzie przy niej, nawet gdy świat się rozpada — Kontrola jest iluzją, którą trzymasz, bo boisz się, co się stanie, jeśli ją puścisz. Ale czasem trzeba pozwolić sobie na upadek, żeby zobaczyć, że ktoś cię złapie — westchnął ciężko, opierając się o ścianę obok niej. — Ja… nie wiem, czy potrafię zrozumieć wszystko, co czujesz. Ale mogę spróbować. Bo to, co między nami było i jest, nie powinno wypalać się tak szybko. Nie wszyscy muszą odejść. Nie musisz tego bać —jego palce lekko przesunęły się po jej ramieniu, jakby chciał dodać jej siły bez słów. — Nie musisz się rozpadać sama, wiesz? Możesz na mnie liczyć, choćbym miał być cieniem twoich najciemniejszych dni — zamilkł na moment, dając jej przestrzeń, a potem dodał ciszej, prawie szeptem — Czasem wystarczy tylko, że ktoś usłyszy ciszę, którą nosisz. I wtedy ta cisza przestaje być samotna — Noah przesunął palcami po jej ramieniu jeszcze raz, tym razem trochę mocniej, jakby chciał przez dotyk przekazać, że nie odpuści. Spojrzał na nią uważnie, widząc, jak napięcie powoli opada z jej ciała, choć wciąż czuł, że walka w niej trwa — Wiem, że to nie jest łatwe — powiedział miękko, z delikatnym uśmiechem, który miał rozjaśnić choć trochę mrok w jej oczach — ale czasem trzeba pozwolić sobie na słabość, żeby potem mieć siłę być sobą. Nie musisz udawać, że masz wszystko pod kontrolą — odchylił głowę do tyłu, wzdychając cicho, a potem znów spojrzał w jej oczy, tym razem z jeszcze większą czułością. — Nie chcę, żebyś czuła, że musisz się mnie bać, albo że to ja oceniam, co dla ciebie dobre, a co złe. Jesteśmy tu razem, i jeśli się rozpadniesz, to ja też będę tu, żeby cię poskładać, powoli, kawałek po kawałku — przejechał dłonią po swojej twarzy, jakby chciał zdusić emocje, które zaczynały go przytłaczać. — Może nie zawsze będę wiedział, co powiedzieć, ale zawsze chcę słuchać. I niech to będzie prawda, że ktoś może chcieć zostać, nawet jeśli wszyscy inni odchodzą — zrobił krok bliżej, a potem usiadł obok niej na podłodze, tak samo przytulając kolana do klatki piersiowej. Ich ciała prawie się dotykały, ale tym razem nie wycofał się, tylko został, obecny, blisko, bez presji — Wiesz, czasem wystarczy jedno spojrzenie, jeden oddech, jeden dotyk, żeby poczuć, że nie jesteś sama — dodał szeptem, lekko się uśmiechając — Nawet jeśli wszystko inne się wali — spojrzał w sufit, po czym znów na nią — Jesteś silniejsza niż myślisz. I to nie dlatego, że musisz być. Po prostu jesteś. A ja chcę ci to przypominać, kiedy sama o tym zapomnisz.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  30. Noah milczał przez chwilę. Ta cisza nie była obojętna, była gęsta, jakby każde słowo, które chciał powiedzieć, najpierw musiał przeżuć i przełknąć z bólem. W końcu westchnął cicho, jego dłoń nadal tkwiła na jej ramieniu, ale już nie po to, żeby ją zatrzymać. Teraz bardziej, żeby sam się nie rozpadł.
    — Myślisz, że nie wiem, jak to jest? — powiedział cicho — Że nie wracam tam, noc w noc, do tego momentu… że nie słyszę jej głosu, kiedy jest zbyt cicho? — przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć wspomnienie, które właśnie go dopadło — Tak, to była nasza wina. Nie spieram się z tym. Nie próbuję tego wybielić. Nie próbuję nawet zapomnieć. Ale Chantelle... — odwrócił głowę w jej stronę, patrząc prosto na nią, nawet jeśli ona unikała jego wzroku — Ty ciągle próbujesz udawać, że jesteś z kamienia. Że to cię nie rozrywa od środka. A ja to widzę. Kurwa, przecież ja cię znam — zawahał się na sekundę, potem dodał ciszej — Nie wiem, jak cię złapać, skoro nie pozwalasz się złapać. Ale jeśli boisz się puścić, bo nikt cię nie złapie, to ja tu jestem. Ja cię, do cholery, złapię. Choćbym miał spaść razem z tobą — jego głos lekko zadrżał, pierwszy raz. To nie był Noah z korytarzy Valmont. To był chłopak, który też był złamany, tylko nauczył się to lepiej maskować — Więc tak, chcę w tym siedzieć. Z tobą. Z całym tym syfem. Nawet jeśli to się nie kończy dobrze. Bo… z tobą wszystko ma chociaż sens. Nawet jak boli — sięgnął i lekko dotknął jej dłoni, nie po to, by ją trzymać, ale żeby dać jej wybór. Delikatnie. Bez nacisku — Ale musisz mi pozwolić. Choć raz. Nie zamykaj się, bo wtedy... nie uratujemy już niczego. Wiem, że nie ufasz. Wiem, że nie potrafisz — jego głos był cichy, ale pewny — Ale, do cholery, ja nie chcę cię naprawiać. Nie chcę cię zbawiać. Chcę po prostu… być obok, kiedy znowu będzie cię rozpieprzać od środka — nachylił się bliżej, powoli, jakby wciąż liczył się z możliwością, że go odepchnie — Bo może nikt nas nie złapał wtedy. Może nikt nie uratował jej. Ale ja nie pozwolę, żebyś ty spadła, Chantelle. Nie ty. Nie jeszcze raz — jego czoło oparło się o jej skroń. Przymknął oczy — Wiesz, że zrobilibyśmy to znowu. Gdyby trzeba było. Wszystko. Dla niej. — otworzył oczy i spojrzał w bok, jakby widział tamtą dziewczynę, jakby nadal stała obok nich. — Ale nikt z nas nie przeżył tamtej nocy naprawdę. Wszyscy zostaliśmy tam rozjebani na kawałki — przesunął kciukiem po jej dłoni, bardzo lekko — Może właśnie dlatego nie puszczę. Bo jeśli ja też puszczę… to wtedy naprawdę nikogo nie będzie. I to się nigdy nie kończy dobrze, wiem. Ale może, kurwa, nie musi się kończyć pięknie, żeby coś znaczyło — zamilkł na chwilę, potem dodał jeszcze ciszej— Ja dalej w to wierzę. W ciebie. I nienawidzę się za to czasem. Ale wierzę — westchnął i zamilkł na jakiś czas, znów pozwalając na moment ciszy. Milczał, mimo że cisza między nimi ciążyła coraz bardziej. Ale coś w niej, to, jak się nie odsuwa, jak jej ciało nadal było napięte, ale obecne, mówiło mu więcej niż jakiekolwiek słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pamiętam każdy detal. Jej śmiech przed tym, jak wyszła. Kolor paznokci. To głupie, nie? Ale… to właśnie pamiętam. I pamiętam, jak patrzyłaś wtedy na mnie, jakbyś chciała mi powiedzieć, że już wiemy, że będzie źle. I nie zrobiliśmy nic — zacisnął szczękę, aż mięśnie zadrgały. Przetarł dłonią twarz — Od tamtej nocy nic nie pachnie tak samo. Nic nie brzmi tak samo. Ludzie widzą we mnie chłopaka, który się pozbierał, który ma kontrolę. Nie mają pojęcia, że co noc czekam, aż usłyszę ten cholerny dźwięk jeszcze raz. I czekam… że może tym razem zdążę — spojrzał na nią ostrożnie. Jakby dotykał jej wzrokiem — Nie wiem, czy zasługujemy na spokój. Może nie. Może nie ma już nic, czego można się złapać. Ale jeśli mam gnić w tym piekle, to wolę z tobą. Bo ty byłaś jedyną, która też to widziała. Jedyną, która wie, że śmierć to nie był koniec. To był początek tego, co teraz nosimy — jego głos zadrżał, ale nie cofnął się — Więc nie pytaj mnie, czy chcę w tym siedzieć. Bo ja już tu jestem. Po szyję. I nigdzie się, kurwa, nie wybieram — dodał, śmiejąc się przy tym przez łzy.

      Noah

      Usuń
  31. Noah nie odezwał się od razu. Miał wrażenie, że te słowa nie były dla niego. Były z wnętrza niej, jakby przypadkiem je wyrzuciła, próbując je potem złapać, zanim usłyszy je ktoś jeszcze. Ale on już je usłyszał. I nie zamierzał ich zostawić.
    — Nie — powiedział cicho, ale pewnie. Jego głos był niższy, trochę zachrypnięty, jakby każdy wyraz miał smak żelaza — To nie powinnaś być ty. Przestań sobie to robić, Chantelle. Przestań karać się za coś, co nie zależało od ciebie — zacisnął dłonie, jakby to jego własne ciało miało go powstrzymać przed czymś gwałtownym — My wszyscy nie byliśmy gotowi. Ale to nie oznacza, że to twoje miejsce miało być w trumnie. Kurwa, nie — Zawahał się. Czuł, jak między nimi znowu pojawia się ta nić, delikatna, napięta, gotowa pęknąć przy jednym złym słowie.

    — I wiem, że za nim tęsknisz — dodał spokojniej. — Daniel potrafił być… cholernie skuteczny. Właśnie dlatego był tak niebezpieczny. Bo potrafił czytać ludzi. Umiał znaleźć każde twoje słabe miejsce i sprawić, że czułaś się jakbyś w końcu była zrozumiana — Noah spojrzał gdzieś w bok, po czym wrócił wzrokiem do niej, choć wiedział, że na niego nie patrzy. Mimo to mówił jakby patrzyła mu prosto w oczy — Ale rozumienie kogoś i kochanie go… to nie to samo. Daniel nie ratował cię. On tylko sprawiał, że nie czułaś się sama, kiedy powinnaś była się ratować. Sama, albo z kimś, kto by cię nie użył — w jego głosie nie było zazdrości. Był ból. Prawdziwy — Może nie jestem lekarzem. Może nie jestem odpowiedzią. Ale, do cholery, jestem tu. I nie próbuję cię rozbić. Nie próbuję cię ulepić po swojemu. Chcę cię taką, jaką jesteś. Nawet jeśli nadal się rozpadasz — zbliżył się znów. Niewiele. Tylko tyle, żeby znów ich kolana się musnęły. Ale tym razem nie dotknął jej więcej.
    — Nie musisz teraz nic robić. Nie musisz mówić. Ale jeśli znowu zatęsknisz za nim… przypomnij sobie, kto przy tobie siedział wtedy, kiedy nie chciałaś nikogo — Noah oparł łokcie na kolanach, dłonie złączył przed sobą. Przez chwilę wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpaść. Ale zamiast tego, mówił — Widzisz, to, że my to wszystko przeszliśmy… nie znaczy, że musimy to nosić do końca jak wyrok. Ale wiem, że to właśnie robimy. Ja też — zacisnął dłonie mocniej. Głos miał niższy niż zwykle, trochę jakby mówił sam do siebie — Czasem myślę, że to ona miała szczęście. Bo nie musi się już z tym pierdolić. Nie musi żyć z ciężarem, którego nikt nie widzi. Nie musi udawać, że wszystko gra, kiedy w środku rozpierdala ci się wszystko — Westchnął. Głęboko. I cicho — Ale wtedy przypominam sobie ciebie. Jak wyglądałaś, kiedy się obudziłaś tamtego ranka w ośrodku. Jak trzymałaś się krzesła, jakbyś miała się rozpaść, jeśli go puścisz. I jak się nie rozpadłaś. I wiesz co? — w jego głosie pojawiła się nuta szorstkiej czułości. — Nie wiem, jak to zrobiłaś. Ale zrobiłaś. I od tego momentu... zawsze cię widzę. Zawsze — podniósł głowę i spojrzał na nią, nie oczekując odpowiedzi. Po prostu chciał, żeby wiedziała.— Możesz mnie nienawidzić. Możesz traktować mnie jak wspomnienie, które chce się wymazać. Ale i tak tu będę. Nie dla pokuty. Dla ciebie. Bo, kurwa, ty nie jesteś tym, co on ci wmówił. Nie jesteś jego zlepioną wersją. Nie jesteś ruiną. Jesteś czymś, co jeszcze może być prawdziwe —znów odsunął się lekko. Nie uciekał. Po prostu dał jej miejsce — Więc jeśli chcesz, żebym zniknął, zniknę. Ale nie dlatego, że nie chcę tu być. Tylko dlatego, że tego potrzebujesz. I nawet wtedy, będę wiedział, że to nie ja cię zostawiłem. Tylko że sama wybrałaś, żeby stanąć na nogi. Po swojemu — westchnął, po cichu licząc, że mimo wszystko go nie odtrąci i jakkolwiek będą mogli dobie nawzajem pomóc.

    OdpowiedzUsuń
  32. Noah przez chwilę się nie poruszył. Jakby każde słowo, które wypowiedziała, stało się ciężarem, z którym musiał coś zrobić, tylko że po raz pierwszy nie wiedział jak. Patrzył na nią, na te dłonie wbite w materiał, na drżenie w jej głosie i oczy, które mimo lęku, nie uciekały. I coś w nim pękało. Może pękało od dawna, tylko teraz już nie miał siły udawać. Powoli się poruszył. Bez słowa przysunął się bliżej, palcami delikatnie otaczając jej nadgarstek — nie, żeby ją zatrzymać. Żeby przypomnieć jej, że jeszcze tu jest.
    — Nie obiecam, że cię złapię — powiedział cicho, głosem szorstkim, niepewnym, jakby pierwszy raz musiał przyznać, że nie wszystko umie naprawić — Ale obiecam, że jak już spadłaś, to ja też. I nie pierdol, że Daniel cię widział, bo to nie była prawdziwa ty. To była ta wersja, której sama nienawidzisz — przesunął kciukiem po jej nadgarstku, wolno, jakby badał, czy nie zniknie. Przez moment milczał, ale w jego oczach było wszystko, czego nie wypowiadał: gniew, który chciał wykrzyczeć Danielowi prosto w twarz. Ból, który czuł, słysząc, jak bardzo się sama od siebie odcięła. I coś jeszcze, coś drapieżnego. Nienazwane pragnienie, które rodziło się z ich wspólnej destrukcji.
    — Ja nie chcę cię naprawiać, Chantelle. Chcę cię… rozpieprzoną. Właśnie taką. Całą twoją cholerną prawdę. Tą, której nikt nie chce słuchać — pochylił się niżej, jego usta zatrzymały się tuż przy jej skroni. — Bo wiesz co? Ja też się budzę i mam ochotę siebie udusić. Tylko że ty sprawiasz, że choć przez chwilę o tym zapominam. Ty i ta twoja nienawiść, i cała ta jebana cisza, która brzmi jak muzyka, kiedy jesteś obok — zatrzymał się, nie dotykając jej bardziej, nie przesuwając się dalej, choć całe jego ciało krzyczało, żeby to zrobić. Ale to ona musiała zdecydować. Ona musiała pozwolić — Może i nie masz już nic prawdziwego w sobie. Ale ja to czuję. Pod skórą. Jak puls. Jak napięcie, które aż prosi, żeby je rozszarpać. I przysięgam, jeśli pozwolisz mi zostać… ja nie będę mówił ci, że to ma sens. Po prostu będę. I będę cię trzymał, nawet jeśli będziesz mnie nienawidzić za to, że nie odchodzę — jego palce nie puszczały jej nadgarstka. Ale też nie trzymały mocno. Czekał — Nie potrzebuję twoich obietnic. Tylko jednego: że nie zamkniesz przede mną drzwi, zanim zdążę ci pokazać, że nie jesteś już sama w tym spadaniu — w głowie miał chaos, surowy, rwący jak brudna rzeka po deszczu. Ale nie spieszył się. Milczał, bo wiedział, że czasem najgłośniejsze krzyki są szeptami, które trzeba usłyszeć do końca, zanim się je zabije własnymi słowami. Pochylił się powoli, opierając łokcie na kolanach, wzrok wbity w jej dłonie. W jej milczące, nienawidzące siebie ciało.
    — Wiesz… — zaczął cicho. — Jak to usłyszałem… to poczułem ulgę. Bo pierwszy raz od dawna ktoś mówił prawdę. Nie te wszystkie pieprzone "jestem okej", nie te soczyste "będzie dobrze" wsadzone w pastelowe kubki z kawą i sztuczne uśmiechy. Tylko czysta, nieznośna prawda — zamrugał, ale nie spojrzał na nią od razu. Mówił dalej, jakby wypowiadał coś, czego nigdy wcześniej nie próbował nazwać — Miałem dwie opcje, Chantelle. Zajebać się… albo nauczyć się funkcjonować w rozsypce. I jak tak na ciebie patrzę… to wiem, że ty wybrałaś dokładnie to samo. Tyle że ty robisz to ładniej. Ciszej. A ja? Ja się tylko lepiej w tym maskuję — podniósł w końcu na nią wzrok. Nie było w nim ciepła. Ale też nie było obojętności. Było coś bardziej brutalnego, rozpoznanie — Nie jestem tu, żeby cię złapać. Nie jestem twoim Noah, zbawcą czy jebanym terapeutą. Jestem tutaj, bo wiem, jak smakuje to gnicie od środka. I jak się człowiek z tym nie rodzi, to go to rozszarpuje — Odchylił się lekko do tyłu, wciąż trzymając ją w polu widzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty się nie boisz mnie stracić, Chantelle. Ty się boisz, że się pomylisz. Że jednak coś jeszcze cię rusza. Że jeszcze masz miękkie miejsca, które można rozjebać — zamilkł. Cisza znów między nimi zapadła, ale nie była martwa. Była gęsta — Nie obiecuję ci nic. Ale jeśli chcesz, mogę tu siedzieć z tobą. W tym gównie. Bez światła, bez planu, bez zbawienia. Po prostu... być — Nie wyciągnął ręki. Nie dotknął jej. Ale jego obecność była ciężka. Nie jak kotwica. Jak ostrze wbite w podłogę między nimi.

      Noah

      Usuń
  33. Noah siedział obok niej, trzymając jej dłoń, która napinała się, ale nie puszczała. Wiedział, że nie wystarczy tylko „być”, to było coś więcej, niż bierne czekanie czy udawanie.
    — To nie jest tak, że wystarczy siedzieć i nic nie robić — powiedział spokojnie — Nie chodzi o to, żeby udawać, że wszystko się naprawia albo o to, by udowadniać coś innym. Chodzi o to, żebyś robiła to dla siebie. Malowanie nie powinno być tylko sposobem na przetrwanie czy udawanie zdrowia. Powinno być czymś, co naprawdę ma dla ciebie sens, a nie tylko narzędziem, które ktoś inny ci narzucił — widział, jak słowa, które powtarzał Daniel, wciąż jej ciążyły. Wiedział, że tamten lekarz chciał ją złamać, żeby „wyrzeźbić” z niej coś, co niekoniecznie miało być prawdziwe — To twoja decyzja, jak chcesz się odnaleźć w tym chaosie — dodał — Nie dla izolatki, nie dla osób, które patrzą na ciebie jak na „mięso”. Ty decydujesz, co ma znaczenie i czy naprawdę chcesz skończyć ten obraz. Nie ma tu miejsca na udawanie czy podporządkowanie się cudzym oczekiwaniom — obserwował, jak Chantelle wstaje i wpatruje się w obraz, jakby to dzieło miało ją uratować albo zniszczyć. Widział napięcie w jej palcach, drżenie rąk, które nie ustępowało mimo wysiłku. To nie była tylko walka o sztukę, to była walka o resztki siebie, które ktoś chciał wymazać — Kończysz ten obraz, bo czujesz, że to ostatnia szansa, żeby mieć nad czymś kontrolę — powiedział spokojnie — Ale pamiętaj, że prawdziwa kontrola nie polega na tym, żeby się rozpadać do końca. To nie jest jedyny sposób na przetrwanie. Możesz to zrobić na swoich warunkach, nie na tych, które ustala ktoś inny — jego głos nie miał w sobie współczucia ani osądu. Był po prostu stwierdzeniem faktu, chłodnym i prostym — Daniel wiedział, jak to mówić, żebyś uwierzyła, że nie masz innej drogi. Ale masz. Nie musisz się już zgadzać, że bycie „niczym” jest warunkiem koniecznym do stworzenia czegoś wartościowego. To kłamstwo, które ci wpoił — westchnął, wpatrując się w nią z milczeniem. Pozwolił, by cisza zawisła między nimi na moment. Nie naciskał, nie próbował się wtrącać. Wiedział, że teraz najważniejsze było, by nie zostać samemu, choć on nie zamierzał odejść.
    — Zrób to, jeśli musisz — powiedział na koniec — Ale rób to dla siebie. Nie po to, by udowodnić coś komuś innemu. I pamiętaj, nikt nie ma prawa cię do niczego zmuszać, nawet jeśli jest to lekarz. To twoje życie. Twoja walka — dodał, obserwując ją uważnie i nie ruszając się dalej z miejsca.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  34. Noah patrzył na nią w milczeniu, czując, jak każde jej słowo wwierca się w niego głębiej niż cokolwiek, co mógłby sam powiedzieć. W końcu podszedł bliżej, powoli, żeby jej nie spłoszyć, jakby zbliżał się do zranionego zwierzęcia.
    — Nie jesteś nikim, Chantelle — powiedział cicho — I nigdy nie byłaś. Nawet wtedy, kiedy wierzyłaś, że znikanie to sztuka, a cierpienie jest ceną za czyjeś uznanie. To nie ty byłaś pusta. To on — dodał, głosem twardym od gniewu, który dopiero teraz pozwalał sobie poczuć — On cię wymazywał, żeby lepiej pasowała do jego chorej definicji poświęcenia — zamilkł na moment, jakby szukał słów, które nie będą tylko pocieszeniem, ale czymś, co da jej grunt pod nogami — Rozumiem, że to dzieło to coś więcej niż obraz. To... świadek wszystkiego, co przeszłaś. Ale ono cię nie definiuje. Ty już jesteś kimś, właśnie przez to, że nadal tu stoisz. Że mówisz. Że pamiętasz. Że mimo wszystko jeszcze oddychasz —wskazał na obraz, ale nie patrzył na niego — patrzył tylko na nią — Możesz go skończyć. Ale nie dla niego. Nie po to, żeby cierpienie miało sens. Cierpienie nie potrzebuje sensu, Chantelle. To ty nadajesz mu znaczenie. I możesz wybrać, czy ono cię zniszczy… czy stanie się czymś, co przekształci cię na nowo — zrobił krok bliżej, jego głos był teraz bardziej łagodny, ale nie mniej stanowczy — On kazał ci znikać. Ale ja cię widzę. I wiem, że jesteś więcej niż tylko dłonią trzymającą pędzel. Jeśli naprawdę chcesz to skończyć, zrób to. Ale potem odłóż ten pędzel i wybierz siebie. Nie jego cień. Nie jego głos. Siebie — przez chwilę panowała cisza. Potem dodał — Wiesz, jak wygląda wybór? Wygląda dokładnie tak, jak ty teraz. Zraniona. Niepewna. Ale mówiąca własnym głosem. I to jest pierwszy krok — Noah wciągnął powietrze, powoli, jakby ważył każde słowo zanim je wypuści. Nie ruszał się już, nie chciał, żeby odebrała jego ruch jako próbę nacisku. Ale jego głos, kiedy w końcu się odezwał, był cichy, uważny. Prawdziwy — Może... może nie wiesz jeszcze, kim jesteś bez niego. Może to, co czujesz, to nie pustka… tylko miejsce, które dopiero zaczynasz odzyskiwać. A to boli. Bo przez długi czas należało do kogoś innego — zamilkł na moment, nie odwracając wzroku — Nie wiem, jak wygląda świat, kiedy kończy się coś, co definiowało cię przez lata. Ale wiem, że to nie koniec ciebie. Nie jesteś tylko tym, co on z ciebie wyciął — przesunął wzrokiem po obrazie, ale bez oceny. Bez zachwytu. Po prostu patrzył na to, co było, jakby szukał w nim jej, a nie jego śladów — Nie musisz przestawać tworzyć, Chantelle. Ale możesz przestać krwawić za każdą linię. Możesz nauczyć się tworzyć z miejsca, które nie boli. I jeśli to dziś brzmi jak obcy język, w porządku. Nauczysz się. Krok po kroku. Bez niego — podniósł na nią wzrok — A jeśli boisz się, że nic nie zostanie, jak go skończysz… to pozwól, że ja zostanę. Choćby tylko po to, żeby ci przypominać, że jest coś więcej. Że jesteś czymś więcej. Nawet jeśli jeszcze tego nie czujesz — Noah widział, jak jej oddech przyspiesza, jak walczy w środku z czymś, czego nie potrafiłby nazwać, ale czuł to. Jakby cała rozmowa balansowała na krawędzi, gdzie jedno słowo za dużo mogło ją zepchnąć z powrotem w tamto miejsce. Więc mówił dalej, miękko, ale z tą samą spokojną siłą, którą miał w oczach, odkąd zaczął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz… czasem ludzie mówią, że sztuka powinna boleć. Że bez cierpienia nie ma prawdy. Ale to bzdura. To tylko wymówka tych, którzy nie potrafią inaczej. Albo tych, którzy chcą, żebyś cierpiała za nich — zacisnął lekko dłoń, jakby sam musiał coś wytrzymać — Możesz tworzyć z ciszy. Z oddechu. Z tego, co w tobie zostanie, gdy on wreszcie przestanie mówić twoim głosem. Bo on nadal tam jest, wiem. Ale z każdym słowem, które wypowiadasz, tym swoim, nie jego, zabierasz mu kawałek tej władzy — zrobił krok, powoli, jakby tylko trochę, żeby znaleźć się bliżej. Już nie na granicy, ale tuż przy niej — A jeśli boisz się, że jak przestaniesz wierzyć, że ten obraz ma sens… to wszystko się rozpadnie? To niech się rozpadnie. Naprawdę. Jeśli coś się musi rozpaść, żebyś ty mogła się poskładać, to niech się rozsypie do cholery — zamilkł na moment. Kiedy znowu się odezwał, mówił wolniej, niżej, jakby chciał, żeby każde słowo zostało w niej na dłużej — Nie musisz być gotowa. Nie musisz wiedzieć. Ale jeśli dziś zrobisz choć jeden krok, jeśli zdecydujesz, że to ty skończysz ten obraz, a nie jego cień, to już wygrałaś. Nie wszystko. Nie od razu. Ale wystarczająco, żeby zacząć żyć własnym życiem — spojrzał jej w oczy. Nic więcej nie dodał. Po prostu był.

      Noah

      Usuń
  35. Noah spojrzał na rozdarte płótno i na Chantelle, która zdawała się być jednocześnie rozbita i niebezpieczna. Jego usta wykrzywił zimny, lekko szyderczy uśmiech.
    — Ratować? — prychnął, podchodząc bliżej, tak blisko, że ich oddechy mogły się pomieszać — Nie szukam ratunku, nie jestem twoim lekarzem, Chantelle. Jeśli chcesz się topić w tym syfie, to się top. Ja nie zamierzam cię ciągnąć na powierzchnię — jego głos był twardy, bez cienia współczucia, ale w tym chłodzie było coś niepokojąco magnetycznego — Ale jeśli kiedyś będziesz miała dość tej swojego pieprzonego chaosu, pamiętaj, gdzie mnie znaleźć. Bo ja się nie pierdolę z iluzjami — dodał, nie odrywając wzroku od jej twarzy — A ty... ty jesteś tylko kolejnym obrazem, który się wymknął spod kontroli. I wiesz co? Czasem trzeba go po prostu spalić, żeby zacząć od nowa — Noah zrobił krok jeszcze bliżej, ich ciała niemal się stykały, a w jego spojrzeniu błyszczała dzika, bezkompromisowa siła — Wiesz, co jest piękne w spalaniu? — zagadnął, głos opanowany, ale przeszywający na wskroś. — To, że po popiele można zbudować coś nowego. Coś, co nie będzie już twoim więzieniem — jego dłoń sięgnęła do pękniętej ramy na podłodze i z zimną precyzją rozgniótł ją w pięści — Nie oczekuję, że od razu zrozumiesz. Nie oczekuję, że od razu przestaniesz się rozpadać na kawałki. Ale wiesz, że nie jestem tutaj, żeby cię trzymać na siłę. Jestem tu, żeby zobaczyć, czy masz w sobie choć trochę jaja, żeby się podnieść — przez moment w jego głosie zabrzmiała szczerość, surowa i bezlitosna, ale prawdziwa — Bo jeśli się poddasz, to znikniesz na dobre. A ja nie zamierzam być kolejnym trupem w twojej kolekcji — Noah przeniósł wzrok z podłogi na Chantelle, jakby chciał przejrzeć ją na wskroś, znaleźć choćby ślad siły, którą tak desperacko próbowała ukryć.

    — Wiesz, życie nie daje nagród za rozdarcie się na kawałki — powiedział sucho, przesuwając palcami po roztrzaskanym płótnie— Albo zbierasz te kawałki i składasz z nich coś nowego, albo znikasz. Proste — jego ton nie był łagodny, nie było w nim cienia litości. Był brutalny, ale prawdziwy, jak odcięcie od fałszu — Ja nie jestem tutaj, żeby cię ratować, Chantelle. Jestem tutaj, żeby sprawdzić, czy jesteś gotowa przestać pieprzyć się ze swoją własną tragedią i zacząć robić coś, co ma jakkolwiek sens — w jego oczach błysnęła iskra wyzwania, twarda jak kamień — Zniszczyłaś obraz, to dobrze. Teraz czas, żebyś zniszczyła wszystko, co cię trzyma w miejscu. I zbudowała coś, co nie będzie cię ranić. Ale tylko jeśli masz w sobie odwagę. Jeśli nie... no cóż, nie będę za tobą płakał — Noah wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, jego ruch był szybki i zdecydowany, niemal brutalny. Spojrzał na Chantelle z tym swoim dzikim błyskiem w oczach — Jeśli chcesz to zniszczyć na dobre, to spal to — rzucił, wskazując na pogniecione, rozdarte płótno na podłodze — Nie półśrodki, nie zabawy w lekarza. Prawdziwe zakończenie wygląda tak, że wszystko idzie w ogień i zostaje tylko popiół —zapalniczka zapaliła się z charakterystycznym trzaskiem, a Noah pochylił się nad obrazem, który błyszczał pod jego wzrokiem jak symbol wszystkiego, co ich więziło — Pokaż światu, że jesteś bardziej pojebana niż ten obraz — wysyczał z uśmiechem, który był bardziej wyzwaniem niż zachętą. — A potem zacznij od nowa. Albo spal i nie wracaj — jego głos był zimny, jak iskra rozpalająca ogień, który miał zniszczyć każdy ślad przeszłości.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  36. Zobaczył płomień, zanim zrozumiał, co właściwie się dzieje. Mały ognik w jej dłoni, jego zapalniczka, która była częścią jego własnego rytuału – klik, iskra, ciepło. Coś znajomego, kontrolowanego. A teraz była w jej dłoni. Patrzył, jak przykłada ogień do rękawa, jak wełna zaczyna się przypalać. W pierwszym odruchu chciał podejść, coś powiedzieć, zatrzymać. Ale coś w niej, w tym uśmiechu, który nie miał w sobie nic dziecięcego, go powstrzymało. To nie był kaprys. To był rytuał. Chantelle spalała coś, czego on nigdy nie umiałby jej zdjąć. Nie tylko ubranie – ciężar. Oczekiwania, które ją krępowały, słowa, których nikt nie mówił, ale które czuło się w powietrzu. Może nawet jego własne milczenie. Nie odezwał się. Tylko patrzył. Kiedy ogień doszedł do łokcia, poczuł coś, czego się po sobie nie spodziewał. Nie strach, nie szok. Wściekłość. Na wszystkich, którzy ją tak zbudowali, że musiała siebie spalić, żeby poczuć, że oddycha. Chciał do niej podejść, wyjąć jej to z dłoni. Chciał powiedzieć: "Nie musisz tego robić. Nie przy mnie." Ale wiedział, że nie był jeszcze tym miejscem, do którego mogłaby przyjść bez ognia. Jeszcze nie. Kiedy spojrzała na płomień z tym swoim półuśmiechem – krzywym, smutnym, ale w jakiś sposób czystym, zrozumiał coś, co układało mu się długo w głowie. Ona nie potrzebowała ratunku. Potrzebowała, żeby ktoś widział. Do końca. Bez pytania, bez gaszenia. Mimo wszystko coś było jednak nie tak. Za długo patrzyła w ogień. Za spokojnie. Za nieruchomo. To nie był moment triumfu, to był moment ciszy przed czymś, czego nie chciał nazwać. Zobaczył, jak płomień liznął materiał przy łokciu. Zbyt blisko skóry, zbyt blisko niej.
    — Nie — zerwał się jak sprężyna. W dwóch krokach był przy niej. Wyrwał jej rękę z tego ognia z siłą, której się po sobie nie spodziewał. Czuł pod palcami gorąco, ale nie puszczał. Przyciskał ją do siebie, drugą dłonią brutalnie zgniatając tlący się jeszcze materiał. Sweter syczał, jakby miał coś do powiedzenia.
    — Co ty odpierdalasz?! — warknął jej w ucho, zbyt blisko, zbyt ostro. Oddychał szybko. Nie wiedział, czy to od biegu, od gniewu, czy od tego cholernego strachu, który właśnie wyskoczył z ukrycia. Jej ręka była ciepła. Za ciepła. Obrócił ją delikatniej. Skóra nie była poparzona, ale była czerwona, podrażniona. Zacisnął zęby. Prawie się spaliła. Przy nim.
    — Kurwa, Chantelle... — powiedział już ciszej, bardziej do siebie. Zrobił kilka kroków w tył, jakby musiał złapać oddech. Przeszedł ręką po twarzy. Ogień już zgasł, ale zapach dymu siedział mu w nosie, lepił się do gardła. Spojrzał na nią z odległości kilku kroków. Stała wśród popiołu. Włosy w lekkim nieładzie. Twarz jak maska, ale on wiedział, że to nie obojętność. To było coś znacznie gorszego.
    — Nie rób tego więcej — powiedział w końcu. Cicho, twardo — Nawet nie dla siebie. Tym bardziej nie przy mnie — nie wiedział, czy go słyszy. Nie wiedział, czy chce. Ale on musiał to powiedzieć, bo ten moment, kiedy nie reagował, ta sekunda, w której patrzył i nic nie zrobił, była jak rana. Zrobił jeszcze krok w jej stronę — Jak chcesz coś spalić, to mów. Przyniosę ci pół pieprzonego świata. Ale siebie zostaw — warknął, starając się uspokoić i jeszcze bardziej nie wybuchnąć.

    strażak

    OdpowiedzUsuń
  37. Zamruczał z uznaniem w jej usta, również smakując swojej własnej krwi w pocałunku, którego wciąż nie przerwali. Nawet gdyby chciał wyobrazić sobie teraz coś lepszego, nie potrafiłby. Ta dziewczyna była spełnieniem jego marzeń i fantazji, czymś, czego zawsze pragnął, ale nawet o tym nie wiedział. I jakkolwiek to między nimi miało się dzisiaj skończyć, Eli doskonale wiedział, że nie zostawi jej w spokoju. Nigdy.
    — A tobie się to podoba, chociaż oboje wiemy, że się do tego nie przyznasz — wymruczał, na krótki moment odrywając wargi od jej ciała, ale szybko wracając do tego, co robił wcześniej. Czekał na ten magiczny moment, w którym się podda i nie będzie miała więcej sił. Choć niewykluczone, że nawet wtedy by się od niej nie odsunął, jeszcze nie wiedział.
    W jego ciemnych oczach błysnęło zadowolenie i satysfakcja, kiedy zaczęła płakać. Jednak szybko zmieniło się to w konsternację, bo nie sprawiło mu to takiej przyjemności, jakiej by się spodziewał. Pragnął jej łez, jej cierpienia, jej strachu… A przynajmniej tak mu się dotychczas wydawało, ale widok jej łez uruchomił w nim coś dziwnego. Coś, przez co poczuł się źle. Jakby ją skrzywdził, jakby zrobił coś złego.
    I nagle całe podniecenie, które dotychczas czuł, odpłynęło jak za machnięciem różdżki. Wciąż był twardy, ale to była fizjologia, a nie rzeczywiste pragnienie. Przez chwilę bił się z myślami, aż w końcu postanowił całkowicie wyłączyć umysł i zadziałać instynktownie. Podniósł się i podszedł do swoich pozostawionych na podłodze ubrań, które szybko na siebie ubrał. Później chwycił te należące do Chan i zbliżył się do leżącej bezwładnie dziewczyny.
    — Wszystko jest w porządku. Jesteś tylko zmęczona. Zajmę się tobą — odezwał się cicho. Powoli ubrał jej legginsy, po czym delikatnie pociągnął ją za ręce, żeby podniosła się do siadu. Ubrał ją w koszulę i sprawnie zapiął guziki, nie przejmując się bielizną, którą wcisnął do kieszeni swojej bluzy. Następnie wsunął jedną rękę pod jej plecy, a drugą pod kolana i wstał z podłogi z Chantelle w swoich ramionach.
    Nie przejmując się ciekawskimi spojrzeniami, szedł korytarzem z wysoko uniesioną głową, przytulając do siebie dziewczynę. Na szczęście Eli miał w naturze posiadanie wszystkich w głębokim poważaniu, mało go też obchodziło, co sobie o tym pomyśli sama Chantelle czy tym bardziej Liam.
    W przeciwieństwie do tego, co można by zakładać, Eli nie skierował się do pokoju należącego do dziewczyny. Udał się do budynku zajmowanego przez nauczycieli, bo wiedział o kilku udogodnieniach, o których większość nie miała pojęcia, a właśnie ich teraz potrzebowała Chantelle.
    Wyjął z kieszeni kartę zaprogramowaną na otwieranie wszystkich drzwi w akademii (właśnie w taki sposób dostawał się do pokoju dziewczyny) i wszedł do pomieszczenia. To był jeden z wolnych pokoi z ogromną łazienką i wanną z hydromasażem.
    — Dasz radę chwilę tak posiedzieć? — zapytał, sadzając brunetkę na marmurowym blacie obok umywalki, stając między jej nogami i przyglądając jej się uważnie.

    🤨

    OdpowiedzUsuń
  38. Wbrew sobie cicho się roześmiał, bo mógł jedynie się domyślać, z jakiego powodu nic nie było w porządku. Ze zmęczenia? A może jednak uznała, że miał rację co do jej podejścia do tego wszystkiego, tylko rzeczywiście nie chciała się do tego przyznać, walczyła z samą sobą i dlatego się wściekała?
    Cokolwiek to było, Eli był zadowolony. Chciał ją złamać i najwyraźniej osiągnął swój cel. Teraz jedynie musiał na nowo poskładać ją w całość, żeby później móc znowu ją rozbić, bo sam akt prowadzący do tego stanu był znacznie przyjemniejszy niż efekt.
    Czy wychodził na miękkiego? Czy się przejmował? Możliwe. Nie umiał jednak nazwać swoich uczuć i emocji, bo to było coś obcego. A to nie był dobry moment na podróż w głąb siebie, żeby się dowiadywać, co takiego się w nim poprzestawiało.
    — Ale będzie — powiedział cicho, przyciskając ją do siebie mocniej i w jakimś dziwnym przypływie… Czegoś… Nachylił się i musnął wargami czubek jej głowy, nie przerywając marszu.
    — Świetnie — mruknął, jeszcze przez chwilę jej się przyglądając, a kiedy zyskał pewność, że nie spadnie z blatu, odsunął się i podążył do wanny. Odkręcił gorącą wodę, doskonale wiedząc, że właśnie taką preferowała Chan i zatkał odpływ. Kiedy wanna się napełniała, Eli znalazł płyn do kąpieli i podetknął go pod kran, żeby utworzyć jak najwięcej piany. Po kilku sekundach w pomieszczeniu zaczął się unosić zapach kwiatów i cukru i choć bebechy wywracały mu się na samą myśl, że za chwilę on również będzie tym pachniał, był gotów się poświęcić dla jej komfortu. Dziwne. Niespotykane.
    Zakręcił wodę i wrócił do Chantelle, by ją rozebrać. Sprawnie pozbył się najpierw jej ubrań, a potem swoich i ponownie stanął między jej nogami, łapiąc ją jedną ręką pod pośladkami, a drugą za plecami. Chwycił ją w swoje ramiona jak dziecko, co nie stanowiło dla niego większego problemu, bo dziewczyna nie była zbyt ciężka, a nie chciał, żeby spadła. W taki sposób wszedł do wanny, krzywiąc się lekko, kiedy gorąca woda obmyła jego skórę i powoli usiadł, sadzając Chan na swoich biodrach. Przytulił ją do swojego torsu i oparł się plecami o ściankę o wanny, pozwalając, by brunetka się na nim oparła. Zaczął zanurzać ręce w wodzie i polewać jej skórę, delikatnie masując ją opuszkami palców. Obrysowywał kształt jej łopatek, śledził linię kręgosłupa, muskał żebra, pośladki, ramiona i nogi, rozmasowując wszelkie resztki napięcia, które mogła w sobie mieć.
    — Chcesz się przespać? — zapytał szeptem, przenosząc swoją uwagę na jej długie włosy, które zaczął przeczesywać i wmasowywać w nie pianę. Cierpliwie rozplątywał wszystkie kołtuny, które sam zrobił, gdy wcześniej niedelikatnie się z nią obchodził. — Będę przy tobie — dodał wciąż tak samo cichym tonem, składając lekki pocałunek na czubku jej głowy. Znowu. Wydawało mu się to zaskakująco przyjemne.

    🛁

    OdpowiedzUsuń
  39. Eli nie sądził, że kiedykolwiek zapragnie tego typu bliskości. Poza seksem nie lubił nawet nikogo dotykać, nie wspominając o byciu dotykanym. Teraz jednak ani trochę mu to nie przeszkadzało, wręcz… Trwanie w takiej pozycji, z Chan opartą o jego ciało było zadziwiająco przyjemne, bardziej niż mógłby przypuszczać. Samo przesuwanie palcami po jej skórze sprawiało, że się rozluźniał, jakby to jego ktoś masował, a nie na odwrót.
    Jedynym, co psuło tę swego rodzaju idyllę było spięcie, które wyczuwał w mięśniach dziewczyny. I to, że się odezwała. Myślał, że jej też to pasuje, że jest jej dobrze, ale jak widać się mylił. I niczego nie rozumiał. W tej kwestii był jak dziecko we mgle.
    Zmarszczył brwi, obserwując jej zachowanie i zastanawiając się nad jej słowami, nad tym, o co w ogóle mogło jej chodzić. I wówczas przypomniał sobie o szantażu. To dziwne, że w ogóle o nim zapomniał, zwykle przywiązywał dużą wagę do takich rzeczy, żeby zdobyć to, na czym mu zależało. Tym razem jednak było zupełnie inaczej.
    — Możesz się uspokoić? — mruknął, wywracając oczami. Nie podobała mu się ta zmiana atmosfery. Wolał jak była zmęczona i podatna na jego zachowanie. Westchnął ciężko i złapał ją za dłonie, zdejmując je z krawędzi wanny i opierając na swojej klatce piersiowej. — Aftercare, słyszałaś o takim pojęciu? Wymuszanie orgazmów też ma być przyjemnością, gdybym dalej cię męczył to by nią nie było. Jesteś padnięta, trzęsiesz się, więc teraz każda osoba, która ma jakiekolwiek pojęcie o dominacji i uległości, a ja takie pojęcie mam, powinna się tobą zająć, żeby twoje ciało i psychika mogły się zregenerować — wyjaśnił, przez cały czas patrząc prosto w jej jasne oczy, żeby nie miała wątpliwości, że mówił poważnie. Pierwszy raz nie był względem nie sarkastyczny, złośliwy ani nic podobnego. — To nie jest żaden podstęp, Chantelle. Nie chcę też od ciebie niczego więcej, jedynie, żebyś odpoczęła. Zamierzam cię umyć, wymasować obolałe mięśnie, nakarmić i położyć spać, nic więcej. Jak się wyśpisz, odprowadzę cię do pokoju. I tyle. Następnym razem będzie podobnie, dokładnie w takiej samej kolejności — dodał pewnym tonem. Bo był przekonany, że będzie kolejny raz. Nie był gotów odpuścić, nie teraz, kiedy zobaczył, jak to jest być z Chantelle jako on, gdy nie musiał się hamować, kontrolować, gdy mógł ją pocałować i pokazać swoją twarz, a także pozwolić jej się dotykać bez obaw, że zdejmie mu maskę. — Więc teraz bądź grzeczną dziewczynką, oprzyj się na mnie i pozwól się sobą zająć. Jeśli dalej będziesz świrować, daruję sobie delikatne zachowanie i zacznę znowu cię męczyć, aż ból przestanie się mieszać z przyjemnością i zacznie cię naprawdę kurewsko boleć. Chcesz tego? — uniósł brwi, spoglądając na nią twardo z góry.

    🤨

    OdpowiedzUsuń
  40. Powstrzymał kąciki ust przed uniesieniem się w lekkim uśmiechu, gdy poczuł, jak jej ciało zaczyna ustępować. Właśnie o to mu chodziło. Z jakiegoś powodu ta chwila cieszyła go znacznie bardziej niż powinna. Nie wiedział nawet, że jest zdolny do takiego zadowolenia z czegokolwiek i trudno mu było ukryć te emocje, ale wiedział, że musi, bo po prostu taki był. I tak miał już wystarczający moment out of character, nie chciał szokować Chan (i przy okazji siebie) za bardzo.
    — Nie musisz — odpowiedział cicho, wodząc dłońmi po jej ciele. Informację, że on również nie rozumiał, zatrzymał dla siebie.
    Na kolejne pytanie dziewczyny wzruszył lekko ramionami i opuścił wzrok na jej twarz. A konkretniej na oczy. Zwykle nie patrzył na nie w takim świetle i z tak bliska. Kiedy nie miał na sobie bariery w postaci maski, musiał przyznać, że wyglądały jeszcze ładniej, bo nic nie zniekształcało widoku. Nim zdołał się powstrzymać, uniósł dłoń i ujął policzek dziewczyny, muskając kciukiem jej lekko sine od pocałunków wargi. Chciał się w nie wgryźć, ale wiedział, że nie tego teraz potrzebowała.
    — Bo tak trzeba. I tego chcę — odpowiedział miękko, pozwalając brunetce na to, by ponownie oparła się ciałem o jego tors. Odgarnął na bok jej mokre włosy i zaczął przesuwać opuszkami palców jednej dłoni po jej kręgosłupie, drugim ramieniem obejmując ją w pasie, żeby nie zsunęła mu się do wody.
    Roześmiał się cicho, nisko, nieco chrapliwie.
    — Bo dałem ci dzisiaj dwanaście orgazmów i jestem więcej niż pewien, że żaden inny skurwiel nie byłby w stanie tego zrobić. Nie pozbawisz się czegoś takiego — stwierdził pewnie. — Świetnie. Skoro już wszystko jest jasne, możesz odpuścić — mruknął, chwytając ją za podbródek kciukiem i palcem wskazującym, by unieść jej głowę i złożyć na jej wargach lekki pocałunek. — Trzymaj się mocno — nakazał cicho w jej usta, po czym złapał ją jedną ręką pod pośladkami, a drugą chwycił za krawędź wanny, żeby się podnieść, nie wypuszczając jej ze swojego uścisku. Podszedł z powrotem do blatu, na którym posadził Chantelle wcześniej i zrobił to ponownie, następnie idąc po ręczniki. Owinął jeden wokół swoich bioder, a drugi rozłożył i zarzucił na plecy dziewczyny, stając między jej nogami i wycierając ją delikatnie, ale dokładnie.
    — Co chciałabyś zjeść? — zapytał, gdy skończył i chwycił z podłogi swoją bluzę, którą chwilę później przełożył przez głowę Chan. — I nie chcę słyszeć, że nic. Czas przestać się głodzić — dodał, patrząc prosto w jej jasne oczy, żeby była świadoma, że doskonale wiedział, że nie jadła. Obserwował ją nie od dziś. Jego obsesja trwała kilka dobrych miesięcy i choć wcześniej nie ujawnił swojego zainteresowania jako Eli, nieustannie przyglądał jej się z ukrycia. To, co robiła, nie było zdrowe. — Spaliłaś dzisiaj tyle kalorii, że musisz je nadrobić — puścił jej oczko i odsunął się, by wyjąć z kieszeni spodni wciąż porzuconych na podłodze swój telefon. — Co ci zamówić?

    😉

    OdpowiedzUsuń
  41. Roześmiał się cicho, przymykając powieki i kręcąc głową. Gdyby tylko wiedziała, kim jest tak naprawdę Ghostface… Nie był jednak jeszcze gotowy, żeby jej powiedzieć. Obawiał się, że wówczas zrobiłaby wszystko, żeby nie mógł się do niej zbliżyć zarówno będąc sobą, jak i Jasperem. Nie było opcji, by do tego dopuścił.
    Właściwie znalazł się w idealnej sytuacji pod tym względem, bo teraz mógł ją mieć podwójnie — w ciągu dnia jako Eli, a w nocy jako Jasper. Byłoby lepiej, gdyby do tego wszystkiego pozbył się Liama, jednak nie mógł nakazać jej z nim zerwać. Na tyle, na ile znał Chantelle, zapewne zrobiłaby dokładnie na odwrót i za niego wyszła w jakimś ekstremalnie szybkim trybie czy coś w tej deseń. Nie, musiał to rozegrać mądrze. Najlepiej sprawić, żeby to on ją zostawił. Albo się go pozbyć. Ta ostatnia opcja przemawiała najbardziej do jego popieprzonej czarnej duszy, ale to również wymagało mądrości i sprytu, bo gdyby zabił go dziś w drodze do pokoju, byłby pierwszą podejrzaną osobą i to podejrzenie z pewnością rzuciłaby Chan.
    — Oczywiście, że nie wiesz — parsknął, skupiając się na swoim telefonie i znajdując odpowiednią aplikację. — Za każdym razem, gdy przyjdzie ci do głowy mnie okłamywać, przypomnij sobie, że nie jestem Liamem. Mam znacznie więcej sprawnych szarych komórek niż on — powiedział, zerkając na nią spod rzęs. Słuchał jej życzeń odnośnie do jedzenia i przechylił lekko głowę w bok. Teoretycznie nie było nic złego w tym, co chciała zjeść, praktycznie Eli widział same czerwone flagi.
    Rzucił telefon na marmurowy blat i zbliżył się do dziewczyny jeszcze bardziej. Chwycił ją za żuchwę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
    — Jesteś cholernie cwana, ale ja bardziej — stwierdził, nie puszczając jej. — Znikomy procent wartości odżywczych, chociaż brzmi bardzo zdrowo, prawda, Chan? Ile ostatecznie zjesz? Około trzystu kalorii? Może czterystu — mówił w zamyśleniu, wodząc wzrokiem po jej twarzy. Była szczupła. Nieco za szczupła, ale mu to nie przeszkadzało, jeśli miałaby czuć się ze sobą dobrze. Ale ewidentnie się nie czuła i wciąż chciała schudnąć. Problem w tym, że nie miała z czego zrzucać. — Zapominasz, kochanie, że takie ciało jak moje nie robi się samo. Żeby ćwiczyć, trzeba wiedzieć trochę o jedzeniu. Więc ja trochę wiem. I ta wiedza mi mówi, że jeśli zamówię ci zestaw, który sobie życzysz, zapełnisz sobie żołądek, ale nie uzupełnisz niczego, co spaliłaś wcześniej ze mną. A tak się składa, że seks to niezłe cardio, więc masz co nadrabiać — mruczał cicho z twarzą tuż przy jej twarzy. Wolną dłonią podążył w górę uda brunetki, aż dotarł do jej umęczonej cipki, którą potarł opuszkami palców. — Masz jeszcze jedną szansę, żeby powiedzieć, co chcesz zjeść. Jeśli znowu spróbujesz mnie ograć, przywiążę cię do łóżka i będę lizał tak długo, aż stracisz przytomność — mówiąc to, zaczął delikatnie masować jej łechtaczkę. — Już wiesz, że można mieć dosyć orgazmów, więc dobrze się zastanów, hm? — cofnął dłoń z jej cipki i chwycił ponownie swój telefon. — Słucham.

    😒

    OdpowiedzUsuń
  42. Obnażył zęby, wyraźnie wkurwiony, że śmiała mu się stawiać w taki sposób. To on miał kontrolę, to on tutaj rządził, nie ona. Nie spodziewał się, że postanowi się zbuntować, chociaż mógł się domyślić, że jedzenie będzie dla niej ciężkim tematem. Na tyle ciężkim, że wskoczy w tryb obronny i pokaże pazurki.
    Problem w tym, że Eli nie zamierzał na to pozwalać. Nieważne jak to nazwiemy, upartością czy troską, ale cokolwiek to było, Chantelle musiała zaakceptować, że od teraz miała popieprzonego anioła stróża w postaci Eli’a Sommersa.
    — Kimś, kto na ciebie patrzy i widzi, co próbujesz zrobić — wysyczał równie jadowicie, nie puszczając jej twarzy. Było mu gorąco już nie tylko od pary w łazience, ale również z wkurwienia. Miał ochotę przełożyć ją przez ten blat z wypiętym tyłkiem i dać jej tyle klapsów, że zacznie błagać o litość. Ale wiedział, że to nic nie da, że jeszcze bardziej ją zniechęci.
    — I co z tego? Jedno nie wyklucza drugiego — warknął. — Ja niczego nie udaję, dobrze o tym wiesz. Gdybym tak chciał, zostawiłbym cię ledwo żywą na podłodze w pracowni, żeby ktoś cię znalazł, ale tego nie zrobiłem. Przyniosłem cię tutaj i się tobą zająłem. I zamierzam dalej to robić. Albo podporządkujesz się po dobroci, albo cię zmuszę — dodał, a po jej kolejnych słowach uderzył pięścią w lustro. Nie zrobił tego na tyle mocno, żeby je zbić, chciał po prostu wystraszyć dziewczynę. — Masz na myśli to, jak dziobiesz widelcem jedzenie, żeby nikt się nie przypierdolił, że nie jesz? Czy to, że ubrania zaczynają na tobie wisieć? Wiesz, co mnie podnieca? Zdrowa kobieta, która się nie głodzi. Myślisz, że nie słyszę, jak burczy ci w brzuchu? Poważnie chcesz znowu trafić na oddział? Bo tak się składa, że o tym też wiem. To chyba nie było nic przyjemnego, nie? Ale jeśli będzie trzeba, pociągnę za wszystkie sznurki i cię tam wpakuję. Więc masz wybór. Albo zaczniesz jeść i trenować razem ze mną, za co będę cię nagradzał, albo będziesz dalej chudnąć, aż w końcu nic z ciebie nie zostanie, ale wtedy skończysz w szpitalu. Nie ma trzeciej opcji — mówił, nie odrywając wzroku od jej jasnych oczu. Prawdopodobnie powiedział odrobinę za dużo, zdradził, że wie o niej znacznie więcej niż powinien, ale miał to w dupie, wkurzyła go.
    — Nie — warknął i złapał ją za biodra, przesuwając po blacie w swoją stronę tak, że zetknęli się podbrzuszami. — Gówno potrafisz, a nie o siebie zadbać — wycedził wściekły. — Dlaczego nie widzisz, że jesteś, kurwa, idealna? Piękna, mądra, zdolna… Masz wszystko, co powinnaś mieć. A z jakiegoś powodu to dla ciebie za mało. Co musi się stać, żebyś zobaczyła w sobie to, co ja w tobie widzę? — zapytał, układając dłoń na jej policzku i gładząc kciukiem jej żuchwę. Ten gest był łagodny, kontrastował z ostrym tonem. — Dalej, Chantelle. Pokaż, że mi wierzysz.

    😤

    OdpowiedzUsuń
  43. — Może trzeba, kurwa, było — warknął przez zaciśnięte zęby. Im bardziej mu pyskowała, tym mocniej się wściekał. Nie przewidział jednak, że stanie się aż tak agresywna. Gdyby spodziewał się ataku, w jakiś sposób by mu zapobiegł, ale zwyczajnie nie był w stanie, kiedy zrozumiał co się dzieje było już za późno, a paznokcie Chan zostawiły krwawe ślady na jego twarzy i szyi. Zdążył się jedynie odwrócić na tyle, żeby dosłownie nie wydrapała mu oka. Chwilę po samym ataku poczuł, jak po jego skórze spływa lepka, gorąca ciecz, ale nie czuł bólu. Jeszcze. Napędzała go adrenalina.
    — Wiem więcej niż ci się wydaje! — krzyknął, co samo w sobie było szokujące. Eli warczał, cedził, burczał, mówił, ale nigdy nie krzyczał. Nikt nie budził w nim wystarczających emocji, żeby zdecydował się podnieść głos. Niemal znieruchomiał ze zdezorientowania, ale miał tu sytuację kryzysową, to nie był odpowiedni moment na podróż w głąb siebie i zastanawianie się, co jest z nim nie tak. — Uspokój się, kurwa! — wykrzyczał ponownie i złapał ją za ręce obydwoma dłońmi, złączając ze sobą jej nadgarstki i trzymając je przy swojej klatce piersiowej.
    — Nie masz pojęcia, jak wiele w tobie widzę! Jak dobrze cię znam! — warknął, siłą przytrzymując przy sobie jej ręce. Obawiał się trochę, że zasunie mu z główki, na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Jeszcze. — A gdybym cię nie zaszantażował, posłuchałabyś mnie?! Nie, bo jesteś tak bardzo skupiona na tym, żeby wszystko wyglądało w porządku, że zrobisz wszystko, żeby nikt nie zobaczył, że wcale nie jest, zgadza się?! Jestem kimś więcej, rozumiesz? Jestem pierdolonym Ghostfacem! Nazywam się Elijah Jasper Sommers, używałem swojego drugiego imienia i modulatora głosu, ale to cały czas byłem ja! Dalej chcesz mi powiedzieć, że wcale cię nie znam i jestem dla ciebie nikim?!
    Kompletnie nad sobą nie panował. Dopiero kiedy słowa wydostały się z jego ust zrozumiał, co takiego powiedział, było jednak za późno, żeby się z tego wycofać. Po prostu znieruchomiał, przyglądając się dziewczynie, jakby miała za chwilę wybuchnąć. Wówczas dostrzegł zamknięte oczy i usłyszał lekko przyspieszony oddech.
    — Co jest? — spytał nieco spokojniej. Nie zauważył tego wcześniej, ale również oddychał szybciej, a jego serce waliło w piersi jak młotem. Był wkurwiony, zdenerwowany i… I niepewny. Chyba tak mógł nazwać tę emocję. Nigdy wcześniej jej nie doświadczył, ale to było trochę tak, jakby nie mógł podjąć żadnej decyzji i czekał na jakikolwiek ruch z jej strony, zanim będzie wiedział, w jaki sposób będzie mógł się względem niej zachować.
    A nie miał pojęcia, co się wydarzy. Nie czuł się gotowy na to wyznanie, nie zakładał, że ono dzisiaj padnie, zwłaszcza w takiej sytuacji. Na wszelki wypadek złapał mocniej jej dłonie swoimi, w razie, gdyby chciała mu się wyrwać i znowu zacząć atakować. Czuł, jak skóra zaczyna go lekko piec, ale nie chciał oderwać od Chan wzroku, więc nie zerknął na swoje odbicie, by ocenić obrażenia. To mogło poczekać.

    🙊

    OdpowiedzUsuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️