2025/03/18

[K] Kornélia Báthori

Always an angel, never a god.
Báthori Kornélia
4 listopada 2005 ♏︎ budapeszt, węgry trzeci rok na etapie specjalizacji o profilu polityczno-społecznym reprezentuje klub jeździecki w dyscyplinie terenowej członkini klubu Concordia jej ojciec, Viktor Báthori, jest ministrem spraw zagranicznych, natomiast matka, Letícia Báthori, rektorem Uniwersytetu Budapeszteńskiego jedynaczka uzdolniona akademicko i lubiana przez kadrę, choć zdarza jej się podpaść za zbyt szczere uwagi i zbyt dużą pewność siebie popularna osobowość z zewnątrz, choć otacza się małym gronem przyjaciół według plotek praktykuje wampiryzm jak jej sławna przodkini, Elżbieta Batory, a były chłopak z liceum, który opublikował jej intymne zdjęcia, trafił przez nią do szpitala psychiatrycznego mistrzyni niezobowiązań potajemnie zakochana zadurzona w swojej współlokatorce niepowiązana ze skandalem akademii z 1994 roku, choć oboje jej rodziców uczęszczało w tym czasie do Valmont  
Dobrze zdaje sobie sprawę, że jej miejsce w jednej z najbardziej prestiżowych akademii na świecie zostało wykupione nazwiskiem oraz pieniędzmi, które były w jej rodzinie od pokoleń, dlatego nigdy nie przestała pracować, aby udowodnić, że na nie zasłużyła. W dniu, kiedy oznajmiła wybór swojej specjalizacji, miały miejsce dwa rozczarownia. Jej ojciec powiedział wtedy, że jej twarz nadaje się do muzeum, a ona coraz bardziej zaczyna wierzyć, że być może miał rację. Kiedy nikt na nią nie patrzy, czuje, że gaśnie. Gdy wchodzi do pomieszczenia, spojrzenia dzielą się na te, które nią gardzą, które jej pożądają i te, które chcą pozostać niezauważone — choć niektórym trudno się zdecydować na jedno — a ona z determinacją spotyka każde bez wyjątku. Nie odczuwa potrzeby bycia lubianą; nigdy jej na tym nie zależało. Nikt — nawet jej rodzice, gdy była dzieckiem — w żaden sposób nie zdrabniał jej imienia. Chce być tylko postrzegana, zawsze, bez przerwy. Jej garderoba jest niczym królewski skarbiec; zobaczy się ją tylko w kolorach, które można by znaleźć na herbie rodowym. Jej głos jest słodki i głęboki, mniej jak miód, a bardziej jak czerwone wino; zarówno jak uwodzi, jak i grozi. Chce zaszyć się w podświadomości każdej napotkanej osoby. Uczyła się tego sumiennie, aż stało się to jej drugą naturą. Kontakt wzrokowy, idealnie nastrojony głos, stosowny dotyk, nawet zapach, który pozostaje po niej długo po tym, jak zniknie. Każdemu daje swoje sto dziesięć procent. Czuje wszystko w zanadrzu, mocniej, głośniej, więcej. Miłość, nienawiść, a nawet obojętność. Niektórzy powiedzieliby, że to zaleta. Ale to przekleństwo kogoś, kto swoje uczucia stara się za wszelką cenę skrywać.

Pod jej urodą łatwo nie zauważyć, kiedy robi się blada. Matka powiedziałaby z grymasem, że wygląda niezdrowo jak trup. Babka, że prawdziwa z niej porcelanowa laleczka. Za plecami zaciska w tym momencie palce na najbliższej krawędzi, aby ustać. Wie, że łatwiej byłoby w tym momencie zsunąć się po ścianie. Znowu złapało ją w miejscu publicznym. Musi wdychać przez nos, wolno i stabilnie, mimo że serce bije jej o żebra, domagając się uwagi. Kiedy ktoś patrzy jej w oczy, są one równie ciemne i niewzruszone co zawsze, mimo że jej wizja jest zamazana. Nikt nie zauważa, kiedy staje się niepokojąco cicha. Odgłosy normalnego życia są przytłumione szumem krwi w jej uszach. Jej ciało jest rozpalone, kiedy jej twarz jest lodowata. Znika, jakby zupełnie opuściła pomieszczenie, mimo że wciąż tam jest. Potrafi myśleć tylko o swoim łóżku, o chłodnej, czystej pościeli, w której chce zanurzyć twarz, dopóki wszystko w niej nie przestanie krzyczeć na alarm niezidentyfikowanego jeszcze niebezpieczeństwa.

Aż w końcu ją opuszcza, zostawiając za sobą gorzki posmak. Wszystko się wyostrza, jak gdyby wypłynęła na powierzchnię. Ostrożnie otwiera palce i testuje nogi, ale jej ciało znowu zdecydowało się wykonać zadanie, do którego jest stworzone i ją utrzymać. Normalność wraca do niej jak tchórzliwy pies, który skomląc, uciekł z pierwszym szelestem liścia w przydrożnych krzakach i znowu jest gotów być lojalnym przyjacielem. Uśmiecha się kącikami ust i nachyla w stronę kolejnego ciepłego źródła atencji, jej palce delikatnie muskają jego przedramię. Kontrola; jeśli nie może jej mieć nad sobą, to inni równie się nadadzą.


aktywna uczestniczka Debat oksfordzkich i argumentacji logicznej zajęcia dodatkowe dobrze wyglądają w aplikacjach na staże, ale Tajemnice zaginionych cywilizacji są guilty pleasure tej miłośniczki historii wybitne wyniki z Analizy geopolitycznej i konfliktów międzynarodowych kiedy jej się uda, przysypia na Teorii i praktyce rządzenia biegle posługuje się ojczystm węgierskim, angielskim i włoskim lubi rysować, jednak nie rozwija się w tym kierunku, a swój szkicownik traktuje z zaborczością godną pamiętnika ze swoją klaczą Enikő spędza dużo czasu w lesie Valmont i choć się do tego nie przyznaje, jest przesądna i wierzy w legendy cierpi na ataki paniki

⋆ .˚ ☾⭒.˚ .⭒ ✦˚ ODAUTORSKO ˚✦ ⭒. ˚.⭒☽ ˚. ⋆
Mimo plotek i konspiracji Kornelia gryzie tylko za przyzwoleniem lub w samoobronie. Jesteśmy otwarte na wszelkie nienawiści i miłości, a i może nawet nie trzeba wybierać... Współlokatorka poszukiwana (and they were roommates!)
💌 bethgansey@gmail.com 🪞 Sophie Thatcher 🎵 boygenius


Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.

25 komentarzy:

  1. [ Hej, hej!
    Muszę przyznać, że bardzo dobrze czytało mi się kartę - masz taki przyjemny, lekki styl. Nic tylko zazdrościć! Sama postać też bardzo ciekawa!
    Plus muszę powiedzieć, że bardzo śliczna buźka!
    Nie wiem czy udałoby się wymyślić coś między naszymi postaciami - niemniej, życzę udanej zabawy na blogu i dużo ciekawych wątków! ]

    Panna Rochford

    OdpowiedzUsuń
  2. [There she is... Cóż, po przeczytaniu karty zaczynam czuć i rozumieć dlaczego Theo tak ją uwielbia ;) My tu jeszcze przyjdziemy!]

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ale ciekawa postać, i jak super przedstawiona! Ja nie będę zanudzać, tylko zaproszę do siebie, może uda nam się jakoś ciekawie dziewczyny połączyć ;)]
    Octavia

    OdpowiedzUsuń
  4. Kornélio, witamy Cię na kolejnym roku w Akademii Valmonta! Wierzę, że masz już wyrobione opinie, mocne argumenty i cięte riposty — ale jeśli nie, spokojnie. Mamy jeszcze trochę czasu, by Ci je wyostrzyć. 😉 Życzę powodzenia oraz odrobiny cierpliwości do kadry oraz kolegów, których czasem trzeba znosić z taktem godnym dyplomaty!

    OdpowiedzUsuń
  5. Octavie niezmiernie bawiła myśl, że ktokolwiek wierzy w to, że różne spotkania czy imprezy w Valmont, należały do tych spokojnych i wyważonych. Nie, te imprezy wyglądały jak większość, z różnicą taką, że lał się na nich drogi alkohol, z łatwością można było coś wciągnąć czy luknąć, a zamiast plastikowych kubeczków, były pięknie zdobione szklanki czy kieliszki. Owszem, toczyły się tu również zażarte debaty, wymiany poglądów, ale też i dało się słyszeć rozmowy, czy też zwykłe plotki, które tak chętnie krążyły po szkolnych murach.

    Rozbiegane spojrzenie Octavii spoczęło na osobie Marie; była długowłosa blondynka, o intensywnie zielonych oczach, średniego wzrostu. Miała twarz anioła, a jej uśmiech sprawiał, że wszystkim miękły kolana. Wykorzystywała to w perfidny sposób, o czym Octavia przekonała się już nie raz. Mogła śmiało nazwać ją dobrą koleżanką, jednak nic więcej.
    Marie coś do nie mówiła, jednak Arnault miała wrażenie, jakby jej rozmówczyni znajdowała się za grubą ścianą szkła, przez co nie brzmiała zbyt wyraźnie. Octavia upiła łyk drinka — whisky z colą oraz kilkoma kostkami lodu — po czym zmarszczyła śmiesznie nos, w charakterystycznym dla siebie stylu.
    — Mogłaś sobie darować tą kreskę, Tay.
    Octavia wzruszyła tylko ramionami. Owszem, mogła, ale wtedy nie czułaby się tak lekko, a ludzie byliby zdecydowanie bardziej nudni niż teraz.
    — Wybaczcie, idę do ubikacji — mruknęła, zostawiając za sobą towarzystwo dobrych koleżanek.
    Podłoga śmiesznie wirowała, ale Octavia o dziwo szła całkiem prosto. Mijała ludzi, uśmiechała się, nawet przystanęła i przyjrzała się uważnie parce, która, wydawać by się mogło, nieco zmieszana ruszyła w kierunku pokoi.
    Spojrzenie ciemnowłosej powędrowało w stronę drzwi damskiej toalety. Mignęła jej znikająca w środku postać, a chwilę później drzwi zatrzasnęły się z charakterystycznym skrzypnięcie zawiasów.
    Tay wypiła ostatni lyk drinka, po czym spojrzała przed siebie, rozglądając się z uwagą. W końcu, znalazła to, czego szukała. Na niewielkim stoliku stała butelka whisky, jednak w okół nie było nic, co mogłoby posłużyć jej do zrobienia drinka. Niewiele myśląc, ruszyła w stronę stolika, chwyciła butelkę i pewnym krokiem ruszyła w kierunku łazienki, w której zniknęła Ona.

    Nie były koleżankami, na, nawet nie mogły się nazwać znajomymi. Każda z nich miała swoje grono znajomych.
    Arnault nazwała ją swoim koszmarem. Była tą, która miała czelność wyciągnąć ręce i zabrać coś, co dla Octavii było najważniejsze. I choć Kornélia chyba uważała, że jest najważniejsza, myliła się przeogromnie.
    — Jack i Rose? Och, już dawno poszli, chyba musieli pobyć sam na sam — odparła, przekraczając próg toalety. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Octavia widziała, jak Báthori walczy, by wytrzymać spojrzenie Octavii Arnault, a ono wręcz paliło. Widząc zmieszanie, które jej towarzyszka pragnęła tak mocno ukryć, i dość dobrze jej to wyszło, ale nie perfekcyjnie, Octavia uśmiechnęła się. Miło, o dziwo całkiem szczerze, choć gdzieś w kącikach ten uśmiech wydawał się być złowieszczy.
    Wiedziała o wszystkim. Wiedziała, kim była Kornélia Báthori. Wiedziała, co ją łączy z Theo, i jak bardzo on stracił dla niej głowę. Jednak, Kornélia chyba nie miała pojęcia, że ona, Octavia Arnault, również nadal pozostaje kimś ważnym dla Theodore, a on sam nie potrafił i co najważniejsze, nie chciał z niej zrezygnować.
    — Czyż to nie ironiczne? — zapytała, podchodząc bliżej swojej rozmówczyni.
    —Jack i Rose, ich matki chyba musiały być wielkimi fankami Titanica. Taka wielka miłość… — rzuciła, wzdychając przy tym teatralnie. Jej szklanka wylądowała na blacie umywalki, na którym i sama Octavia usiadła, opierając się plecami o chłodną ścianę, zarzucając też nogę na nogę.
    — Nie umiałam znaleźć coli, ale mam nadzieję, że to nam wystarczy. Podaj szklankę, Wampirku — powiedziała, zapełniając do połowy swoją szklankę alkoholem, a następnie spojrzała na Kornélię.
    — Co masz taką minę? Nie pasuje Ci moje towarzystwo?
    kiedyś się polubimy, chyba.
    Octavia

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochał szermierkę miłością niepodzielną, niemal obsesyjną. Tego dnia jednak nic nie sprawiło mu tak wielkiej przyjemności jak liczenie minut do końca treningu, kiedy wreszcie będzie mógł spróbować wyciszyć chaos kłębiący się w jego umyśle. Chaos, którego nie potrafiła opanować nawet szermierka… Chaos, który w rzeczywistości był niczym innym jak czystym powodem, dla którego odsunął od siebie Kornélię Báthori.

    Ta węgierska dziewczyna była kimś więcej niż wyłącznie jego godną konkurentką — zarówno na zajęciach, które dzielili na swoim profilu, jak i wewnątrz Concordii. Owszem, Theodore doskonale znał wszystkie te reguły dotyczące jedności w klubie, rozumiał, że konflikty powinno się rozwiązywać słowem, a nie czynem. Wszyscy jednak wiedzieli, jak trudno było przełożyć teorię na praktykę — zwłaszcza wtedy, gdy twoja rywalka jest nie tylko piekielnie sprytna i utalentowana, ale też piękna i niepokojąco pociągająca. Kornélia działała na niego dwojako — budziła w nim złość, rywalizację, tę niemal zwierzęcą potrzebę bycia najlepszym. A jednocześnie rozniecała w nim pragnienie, podziw i pasję, której momentami nie wiedział, gdzie i jak wyładować. A tak, otóż, działała na niego od samego początku. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy, cały jego świat zadrżał w posadach. Jedno to była ta piękna twarz, pełne usta i hipnotyzujące, syrenie spojrzenie. Ale drugie, to jej cięty język, zawziętość i pewność w działaniu, która przyszpilała go do muru, unieruchamiając każdy kolejny ruch. A to już była sztuka, bowiem nigdy wcześniej nikt nie stawiał go w tak niekomfortowej dla niego sytuacji. Gdy zobaczył Kornélię, przestała się liczyć nawet Octavia, jego dotychczasowa dziewczyna. Nie liczyło się nic, poza tym ogniem, który w nim zapłonął i płonął dalej — dziko, nieopanowanie, niebezpiecznie.

    Właśnie dlatego wycofał się. Chciał udowodnić zarówno sobie, jak i jej, że potrafi nad sobą panować i że absolutnie nikt nie ma władzy nad jego umysłem poza nim samym. Dotychczasowe wyładowywanie emocji pocałunkami i namiętnym, może i niestosownym, dotykiem zastąpił chłodnym dystansem i obojętnością. To prawda, uwielbiał ich harmonizującą pasję — to, jak Kornélia potrafiła obdarzyć go siarczystym policzkiem, a chwilę później rozłożyć najpiękniejszym, słodkim, a jednocześnie łapczywym pocałunkiem. Wiedział, że gdyby tylko przestał trzymać siebie na wodzy, oszalałby na jej punkcie. Ale nie mógł, bo nawet ona nie mogła złamać tego, kim był Theodore von Eisenhart.

    Wszystko jednak skumulowało się podczas tych przeklętych zajęć ze strategii propagandy i dezinformacji. Jak dotąd udawało mu się unikać otwartej rywalizacji między nimi, ale w końcu coś musiało pęknąć… A kiedy pękło, odwrotu już nie było. Tak, zabłysnął w trakcie tej debaty. Dopiął swego. Wiedział też doskonale, jak bardzo musiało wyprowadzić ją z wewnętrznej równowagi to zadowolenie malujące się na jego twarzy — ten grymas, który potrafiła dostrzec tylko ona.
    Ale co z tego, skoro na treningu był zbyt nerwowy, bardziej emocjonalny niż kalkulujący? Było mu po prostu wstyd i był tak cholernie wściekły na samego siebie.

    Skup się. Myśl! Floret nie wybacza niekontrolowanych impulsów. Obserwuj przeciwnika, nie siebie. Eisenhart, co z tobą?! Słowa trenera wciąż odbijały mu się echem w głowie, gdy gorący strumień wody spływał po jego ciele. Tego dnia stał pod prysznicem zbyt długo, jak gdyby wierzył, że woda byłaby w stanie wypłukać z jego umysłu myśli o Kornélii… A przecież było to niemożliwe, skoro on sam nie potrafił sobie poradzić z tym chaosem rujnującym jego analityczny, pragmatyczny umysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyłączył wodę, wzdychając ciężko. Krople spływały po jego skroniach, a strużki skapujące z mokrych, jasnych włosów opadały bezwiednie w dół. Przeczesał palcami kosmyki, odgarniając je do tyłu, po czym odwrócił się na pięcie i odsunął kotarę prysznica, by móc w końcu wyjść i wrócić do siebie. Nic jednak nie mogło przygotować go na to, co miało wydarzyć się chwilę po tym… Widok, który ujrzał, wywrócił mu żołądek do góry nogami — a to była rzadkość.

      Kornélia siedziała niedbale na ławce naprzeciwko, z tym swoim charakterystycznym, lekko nonszalanckim wdziękiem, wbijając hipnotyzujący wzrok w jego własny. Oczywiście, musiała przy tym wyglądać tak elegancko i nieprzyzwoicie pociągająco, jak tylko ona sama potrafiła, co w obecnej sytuacji nie było dla niego szczególnie korzystne.
      Delikatnie się wyprostował, usiłując zachować spokój. W końcu nie pierwszy raz widziała go w takim wydaniu.

      — Aż tak się o mnie martwisz? — rzucił tym swoim stoickim, pozornie niewzruszonym tonem, który nigdy nie wróżył niczego dobrego.Wykonał kilka spokojnych kroków, schylając się, by podnieść ręcznik z podłogi. Zdecydowanym ruchem zarzucił go wokół bioder, zabezpieczając starannie przy krawędzi. Stanął naprzeciw niej, wyprostowany, patrząc na nią z góry. Dokładnie analizował każdy gest, każdy cień emocji w jej twarzy, każdą linię zarysowującą się w jej sylwetce. Kornélia Báthori pozostawała jego najpiękniejszą, najbardziej niebezpieczną zagadką.

      — Przyszłaś mnie sprawdzić… — zaczął powoli, blokując róg ręcznika na biodrze. Jego dłoń uniosła się ku jej twarzy, delikatnie obejmując jej podbródek i kierując go lekko ku górze, a tym samym ku sobie, choć dobrze wiedział, że może się to dla niego źle skończyć — …czy sprowokować? — dodał cicho, z lekką ironią w głosie, starając się za wszelką cenę utrzymać opanowanie, mimo że gdzieś w środku powoli wszystko zaczynało w nim wrzeć.

      good thing I have no plans to turn you down then ✨

      Usuń
  7. [Serdecznie dziękuję za powitanie Lysandra, który początkowo jawił mi się w głowie jako postać z zupełnie drugiego bieguna - miał być uroczym artystą, a pod wpływem chwili wyszło jak wyszło. Co do rzekomo martwej siostry, muszę się z tobą w pełni zgodzić, ale coś ostatnio mam na ten temat tzw. fazę, choć sama nie wiem dokładnie dlaczego.
    Tobie również życzę wspaniałych wątków.]

    OdpowiedzUsuń
  8. [No i co teraz? I teraz, moja droga, będzie kara – sto dodatkowych godzin z teorii i praktyki rządzenia dla panny Báthori, bardzo proszę. Albo nie, niech będzie sto dodatkowych godzin z psychologii społecznej i manipulacji opinią publiczną, żebyśmy zdążyli się odpowiednio poznać i raz a dobrze odsiać fakty od mitów 😈 Bardzo fajny pomysł na historię z nawiązaniem do Krwawej Hrabiny, a jeśli Kornélia ma w sobie jakąś cząstkę jej genów to, huh, zapowiada się ciekawie. Ataki paniki to okropna przypadłość, aż mnie ciekawi, skąd się u niej wzięła, ale tak czy siak na nasze wsparcie może liczyć, choć lepiej, żeby nie musiała borykać się z tym wcale. Dziękuję za powitanko, również życzę miłego pisania, a w razie chęci zapraszam do siebie, hej! 🌟]

    Jared Shamir

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć, dziękuję za dobre słowo u Noor na dzień dobry ;) Faktycznie dziewczyny muszą się znać! Mamy sporo punktów zaczepienia u nich!
    Ja to chętnie wplatałabym ją w rolę wspomnianej współlokatorki... 🙈Noor na pewno pomogłaby przy ataku paniki i może właśnie nadają się na to swoje małe i wąskie grono znajomych w akademii? ;) Chociaż moja na pewno dla spokoju Kornelii sama mogłaby podbijać plotki o jej wampiryzmie, żeby się nikt nie czepiał!
    Napiszmy coś! <3]

    Noor

    OdpowiedzUsuń
  10. To co od początku, jeszcze zanim dostała się do akademii, nie podobało jej się w Valmont to rywalizacja. Standardowa i pospolita strategia rzucania uczniów w wyścig szczurów była prostacka i zdaniem Noor, nie wyciagała z nich tego co najlepsze, wręcz przeciwnie. Budziła prymitywne instynkty, popychając do brudnych zagrywek, psuła atmosferę w gmachu. Zupełnie jakby byli bandą szczurów, a nie najlepszymi z najlepszych, których wartość wycenia się już na pierwszym roku nauki w tym miejscu. Chciała być ponad to i była, na tyle na ile to możliwie, skupiając na sobie i swoich wynikach. Postanowiła, że skończy akademię sama, tak jak sama się do niej dostała i nie będzie ryzykować pociągnięciem w dół, albo obrzuceniem cudzą winą, czy plotkami. Nie była outsiderką, z szacunkiem i serdecznością zwracając się do innych uczniów, ale ileż to razy sama oddała projekt, który miała wykonać w parze i ile razy odłączyła sie od wskazanej przez nauczyciela grupy, by wykonać pracę samodzielnie. Może nie umiała pracować zespołowo, a może zwyczajnie nie ufała innym. Nic jednak w tym dziwnego, gdyż tutaj w Valmont, każdy był wrogiem każdego, a światowego sukcesu i sławy, nie da się podzielić. Noor się z tym zgadzała, nie mogła jedynie pojąć, dlaczego nie zreformowano metod nauczania tak, by umożliwić w takim samym stopniu najlepsze wyniki przystępującym do egzaminu uczniom, skoro i tak każdy był wybitny i dotarcie do akademii graniczyło z cudem. Albo, co ważniejsze, czemu pozwalano uczniom nawzajem się na siebie szczuć... Buntowała się w środku na te wszystkie niesprawiedliwości, ale póki nie miała mocy sprawczej, by coś zmienić, przyjmowała wszystko takie, jakim było.
    Dubois była w duchu samotna, choć nie odtrącała nikogo otwarcie i nie boczyła się, kiedy ktoś chciał się przysiąść na zajęciach, w bibliotece, czy chociażby w stołówce. Nie była dzikusem, ale nie spodziewała się żadnych przyjaźni i cennych relacji w akademii. Jak każdy potrafiła kalkulować zyski z tutejszych znajomości, ale Kornelia i to porozumienie które sie między nimi pojawiło, całkowicie ją zaskoczyło. Wampirzyca z Węgier rozłożyła ją na łopatki bezkompromisowo, nie dając najmniejszych szans na otrząśnięcie się i pewnego dnia Noor po prostu przyjeła, że ma przyjaciółkę i nie musi się z wszystkim mierzyć sama. I dało jej to ulge, jakiej nie sądziła, że potrzebuje, bo miała w końcu kogoś, przed kim może być sobą i kogoś, o kogo może dbać, niekiedy pokazując ostrzejsze pazurki.
    Mieszkanie z nią w jednym pokoju nie było łatwe, więc z wszystkich sił dokładała starań, aby nie utrudniać życia Kornelii. Bezsenne noce spędzała, krążąc po akademii w kierunku biblioteki, a gdy było szczególnie zimno, po prostu leżała pod kołdrą, wpatrując się godzinami w sufit. Czy miała wtedy jakieś rozterki, czy coś zaprzątało jej myśli...? Tak, oczywiście, tkwiła w takich momentach w zawieszeniu, uspokajając głowe, wyciszając się, porządkując to co się działo na co dzień i starając odepchnąć od siebie lęki zrodzone w przeszłości. Nie miewała ataków paniki, jak jej przyjaciółka, co było kolejnym sekretem, który je połączył, ale zdarzało jej się nagle czuć na sobie nieistniejące spojrzenia i oglądać za siebie. Może oni- wybitne dzieci przyszłości, tak właśnie mieli, wszyscy byli popaprani.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - powtórzyła cicho, bo przecież to powinna powiedzieć w chwili, gdy zorientowała się, że po drugiej stronie pokoju osoba również nie śpi. Ale nie odezwała się, dając Kornelii szansę na powrót w morfeuszowe ramiona. Bo tak było dla niej lepiej, powinna być wypoczęta i wyspana przed jutrzejszą prezentacją na zajęciach, na których zwykle przysypiała niezainteresowana przedmiotem i Noor o takich rzeczach wydawało sie, lepiej pamiętała niż przyjaciółka.
      Powoli i jak najciszej przewróciła się na bok, próbując w zaciemnionym pokoju dostrzec sylwetkę w drugim łóżku. Odetchnęła nieco głebiej, czując ucisk w klatce i wysunęła dłoń spod kołdry, by wyjąć spod poduszki telefon. Niebieskie światło na moment ją oślepiło, Kornelia mogła dostrzec jak mruży oczy, jak marszczy nos w blasku ekranu i zaraz potem zagryza z skruchą dolną wargę. Było zbyt wcześnie, by wstać i za późno, by się położyć...
      - Czwarta dwanaście, powinnaś jeszcze pospać - odpowiedziała w końcu miękko, chowając pod poduszkę telefon. Czuła, że ma zimne stopy i to pewne jak jutrzejsze prezentacje z teorii i praktyki rządzenia, że już nie uśnie. Noor jednak przywykła, spała cztery godziny na dwa dni, a niekiedy, w bardzo rzadkich przypadkach, w niektóre soboty odsypiała, nie wstając z wyczerpania nawet i sześć godzin! W ten weekend się nie udało, liczyła na sukces w następnym. - Poczytać ci coś do snu? - zaproponowała żartobliwie, ale kto wie, miała ładny głos, może to by im się naprawdę udało.

      Noor ✨ 📚

      Usuń
  11. Octavia nie czuła również jakiejś większej potrzeby, by poznawać Kornélię. Już sama myśl, że Węgierka przebywa w tych samych pomieszczeniach, oddycha tym samym powietrzem, a co najgorsze — dotyka tego samego mężczyzny, którego i ona jeszcze jakiś czas temu dotykała — była wystarczającą karą dla młodej Arnault.
    Octavia nie chciała przeprosin, bo one w żaden sposób by nie pomogły. Nie chciała wyjaśnień, znaczy chciała, ale na pewno nie chciała ich słyszeć z ust Kornélii. Te, które zaś padały z ust Theodore, bardziej ją raniły, a on nie potrafił przyjąć i zrozumieć, że między nimi jest wszystko skończone. Nadal był, nadal ciągle był zbyt blisko niej, zapewne nie mówiąc Báthori o tym, że relacja z Octavią nie jest zakończona, na pewno nie z jego strony. Arnault zaś była głupia, że mu na to wszystko pozwalała, nie potrafiąc tak naprawdę z niego zrezygnować.

    Octavia wiedziała od dawna i wiedziała dużo. Co chwilę jej koleżanki podsyłały jej jakieś informacje. Francuzka miała oczy w całej akademii, które śledziły dla niej wszystko. Docierało więc do niej wiele, a sama katowała się też tym, że czasami z uwagą spoglądała, jak Kornélia i Theodore zachowują się w towarzystwie. Dzisiaj o dziwo, tego drugiego nie było, za to była ona, cała dla Octavii, bardzo zakłopotana tym spotkaniem, a może i też zaskoczona luzem, z jakim Arnault do niej podeszła.
    Báthori nie musiała się obawiać, że Octavia w jakikolwiek sposób na nią naskoczy, pokaże jak bardzo zła i wlurwiona jest na zaistniałą sytuację, jak bardzo jej nienawidzi za to, że ta miała czelność zbliżyć się do jej byłego chłopaka. To nie było w jej stylu, przecież była kobietą z klasą. Jeśli już w jakikolwiek sposób miałaby się zemścić, to na pewno nie zrobiłaby tego osobiście, a zrobiłaby to za pośrednictwem osób trzecich.

    Octavia zamachała nogą, uśmiechając się po raz kolejny. Zlustrowała Báthori spojrzeniem, kolejny już raz w tak krótkim czasie, po czym upiła łyk whisky. Alkohol palił przyjemnie w gardło, powoli rozgrzewając ciało.
    — To nie rób tak. Masz taką ładną twarzyczkę, a wykrzywiasz ją w takim brzydkim grymasie — powiedziała. Czy było to bezczelne zachowanie ze strony Octavii? Być może? Czy czuła się źle z tego powodu? Nie.
    Na chwilę między nimi nastąpiła chwila ciszy, która o dziwo ani trochę Octavii nie krępowała. Ona ze spokojem spoglądała na ciemnowłosą dziewczynę przed sobą, lustrowała jej twarz, zastanawiając się, co najbardziej może się podobać w niej Theodorowi.
    — Wydajesz się być nieco lepszym towarzystwem niż moje nudne koleżanki — mówiąc to, wywróciła oczami, po czym nalała alkoholu do szklanki Kornélii.
    — Więc tak, chcę Cię upić. Alkohol zawsze zbliża do siebie ludzi — dodała, wyciągając rękę w której trzymała swoja szklankę, tuż przed siebie.
    — Jak się tam na tych waszych Węgrzech wznosi toast? I co najczęściej pijecie? — zapytała, czekając aż Kornélia również uniesie swoją szklankę, wznosząc toast.
    — Nie lubię się dzielić, ale czasami, chcąc nie chcąc, muszę. Jednak potem zazwyczaj odbieram to, co moje.

    Octavia 🧜‍♀️

    OdpowiedzUsuń
  12. [Cześć! Dziękuję za komentarz i miłe powitanko! 🌟 Zeina ma w sobie dwa wilki: jeden jest niedostępny i odgryza rączki, drugi to pieseczek, który potrzebuje drapanka za uszkiem, o. xD Co do upiora… jakiś by się naszej diwie przydał, w końcu diwa bez upiora?! 👀
    Jeszcze raz dziękuję i życzę duuużo weny!]

    Zeina de la Torre-Caballé🎤👑

    OdpowiedzUsuń
  13. Noor nie chciała zakłócać snu Kornelii, nie chciała też obarczać jej swoimi problemami i nigdy nie dała jej do zrozumienia, że oczekuje, aby jej towarzyszyła i ją wspierała pośród bezsennych nocy. Nie prosiła jej o to, by z nią posiedziała, nie zagajała jej nawet rozmową, aby przedłużyć jakąkolwiek w oczekiwaniu, aż senność minie Węgierce i wtedy zostanie z nią na dłużej. Radziła sobie sama i było jej w tym zamkniętym kręgu bardzo dobrze. Musiała jednak przyznać, że z przyjaciółką było jej zwyczajnie lepiej i to było najbardziej zaskakujące, bo przyszło do niej niespodziewanie, nieproszone, znienacka.
    Zaśmiała się cicho, zakrywając usta skruszona drobnymi palcami, przez co wyszedł jej niewymuszony słodki chichot. Były temperamentnie tak inne, że ta znajomość układała się sama, jak idealnie wykrojone puzzle i Noor każdorazowo nie mogła wyjść z podziwu, że trafiły na siebie w tak dziwnym miejscu. Powinny się żreć, kolokwialnie mówiąc, szczególnie że chodziły na ten sam profil, ale podejrzewała, że to właśnie wewnętrzna samotność sprawiła, że przyciągnęły się jak dwa magnesy o przeciwnych biegunach. Gdyby miała wstąpić do akademii jeszcze raz, zmieniłaby tylko jedno - przekonałaby się do Kornelii dużo szybciej, niż faktycznie jej to zajęło.
    Wiedziała, co to będzie, już w momencie gdy ręka Kornelii sięgnęła ku krawędzi jej kołdry. Noor patrzyła z rozbawieniem na te kilka szybkich susów, które koleżanka zrobiła w stronę jej łózka i jękneła zaskoczona uderzeniem poduszką. Suneła się zgodnie z poleceniem, trochę mrucząc pod nosem za ten atak i aż zassała przez zęby powietrze, nabierając tlenu w płuca, gdy ich zziębnięte stopy spotkały się pod kołdrą. Rzuciła pełne pretensji spojrzenie Kornelii i ułożyła się na boku, dociskając zimny noc do ramienia brunetki. Zadrżała, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak jej zimno i naciągneła kołdrę wyżej, zakrywając się po same uszy.
    - Kiedy będzie to lepiej? - spytała niemal nadąsana, nie wierząc w żadne zapewnienie. Może to problem z krążeniem, a może Kornelia naprawdę była wampirzycą. Ale jak wyjaśnić wiecznie zmarzniete członki u osoby, w której krew wrzała arabska krew gęsta jak magma?
    Uniosła spojrzenie do twarzy przyjaciółki i uśmiechneła się promiennie. Naprawdę dobrze było kogoś mieć blisko.
    - Schowasz te ręce pod kołdrę, czy mam cię tu wciągnąć? - spytała równie szeptem, widząc jakąś dziwną sztywność i zaciśnięte palce na pościeli. To było więcej jak pewne, że o ile jej uda się w końcu zagrzać, bo była zakopana pod pierzyną niemal calutka, tak Kornelia zaraz zacznie szczękać zębami, a jej rączki przybiorą kolor bladoniebieski. - Miałaś dobry dzień? - spytała zaraz, równie cicho, miękko i łagodnie, orientując się że ostatnio trochę się mijały. Na wspólnych zajęciach pracowały nad innymi tematami projektów, a masa zajęć dodatkowych, często zabierała im czas popołudniami poza pokojem i nie miały kiedy spokojnie porozmawiać. - Mogłabym pójść z tobą i Enikő do lasu? - poprosiła, znów opuszczając się niżej w poduszki i dotykając zimnym noskiem ramienia przyjaciółki. Poczuła jej żel do kąpieli pod świeżym zapachem wypranej piżamy. Wyciągneła nogi, aby nie wbijać kolan w brunetkę i odetchneła głebiej, opuszczając powieki. Może nie zaśnie, ale na pewno teraz się wyciszy i trochę odpocznie.
    Kornelia dużo czasu poświęcała swojej klaczy, ale Noor do lasu sama by sie nie zapuściła. Nie na tak długo i tak daleko, jak robiła to przyjaciółka, ale lubiła te długie spacery, na które sobie od czasu do czasu pozwalały. Lubiła to prawie tak samo jak swoje bezsenne długie wieczory w pustej sali po wykładach z psychologii społecznej i manipulacji opinią publiczną.

    Noor ❤️🌃✨

    OdpowiedzUsuń
  14. [Witam! Kornelia mnie zachwyciła uwielbieniem historii (z tej strony bliska jej hybryda macha sprzed ekranu), ale przede wszystkim pomysłowością plotek! Definitywnie dziewczyna powinna dalej rysować, skoro lubi i tak zaborczo traktuje swój szkicownik! Może nie uwiodłam Cię na tyle Leo czy Edem, ale gdyby Kornelia spotkała czarującą nimfę Del na swojej drodze, to już nigdy by się nie rozstała ze sztuką (a może nawet sama by się pojawiła na jednym z obrazów? Jest taka śliczna...)!

    P.S. Cała trójka żyje w mojej głowie od dłuższego czasu, nie płaci czynszu, ani nie daje spokoju. Czasami są nieznośni, ale nie chcę się ich pozbyć za żadne skarby.]

    Leo&Ed&Del

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie oczekiwała przeprosin, ani ze strony Kornélii a tym bardziej ze strony Theo. On nie przepraszał, a Octavia miała wrażenie, że nigdy nie czuł się w żaden sposób winny, nie znał tego uczucia, było mu ono całkowicie obce. Octavia powinna być przyzwyczajona do jego zachowania, znała Theodore przecież nie od dziś, poświęciła mu ostatnie dwa lata życia, a jednak nadal nie była do końca przyzwyczajona, jak potrafi się zachować.
    Obie miały gówniany gust co do facetów — nie dość, że podobał im się ten sam facet, to cóż, były naiwne tak samo, dając się zwieść jego słowami.
    Jednak, nadal zastanawiała się, co takiego w sobie miała Kornélia, że Theodore stracił dla niej głowę. Ciągle gdzieś jej ta myśl towarzyszyła; w czym Węgierka była lepsza od niej, co go tak ujęło, co zainteresowało. Czy Octavia była zbyt przewidywalna? Nudna? Czy potrzebował jakiegoś bodźca, którego ona nie miała, zaś posiadała go Kornélia?
    Znów spojrzała uważnie na dziewczynę, badając spojrzeniem jej twarz. Mogła przyjrzeć się jej uważnie, przeanalizować każde, nawet najmniejsze drżenie mięśnia jej twarzy.

    Była ładna, owszem. Była zupełnym przeciwieństwem Octavii, jeśli chodzi o wygląd. U Kornélii raczej nie trzeba było doszukiwać się jakiś kombinacji genów, Octavia zaś miała w sobie domieszkę Meksyku, stąd jej oliwkowa skóra, ciemne włosy i oczy. Większość mówiła, że z wyglądu jest podobna do nieżyjącej matki, i to była prawda. Była odzwierciedleniem Marisol, która to ledwo co pamiętała.
    Jednak, uroda Báthori też zwracała na nią uwagę. Octavia złapał się na tym, że dziewczyna ma nad wyraz ładne rysy twarzy, bladą skórę, a jej spojrzenie, cóż, mogło być hipnotyzujące. Było.

    Widziała ten uśmiech, znała go. Kornélia nie była głupią dziewczyną, z łatwością wyłapała grę słów, którą rozpoczęła Octavia i o dziwo, przystąpiła do niej, nie dając po sobie poznać ani trochę, ze słowa Arnault mogły ją w jakiś sposób urazić. Tak, Octavia była bezczelna i arogancka w tej chwili, ale nie czuła się z tym ani trochę źle.
    — Należysz do tego grona? Która lubuje się w kolacjach? — zapytała, unosząc w górę brew.
    — Nie wyglądasz na taką, która lubi się… bawić. Raczej bym powiedziała, że bierzesz to co chcesz — dodała szybko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubiła bawić się ludźmi, nie ukrywała tego faktu. Wykorzystywała innych, mało dając w zamian. Przyciągała do siebie wielu, ale też selektywnie dobierała sobie znajomych. Wielu odepchnęła, stwierdzając, że nie są warci jej uwagi, zaś z Báthori nie wiedziała jak postąpić. Mogła być dla niej słodka jak miód lub też był najokropniejszym smakiem, jaki kiedykolwiek można było spróbować.
      I tak, uważała się za lepszą. Francuzi chyba już to mieli we krwi, że wywyższali się i uważali za lepszych od innych. Octavia ani trochę od tego nie odstawała, uważając, że kraj Kornélii Báthori jest nie wart zbytniej uwagi. Na pewno nie w tych czasach.

      — Kiedyś, jak miałam może jakieś jedenaście lat, na jednej z naszych posiadłości pracowała para z Węgier. Ona robiła świetny gulasz, a on zrobił kiedyś jakiś alkohol z naszych owoców. Podobno był to najmocniejszy trunek, jaki pił mój ojciec i dziadek — zaśmiała się, machając delikatnie nogą w górę i w dół. Słysząc słowo, które wypowiedziała Kornélia, Octavia zaśmiała się kolejny raz.
      — Macie taki zabawny język. Jakbyście na poczekaniu wymyślali słowa — stwierdziła, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
      Kornélia była spostrzegawcza, na szczęście dla Octavii. Jedna Arnault chwilami odnosiła wrażenie, że czuję się od niej… lepsza? Tak, chyba to było dobre słowo opisujące jej rozmówczynię. Gdzieś tam głęboko w niej wyczuwała to, że przez związanie się z Theodore, jest od niej lepsza.
      — Jak myślisz, jaka jestem? — zapytała. Chciała to wiedzieć, jak postrzega ją Kornélia, co o niej wie, jakich plotek się nasłuchała na jej temat i w co uwierzyła. Octavia odwróciła się w stronę brunetki, rzucając jej długi i przenikliwe spojrzenie. Kolejne słowa wywołały rozbawienie u Arnault.
      — Bystra jesteś, odbijasz piłeczkę jak zawodowy tenisista — stwierdziła.
      — I jak w smaku? Nie jest zbyt… gorzki? Słony? Smakuje Ci?
      Octavia

      Usuń
  16. [No dobry wieczór! ^^ Ślicznie dziękuję za powitanie. <3 Wymyślając historię Aresa sama mu pozazdrościłam tych greckich wysp i wolności jakiej zasmakował. Kto by w sumie nie chciał chociaż raz zniknąć... Eh, dobra. :D Będzie na pewno uważał w lesie, może nic złego mu się tam nie przytrafi🫣
    Akurat na wąteczki narzekamy i chętnie coś dla tego chłopca przytulę. Nasza dwójka musi się kojarzyć, nie dość, że ten sam rocznik to sąsiedzi z akademika i parę punktów zaczepienia między nimi jest. Może zgadamy się na priv i dogadamy szczegóły? Co sobie pod kartami będziemy śmiecić. :D
    I muszę, bo się uduszę, ale mam słabość do imienia tej panny. <3 Sama jakiś czas temu prowadziłam Cornelię i aż mi się za nią zatęskniło. 😶‍🌫️ Ale mniejsza z tym, bo ja tu jeszcze chciałam Kornélię pochwalić, która jest świetna i śliczna, a gwiazdki i księżyce wokół karty tylko dodają uroku i... mroku. ;)]

    Ares Tessier

    OdpowiedzUsuń
  17. Noor była samotna, gdzieś głęboko i skrycie jak każdy w akademii, mimo że nie odtrącała ludzi i uprzejmie i z wyważoną serdecznością rozmawiała bez podziałów z wszystkimi. Nie ufała nikomu, nie otwierała się łatwo, nawet nie dopuszczała do siebie nikogo zbyt blisko, mając swoje sekrety i mierząc się nie tylko z bezsennością, ale i lękami zakorzenionymi głęboko w jej głowie, nad którymi trudno było zapanować, czy ujarzmić. Kornelia znalazła do niej drogę, być może dlatego, bo sama miała sekret i była nienachalna, nie zwracała na siebie uwagi w głośny i prymitywny sposób, którego Noor nie potrafiła zrozumieć i w pewnym momencie Dubois dostrzegła, że więcej może je łączyć, niż dzielić. A teraz czuła się przy niej nie tylko swobodnie, ale i bezpiecznie i to tak, jak nie czuła się od dawna nawet w własnym domu.
    Westchnęła cicho, odchylając głowę w tył i prężąc się w łuk, by uciec od chłodnych palców. Węgierka mogła zobaczyć bladą, gładką szyję i skórę dekoltu, gdy Noor zmarszczyła nosek i zadrżała od dotyku tamtej. Już się nie wiła i nie walczyła, nie próbowała uciekać, bo pod kołdrą razem było jednak najcieplej, ale poczuła jak ciarki oblegają jej skórę i rozsypane od opuszków przyjaciółki, wędrują jej po ramionach i plecach w dół ciała. Mruknęła znowu, cicho upominajac Kornelię, aby jej nie dręczyła, bo szybko zostanie wykopana do siebie i ułożyła się też po chwili wygodniej, zatapiając jasne oczka w ślicznej twarzy przyjaciółki. Zazdrościła jej tej siły w spojrzeniu.
    - Bo jesteś mądrzejsza - zapewniła z nieskrywanym rozbawieniem ale i przekonaniem, na krótkie zrzędzenie Kornelii w odpowiedzi o jej minionym dniu.
    Noor płynęła wśród uczniów, będąc gdzieś obok. Każdego dnia starała się unikać konfrontacji, jeśli nie były oceniane przez nauczycieli. Chciała prostego życia, bez dram i afer, zresztą w jej rodzinie takowe były niedopuszczalne. Panowała nad sobą, rzadziej nad ciętym językiem, ale ten zdawał egzamin na dyskusjach podczas zajęć i obronie prac w ostrzale pytań, dzięki czemu punktowała i szybowała na szczyt prymusów. Ale poza wyścigiem o oceny, była ponad rywalizację i atmosferę szczucia wszechogarniająca w Valmont. Może była zbyt łagodna, a może miała za słaby charakter... Nie chciała się przekonywać, było to dla niej zbyt czasochłonne i niewarte żadnej gry. To co robiła i czego chciała Kornelia to już inna sprawa, ale Noor nie oceniała koleżanki. Akceptowała ją w pełni, to co dała i pokazała jej wampirzyca , bo tylko tego chciała i od niej. Chciała być w pełni sobą i czuć, że to wystarczy, że to wszystko, jest najlepsze.
    Dubois dostrzegła te bańkę, w jakiej się zamykały, będąc w pokoju. Nie było to tylko podczas nocnych rozmów, ale stworzyły tu sobie pod numerem 106 azyl, miejsce wytchnienia. Uwielbiała to, choć nie uciekała przed światem do ich pokoju, nie chcąc nadużywać cierpliwości Kornelii. Doceniała również to, że koleżanka rozumie jej napady potrzeby izolacji, Noor nie była jednak towarzyską bestią.
    Nie mogła się powstrzymać i już po chwili cicho śmiała się w własne palce, zakrywając roześmiane usta. Na pewno ani ten śmiech, uroczy i słodki, perlisty i czysty jak spojrzenie Noor, ani łagodny ton Kornelii tak niepodobny do jej głosu za dnia, nie opuści tych ścian i nie narazi ich na zewnątrz, ale to nie znienialo faktu, że obydwie się pilnowały. Nie przed sobą nawzajem, ale przed światem. Noor uważała to za największą tragedię. Uczniowie Valmont, wybitni, najlepsi, byli niewolnikami swojego cudownego życia i imponującej przyszłości.
    - Nie nadążę, ale poczekacie - stwierdziła pogodnie i pewnie, bo jeszcze nigdy nie została zostawiona w lesie. Liczyła, że to się nie wydarzy. - Mogę zabrać marchewki następnym razem - zaproponowała, skoro jabłka były zbyt dobre i konik stawał się przekupny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Obserwowanie jak przyjaciółka mięknie i łagodnieje, patrząc w oczy swojej klaczki było magiczne. Te momenty, gdy opuszcza gardę, zrzuca z siebie ostrą zbroję, by zrozumieć Enikő były dla Noor wyjątkowe, bo wiedziała, że nie każdy zobaczy taką Kornelię. To pokazywało, jak duże zaufanie otrzymała i utwierdzało ją w przekonaniu, że nie chce go nigdy stracić i że warto było samej nieco odpuścić, by dać się poznać. Takich przyjaźni nie ma zbyt wiele, a one w swoim życiu tym bardziej nie będą miały okazji nawiazac podobnych. Łagodny, ciepły uśmiech pojawił się na jej twarzy od samej myśli, że wybiorą się znów razem do lasu, więc bez namysłu, z czystą i dobrą intencją wyciagnela dłoń, aby złapać Kornelię za jej i spleść ich place na poduszce, przy kostkach rozsypanych po pościeli. Uwielbiała te chwile, gdy pokazywały swoje słabsze oblicza i mogły czuć się sobą.
      - Czyki mamy randkę we trzy? - rzuciła żartobliwie i pogładziła kciukiem wnętrze dłoni Kornelii. Kiedy mogła, pozwalała sobie na czułe gesty, zdradzające jakie to dla niej ważne i cenne, że brunetka tu z nią jest. Jej drugim szczerym językiem zaraz po spojrzeniu były gęsty i tu też na zewnątrz bardzo się zamykała. I nie potrzebowała ognia, ani pasji, by przekazać coś tak subtelnie, choć zdawała sobie sprawę, że jest zdecydowanie grzeczna, a może wręcz nudna, nie korzystając z życia i młodości.
      Potrzebowała też chwili, aby zastanowić się nad tym, jak minął jej dzień. Ona podobnie do Kornelii również miała swoje tajemnice, z którymi się nie zdradzała. Nie wstydziła się tego, jak oceni ją przyjaciółka, wierząc w jej pełne zrozumienie, a na pewno ostrą reprymendę, ale... Chyba sama nie chciała się przyznać do pewnych rzeczy. Wypowiedziane na głos, mogłyby nabrać większego znaczenia. Domysły ubrane w słowa, stałyby się rzeczywistością.
      - Znowu oddam projekt samodzielnie na psychologię, nie rozumiem ludzi - przyznała, szykując się na uwagę od nauczyciela, choć akurat od pana J. mogłaby przyjąć każde słowo, spijając je niczym miód. - Chciałabym wyjść w tygodniu z akademii... Potrzebuje dobrego powodu dla Pani Kramer, aby dała mi przepustkę- dodała jeszcze, sięgając drugą dłonią po piersiach w dół, aż objęła się za brzuch. - Myślisz, że umówiona wizyta u lekarza wystarczy? - uśmiechnęła się nieco złośliwie, bo brakuje jeszcze kolejnej plotki na jej temat, poza tym że się tnie.
      Noor nie komentowala tego, co o niej krąży. Nie chciała marnować swojego czasu na cudze gadanie, uznając, że najwyraźniej dla kogoś nie powinno tu być miejsca, skoro zamiast się uczyć, tylko gada bzdury.


      Noor💖✨

      Usuń
  18. Noor nie przywykła do otrzymywania ciepła, choć w jej rodzinnym domu nigdy jej go nie brakowało. Wszystko było stonowane, a ona wyrosła na osobę wrażliwą, ale subtelnie nieśmiałą w wyrażaniu uczuć. Nie została nauczona jak okazywać i darzyć nimi innych i dzielić się swobodnie emocjami z światem, które niekiedy niemożebnie się w niej kotłowały. Skłebione mysli, stłoczone wątpliwości i dudniące w piersi serce momentami ją przytłaczało, ale nie zdradzała się z tym, jakby stanowiło to jej największy sekret i odkrywało słabość. Wiele przeżywała samotnie, w środku, w skrytości, nieufna i ostrożna Życie bogatych i wpływowych rodzin było niełatwe, ale wszystkie trudności odbijały sie w dzieciach. Noor, jak i Kornelia były lustrem tego, co przeszli ich rodzice i starsi, były zbiorami traum, oczekiwań i roszczeń, ale na szczęście były też silne, choć każda inna.
    Przyjmowała to, co chciała jej dać Kornelia z niezwykłą wdzięcznością, bo otrzymywała od niej wiele zrozumienia i wiedziała też, że sama pozwala brunetce być kimś, kogo nie pokazuje reszcie świata. Wystarczyło jej to ograniczone zaufanie i jedynie ułamek szczerości, wiedziała, że nie zna całej Kornelii i może nigdy nie pozna, ale to naprawdę było już dużo. Jej miękkość była wyrafinowana i urocza, a Dubois widząc ją taką, była bliska totalnego zauroczenia. Kornelii nigdy nie brakowało siły, nawet wtedy gdy patrzyła na nią z niezwykłą dla siebie łagodnością, w jej spojrzeniu kryły się iskierki mocy, które trzymała w ryzach. Węgierka nie przytłaczała jej, nie tłamsiła, a rozumiała i akceptowała taką, jaka była. Noor nabierała swobody i coraz większej ufności, a ciche zwierzenia nocą były jej ulubionymi, gdy mogła ułożyć głowę na poduszce blisko Kornelii. Te chwile właśnie sprawiały, że w końcu czuła się wolna i nie oceniana.
    Nawet gdyby Noor domyślała się istnienia ciem, samolubnie nie odsunęłaby się od przyjaciółki. Jeśli nadal zależałoby im na sobie nawzajem, byłaby wciąż blisko i śmiała się jeszcze słodziej i perliście jak dziś, widząc że Korneli się to podoba. Może więc to wcale nie była przyjaźń, a ona nie była tak szlachetna, za jaką uchodziła? Lubiła i ceniła to, co między nimi było, tę zażyłość, nić porozumienia i spokój, jakie wokół siebie i dla siebie nawzajem budowały. Kornelia była jej chwilą wytchnienia, jej ciszą i ciemnością, w których mogła porzucić maski, choć Dubois dokładała wszelkich starań, by nie nosić żadnych, nie dopasowywać się do ram, w jakich była widziana, w jakich chcieli ją widzieć inni. Nie chciała jej stracić. Buntowała się po cichu, wybierając swoje własne ścieżki, dokładnie jak kot - jak widziała ją koleżanka. Ale jeśli dowiedziałaby się, co czuje Kornelia i to dla niej trudne, wtedy i tylko wtedy przemyślałaby swoje samolubne zachowanie i może by się odsunęła, bo przecież nigdy nic złego nie spotkało jej z strony Węgierki, a i sama nie chciała jej krzywdzić. Ostatnie czego chciała Noor, to sprawić przykrość komuś, kto jej zaufał, bo wiedziała, jak smakuje zdrada.
    - Mogłabym upiec brownie, albo chlebek bananowy - zaproponowała. - Albo racuszki z jabłkami, lubisz? - zaproponowała, chociaż robiła takie rzeczy głównie na feriach, w czasie przerw semestralnych i zdecydowanie nie tutaj, a w domu. Potem przywoziła smakołyki i częstowała Kornelię, a właściwie zostawiała dla niej większość, jeśli ta miała ochotę na jej nieprzesłodzone wypieki, bo Noor używała tylko połowy zalecanej ilości cukrów w przepisach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Skrzywiła się lekko, obracając twarz do poduszki, ale złośliwość jej nie ubodła. Kornelia miała rację, jeśli nie rozumiała ludzi, nie dostanie dobrej oceny, ale to nie była prawda i nie do końca o ocenę tutaj chodziło. Trudno jej było podejmować współprace i zwykle projekty kończyła samodzielnie, bo nie chciała godzić się na przegraną pozycję osoby, która opracowuje więcej materiału. Noor nie lubiła pracować za kogoś, dla kogoś i nie potrafiła jednocześnie twardo się postawić, choć miała cięty język i umiała zaskoczyć pyskówką. Robiła uniki, zamiast doprowadzić do konfrontacji, wybierała bezpieczne i twarzowe ucieczki z konfliktów. Znała ludzi, ale wierzyła w to, co sama chciała dostrzec, oceniała ich zbyt łagodnie. Dlatego się dystansowała, dlatego nie ufała, bo była naiwna i zbyt dobroduszna, a to było z niej łatwo wyczytać. I dlatego pracowała sama na siebie.
      Noor miewała wyrzuty sumienia, nieczęsto, ale jej dotykały. Nie chciała kłamać komuś, kogo nazywa przyjacielem, ale były takie sekrety, których nie zdradzała głośno, których nie wypowiadała na głos nawet przed lustrem. Wtedy mogłyby wrócić, nabrać kształtów i ją znaleźć. W jej oczach czaiły się lęki, których nie umiała wytępić, ani ujarzmić, uciekała wtedy spojrzeniem w dół i udawała, że czyta. Zawsze miała przy sobie książke, albo jakiś notes.
      - I jak ja spojrzę w oczy pani Kramer, jeśli wpędzę cię w kłopoty? - sprytnie wywinęła się z odpowiedzi, zgodnie z przewidywaniami i posłała przyjaciółce wesoły uśmiech znad miękkiej poduszki. Chwyciła ją za dłoń, splotła ich palce i obróciła się na plecy, patrząc na Kornelię ciepło, kiedy ułożyła sobie ich dłonie na brzuchu. Dzieliła się z nią sobą, naprawdę bardzo wiele od siebie dając, ale nie wszystko. Wszystko było tylko dla niej i wiedziała, że akurat przyjaciółka to zrozumie bez urazy.
      Odetchnęła głebiej i podciągneła kołdrę niemal pod sam zgrabny nosek, na moment mrużąc powieki. Było jej już zdecydowanie cieplej, ale i tak przysunęła się bliżej, aby poczuć pod pościelą drugie ciało. I nie było szans, że wysunie chociaż palec do rana spod kołdry.
      - Mam umówione wizyty, to naprawdę lekarz - wyszeptała, czując jak policzki koloruje jej zdradziecki rumieniec. Może trochę się wstydziła, a może zwyczajnie spinała, będąc tak blisko swoich trudnych tematów. Nie kłamała, nie w pełni, tak tylko trochę, połowicznie jeśli trzeba być dokładnym. Ale lekarz wiązał się z tą drugą wizytą i tutaj nie chciała dodać nic więcej. - Ale jak zrobi się cieplej, wyjdźmy razem do Saint-Vincent, dawno tam nie spacerowałam, co ty na to? - zaproponowała miękko. - Po pierwszych zaliczeniach, jak zrobi się luźniej, znajdziesz czas?
      Noor nie należała do fanatyków nauki, nie ścigała się o osiągnięcia. Wiedziała, że należy zachować równowagę i pilnowała, aby sama o siebie dbać. A teraz mogła też odrobinę przypilnować i zadbać o Kornelię, aby się nie mordowała, biegnąć po wyróżnienia, które i tak osiągnie.

      Noor

      Usuń
  19. I owszem, Kornélia była dla niego uosobieniem prowokacji. W gruncie rzeczy młody Eisenhart sam nie potrafił ocenić, co było gorsze — to, jak silnie na niego działała, czy fakt, że pozwalał jej na ten wpływ z niemal dziecinną uległością. Kornélia nie musiała robić wiele, by przyciągnąć jego uwagę; wystarczyło, że była. A to już samo w sobie stanowiło broń niebezpieczną, precyzyjną, niemal niemożliwą do odparcia, bo niewielu, a nawet nikt mógł poszczycić się tym, że stał się dla Theodora czymś na kształt muzy – tylko czego? Byłoby to bowiem co najmniej ryzykownym stwierdzeniem, że Kornélia pobudzała w nim to, co najlepsze — chyba że za jego lepszą część uznać tę ambitną, zuchwale głodną triumfu, tę, która z lubością stawała do walki, by nie tylko wygrać, ale również poddać się każdemu westchnieniu pragnienia, które dopadało Eisenharta, gdy tylko pojawiała się ona. Kornélia Báthori — jego bogini.
    I nie było w tym ani krzty przesady. Ta dziewczyna naprawdę zasługiwała na ten tytuł. Wdarła się do jego umysłu i osiedliła tam z bezwstydną lekkością. Może to właśnie dlatego tak zawzięcie próbował sobie, jak i ponad wszystko jej udowodnić, że jest w stanie z nią wygrać. Theodore był przekonany, że dla niego nie było rzeczy niemożliwych. Całym sobą wierzył, że jego istnienie ma jakiś wyższy cel, że jest kimś wybranym, niemal stworzonym do wielkości — i nikt, nawet Kornélia Báthori, nie miał prawa mu tego odebrać.

    A jednak czuł, że coś czaiło się tuż za jego plecami, dyszało mu wprost na kark. To było to przeklęte zatracenie. To samo, które prowadziło go raz po raz ku słodkiej zgubie. To ono wystawiało go na granicy walki i poddania — i nie dlatego, że brakowało mu sił. Wręcz przeciwnie. On chciał się poddać. Gdyby więc miał zrobić to również teraz, byłaby to decyzja świadoma, ale i nieunikniona. Pytanie tylko, czy rzeczywiście nadchodziła chwila emocjonalnej i cielesnej kapitulacji Eisenharta?

    — Kornélio, przecież wiesz, że trudno mnie usatysfakcjonować — powiedział w końcu, unosząc brew i wbijając w nią spojrzenie. Jego głos był spokojny, ale podszyty czymś drapieżnym, jak gdyby każde słowo było gotowe zamienić się w rozkaz. Kciukiem delikatnie przesunął po jej podbródku, a na jego ustach zagościł bezczelny grymas — To była zbyt łatwa wygrana — dodał z nutą cyniki w głosie. Lubił te słowne pojedynki. Uwielbiał to napięcie, tę wymianę ciosów, które oboje zadawali sobie z niemal chirurgiczną precyzją. Kornélia nie była ani jego przyjaciółką, ani wrogiem. Była rywalką. Niemniej, ich relacja była też czymś więcej niż tylko czystą rywalizacją — tętniła od pożądania, które pochłaniało ich od środka, choć Theodore nigdy nie odważyłby się przyznać, że potrzebował tej dziewczyny. A potrzebował jej jak powietrza. Ona zaś zdawała się być tego świadoma, bo doskonale wiedziała, jak z nim grać — gdzie uderzyć, jak spojrzeć, jak się poruszyć. Nawet zapach jej skóry był w jego oczach przemyślaną zagrywką. Za każdym razem owijała go sobie wokół palca z tą samą precyzją, a tego Eisenhart nienawidził najbardziej. Może właśnie dlatego reagował. Może dlatego odezwał się na zajęciach — by zaskoczyć ją i dać sobie iluzję przewagi i być o dwa kroki do przodu. Tylko że zdawało się, iż Kornélia była już tuż obok, a może i nawet krok przed nim.

    Gdy poczuł jej dłoń na swoim ciele, mięśnie napięły się jak struna, a on sam odruchowo się wyprostował. Przez jego skórę przeszedł impuls, jak gdyby nagła iskra przebiegła mu przez kręgosłup, pobudzając każdy nerw i każdą gotową do działania cząstkę. Ach tak, ona dokładnie wiedziała, co robi. Wiedziała, jak spojrzeć, jak dotknąć, co powiedzieć, by go mieć – w całości i bez wysiłku. Na samą myśl o tym uniósł brew, a na jego ustach zagościł ten znajomy półuśmiech – ledwie zauważalny, nie wynikający z rozbawienia, lecz z faktu, że był o krok od przekroczenia granicy, którą sam sobie wyznaczył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Sfrustrowany? — powtórzył niemal szeptem, pochylając się ku niej, aż dzieliło ich tylko kilka marnych centymetrów. Wystarczyłby drobny ruch, by zatrzeć ten dystans i zanurzyć się w tym pragnieniu, które właśnie zaczynało dusić go od środka. Jego głos jednak brzmiał nisko, spokojnie, niemal leniwie, choć pod tą kontrolowaną powierzchnią tliło się coś niepokojąco głębszego — A może to wcale nie frustracja… — urwał, przesuwając palce z jej podbródka w górę, aż zanurzył je w jej ciemnych włosach. — Może to skupienie na czymś innym? — dodał, gdy jego błękitne spojrzenie sunęło powoli to z jej oczu na usta, a to z policzków na linię nosa – nieśpieszne, chłodne, ale uważne, jak gdyby rysował ją wzrokiem od nowa — Chociaż muszę przyznać… — dodał z wyczuwalną ironią, znów unosząc brew — …jest mi niezmiernie miło, że skupiasz się na mnie aż tak intensywnie.

      Palce Theodora lekko musnęły jej dłoń – tę, która trzymała ręcznik przy jego biodrze. Zatrzymały się tam, niezobowiązująco, choć gest ten był jednoznaczny – zawierał w sobie zarówno ostrzeżenie, jak i zaproszenie.

      — Ale załóżmy, że masz rację… — powiedział po chwili, nachylając się jeszcze bliżej, aż jego usta znalazły się tuż przy jej uchu. Czuł jej zapach – dobrze znany, obezwładniający, muskający jego nozdrza jak niemy wyrzut — Powiedz mi, Kornelio... co zrobisz z tą troską o mnie?

      maybe it's because we're meant to burn in the same fire? 🔥

      Usuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️