2025/03/17

[K] Chantelle Mercy Leclerc

Chantelle Mercy Leclerc

30.10.2004 Paryż, Francja • profil artystyczno-humanistyczny • pokój 404 • jedynaczka • córka słynnego reżysera i wybitnej psycholog • dodatkowe przedmioty: eksperymentalne techniki malarskie • tajemnica: zdradza chłopaka z nieznajomym, zaburzenia odżywiania • plotka: każdej nocy staje przed obrazem Eleonor Marchand i wyczekuje jej szeptu, ma zapełniony szkicownik rysunkami kochanka 
 
Dziewczyna z sąsiedztwa, idealnie do niej pasuje. Zawsze mówi dzień dobry i na nic nie narzeka. Z pozoru wydaje się przykładem grzecznej i ułożonej, ale ma swoje za uszami. Nie pokazuje jednak na co dzień swojej ciemnej strony. Otwiera się przez sztukę, chociaż nigdy się nie przyzna, do najskrytszych tajemnic zawartych w szkicowniku, którego nie spuszcza z oka nawet na chwilę. Jakby od znajdujących się w nim rysunków mogło skończyć się jej życie, a na pewno jakaś jego wersja. Z drugiej strony dobrze wie, że sztuka wymaga poświęceń…być może powinna dla niej poświęcić właśnie siebie.
Jako nastolatka trafiła z ED na zamkniętą terapię. Upiera się, że jest już zdrowa, chociaż do dzisiaj stara się nie jeść przy ludziach. Potrafi tak odwrócić uwagę towarzystwa, że mało kto orientuje się, że jedzenie z jej talerza nie znika tak naprawdę w jej ustach. Nie chce nigdy więcej wrócić do kliniki, a wie, że matka bez wahania ponownie wysłałaby ją na leczenie zamknięte, bo uważa, że to dla jej dobra. Przeżyła tam koszmar i nie zamierza doświadczyć powtórki. Dlatego zawsze ma przy sobie coś do jedzenia, jako przykrywkę. 

29 komentarzy:

  1. Panno Leclerc,witamy w kolejnym roku w Akademii Valmonta. Twój profil ucznia został zaakceptowany. Mam nadzieję, że odnajdziesz tutaj zarówno ambitne wyzwania, jak i odpowiednie towarzystwo – w końcu Valmont to coś więcej niż szkoła.
    Życzę powodzenia i samych sukcesów.

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Hej! Witamy uczennicę! Na wątek bardzo chętnie! Chodzą ci po głowie może już jakieś pomysły czy wolisz zrobić burzę mózgów? ]

    Panna Rochford

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze mówiąc nie było mu to do końca na rękę. Miał… Cóż, swoje sprawy. Musiał skończyć projekt, który naprawdę mu się podobał, a Eli’a mało co interesowało na tyle, żeby się wciągnął i zapomniał o całym świecie.
    Jeśli jednak miał do wyboru projekt a spędzić czas z Chan, bez wahania wybierał to drugie. Wprawdzie nie w sposób, który lubił najbardziej, bo miał być sobą, bez żadnego przebrania i maski, a kiedy był sobą, nie mógł jej dotykać, w dodatku robił to na prośbę Liama, ale cóż, jeśli nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
    Właśnie dlatego tkwił w jednej sali ćwiczeniowych przeznaczonych dla artystów. Przyszedł trochę wcześniej, więc miał czas, żeby poprzyglądać się rozwieszonym na ścianach pracom, materiałom wykorzystywanym przez uczniów i krześle, na którym miał zasiąść zamiast Liama, żeby Chantelle mogła go wyrzeźbić. O ile w ogóle będzie na to chętna, bo o ile chętnie rozkładała nogi przed Jasperem (swoją drogą był kretynem, że kazał jej się nazywać swoim drugim imieniem, gdy przywdziewał maskę; chyba miał więcej szczęścia niż rozumu, że nie wiedziała, jak brzmi pełne imię i nazwisko Eli’a Sommersa), tak Eli’a nieszczególnie lubiła. Chyba. Jeśli jej zachowanie miałoby być wskazówką, chyba miał w tej kwestii rację.
    Akurat podniósł dłuto i zaczął je oglądać, kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi. Uśmiechnął się pod nosem i powoli obrócił się przodem do dziewczyny dopiero po usłyszeniu kroków w pomieszczeniu. Nie odłożył ostrego narzędzia, zaczął je obracać w palcach, przenosząc spojrzenie na brunetkę. Uwielbiał na nią patrzeć, zwłaszcza, gdy skupiała się na jakimś dziele, które tworzyła. Liam ostrzegł go, że będą potrzebowali trochę czasu na skończenie rzeźby i pytał, czy nie będzie mu to przeszkadzało, ale Eli nie miał nic przeciwko. Na samą myśl, że będzie mógł patrzeć na nią bez skrępowania, że ona będzie patrzeć na niego i utrwalać w czymś jego wizerunek, po plecach przechodziły mu przyjemne dreszcze.
    — Spóźniłaś się — oznajmił niskim, mrukliwym głosem, uprzednio zerkając na zegarek. Podszedł bliżej dziewczyny i odłożył dłuto na jeden z niskich stolików rozstawionych po sali. — Zanim coś powiesz, Liam mnie przysłał. Dostał jakąś karną pracę za to, że nie przyniósł poprzedniej, więc teraz musi zrobić dwie. Więc jestem — wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie. — Chcesz od razu przejść do rzeczy? — zapytał, bo nie mógł przecież dać jej czasu na to, żeby uznała, iż spróbuje innym razem ze swoim chłopakiem. Miała wyrzeźbić Eli’a, koniec kropka. Podszedł więc do stojącego na środku pomieszczenia drewnianego hokera, na którym przysiadł. — Instruuj mnie, nigdy nie pozowałem.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  4. Zerknął w sufit i uśmiechnął się do siebie, słysząc jej odpowiedź godną mądrali, którą zresztą Chan była. Zwykle nie czerpał przyjemności z rozmów z kimkolwiek. Ludzie nie zachowywali się tak, jak tego oczekiwał, a to z kolei cholernie go męczyło, jednak, jeśli chodziło o Chantelle… Jego podejście do tej dziewczyny było inne niż do reszty świata. Nie miał pojęcia, z czego to wynikało, ale jakimś sposobem dostała mu się pod skórę i nie potrafił się jej pozbyć.
    Dobrze, że znalazł sposób, by się do niej zbliżyć, bo nie był pewien, czy poradziłby sobie z inną możliwością. Zwłaszcza, że Chan zdawała się nieszczególnie lubić Eli’a, gdy był sobą.
    — Byłaś umówiona, po prostu nie ze mną, mądralo — mruknął i opuścił głowę, spoglądając na dziewczynę. Uśmiechnął się szerzej. Nie miała pojęcia, jak bardzo go kręciła w takim wydaniu. Wiele by dał, żeby mieć przy sobie maskę i móc podejść do niej bez ryzyka, że zacznie wrzeszczeć. Albo ucieknie. Jasperowi by nie uciekła. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby się dowiedziała, że stoi przed nią ta sama osoba, której imię nie raz wykrzykiwała, dochodząc. — Słyszałaś mnie doskonale — stwierdził, unosząc brew. Splótł ręce na klatce piersiowej i odchylił się na niskie oparcie, nie odwracając od brunetki swojego intensywnego spojrzenia. Przyglądał się, jak powoli godziła się z faktem, że to nie jej chłopak będzie dla niej pozował. Swoją drogą, gdyby nie to, że na pewno ktoś by go podejrzewał, już dawno pozbył się Liama. Wnętrzności skręcały mu się na samą myśl, że jakiś inny facet dotykał tego, co należało do Eli’a. Wiedział jednak, jakie zasady panują w tej szkole i był przekonany, że nie wywinąłby się zbyt łatwo od odpowiedzialności. A wsadzenia za kratki by nie przeżył. Musiał po prostu… Jakoś zmanipulować Chan, żeby zerwała ze swoim chłoptasiem, któremu i tak nie była przecież wierna.
    Skinął głową, tym samym dając znać, że dotarły do niego wszystkie informacje. Nie musiała wiedzieć, że znał poszczególne etapy, bo sama mu o nich opowiadała, gdy był Jasperem. Eli nie interesował się sztuką i pilnował się, by nie zdradzić, że cokolwiek wie na ten temat.
    — Właściwie nic mi nie powiedział. Wiem tylko, że codziennie rano mam się tu pojawiać, póki mi nie powiesz, że jestem wolny — wzruszył ramionami.
    Nie ruszył się ani o milimetr, obserwując, jak dziewczyna do niego podchodzi. Uśmiechnął się w duchu. Ta jej niechęć widoczna w spojrzeniu tylko bardziej go nakręcała.
    — Comme tu veux, princesse — zamruczał i wstał z krzesła, przez co dystans między nimi się zmniejszył. Ani jednak myślał o tym, żeby się wycofać. Nie odrywając od Chantelle wzroku, złapał za krawędź swojej bluzy i koszulki, którą miał pod spodem, po czym zdjął wszystko przez głowę i odłożył zmięty materiał na hoker, który przed chwilą zajmował. Opuścił ręce wzdłuż ciała, patrząc na brunetkę z góry. — Mogę zdjąć wszystko, jeśli chcesz — zaproponował z łobuzerskim uśmieszkiem.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  5. Wzruszył ramionami. Udawał, że ich sprawy nie są jego sprawami, choć tak naprawdę, kurwa, były jego sprawami. W końcu sypiał z tą dziewczyną, prawda? Nieważne, że nie jako Eli, a ona nie miała pojęcia, kto kryje się pod maską, to były jego sprawy.
    Ale musiał grać. Musiał udawać, że go to nie obchodzi. Że nic do niej nie ma. Że jest tylko kolesiem, który lubi się na nią trochę pogapić, ale nic poza tym. I że wcale nie miał ochoty zajebać jej chłopaka za każdym razem, gdy widział, jak ten jej dotyka.
    — Nie wiem, nie miał czasu? — podsunął z udawaną nonszalancją. — Możemy albo się nad tym zastanawiać, albo wziąć się do pracy. Nie mam całego dnia, mam swoje zajęcia — mruknął. Tak naprawdę, choć miał swoje zajęcia, mógł je olać tylko po to, żeby bez przeszkód spędzić z nią czas, będąc sobą.
    — Po prostu to zróbmy — powtórzył, jakby robił to z wielką łaską i nie miał na to ochoty, mimo że prawda była zupełnie inna.
    Nie bał się rozebrać. Chan nie widziała nic poza kutasem Jaspera i kawałkiem jego podbrzusza. Pilnował tego bardzo. Zawsze bluza z długim rękawem bez żadnych napisów, do tego rękawiczki, maska ghostface’a, jakieś niecharakterystyczne spodnie i ciemne buty, a do tego modulator głosu. Zawsze był przygotowany i teraz cholernie się z tego cieszył, bo dzięki temu bez przeszkód pozbył się górnej części swojego ubrania.
    Uśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony z tego, że się nie wycofała. To była właśnie jego Chantelle. Ta, na której punkcie miał taką pieprzoną obsesję i utwierdzał się w przekonaniu, że nie bez powodu.
    — Element ciała, na którego widok większość kobiet robi się mokra. Inaczej porno nie miałoby sensu — odpowiedział i przechylił lekko głowę, przyglądając się uważnie jej twarzy. Uśmiechnął się szerzej. — Widziałem twojego chłopaka w szatni i powiedzmy, że jeśli miałbym się porównywać do niego… Byłabyś pod sporym wrażeniem — wymruczał. Sięgnął do paska swoich spodni i odpiął go, gotów pozbyć się całej reszty swoich ubrań, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o jednym bardzo ważnym szczególe, który natychmiast mógłby go zdradzić. Wątpił, że kolczyk w penisie to częste zjawisko, a jako Jasper nigdy go nie wyjmował. Westchnął, rezygnując ze swojego pomysłu i przysiadł na hokerze z wciąż rozpiętym paskiem. — Ale jaki byłby ze mnie kumpel, gdyby fiut Liama przestał cię satysfakcjonować po samym zobaczeniu mojego — westchnął z udawanym współczuciem.
    Wyprostował się pod jej spojrzeniem. Uśmiechnął się kącikiem ust.
    — De rien, princesse. Czyżby coś we mnie jednak ci się podobało? — zapytał, nie kryjąc satysfakcji. Lubił swoje ciało. Wiedział, jak wygląda i nie zamierzał udawać fałszywej skromności. Poza tym podobało mu się drażnienie się z Chantelle. — Dlaczego nie chcesz ich namalować na rzeźbie?

    😏

    OdpowiedzUsuń
  6. [Nie ukrywam, że miałam problem podobnie, jak niektórzy w stosunku do mnie: zdecydować się, pod którą z Twoich kart się odezwać!
    Chantelle wydaje mi się bardzo trudną postacią do pisania, podziwiam za odwagę wzięcia do niej tego skrzyżowania motywów. Również życzę mnóstwa weny i dalszego rozwoju, oby udało jej się nie powtórzyć dawnego koszmaru!]

    Leo&Ed&Del

    OdpowiedzUsuń
  7. Najpierw szeroko się uśmiechnął, a potem parsknął śmiechem, słysząc stek wypowiedzianych pod adresem Liama francuskich obelg. Przywykł do takich wtrąceń ze strony Chan, choć nigdy nikogo nie wyklinała aż tak otwarcie, przynajmniej nie przy Jasperze. Z kolei sam Jasper udawał, że niczego nie rozumie i prosił ją o przetłumaczenie wszystkich słówek. Eli nie miał natomiast problemu z uświadomieniem jej, że zrozumiał każde słowo. Jego akcent może nie był tak wspaniały jak ten Chantelle, ale samym językiem potrafił posługiwać się wystarczająco płynnie. Choć fakt faktem, nienawidził francuskiego. Kiedy się go uczył, nie miał pojęcia, dlaczego ojciec tak naciskał na ten język. Teraz jednak był mu wdzięczny. Na tyle, na ile mógł być.
    — Tu parles comme un chien français enragé — stwierdził, nie kryjąc rozbawienia. — Aż mam ochotę poklepać cię po główce — dodał, przechylając lekko głowę. — Lepiej się czuję z angielskim, ale śmiało, nie krępuj się. Wszystko rozumiem, więc dalej możesz obrażać wszystkich po francusku — gestem dłoni pokazał, że ma kontynuować swój wywód i uśmiechnął się szerzej.
    — Nie, nie mam złudzeń. Ale uważam, że sam widok wystarczy, żebyś chciała sięgnąć między uda i jęczeć moje imię, kiedy twój facet nie będzie słyszał — odpowiedział, nie odrywając spojrzenia od jej jasnych oczu. Odetchnął nieco głębiej, zaciągając się jej zapachem, kiedy się zbliżyła. Uwielbiał jej perfumy. Był jak pies pawłowa, kiedy chodziło o ten zapach. Dobrze, że siedział na hokerze i nie mogła dostrzec, jak zareagował na jej bliskość.
    Aż cisnęło mu się na usta, żeby powiedzieć, iż tego, jak mocno i spazmatycznie zaciskała się na jego kutasie nie dało się udawać, ale ugryzł się w język i pozwolił sobie na połowiczny uśmiech.
    — Nie masz pojęcia o czym mówisz — szepnął i oblizał wargi. Odchylił się lekko na swoim siedzeniu i z powrotem zapiął pasek. Kusiło go, żeby utrzeć jej nos i naprawdę się rozebrać, ale musiał najpierw pozbyć się kolczyka. Dlatego wstał i powędrował w stronę drzwi. — Zaraz wracam. Skoro mówisz, że trochę nam się zejdzie… — urwał, żeby sama dopowiedziała sobie resztę i wyszedł z pomieszczenia. W łazience sprawnie odkręcił kuleczkę i wyjął kolczyk, wyrzucając go do kosza. Nie mógł ryzykować, że wypadnie mu z kieszeni, gdy zdejmie spodnie. Na samą myśl o tym, że miałby się przed nią rozebrać jako on był lekko twardy, ale to dobrze, przynajmniej wiedział, że widok jego wielkości w lekkim wzwodzie zamknie jej usta.
    Wrócił do pracowni i przekręcił klucz w zamku. Nie wstydził się, nie chciał po prostu, żeby ktoś im przerwał ich sam na sam.
    — Zmieniłem zdanie, jednak mam w dupie twojego chłopaka, księżniczko — oznajmił, podkreślając ostatnie słowo. Pewnym krokiem udał się do hokera, po drodze znowu rozpinając spodnie. — Mogę być twoim Dawidem. Ale postaraj się nie bawić w Michała Anioła i dobrze odwzoruj to co zobaczysz — posłał jej wredny uśmieszek. Zsunął z siebie spodnie wraz z bokserkami i rzucił je na bok, cały czas patrząc na Chan. Zajął swoje miejsce i przybrał pozę, o której mówiła. Zaczął poprawiać ułożenie swoich rąk według wskazówek. — Hm? — zamruczał, słysząc swoje imię. Kiedy się zbliżyła, jego kutas nie był już lekko twardy, raczej można to nazwał pełnym wzwodem. Dobrze, że siedział w taki sposób, by nie było tego aż tak bardzo widać. — A jakie to ma znaczenie? — odpowiedział pytaniem na pytanie i obrócił lekko głowę, żeby spojrzeć na dziewczynę. — Może mam swoje powody, księżniczko i nie mam zamiaru ci ich zdradzać — zamruczał i posłał jej uśmiech. — A może po prostu jestem dobrym przyjacielem. Tego chyba nigdy się nie dowiemy — wzruszył ramionami.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  8. Niech będą smutni razem. Upiją się winem, będą kląć po francusku i gapić się w gwiazdy. Piszesz się?

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  9. Skoro oferujesz to przygarnę niespodziankę.💗 Niech los zadecyduje o tym co się z nimi stanie dalej. 🤭

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  10. [Bardzo dziękuję za powitanie! :) Te zdjęcia Evy są przepiękne, zgadzam się, aż trudno od nich oderwać wzrok... A co do tego uzależnienia, cóż, Morrigan ma gorsze i lepsze dni — tym bardziej, że biedaczka raczej się nie wysypia.
    Życzę Ci dużo zabawy i weny, a w razie chęci i możliwości zapraszam do siebie! :)]

    Morrigan Ó Dubhuir

    OdpowiedzUsuń
  11. Nieszczęśliwy traf przesądził o tym, że Leonila nie miała tamtego dnia czasu w ogóle wyjść nawet z pokoju w internacie, a Delilah była pochłonięta do reszty swoimi zajęciami, więc nie mogła osobiście odebrać paczki. Edmund natomiast nie był na tyle niedomyślny ani obojętny na dzieje swoich przyjaciół, aby kompletnie nie zdawać sobie sprawy z tego, czym miała być ów przesyłka i dlaczego tak naprawdę była dostarczona w ten nieszczęsny sposób.

    Delilah bowiem za wszelką cenę unikała jak ognia wszelkich powiązań z biologicznym ojcem, który od zarania dziejów udawał faktycznie zafascynowanego jej istnieniem. Dlatego też lokaj w liberii domu Sullivan stawił się na dziedzińcu z obstawą w postaci dwóch samochodów z przodu oraz z tyłu gigantycznej, lśniącej limuzyny. Posłaniec rudowłosej nimfy pod postacią kuśtykającego naukowca o wielkich cieniach pod oczami był w porównaniu z tym przedstawieniem czystą niedorzecznością. Wąsaty emeryt o pięknie wystylizowanym, białym wąsie i takiejże bródce o dziwo kompletnie to zignorował, aczkolwiek Edmund nie był pewien, czy było to spowodowane jego autentycznym profesjonalizmem, a pod czaszką myślał swoje czy też rzeczywiście tamtego starszego mężczyznę to nie obchodziło.

    - Rozumiem, że odbierasz to w jej imieniu? - Zapytał lokaj z prawdziwym, brytyjskim akcentem, mlaszcząc wszelkie twardsze literki. Amerykański ton przy tym brzmiał bardzo prostacko, wręcz wyzywająco, jakby chciało się napluć na długowieczną tradycję wspaniałego, międzyświatowego języka.

    - W rzeczy samej. Wspominała pewnie, że tak będzie…

    - Nie. Domyśliłem się tego. Lord będzie chciał wiedzieć, czy jesteście ze sobą powiązani w... Głębszy sposób.

    Edmunda zmroziło. Lord. Badacz zamrugał, czując się trochę tak, jakby wrzucono go do ukrytej kamery, gdzie nagle miał odegrać scenę z osiemnastowiecznego serialu czysto spontanicznie i na żywo. Młody mężczyzna nie sądził, że w ogóle jeszcze używa się takiej tytulatury, dla niego wszakże „doktor Cavendish” miało mniej więcej wybitnie zasłużony smak prestiżu, ale to? To była tylko powtarzana fraza z pokolenia na pokolenie nawet dla tych latorośli, którzy nigdy na to tak naprawdę nie zasłużyli, a tych było zazwyczaj znacznie więcej.

    - Nie chodzę z Delilah. - Wyjaśnił Edmund, gdy już się zebrał w sobie do poważnej riposty, po czym dodał: - Podejrzewam, że nawet gdyby z kimś była, to ów l o r d dowiedziałby się o tym ostatni.


    Starzec uśmiechnął się w prawdziwie serdeczny oraz przyjacielski sposób i skinął mu głową w ramach przyznania racji, oraz docenienia tej mimo wszystko kurtuazyjnej bezpośredniości.
    - Też tak sądzę.

    Przyjacielowi Delilah została wręczona bardzo skrzętnie opakowana paczka z kilkoma znaczkami pocztowymi i z doczepioną kopertą. Na litość boską, to były jedne ze świąt, a nie dostawa z FedExu! Jak bezdusznym człowiekiem trzeba być, żeby tak traktować swoją córkę nawet z nieprawego łoża? Wszystkie dotychczasowe nieudane próby opakowywania w kolorowe papiery prezentów przez własną rodzinę… Edmund zdecydowanie teraz docenił. Zawsze mógł zostać potraktowany w ten oziębły sposób, co wydawało mu się nie na miejscu. Słynnemu liderowi paleogenetyki zrobiło się głupio, że tak długo odwlekał przyjazd do domu rodzinnego z powodu swoich licznych badań czy innych celów, również związanych z karierą naukową. W przeciwieństwie do tego lorda, jego rodzina na to nie zasłużyła. Edmund obiecał sobie to w tym roku nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim jednak faktycznie Edmund ruszył do skrajnie odmiennego skrzydła uniwersytetu, uczony musiał dokończyć swoje obowiązki w laboratorium. Dopiero gdy słońce chowało się za horyzontem, sale i korytarze artystyczne w Valmont przechodziły metamorfozę, której istnienia nigdy wcześniej Edmund nie dostrzegał – lub może jedynie nie potrafił jej nazwać? Drzwi od znacznie głośniejszej pracowni były wówczas zamknięte, a nie uchylone na znak tego, by postronni niekompetentni jak on; nie przerywali dzieła tworzenia. Toteż znudzony oczekiwaniem końca zajęć (doktor nie był tam dłużej niż pięć minut), zajrzał dla zaspokojenia ciekawości do sąsiedniego pomieszczenia, definitywnie wypełnionego ciszą. Tamtejsze blade światło lamp jarzyło się w półmroku. Pędzle pozostawione na stole rzucały wydłużone, nieregularne cienie, jakby były rzeźbami z innego wymiaru. Farby w tubkach, dotąd zwyczajne, migotały nieprzewidywalnie w słabym świetle – czyżby miały fluorescencyjne właściwości, o których nikt dotąd nie wspomniał? Płótna oparte o ściany wydawały się oddychać. Ich faktura – na co dzień jedynie zbiór włókien i pigmentu – nagle nabrała struktury przypominającej żywą tkankę. Ślady pędzla, dotąd jedynie liniami barwy, zaczęły układać się w wewnętrzny rytm, jakby ukryta była w nich symfonia, której wzór doktor Cavendish powinien znać, lecz dopiero teraz zaczynał go dostrzegać. A powietrze! Miało inną gęstość, inną temperaturę – jakby samo przesiąkło ekspresją twórczą, jakby przechowywało w sobie echo dawnych gestów, myśli i uniesień. Czy to możliwe, by emocje pozostawiały w przestrzeni trwały ślad, swoisty rezonans? Edmund próbował to przeanalizować, skatalogować zjawiska, uporządkować je w model naukowy, ale im bardziej się temu przyglądał, tym bardziej zdawało mu się, iż jednak przestąpił granicę dwóch światów; tego rzeczywistego oraz prawdziwej magii... I choć naukowiec widział tego typu sale setki razy podczas innych okazji, nigdy jeszcze nie dostrzegł jej w ten sposób z tą jedną obecnością, która robiła tak drastyczną różnicę.
      Nieznajoma nie zauważając impertynenckiego wtargnięcia, kontynuowała swoje dzieło w milczeniu. Większą część sylwetki damy zasłaniała sztaluga oraz wsparte o nią płótno, które w oślepiającej pasji pokrywała kolejnymi warstwami pociągnięć farby. Pomimo zwrócenia pod pewnym kątem w stronę okna, aby zachodzące promienie słoneczne zdążyły musnąć obraz na pożegnanie, Edmund nie był w stanie dojrzeć tego, co wychodziło tak taktownie spod tych pięknie smukłych, aczkolwiek poplamionych dłoni. Podczas krótkiej obserwacji tego zjawiska doktor doszedł do wniosku, że widocznie nie jest odosobnioną jednostką w swoim podejściu i pomimo skrajnych różnic w tym, kim byli oraz tym, co robili, znalazł kompletnie omyłkowo swoją bratnią duszę.

      Edmund wyciągnął rękę po klamkę od sali, którą podglądał, chcąc zamknąć drzwi, nieświadomy śliskiej warstwy świeżej farby. Metal był zimny i zdradliwie gładki – jego palce, zamiast pewnie się zacisnąć, ześlizgnęły się bezwładnie. Próbował odruchowo poprawić chwyt, lecz w tym samym momencie laska, na której się opierał, przechyliła się pod złym kątem. Przez ułamek sekundy doktor walczył z grawitacją, kołysząc się niepewnie na stopach, ale było już za późno. Świat wokół niego zawirował. Próbował jeszcze rozpaczliwie sięgnąć wolną ręką po framugę, lecz palce musnęły tylko powietrze. Ciało straciło równowagę. Edmund poczuł, jak nogi uginają się pod nim. Laska ze stukiem uderzyła o podłogę, a on sam runął zaraz po niej. Na moment młody mężczyzna wstrzymał oddech, zdezorientowany, a potem syknął, czując pulsujący ból rozchodzący się po całym ciele.

      Raczej ciężko w tych czasach z taką dyskrecją.

      „Zderzenie światów rodzi chaos, ale i nowe możliwości”. - Friedrich Nietzsche nie uwzględnił tylko tego: „Obsesja sprawia, że widzisz tylko jedną ścieżkę, ale czasem to właśnie ta ścieżka prowadzi do przełomu”. – Elon Musk.

      Usuń
  12. W odpowiedzi na zniewagę dziewczyny Eli wzruszył jedynie ramionami. To nie tak, że miał zbyt wysokie mniemanie o sobie, przynajmniej w tej kwestii, więc jej słowa go nie obrażały. Zdawał sobie bowiem sprawę, że nie jest zbyt dobry, jeśli chodziło o jej ojczysty język. Nigdy go nie lubił, a poza kilkoma pobytami we Francji na wakacjach, gdy był nastolatkiem, dzisiejsza rozmowa z Chan była pierwszą okazją do używania swojej znajomości francuskiego od lat.
    — Zawsze ty możesz to zrobić — mruknął, spoglądając na nią spod rzęs i uśmiechając się kącikiem ust. — Jestem całkiem pojętnym uczniem. Po prostu nigdy mi nie zależało, żeby brzmieć dobrze — stwierdził z kolejnym wzruszeniem ramion.
    Przechylił lekko głowę, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy, która znalazła się nagle nieco bliżej. Wystarczyłoby lekko się pochylić, żeby ich wargi się ze sobą zetknęły. Był ciekawy, jak by to było ją całować. Nigdy się na to nie zdecydował. Owszem, dotykał jej ustami, ale po reszcie ciała i w ciemności, w dodatku zawsze pilnował, żeby wówczas jej ręce były skrępowane. Bał się, że gdyby ją pocałował, w jakiś sposób zdjęłaby mu maskę, a do tego nie mógł dopuścić. Choć był też ciekawy, jak by zareagowała, gdyby miała świadomość, z kim się pieprzy. Nie był jednak gotowy na ujawnienie się. Jeszcze nie.
    — Myślę o tym znacznie częściej i znacznie dłużej niż przez sekundę — odpowiedział równie cicho. — Po dzisiejszym dniu ty chyba też zaczniesz — dodał, uśmiechając się nieco szerzej. Widział przecież spojrzenie, którym go obdarowała, gdy zdjął bluzę. Wiedział, że jej się podoba. Czuł to. I cholernie odpowiadało mu to, że mogła lecieć nie tylko na Jaspera.
    Zagryzł dolną wargę, kiedy tak powoli przesunęła spojrzeniem po jego ciele. Tyle wystarczyło, by go rozpalić, ale pilnował się wystarczająco, by jego penis zbyt ochoczo się nie wyprężył, przynajmniej, póki Eli nie zasiadł na swoim miejscu.
    — Nie przeszkadza mi to tak długo, jak wiernie mnie odwzorujesz — odpowiedział, przyjmując nieco wygodniejszą pozycję. Hoker był twardy i chłodny, ale nie zamierzał się skarżyć. Zresztą teraz za żadne skarby by się, kurwa, nie ubrał. Po pierwsze nie chciał dać jej satysfakcji, a po drugie… — Mojego kutasa można określić wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie jest mały, księżniczko — mruknął, nie biorąc sobie do serca jej zniewagi. Wiedział, że chodzi raczej o to, do kogo był przytwierdzony narząd. Kiedy była z Jasperem, śpiewała nieco inaczej. — Kolejka to moje zmartwienie. Poradzę sobie — machnął dłonią. — Chyba, że dołączasz do tej kolejki, wtedy to nasze wspólne zmartwienie, ale myślę, że będziemy mogli coś z nim zrobić — posłał jej wredny uśmieszek, domyślając się już, jaką usłyszy odpowiedź.
    — Czego Liam nie widzi to go nie zaboli — wymruczał i zagryzł dolną wargę, żeby się nie uśmiechnąć, kiedy jej wzrok przeniósł się na jego penisa. Jeśli chciała, żeby uwierzył w jej obelgi, musiała lepiej się kontrolować, ale nic na ten temat nie powiedział. — Przyjdę. Ale nie powiem ci, kiedy i co to będzie za przysługa. Lubię element zaskoczenia — powiedział, siadając wygodniej. Kiedy usiadła na swoim miejscu, nie odrywał od niej spojrzenia i nawet nie próbował udawać, że jest inaczej. Zawsze lubił patrzeć na nią podczas tworzenia. Jako Eli nie miał ku temu zbyt wielu okazji, ale jako Jasper… — Nie spiesz się, księżniczko. Nie chcemy przecież, żeby rzeźba była niedopracowana — odezwał się cicho z lekkim rozbawieniem i mimowolnie wyciągnął rękę, żeby z jednej strony zaczesać jej opadające kosmyki za ucho. — Chociaż… Przy poprawkach będziesz musiała spędzić ze mną jeszcze więcej czasu. A może o to ci chodzi?

    😈

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiadomość, którą otrzymał dwie godziny temu wciąż wyświetlała mu się przed oczami.
    Leżał w bezruchu na łóżku z dłońmi ułożonymi na brzuchu i myślał. Zbyt intensywnie. Zaciskał mocno szczęki, aż był pewien, że ukruszył sobie ząb. Po szybkiej analizie doszedł do wniosku, że nic podobnego jednak nie miało miejsca. Wiedział też, że jeśli będzie dalej leżał i gapił się w sufit to dostanie pierdolca. Minęło już tyle czasu, sądził, że się pozbierał. Powinien się pozbierać, bo dokładnie to każdego ranka sobie wmawiał, kiedy patrzył się w swoje odbicie w lustrze. Dawał radę. Wstawał na zajęcia. Nigdy się nie spóźniał. Nadrabiał stracony czas. Wciąż dostawał wybitne oceny za prace domowe, prezentacje i całą resztę bzdur, które musiał robić. Miał potrzebę udowodnienia sobie, a także całemu światu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
    Zerwał się gwałtownie z łóżka i rozejrzał po ciemnym pokoju. Na fotelu leżała biała koszulka, którą na siebie wciągnął oraz spodnie dresowe. Był cholernie wdzięczny, że ma pokój bez współlokatora. Bez wątpienia ten ktoś by zauważył wykradającego się z pokoju Aresa. Miał tu wolność, mógł robić to, na co miał ochotę i nie musiał z nikim dzielić przestrzeni, którą uważał tylko i wyłącznie za swoją. Zapalił małą lampkę, aby znaleźć bluzę oraz skarpetki, bo tych po ciemku wymacać już nie potrafił. Wsunął telefon do kieszeni, łącznie z paczką fajek. Miał rzucić dawno i w zasadzie rzucił, bo palił okazjonalnie. Ale czy to jego wina była, że tych okazji było coraz więcej? Nie. Oczywiście, że nie.
    Wymykając się z pokoju liczył, że nie wpadnie na nikogo. Nie był jedyną osobą, która łamała panujące tu zasady i wymykała się z pokoi. Jedni to robili, aby zaliczyć dziewczynę kumpla w kiblu, inni dla poczucia adrenaliny w żyłach. Byli też tacy, którzy nie mieli żadnego celu. Ares chciał wydostać się na zewnątrz. Zapalić, pogapić się w zachmurzone niebo i wrócić do pokoju. Szedł szybko przed siebie i nie zwracał większej uwagi na otoczenie. Dopiero, gdy czyjeś drobne ciało się od niego odbiło zaklął pod nosem gotów do tego, aby rzucić dobrą wymówką, gdyby to był nauczyciel.
    Oczy blondyna przyzwyczaiły się już dawno do ciemności. Delikatne padające, nawet nie był pewien skąd, światło rozjaśniało odrobinę twarz dziewczyny, na którą wpadł.
    — Za to ty wyglądasz, jakbyś właśnie kogoś zamordowała — mruknął w odpowiedzi. Kąciki ust młodego mężczyzny lekko się uniosły. Gdyby miał jednoznacznie określić na czym ta znajomość polega to wzruszyłby bezradnie ramionami. Bo nie wiedział. Skąd miał wiedzieć, skoro nigdy tego nie ustalili? I było im z tym dobrze. — Mógłbym się ciebie zapytać o to samo, Chantelle.
    Brew blondyna powędrowała w górę, gdy dziewczyna zaczęła mówić. Nie planował, aby zapraszać kogoś na swoje nocne wypady. Wręcz przeciwnie, sądził, że potrzebuje samotności. W pierwszej chwili był gotów się wykręcić, ale z drugiej strony podświadomie wiedział, że towarzystwo teraz może dobrze mu zrobić. Nawet jeśli nie chciał się do tego przyznać.
    — Twoje życzenia zostaną wysłuchane — wymruczał. Sięgnął do kieszeni bluzy, z której wyciągnął paczkę papierosów. Musieli teraz tylko wydostać się na zewnątrz. Jeśli chodziło o palenie w środku Ares był podejrzliwy i wolał, aby żaden alarm się nie załączył. Dopiero wtedy mieliby przejebane. — Ogrody? — Zasugerował. Było tam dość miejsca, aby żaden strażnik czy krążący po nocy nauczyciel ich nie dostrzegł. — Chodź, gdzieś tu były wiecznie niedomknięte drzwi prowadzące na zewnątrz.

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  14. Czując na sobie uważne spojrzenie urodziwej artystki, Edmund powoli wracał do siebie, przy okazji zaciekle ignorując początkową uwagę o subtelności. Wszystko miało już swoją kolejność, jakby upadanie, a potem wstawanie tego typu; stanowiło nieodzowną część repertuaru zwyczajnego dnia... Ból z kolei występował na piątym planie. Wdech. Wydech. Trzęsące się dłonie badacz ukrył skrzętnie między bardziej zgrabne ruchy chwycenia laski i skórzanej torby na ramię z tą głupkowatą paczką (o której zdążył już zapomnieć), co było utrudnione, jako że miał tylko jedną czystą dłoń. Młody mężczyzna przysunął przedmioty bliżej siebie, zastanawiając się nad najbardziej podstawowym pytaniem: po co tutaj tak naprawdę przyszedł?

    - Nie, podziękuję za pomoc. - Ten subtelny, męski głos nie zabrzmiał ani trochę fałszywie, choć niespodziewany intruz pracował wiele lat, aby przestać dodawać do tego swój dawny, arogancki wyrzut. Był za to spokojny. Za bardzo. Nienaturalnie. - Chyba wygląda na to, że twoja pomoc malarska musi zostać wymieniona.

    Edmund podniósł wzrok na brudną szmatę leżącą nieopodal, jaką rzuciła mu malarka, podczas siedzenia na podłodze w progu sali. W przeciwieństwie do jego dłoni fragment materiału miał już na sobie coś na kształt pejzażu zamiast monotonnego odcienia błękitu. Specyficzny zapach utwierdził go jednak w przekonaniu, że od zwykłych chusteczek takowa farba nie zejdzie, postanowił się więc poświęcić i obmyć wspomnianą szmatką.

    Nie umknęło też jego uwadze niezwykłe zachowanie kręcenia się wokół sztalugi, jakby chcąc się nieco ukryć bądź też zakryć ów obraz.

    - Spokojnie. - Doktor postanowił ją dodatkowo zapewnić, nie chcąc jeszcze bardziej się narzucać: - Możesz tam zostać. Będzie bezpieczniej, jeśli ja nie będę do ciebie podchodził…

    Zbyt pochopnie jednak Edmund ocenił tę sytuację. Za drzwiami od sali, do której był zwrócony plecami, paleogenetyk usłyszał bardzo dobrze mu znany, jakże donośny baryton zwracający się bezpośrednio do pewnej nimfy. Początkowo spowodowało to pustkę w głowie. Niedowierzanie.

    A potem hamowaną irytację.

    Spośród wszystkich durnych momentów, dokładnie ten dzień musiał sobie wybrać oraz porę, aby ją nawiedzić w trakcie zajęć? To zakrawało na ironię! Doktor Cavendish podniósł się w końcu z godnością, wręcz pośpiechem, jakby za wszelką cenę nie chciał, aby go takim przypadkowo znaleziono. Było to definitywnie poniżej jego godności.

    - Zostanę z tobą na chwilę i zaczekam, aż rozejdą się studenci z tej sali; wolałbym bowiem nie pokazywać się publicznie w kurzu i resztkach farby. - Edmund wszedł i przymknął drzwi od środka, spoglądając w ich stronę z niechęcią w trakcie opierania się o ścianę. - W każdym razie przepraszam za najście, nie powinienem był cię nawiedzać w pierwszej kolejności...

    Tymczasem nastąpił głośny harmider, zwiastując przejście niczego nieświadomej grupy po zajęciach, głośno rozmawiającej o kompozycjach plakatów czy też pomysłach wyrwanych z kontekstu. Tematach, na które Edmund, tak czy siak, nie mógł się swobodnie wypowiedzieć. Mógł mieć tylko nadzieję, że mimo wszystko nie przyjdzie mu natknąć się prosto na tego, którego teraz najbardziej pragnął uniknąć.

    Ed

    OdpowiedzUsuń
  15. Jego choroba miała ten jeden plus, że kiedy przyjmował regularnie leki, był w stanie normalnie funkcjonować. To tak, jakby cierpiał na cukrzycę, przyjmując insulinę żyjesz i jest w porządku, przestajesz ją brać, wpadasz w śpiączkę, lub umierasz, zupełnie jak on, kiedy po odstawieniu magicznych proszków, w przejawach manii czy depresji, miewał silne skłonności autodestrukcji. Od czasu wyjścia ze szpitala czuł się dobrze, grzecznie połykał rano garść pigułek, pilnując, aby niczego nie pominąć i nie znaleźć się ponownie w miejscu, którego tak nienawidził. Choć czuł, że leki go otumaniają i nie miał pewności, czy ich wpływ nie zaburza jego cudownej osobowości, starał się postępować rozsądnie i postępować zgodnie z zaleceniami lekarzy i rodziców. O jego problemie wiedziało niewiele osób, jedynie najbliższa rodzina i ta przeklęta Chantelle, która jak na złość, musiała uczęszczać wraz z nim do tej samej akademii. Pobyt w klinice był ich wspólnym sekretem, wierzył, że dziewczyna nie puści pary z ust, aby nie pogrążyć bardziej samej siebie, na wszelki wypadek wolał mieć jednak na nią oko, przy okazji pilnując, aby w przypływie jakiejś chorej inspiracji, znów nie postanowiła odebrać sobie życia. Nie należał do miłosiernych osób, miał w dupie ludzi, ale polubił tą nawiedzoną artystkę, poza tym dwa samobójstwa, których był w życiu świadkiem, to o dwa za dużo i nie zamierzał brać udział w kolejnej tego typu szopce.
    - Elle.. – skrócił jej imię, tak, jak miał to w zwyczaju, kiedy się do niej zwracał, przez co od początku mogła mieć pewność, że to właśnie on znajduje się z nią w tym pomieszczaniu – Jest środek nocy, dlaczego zamiast spać, napierdalasz pędzlem po płótnie tak, jakbyś tworzyła największe dzieło swojego życia? – westchnął ciężko, kręcąc przy tym zrezygnowany głową. Nie lubiła go, miała mu za złe to, co się wtedy stało, ale mimo to nie odpuszczał i czuł potrzebę, aby mimo wszystko dopilnować, żeby do końca jej nie odwaliło i nie musiała znów wylądować w psychiatryku. To nie było przyjemne miejsce, nawet jeśli pochodzili z obrzydliwie bogatych rodzin, a ośrodek był prywatny, nijak nie przypominał wakacyjnego kurortu, raczej obrazki z horroru, w które i tak nikt im nie uwierzył.
    - Co robię? Bawię się w niańkę, wyręczając przy tym twojego faceta, który najwyraźniej smacznie śpi, zamiast cię pilnować – dodał zrezygnowany, zaciągając się przy tym leniwie skrętem – Obserwuję cię ostatnio i widzę, że zaczyna ci odpierdalać. Chcesz tam za wszelką cenę wrócić? – uniósł pytająco brew, lustrując ją wzrokiem. Nie zdziwiłby się, gdyby totalnie straciła kontrolę nad tym ile i co maluje, widział w ośrodku, do czego była zdolna, kiedy psychotycznie zatracała się w sztuce.

    troskliwy Noah

    OdpowiedzUsuń
  16. Zdążył poznać jej zagrywki i nie miał zamiaru dać jej się jakkolwiek sprowokować. Brał leki, potrafił nad sobą panować i nie wybuchał już tak łatwo, jak wtedy, kiedy przebywali razem w szpitalu. Przysłuchiwał się jej z uwagą, nie odrywając wzroku od jej sylwetki. Wbijał w nią chłodne spojrzenie, przytakując, co jakiś czas głową, jakby zgadzając się z tym, co mówi, zamiast okazywać wzburzenie.
    - Mogłabyś spróbować tego i terapii, ale jesteś zbyt tchórzliwa, aby pracować nad tą pojebaną wersją Chantelle – rzucił, po krótkiej chwili milczenia, kiedy skończyła swój monolog, a on dał jej czas, aby choć zaczerpnęła oddech. Wyrzuciła w jego kierunku wszelkie żale niczym z armaty, pewnie powinna się teraz zatroszczyć o swoje gardło i zwilżyć je wodą, ale nie zależało mu na niej aż tak, aby przejmować się takimi błahostkami. Był tutaj, aby nie zrobiła sobie krzywdy, czy jej się to podobało, czy nie. Reszta szczerze nijak go nie obchodziła.
    - Przyjacielu? – uniósł pytająco brew – Czyli przyznajesz, że mimo wszystko, łączy nasz szczególna wieź? – wyszczerzył się dumnie, kierując pewne kroki w jej kierunku – Ten obraz nie wygląda jak zaliczenie z malarstwa, kłamaliśmy razem w tak wielu sprawach, że doskonale wiem, kiedy to robisz – mruknął zza jej pleców, wpatrując się w „dzieło”, które właśnie tworzyła – Odpierdala ci Elle – wyszeptał do jej ucha, czując jej nierówny, wściekły oddech. Nie zdziwiłby się, gdyby dziewczyna funkcjonowała o wiele lepiej, zanim trafiła do tego popieprzonego ośrodka, metody pracy tamtejszych terapeutów były co najmniej kontrowersyjne, ale tak znakomity i osiągający najlepsze wyniki ośrodek, nie mógł przecież być owiany złą sławą i wszelkie zarzuty traktowane były jako wymysł bogatych, rozpieszczonych bachorów.
    - Tak, masz rację, nie mam cię w dupie, choć przyznam, że chętnie znalazłbym się teraz w twojej – mruknął, śmiejąc się przy tym pod nosem. Zawsze mówił to, co myśli, nawet, jeśli ryzykował, że zaraz oberwie od niej w twarz – To na wypadek, gdybyś zamierzała wbić mi to w brzuch, albo uszkodzić tym moją przystojną buźkę – dodał, wsuwając dłoń w jej palce tak, aby przejąć trzymany przez nią pędzel i wsunąć go sobie do tylnych kieszeni spodni. Lubił je, ale trudno, bycie członkiem rodziny, która zajmuje się zawodowo modą, miało wiele zalet, nie musiał przywiązywać się do garderoby i wymieniał ją szybciej, niż niejedna kobieta.
    - Nie szukam poklasku, ani tym bardziej długu wdzięczności. Wiem, że mnie nienawidzisz, choć kiedyś może zaczniesz myśleć na tyle trzeźwo, aby zrozumieć, że zrobiłem to dla twojego dobra. Śmierć nigdy nie jest rozwiązaniem, samobójstwo jest dla tchórzy, a ty mimo wszystko, potrafisz być całkiem silna – tym razem do on wyrzucił z siebie potok słów, choć za pewne brzmiał właśnie niczym tani, wkurwiający jeszcze bardziej terapeuta – Nie byłoby mnie tutaj, gdybyś potrafiła o siebie zadbać – dodał już spokojniej, nie oczekując przy tym, że w końcu przyzna, jak rozjebana od środka jest i że doskonale wie, do czego to może wkrótce doprowadzić.

    nas się tak łatwo nie da pozbyć

    OdpowiedzUsuń
  17. — Tak bardzo skryte, że aż brzmisz, jakbyś nie chciała się do niego przyznać nawet przed samą sobą — powiedział, nie tracąc z twarzy rozbawionego uśmiechu. Boże, kiedy się wkurzała kręciła go jeszcze bardziej. Podobało mu się to, tym bardziej że ewidentnie wciąż nie rozgryzła, z kim ma do czynienia, bo gdyby je miała, najprawdopodobniej zachowywałaby się inaczej. W końcu Jaspera traktowała bardziej przystępnie, żeby nie ująć tego bardziej dosadnie.
    — Nie muszę nikogo o nic prosić — mruknął, nie odrywając od niej spojrzenia i nawet nie mrugając. Miał ochotę złapać ją za włosy i ukarać za tę pyskówkę, którą teraz urządzała, ale z obecnej sytuacji czerpał zbyt dużo przyjemności, żeby to zepsuć. Co więcej, pragnął zdenerwować ją jeszcze bardziej. Sprawić, że całkowicie wyjdzie z siebie, straci kontrolę i stanie się od niego zależna nie tylko podczas tych chwil, gdy ją związywał i rżnął do utraty zmysłów. Chciał nawiązać z nią relację jako Eli. Niekoniecznie pozytywną, odpowiadałaby mu jakakolwiek. A biorąc pod uwagę to, co przyszło mu do głowy, nie miał co liczyć na żadne ciepłe uczucia.
    Nawet nie próbował powstrzymywać się przed wybuchem śmiechu na jej nie tak małe kłamstewko dotyczące zdradzania swojego faceta. W pełni intencjonalnie odrzucił głowę do tyłu i wydał z siebie szczery dźwięk, który rzadko można było u niego usłyszeć.
    — Nie trzeba kogoś lubić, żeby na niego lecieć — zauważył w pierwszej kolejności, a potem pochylił się do przodu, naruszając przestrzeń osobistą dziewczyny. — Jak długo powtarzałaś sobie to kłamstwo, żeby brzmiało przekonująco, księżniczko? — zapytał cicho, niemal szeptem i wyciągnął rękę, chwytając jej podbródek między kciuk i palec wskazujący. Uniósł jej twarz, by nie miała innego wyjścia niż spojrzeć mu prosto w oczy. — Skoro tak bardzo kochasz Liama, co robisz nocami z Ghostface’m? Malujecie obrazki po numerkach? Haftujecie? Ale nawet, gdybyś ukłuła się igłą raczej nie krzyczałabyś tak głośno — wyszeptał i pozwolił, żeby na jego twarz wpłynął uśmiech. — Ciekawe, co powiedziałby twój chłopak, gdyby wiedział, w co i z kim się zabawiasz — dodał, odsuwając się od niej i wracając do pozycji, w której kazała mu wcześniej usiąść.
    — Jasne, księżniczko — parsknął. — To pewnie z obrzydzenia szybciej oddychasz i bije od ciebie takie ciepło — machnął dłonią. — Ale okej, rozumiem. Trzech na raz to byłoby za dużo, prawda? Właściwie też nie byłbym zbyt zadowolony, nie lubię się dzielić — wzruszył ramionami i posłał jej szeroki, niemal chłopięcy uśmiech, jakby wcale jej przed chwilą nie powiedział, że zna jej sekret. — Chociaż wiesz, na twoim miejscu chyba bym przemyślał swoje zachowanie względem mnie. Nie chcesz chyba, żeby twój ukochany się dowiedział, prawda, księżniczko?

    😏

    OdpowiedzUsuń
  18. Uśmiechnął się szerzej, jak prawdziwy dupek, którym zresztą przecież był. Ciekawe, czy mając świadomość, z kim ma do czynienia, również pozwoliłaby sobie na określanie go mianem obrzydliwego i różne tego typu odzywki, za które z pewnością zostałaby ukarana przez Jaspera. Jak mała smarkula z niewyparzonym językiem, która zasługiwała na klapsa. Albo dziesięć. Wymierzonych skórzanym paskiem. Lub jeszcze lepiej, metalową sprzączką.
    Roześmiał się głośno na widok rumieńców na jej policzkach. Nawet kiedy próbowała go ograć i udawać, że pieprzył głupoty, a żadnego Ghostface’a nie było, jakoś średnio jej to wychodziło. Była urocza. A ta gra podobała się Eli’owi coraz bardziej. Nie miał pojęcia, dlaczego nie zrobił tego wcześniej. Z każdą mijającą sekundą uświadamiał sobie, jak wiele wspaniałych możliwości zabawienia się z nią dawała mu ta informacja.
    — Wspaniale, więc wiesz, że nie warto udawać, że nie masz pojęcia o czym mówię. Zawsze wiedziałem, że jesteś mądrą dziewczynką — zamruczał nisko, a jego kutas lekko drgnął. Cóż, nie ma sensu udawać, że Eli był normalny, a ta zabawa go nie podniecała. Wolał jednak, żeby Chan tego nie dostrzegła, dlatego nieco przesunął jedną rękę, żeby zasłonić swoje przyrodzenie. — I miałbym od razu spalić całą zabawę? Nieee… Co w tym przyjemnego? — rzucił z rozbawieniem i przechylił lekko głowę, przyglądając jej się uważnie. Nie skomentował w żaden sposób jej kolejnych słów. Mogła mu wciskać co chciała, ale on czuł, że mimo wszystko na niego leciała. Mogła go nienawidzić, mogła nawet chcieć go zabić, ale nie dało się zaprzeczyć temu, że powietrze niemal strzelało od iskier. Cóż, mogły to być iskry nienawiści, jednak Eli uważał, że to niemożliwe. Bo przecież na niego leciała. Nieważne, że wyłącznie wtedy, gdy był kimś innym i miał na sobie maskę. W końcu on i Jasper byli jedną i tą samą osobą, więc musiał jej się podobać, koniec kropka.
    — Nie skończyliśmy, nie masz nawet pełnego szkicu — zauważył spokojnie i splótł ręce na klatce piersiowej, siadając nieco wygodniej. Oblizał wargi i skinął głową w odpowiedzi na jej pytanie. — Oczywiście. I to zrobisz. A wiesz, dlaczego? — podniósł się powoli z hokera i zbliżył się do brunetki. Wyciągnął jedną rękę i zacisnął dłoń na jej szyi. Jego oczy błyszczały niezdrowo, a rozbawienie zniknęło całkowicie z jego twarzy. — Bo jest ci z nim wygodnie, prawda? Nie ma między wami żadnej chemii, nie kochasz go, ale jest ci z nim bezpiecznie, dlatego zrobisz wszystko, żebym ci tego nie rozpieprzył. Nawet jeśli teraz każę ci uklęknąć i zacząć się dławić moim kutasem, zrobisz to, bo inaczej dowie się nie tylko twój ukochany, ale też cała szkoła. Wszyscy usłyszą, że tak naprawdę nie czekasz, aż przemówi do ciebie portret. Czekasz, aż twój wspaniały Ghostface napisze ci, gdzie i o której masz przyjść, żeby mógł cię zerżnąć do nieprzytomności. Bo tak naprawdę jesteś małą, udręczoną dziwką, ale zrobisz wszystko, by nikt się o tym nie dowiedział — wymruczał prosto do jej ucha, przygryzając je lekko na sam koniec i chichocząc cicho do samego siebie.
    — Na początek możesz mi obciągnąć. A potem dokończyć to, po co tu przyszliśmy, princesse — szepnął, po czym odsunął się od niej i usiadł z powrotem na hokerze z rozłożonymi szeroko nogami. Spoglądał na brunetkę spod rzęs, dłonią obejmując swojego twardego penisa i poruszając nią powoli po całej długości. — No dalej. Nie mamy całego dnia — ponaglił z łobuzerskim uśmieszkiem.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  19. — Dlatego Bóg, Allah, Budda czy cokolwiek co sprawuje większą władzę sprawiło, że jesteśmy obrzydliwie bogaci, Elle. — Zamruczał w odpowiedzi Ares. Rzadko zdarzało się, aby Tessier na lewo i prawo chwalił się majątkiem, który odziedziczy. Już teraz miał dość spory dostęp do niego, a cała reszta była przed nim. Nie był kretynem, aby wydać wszystko w kasynach, choć uwielbiał spędzać tam czas. — Możemy załatwić sobie ludzi, którzy posprzątają bałagan za nas.
    Uniósł kącik ust słysząc, że tęskniła za ich rozmowami. W pewien sposób on również za tym tęsknił. Chantelle nie zadawała pytań. Nie była dociekliwa. Nie znali się może najlepiej, ale dostatecznie, aby wiedzieć, kiedy lepiej jest zamilczeć i nie przeciągać struny.
    — Jestem wzruszony, że moje towarzystwo jest ciekawsze niż morderstwo — zaśmiał się. Trochę ponuro, może nawet nijako. — Ale mi również tego brakowało. Chodźmy zanim nas złapią. Wydaje mi się, że kara za wymykanie się po nocy może być surowsza niż za morderstwo.
    Akademia Valmont miała chwilami rygorystyczne wręcz zasady. Mury tej akademii łamały ludzi. Widział to od momentu, kiedy dołączył do listy studentów. Przygotowanie się do egzaminów wstępnych było jedną z najbardziej wymagających rzeczy w życiu uczniów. Nie licząc, oczywiście, podtrzymania dobrych stopni.
    — Jeśli potrzebujesz, to możesz się wygadać. Nie ocenię.
    Tessier czasami bywał, jak te wszystkie bogate dzieciaki. Rozpieszczony, chwilami egoistyczny. Zdarzało się, że oceniał przed poznaniem prawdy, ale nie przyjaciół. Chyba mógł uważać Chantelle za przyjaciółkę lub dobrą znajomą. Prawdę mówiąc, ciężko było mu określić tę relację. Była ona… Inna niż wszystkie. Ale co tak naprawdę między nimi było? Ciche wymykanie się i dzielenie papierosami? Więcej w zasadzie nie potrzebował. I nie chciał. To była jedna z tych znajomości, o które Ares martwić się nie musiał.
    Milczał przez większość drogi. Ściany miały tutaj uszy. Dosłownie i w przenośni. Był zaskoczony, że nie minęli po drodze innych uczniów, którzy wpadliby na genialny pomysł wymknięcia się ze swoich pokoi. Mieli przynajmniej spokój. Wolał to niż gdyby miał dzielić się papierosami z kimś kogo nie znał lub co gorsza – nie znosił.
    — Znany jestem ze spełniania życzeń, ale niestety, nie planowałem dziś pić w towarzystwie księżyca — odpowiedział. Zawiedziony sam sobą, bo mógł coś zabrać z pokoju. To nie tak, że niczego w nim nie chował. Zresztą, był dorosły i miał prawo do posiadania alkoholu w pokoju. Zabronić mogły jedynie surowe zasady, ale tymi Ares niespecjalnie się przejmował.
    — Następnym razem mogę przynieść coś ze sobą.
    O tak. Ares był pewien, że będzie kolejny raz. A potem następny, następny i tak aż do końca. Bo czuł się przy niej komfortowo. Bo lubił spędzać z nią czas i bo przy niej nie musiał zakładać żadnej maski. Nie udawał szczęśliwego, nie udawał pogrążonego w depresji. Był sobą. Tą surową wersją, którą widział najczęściej jedynie w lustrzanym odbiciu.
    Wyciągnął paczkę papierosów, otworzył ją i wysunął w stronę brunetki. W końcu damy miały pierwszeństwo, prawda? Chwilę później podał jej czarną, pozłacaną zapalniczkę z wyrzeźbionym symbolem lwa po jednej stronie, a na drugiej były inicjały. A.G.T.
    — Nie komentuj — ostrzegał, a na ustach zatańczył mu kpiący uśmieszkiem — to co, tylko ty i ja. Znowu.

    Ares

    OdpowiedzUsuń
  20. Wiedział, że im dłużej tu będzie, tym bardziej ją wkurzy, ale nijak się tym nie przejmował. Nie zależało mu na tym, aby ktoś go lubił, czy był jego bliskim przyjacielem, mogła nim wręcz gardzić, byleby nie wpadła na jakiś idiotyczny pomysł i znów wylądowała w psychiatryku, albo na drugim świecie.
    - Wiem o tobie więcej niż ktokolwiek inny i nawet jeśli ciągle będziesz temu zaprzeczać, nie wyprzesz się tego – westchnął, bo to niestety działało w obydwie strony, przez co ona także znała kilka jego największych grzeszków i mogła bez trudu pociągnąć go na dno. Dziewczyna, którą razem zniszczyli, nie miała na szczęście aż tak wpływowych rodziców, jak oni i łatwiej było wszystko zamieść pod dywan. Był jej chłopakiem, powinien być przez to jednym z głównych podejrzanych, nikt nie miał jednak odwagi go choćby przesłuchać, podobnie zresztą jak Chantelle.
    - Powiedzmy, że żałuję tego, co się stało i nie zamierzam mieć kolejnej śmierci na sumieniu. Nie, nie mam prawa się martwić, nawet nie chcę się martwić, a mimo to, właśnie to robię. Tym bardziej powinnaś to kurwa docenić – mruknął, obserwując w dalszym ciągu zza jej pleców obraz – Myślisz, że dodatek krwi zwiększa jego wartość, czy nawet nie zorientowałaś się, że coś cieknie ci z nosa i wyglądasz, jakbyś wróciła z pieprzonego pola bitwy? – uniósł pytająco brew, utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że nie do końca miała kontrolę nad tym, co robi i wcale nie było tak kolorowo, jak starała się mu wmówić.
    - Już? Ulżyło ci? – prychnął, rozmasowując dłonią policzek – W ten sposób mnie do siebie nie zniechęcisz, lubię przemoc, bywa nawet całkiem podniecająca – dodał, dalej stojąc przed nią kompletnie niewzruszony. Za pewne będzie miał po tym spory ślad, ale miał to gdzieś, zawsze mógł to zwalić na jakiś ostry seks i fakt, że poniosło go w łóżku z którąś z dziewczyn. Biorąc pod uwagę jego reputację, właśnie to od razu założą sobie wszyscy na widok czerwonej pręgi na jego policzku.
    - Tak, życie w tych czterech ścianach jest kurewsko nudne, to fakt. Nie da się ukryć, ze w pewnym sensie na pewno dostarczasz mi rozrywki, ale w jakiejś tam malutkiej cząstce, mój mózg chce cię za wszelką cenę chronić, a ja nie mam na to wpływu – wzruszył bezradnie ramionami, unosząc przy okazji ręce do góry w geście poddania i bezbronności – Nigdy nie byłaś i nie będziesz silna, nawet się nie łudzę. Jesteś i za pewne do końca życia będziesz kompletnie rozjebana. Żyj według swoich pieprzonych zasad, ale rób to tak, żeby przy okazji nie wylądować w szpitalu, albo nie skończyć ze sobą – sięgnął do kieszeni po paczkę chusteczek i podał jej jedną z nich, aby mogła przetrzeć nos.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  21. Uśmiechnął się i zacmokał, kręcąc lekko głową z wyraźnym rozbawieniem, ale też pragnieniem odbijającym się wyraźnie w ciemnych tęczówkach. Chciał ją mieć. Musiał ją mieć jako on sam, a nie zamaskowany nieznajomy. Nawet nie próbował udawać, że jest inaczej, bo to nie miałoby najmniejszego sensu. Wystarczyłoby, żeby spojrzała na jego ciało, które i tak by go zdradziło, więc jaki w tym sens?
    — Takie brzydkie słowa… Kręcisz mnie jeszcze bardziej kiedy przeklinasz i patrzysz na mnie z taką nienawiścią — powiedział, nie tracąc z twarzy tego wrednego uśmieszku.
    Czując drżenie jej ciała, wydał z siebie pełne zadowolenia westchnienie i przejechał koniuszkiem języka po jej policzku, zanim się odsunął i usiadł.
    — Chcę spojrzeć na twojego faceta ze świadomością, że będzie całował usta, w których byłem — mruknął nisko, po czym roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu. — Jeśli któreś z naszej dwójki jest zdesperowane, zdecydowanie nie jestem to ja, księżniczko — zauważył. Przecież mogła mu odmówić. Mogła po prostu dać mu w mordę i wyjść, ryzykując, że za kilka minut wszyscy się dowiedzą, kim naprawdę jest Chantelle Leclerc. Ale jak widać tak bardzo nie chciała, żeby jej sekrety się wydały, że była w stanie mu obciągnąć. A może nawet coś więcej…
    Zamruczał z zadowoleniem, patrząc, jak się oblizuje. Więc miał rację. Leciała na niego, prawda? Jakkolwiek starała się temu zaprzeczyć, nie wierzył jej. Ani, kurwa, trochę.
    Wzruszył ramionami, sięgając rękami do tyłu i opierając się dłońmi o krawędź hokera. Wysunął się nieco do przodu, nie odrywając wzroku od klękającej przed nim brunetki. Połowiczny uśmiech wciąż igrał na jego ustach.
    — Nie odkryłaś niczego nowego — zauważył i rozchylił wargi, biorąc gwałtowny wdech. Zabolało. Szybko zrozumiał, co próbowała zrobić, bo tak się składa, że zdążył dość dobrze poznać jej umiejętności i nigdy wcześniej nie obchodziła się z jego kutasem w taki sposób.
    A szkoda, bo to nakręcało go jeszcze bardziej. Eli lubił nie tylko zadawać ból, uwielbiał także go doświadczać, a Chan właśnie sprawiła, że po kilku jej ruchach znalazł się na krawędzi. Jego kutas drgnął mocno w jej dłoni, twardniejąc jeszcze bardziej, choć nie podejrzewał, że to w ogóle możliwe, skoro już był twardy jak skała.
    — Ja pierdolę — sapnął, odrzucając głowę do tyłu i przymykając powieki. Mimowolnie poruszył biodrami, wbijając się głębiej w jej usta i wydając z siebie jęk, kiedy poczuł jej zęby. — Kurwa, Chantelle — warknął, opuszczając głowę. Wbił w nią rozpalone spojrzenie. Musiał jej dotknąć. Musiał… Wyciągnął dłoń i zacisnął pięść na jej włosach. — Mocniej — nakazał i podniósł się z hokera. Zacisnął obie ręce na ciemnych kosmykach, przytrzymując jej głowę w miejscu. Jęknął ponownie w reakcji na jej paznokcie w jego skórze i napiął wszystkie mięśnie, żeby nie dojść w trybie natychmiastowym. Dlaczego nie traktowała tak Jaspera? Dlaczego obchodziła się z nim tak delikatnie?
    Wdarł się kutasem w jej usta, uderzając główką w tylną ściankę gardła. Jej zęby i paznokcie doprowadzały go do pierdolonego szaleństwa.
    — Ugryź mnie — warknął przez zaciśnięte zęby. — Mocniej. Przestań się, kurwa, hamować — dodał, odsuwając się na chwilę, żeby mogła wziąć oddech, ale szybko ponownie znalazł się w jej gardle, odcinając jej dopływ powietrza.

    😈😈

    OdpowiedzUsuń
  22. — Chcesz się zabawić w moją terapeutkę? — odpowiedział pytaniem na jej zaczepkę, znowu przywołując na twarz uśmiech. Nic, co powiedziała, nie było w stanie go zranić. I to nawet niekoniecznie dlatego, że Eli odczuwał emocje w bardzo upośledzony sposób. Chodziło raczej o to, że wiedział, w jaki sposób traktowała Jaspera, więc to, co właśnie mu serwowała, było jedynie próbą zalezienia mu za skórę ze względu na to, kim był, a przynajmniej tak uważał. — W takim razie wolałbym, żebyś miała na sobie mniej ubrań. Wiesz, dla mojego zdrowia psychicznego — dodał, zupełnie ignorując gadkę o nienawiści. Jedynie się uśmiechnął, nie zamierzając dyskutować. Bo wiedział swoje.
    — Nazywaj mnie jak chcesz, tak czy inaczej będę cię miał, więc dla siebie jestem na wygranej pozycji — zamruczał z wyraźnym zadowoleniem, posyłając jej kolejny wredny, pełen wyższości uśmieszek.
    Wbijał w nią mroczne spojrzenie. Na sam jej widok na kolanach, z jego kutasem w ustach, zdanej na jego łaskę, był jeszcze bardziej twardy, chociaż wcześniej nie sądził, że to w ogóle możliwe. Syknął, czując jej paznokcie zdzierające mu skórę i znowu jęknął z nieskrywanej przyjemności, a kiedy wykonała jego polecenie i zaczęła wbijać w niego swoje zęby, odrzucił głowę do tyłu i sapnął głośno. Zacisnął pięść na jej włosach, nie pozwalając jej się odsunąć, gdy sam poruszał biodrami i rżnął jej usta dokładnie tak, jak tego chciał. Opuścił głowę i ponownie na nią spojrzał, a kiedy dostrzegł, co takiego robiła, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Mroczny. Zapowiadający kłopoty. Informujący o tym, że nie da jej tak szybko spokoju.
    Przez chwilę jeszcze przyciskał ją do siebie, odcinając jej dopływ powietrza. Wycofał się dopiero, gdy zaczęła odpływać i wolną dłonią uszczypnął ją w policzek.
    — Wdech — nakazał, wysuwając się z jej ust. Złapał ją za rękę, którą do tej pory drapała go po nogach i pośladkach i pociągnął ją w górę, obejmując ją w pasie i przyciskając jej ciało do swojego ciała. Z rozmazanym makijażem i spływającą po brodzie śliną wyglądała jak pieprzone spełnienie jego fantazji. Nigdy nie widział jej w takim stanie w świetle dnia… W ogóle w jakimkolwiek świetle. Za bardzo pilnował, żeby jego tożsamość się nie wydała, więc wszystko między nimi działo się po ciemku.
    Właśnie przez ten widok nie mógł się powstrzymać i w końcu, pierwszy raz, nachylił się nad nią i wpił się w jej usta. Napierał na nią nieustannie, kierując się do ściany, o którą ją oparł, żeby nie mogła się odsunąć. Wówczas wolną ręką, którą jej nie obejmował, sięgnął do materiału jej spodni i wsunął w nie dłoń. Uśmiechnął się pod pocałunkiem, czując na palcach wilgoć. Mnóstwo wilgoci. Odchylił na bok przemoczone majtki i przycisnął opuszkę środkowego palca do nabrzmiałej łechtaczki.
    — Cholernie pokręcona z ciebie dziewczynka, co? — zamruczał w jej wargi i sprawnie prześlizgnął się po łechtaczce nieco niżej, wsuwając w nią od razu trzy palce po same kostki. Pozycja może nie była najwygodniejsza, ale mógł to przeżyć. — Co podobało ci się bardziej? To, że mogłaś sobie na mnie ulżyć, czy to, że prawie się udusiłaś? — wydyszał, wbijając w nią swoją dłoń raz za razem. — A może jednak nie nienawidzisz mojego ciała tak bardzo jak twierdzisz?

    🤭

    OdpowiedzUsuń
  23. Roześmiał się niskim, mrocznym śmiechem i pokręcił lekko głową, przyglądając się brunetce z nieskrywanym rozbawieniem. Była taka urocza, kiedy starała się mu ubliżyć. Ale jakoś go to nie przekonywało, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak wcześniej spoglądała na jego ciało. Mogła go nienawidzić, ale czuł, że go pragnie. Niedługo później tylko się w tym przekonaniu utwierdził.
    — Księżniczko, naprawdę myślisz, że mam aż takie urojenia, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, że mam problemy? — parsknął. — Uważaj, bo przegrzeje ci się móżdżek od wymyślania tych wszystkich obelg, w które chyba sama nie do końca wierzysz, choć wyglądasz, jakbyś bardzo chciała — wymruczał, uprzednio się nachylając, żeby sięgnąć jej ucha.
    To było chyba najwspanialsze doświadczenie, jeśli chodziło i jego znajomość z Chan, czy jako Eli, czy jako Jasper. Z Jasperem nie pozwalała sobie na tak wiele i cieszył się kurewsko, że najwyraźniej nie miała tego typu zahamowań, gdy był sobą. I podobało mu się to. Tak bardzo mu się to podobało, że nie chciał, by skończyło się na tym jednym razie. Był, kurwa, pewien, że nie da jej spokoju, póki nie zaliczą powtórki, może tym razem z większą ilością akcesoriów, które mogliby wykorzystać, żeby się wyżyć. Bo wcześniej nie wiedział, że Chantelle jest tak agresywna i nie narzeka na odwzajemnianie się. Jako Jasper obchodził się z nią znacznie łagodniej. To znaczy… Pozwalał sobie na całkiem sporo, ale nie aż tak.
    Uśmiechnął się do samego siebie, kiedy przestała walczyć i w końcu odwzajemniła pocałunek. Jęknął prosto w jej wargi, bo całowanie jej było jak pieprzona nirwana. Nie chciał przerywać nawet na sekundę.
    — Mam to w dupie — wydyszał, nie przestając pieścić jej dłonią. Odnalazł opuszkami ten szczególnie interesujący go punkt i zmienił kąt ułożenia ręki w taki sposób, by kciukiem masować łechtaczkę. Pochylił głowę, przywierając ustami do jej szyi. Całował ją, lizał i podgryzał, całym ciężarem napierając na jej ciało i więżąc swoją rękę między nimi. Była tak cholernie mokra i gorąca, że walczył ze sobą, by w końcu przestać się z nią bawić. Nie mógł jednak pozwolić na to, żeby doszła, żeby już skończyła, bo obawiał się, że jeśli to zrobi, Chan zbyt szybko odzyska rozum i go odepchnie, a on musiał ją mieć jako Eli. Musiał poczuć tę agresywną nienawiść, którą mu okazywała, na swoim kutasie, gdy będzie się w nią wbijał na tyle mocno, by sprawić jej ból. — W którym, kurwa, momencie znajomości ze mną doszłaś do wniosku, że jestem dobrym człowiekiem? Albo że interesuje mnie, co sobie ktoś o mnie pomyśli? — warknął, wyrywając rękę z jej spodni. Kilkoma sprawnymi ruchami ściągnął je wraz z jej majtkami, a potem to samo zrobił z górną częścią garderoby, aż została przed nim zupełnie naga. Złapał ją za pośladki i podniósł, ale tylko po to, żeby uklęknąć na podłodze i położyć ją na plecach. — Nie hamuj się, księżniczko. Kręci mnie, kiedy jesteś taka agresywna — uśmiechnął się sardonicznie, a w następnej chwili podparł się na jednej ręce obok jej głowy, a drugą nakierował swojego kutasa, żeby wbić się w nią na tyle mocno, że aż przesunęła się po podłodze. — Kurwa, jesteś idealna — sapnął, od razu zaczynając poruszać biodrami w płynnym rytmie, choć jego uderzenia były mocne, jakby chciał sprawić jej ból, a nie przyjemność, podczas gdy zależało mu na podarowaniu jej jednego i drugiego.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie widział sensu wdawać się z nią w dyskusję, kiedy pozostawała w takim stanie wzburzenia, ale nie potrafił od tak jej zostawić i odpuścić. Bywał cholernie uparty, poza tym w jakiś popieprzony sposób naprawdę mu na niej zależało, nie w kategoriach związanych z partnerską relacją kobieta – mężczyzna, bardziej bratnia dusza, albo równie popieprzone rodzeństwo.
    - A czego według ciebie nie potrafię naprawić sam w sobie? Chętnie wysłucham twojej opinii na ten temat – uniósł pytająco brew, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej i opierając się o framugę drzwi. Nie zamierzał być jej workiem do bicia, wystarczająco dużo oberwał, miał zbyt piękną twarz, aby ot tak pozwolić bezkarnie ją pokiereszować. Lustrował ją wzrokiem, utrzymując przy tym bezpieczną odległość. Nawet jeśli wyprowadzi ją z równowagi na tyle, że zacznie cisnąć w niego pędzlami, zdoła zrobić unik i szybko się stąd ewakuować.
    - Co ja ci zrobiłem? Nie przypominam sobie, abym jakkolwiek cię skrzywdził, wręcz przeciwnie. Przestań obwiniać mnie za to, co się wtedy stało. Jeśli naprawdę chciałabyś się zabić, już dawno by to zrobiłaś i nikt nie byłby w stanie ci w tym przeszkodzić - prychnął, wsłuchując się w niej nierówny oddech – Mogłaś tysiąc razy popełnić samobójstwo od tamtego momentu, a mimo to, nadal tu jesteś. Zrobiłaś to, bo zamierzałaś zwrócić na siebie uwagę, a nie dlatego, że naprawdę chciałaś ze sobą skończyć – podsumował, mając powoli dość ciągłych oskarżeń w jego kierunku. Fakt, przeszkodził jej wtedy, ale to był ten jeden, jedyny raz, równie dobrze kilka dni później mogła w samotności podciąć sobie żyły, albo efektownie wyskoczyć z okna któregoś z wyższych budynków na terenie akademii.
    - Masz rację, powinienem znaleźć sobie kogoś innego do ratowania, ty nie jesteś warta zachodu. I wiesz co? Tak, równie dobrze możesz teraz wykrwawić się tu na śmierć, albo tworzyć w jakimś pierdolonym transie dzieło życia, twój wybór, twoje życie, droga wolna. Dzisiejszy wieczór jest ostatnim, w którym w ogóle ci pomagam i w którym cokolwiek mnie interesujesz – uniósł ręce w geście poddania, podchodząc do niej bliżej, aby mimo wszystko podać jej kolejną chusteczkę, a później faktycznie kompletnie sobie darować i wrócić spokojnie spać do pokoju – Ja pierdolę, skąd to masz? Słyszysz, skąd to kurwa masz?! – nie wytrzymał, na widok naszyjnika, który podarował kiedyś swojej byłej dziewczynie, kompletnie puściły mu nerwy i nawet nie wiedział kiedy, stał przed Chantelle, dociskając jej ciało do ściany i wpatrując się w nią zabójczym wzrokiem. Dokładnie pamiętał moment w którym go jej podarował, obiecując tym samym, że jakaś jego cząstka, zawsze będzie przy niej. Nawet jeśli z czasem kompletnie mu odbiło i doprowadził do jej śmierci, czego zresztą wciąż żałował, to było coś, co należało tylko do niej, do niego i do niej, stanowiąc tym samym pewną cząstkę intymności, której Chantelle nigdy nie powinna stać się udziałem.

    bardzo wściekły Noah

    OdpowiedzUsuń
  25. Uśmiechnął się kącikiem ust, przyglądając jej się nie tylko z wyraźnym rozbawieniem, ale również wyzwaniem błyszczącym w ciemnych oczach.
    — Bo co mi zrobisz, księżniczko? — wymruczał, przechylając głowę w bok. Był ciekaw, do czego byłaby w stanie się posunąć, żeby tylko mu pokazać, jak bardzo go nienawidzi. Cóż, nie był kretynem, czuł jej nienawiść, widział ją, jakby była żywym organizmem. Po prostu oprócz nienawiści dostrzegał też coś innego. Coś, co bardzo chciał zobaczyć. Byłoby idealnie, gdyby nie musiał tego czegoś dzielić z pieprzonym Liamem, ale wszystko w swoim czasie.
    — Hm? — mruknął w rozgrzaną skórę, nie przestając jej całować. Uśmiechał się do samego siebie na każdy najlżejszy ruch jej bioder. Czuł, jak zaciskała się na jego palcach, ale to jeszcze nie był ten moment. — I twój chłopak. A jednak to nie przeszkadza ci w ujeżdżaniu mojej ręki — zauważył cicho, niemal szeptem i ugryzł ją w obojczyk, po czym odsunął się i zaczął ją rozbierać. Jego ruchy były pewne i szybkie, bo chciał ją poczuć. Musiał ją mieć. Nie byłby w stanie normalnie funkcjonować, gdyby tu i teraz nie dopiął swego.
    — To dobrze, bo nie jestem. Ty też nie jesteś — odpowiedział i przycisnął ją do siebie mocniej, uśmiechając się z rozchylonymi wargami, kiedy poczuł jeszcze więcej wilgoci, ale tym razem już na swoim kutasie. Nie miał czasu przyglądać się jej ciału w pełnym świetle dnia, uznał, że będzie miał na to chwilę, gdy już będzie w niej tkwił po samą nasadę.
    Ręką, na której się nie opierał, sięgnął do jej łydki i za nią złapał, po czym przełożył jej nogę tak, że opierała się na jego barku. Przymknął powieki z przyjemności, bo dzięki temu znalazł się jeszcze głębiej w jej cipce, choć nie sądził, że to w ogóle możliwe. Mógłby w niej, kurwa, utonąć. Zatracić się i zatrzymać czas, aby ta chwila nigdy się nie skończyła.
    — Zamknę się, kiedy sam będę tego chciał — warknął i jęknął w reakcji na jej paznokcie wbite w jego skórę. Ból tylko podkręcał doznania i choć bardzo pragnął, czuł, że długo nie wytrzyma, jeśli ona będzie zachowywać się w taki sposób. Musiał coś z tym zrobić, bo nie był gotowy na tak szybkie zakończenie całej akcji.
    Nie przestał się poruszać nawet kiedy jej cipka zacisnęła się na nim tak mocno, że wchodzenie w nią stanowiło niemały problem. To był jej pierwszy, ale na pewno nie ostatni orgazm, jeśli miał coś do powiedzenia w tej kwestii.
    Nie spodziewał się tego, co zrobiła w następnej kolejności. Zaskoczyła go tak bardzo, że znieruchomiał i powoli obrócił w jej kierunku głowę, która odchyliła się pod wpływem uderzenia. To naprawdę było coś nowego. Chantelle z Jasperem nie zachowywała się tak. Ale ta wersja kurewsko go kręciła. Jeśli nie miałby obsesji na jej punkcie wcześniej, właśnie by jej dostał. Na jego wargi wpłynął wredny uśmieszek.
    — Wspomniałem, że podoba mi się, kiedy jesteś taka agresywna? — spytał, choć doskonale wiedział, że wspomniał. Wyprostował się i wysunął z niej, łapiąc mocno za biodra. Obrócił ją jednym sprawnym ruchem i podniósł do góry jej tyłek. — Ale jedyną osobą, która tu czegoś pożałuje, będziesz ty. Słyszałaś kiedyś o karaniu orgazmami? — wymruczał, wbijając się w nią ponownie, tym razem od tyłu. Nachylił się, napierając torsem na jej plecy i sięgnął ręką do jej szyi, którą ścisnął. — Jak myślisz, po ilu zaczniesz błagać, żebym przestał? Po ilu będziesz przebodźcowana i zacznie cię boleć? Po dziesięciu? Piętnastu? Sprawdzimy tę teorię — wyszeptał do jej ucha i lekko ją przydusił, a drugą dłonią podążył do łechtaczki, którą zaczął drażnić palcami. — Licz na głos — nakazał. — Jeden już mamy.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  26. Uśmiechnął się szeroko, a jego kutas stwardniał jeszcze bardziej w reakcji na ból, jaki zadawała mu Chan. Pewnie założenie było inne, ale Eli był kurewsko pokręcony, cierpienie jedynie go nakręcało. Jego własne czy kogoś innego, obojętnie, byleby bolało.
    Ale skąd ona miała to wiedzieć, prawda? To nie tak, że spędzili ze sobą choć trochę czasu sam na sam. Zawsze towarzyszyli im inni ludzie, a najczęściej Liam. Cóż, żałował, że nie doprowadził wcześniej do takiej sytuacji jak teraz. Gdyby zrobił to kilka miesięcy temu, może wcale nie musiałby kombinować z maską. Po prostu rżnąłby ją, będąc sobą. Teraz, gdy ich wargi w końcu spotkały się w pocałunku, a jej dłonie dotykały jego ciała, miał wrażenie, że każdy wcześniejszy raz był niepełny i wybrakowany. Nie chciał do tego wracać.
    — Bardzo chcę — wymruczał nisko z ustami przy jej ustach, zanim ponownie się w nie wpił, wciąż wbijając się palcami w jej ciasne, mokre wnętrze.
    — Twoja, księżniczko. Ja robiłem ludziom znacznie gorsze rzeczy, o niektórych z nich twój facet wie. Chciał się ze mną przyjaźnić na własne ryzyko. Ale ty… Masz przed nim tak wiele tajemnic, prawda? Nie rozkładasz nóg przed jednym kolesiem, robisz to już przed dwoma — zachichotał niczym szaleniec, choć jego śmiech nieco się rwał. Im mocniej jej cipka się na nim zaciskała, tym większe miał wątpliwości, że wytrzyma długo. Zazwyczaj nie miał z tym problemu, ale świadomość, że pieprzy ją jako Eli kurewsko go nakręcała.
    — Nigdy nie mów nigdy — odpowiedział, wciąż mocno się w nią wbijając. Robił to nieco wolniej, ale głęboko, po samą nasadę. Uśmiechnął się na jej jęk. — Niegrzeczna z ciebie dziewczynka — stwierdził i zacisnął dłoń na jej szyi, na chwilę odcinając dopływ powietrza. — Nawet jeśli nie chcesz tego przyznać, twoje ciało mówi głośniej niż słowa — stwierdził, przyciągając bliżej siebie jej poruszające się biodra. — Och, będziesz dla mnie płakać. Będziesz płakać i błagać o więcej, a wtedy znowu cię zerżnę w te twoje niewyparzone usteczka — warknął, dociskając ją do podłogi. — Nie działają na mnie takie teksty — stwierdził z uśmieszkiem, zanim nadał zabójcze tempo nie tylko swoim biodrom, ale również palcom na jej łechtaczce. Wymierzał jej cipce klapsa za każdym razem, gdy się na nim zaciskała, dochodząc i dochodząc. Osiem było niezłym wynikiem, na tyle dobrym, że mógłby już dać jej spokój, ale chciał, żeby go błagała. Żeby go prosiła, by przestał. Chciał widzieć, czuć i smakować jej łzy. Problem w tym, że sam był już na granicy, a kutas bolał go od wstrzymywania orgazmu.
    To jednak nie była jedyna możliwość, prawda? Miał jeszcze palce i usta, z których zamierzał skorzystać. Wysunął się z niej dość gwałtownie, złapał za biodra i obrócił z powrotem na plecy. Mocno ścisnął rękami wewnętrzną stronę jej ud, żeby nie zdążyła ich złączyć, po czym sam ułożył się na podłodze na brzuchu.
    — Może twoja słodka cipka też dla mnie dzisiaj zapłacze — wymamrotał, nim objął wargami jej łechtaczkę i zaczął ją ssać, podgryzać i drażnić językiem. Była zaczerwieniona i nabrzmiała, ale mało go to obchodziło. Pobudzał ją jeszcze bardziej, spoglądając przy tym w górę prosto w jasne oczy dziewczyny, żeby nie przegapić żadnego grymasu, jęku ani, miał nadzieję, łzy.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  27. Noah milczał przez chwilę. Ani drgnął, gdy nóż przeciął jej skórę. Jego wzrok przyciągnęła krew, jej czerwień oblewająca przedramię jak rytualny podpis. Cofnął głowę o milimetr, jakby od zapachu metalu, ale nie odwrócił wzroku.
    - I to ma być dowód? - powiedział cicho, niemal bezdźwięcznie - Dowód, że jesteś poza zasięgiem, że nie da się do ciebie dotrzeć? Że jesteś silniejsza, bo umiesz zrobić sobie krzywdę i nie mrugnąć okiem? - dodał, kręcąc zrezygnowany głową. Jego głos był spokojny, do bólu trzeźwy - Wiesz, co jest najgorsze? - wciągnął powietrze nosem, nie spuszczając z niej wzroku. - Że naprawdę myślałem, że to ma jakiś sens. Że można cię jeszcze dotknąć tam, gdzie nie udajesz. Że pod tym wszystkim jest ktoś, kto choć na sekundę przestaje grać. Ale ty… Ty jesteś spektaklem, Ellie. Krwawym widowiskiem, które reżyserujesz sama dla siebie – prychnął z wyraźną irytacją w głosie. Nie zamierzał się temu poddać i ulec jej grze, nie miał ochoty uczestniczyć w czymś, co i tak nie miało najmniejszego sensu.
    - Nie jestem twoim bohaterem. I, kurwa, nie chcę nim być. Nigdy nie chciałem ratować cię na siłę. Ale ty… ty trzymasz się tej narracji, bo wtedy możesz mnie rozszarpać bez poczucia winy - przechylił głowę, naśladując jej wcześniejszy ruch - To wygodne, prawda? Zrobić z siebie potwora i mieć spokój. Bo wtedy nikt nie zadaje pytań. Nikt nie próbuje dotknąć tego, co naprawdę boli - spojrzał na jej ranę, potem z powrotem w oczy - Nie chcę twoich ran. I nie chcę twojego uznania. Ale jeśli myślisz, że możesz mnie zniszczyć, bo to daje ci kontrolę… to bardzo ci współczuję. Bo to znaczy, że naprawdę nie została ci już żadna inna siła - zamilkł, a potem ściszył głos niemal do szeptu - Wiesz, co mnie naprawdę przeraża? Że ty już nawet nie krwawisz, żeby poczuć coś. Ty krwawisz, żeby pokazać, że nic nie czujesz. I to… to jest najgorsze więzienie, jakie można sobie zbudować – westchnął, obrzucając ją współczującym spojrzeniem. Nie odwrócił się. Nie uciekł. Ale w jego spojrzeniu nie było już walki. Była pustka. I zawód. Podniósł dłoń, jakby chciał jej dotknąć — nie rany, nie twarzy. Tylko fragmentu jej ramienia, gdzie jeszcze nie było śladu ostrza. Ale nie zrobił tego. Wstrzymał ruch w pół drogi.
    - Ja już nie chcę cię trzymać, Ellie. I nie chcę być trzymany. Nie za cenę tego wszystkiego. Nie za cenę siebie - zrobił krok w tył. Potem kolejny - Możesz mnie nienawidzić, możesz mnie odrzucać, możesz pluć mi w twarz i krzyczeć, że jestem nikim. Ale jeśli kiedykolwiek był w tobie jakiś cień prawdy… to teraz jest moment, żeby przestać udawać. Choćby na minutę - zawiesił wzrok na niej raz jeszcze — spojrzenie nie było już gniewne, ani rozżalone. Było zmęczone. Prawdziwie - Albo graj dalej. Tylko nie zdziw się, jak kiedyś naprawdę zostaniesz sama na scenie. Bez publiczności. Bez nikogo, kto jeszcze wierzył, że za kurtyną jest człowiek - Obrócił się na pięcie i odszedł w stronę drzwi. Nie zamierzał wychodzić, ani jej odpuścić, po cichu liczył, że mimo wszystko jakoś oprzytomnieje i zechce go zatrzymać.

    Noah

    OdpowiedzUsuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️