2025/03/18

[K] Octavia Arnault

Octavia Arnault
Octavia Coralie Arnault — 19 lat — urodzona 31 października 2006 roku w Paryżu — jedyna córka Alexandra Arnault - głównego dyrektora luksusowych marek oraz pasierbica aktorki Anne-Marie Dewavrin — jej prawdziwa matka zginela w wypadku samochodowym, gdy Octavia miala 6 lat -- wnuczka Claudiusa Arnault - założyciela rodzinnej firmy Ferret-Savinel oraz Helen Arnault - malarki, filantropki oraz działaczki społecznej — old moneydrugi rok spetcialization years na profilu polityczno-społecznym — klub Helios sztuki walki oraz drużyna pływacka gdzie zajmuje pozycję sprinterakapitan drużyny łuczniczejrezydencja czarna pokój 105— od dziecka uczona rysunku pod okiem wymagającej babci, która również wpajała jej dobre maniery — lubi perfekcyjność; zawsze wszystko skrupulatnie ma wypisane co ma do zrobienia na dany dzień, czasami jednak pozwala sobie na spontaniczność — cierpi na bezsenność, dlatego też często można ją spotkać na basenie w nocnych godzinach — jedna z tych znanych dziewczyn, o której przyjaźń zabiega wiele osób — osiąga bardzo dobre wyniki w zawodach pływackich — zdecydowanie jej ulubionym przedniotem jest zarządzanie mediami i PR zaś najwięcej nauki musi poświęcić strategii propagandy i dezinformacji — krążą plotki, że ktoś jest w posiadaniu jej nagich zdjęć — skrywaną tajemnicą jest to, że trzy lata temu na wakacjach w gronie znajomych przyczyniła się do śmierci jednego z nich, skandal ten skutecznie i szybko został wyciszony przez jej rodzinę, a ona nigdy nie usłyszała żadnych zarzutów — nie powiązana ze skandalem z 1994 roku

Emme Hej, cześć! Trzeba trochę poklikać, żeby poczytać kartę ;) Nie będziemy przynudzać - przyjmiemy wszystko, byleby poczuć jakieś E M O C J E. mail: pandaczerwona0@gmail.com
W karcie mogą pojawić się treści przeznaczone dla osób powyżej osiemnastego roku życia.

28 komentarzy:

  1. Octavio, cieszę się, że mogę Cię oficjalnie powitać w kolejnym roku w Valmont Academy. Bycie częścią elity zobowiązuje, ale wierzę, że odnajdziesz tutaj wszystko, czego szukasz.
    Życzę Ci powodzenia, odwagi i samych inspirujących wyzwań. No i oczywiście samych dobrych wyników w nauce!

    OdpowiedzUsuń
  2. [Z Theo emocji wam nie zabraknie 😂❤️ My tu jeszcze przyjdziemy, Octavia tak łatwo się Theo nie pozbędzie ;)]

    your nightmare

    OdpowiedzUsuń
  3. [emocje to ja ci mogę zaraz dać, paniusiu 😩]

    OdpowiedzUsuń
  4. [nie potwierdzam i nie zaprzeczam 😏]

    toxic kolega

    OdpowiedzUsuń
  5. Błąd. Już samo to słowo przyprawiało go o dreszcze, a wręcz skręcało od środka. Gdy myślał o nim w swoim własnym kontekście, krew zaczynała pulsować w skroniach, a dłonie zaciskały się w pięści niemalże do samej krwi. Sama możliwość popełnienia błędu wywoływała w nim coś trudnego do opisania, jak gdyby rozsadzało go od środka, bo taka wizja nie mieściła się nawet w granicach jego wyobrażeń. Theodore von Eisenhart urodził się po to, by być doskonałym — miał być bezbłędny, pewny każdego kroku, każdego podjętego działania, a jeśli coś szło nie tak, jak powinno, to przecież nigdy nie było to jego winą. Dorastał w przeświadczeniu, że to wszyscy wokół błądzą i podejmują decyzje świadczące o kruchości ich przekonań. Większość ludzi nie miała w sobie tej iskry — tej, która pozwala czuć się władcą świata. Oni opierali się na sile i wpływach, a nie na swoich własnych umiejętnościach... Theo nie należał do tej grupy ludzi. Czytał ludzi jak otwartą księgę i żerował na tym, by doskonalić sztukę manipulacji. Odznaczał się tym już od dziecka, kiedy potrafił pokierować własnymi rodzicami w taki sposób, by zawsze dostać to, czego chciał. Nie był psychopatą, ale zdecydowanie był egoistą — i to wcale się nie zmieniło. Świat istnieje przecież z jakiegoś powodu, a jednym, jeśli nie jedynym, z nich był on sam. Theodore był przekonany, że wszechświat nieprzypadkowo pozwolił mu przyjść na ten świat. Nie miał więc kreować swojej rzeczywistości... Miał kreować rzeczywistość wszystkich innych, by móc stać w samym jej centrum.

    Błąd. To słowo wciąż odbijało się echem w jego głowie, kiedy w ciszy nocy kroczył ścieżką z Rezydencji Czarnej prosto do gmachu Akademii. Światło księżyca oświetlało Wieżę Valeriusa. Ten kamienny kruk zdawał się żyć swoim własnym życiem, a z każdym spojrzeniem Theodore utwierdzał się w tym przekonaniu jeszcze mocniej. Chociażby z tego jednego powodu Valmont było miejscem jedynym w swoim rodzaju… Ale nie brakowało też innych. Blondyn czuł, że to właśnie tutaj rozpoczyna się jego wielka historia — że to Valmont stało się fundamentem jego elitarnego życia, które czekało na niego poza murami tej szkoły. Przecież właśnie dlatego znalazł się tutaj... Nie przez wpływy, nie przez nazwisko, nie przez pochodzenie. Nawet jeśli krew, która płynęła w jego żyłach, była kartą przetargową gdzie indziej, w murach Valmont Academy nie miało to najmniejszego znaczenia. Liczyła się pewność siebie, samodyscyplina, charyzma i nieprzeciętna inteligencja. Chociażby dlatego nie było miejsca na błąd...
    O tej porze nocy, gdy cisza spowijała mury Internatu niczym ciężki, aksamitny całun, główne drzwi Akademii były zamknięte już od dawna. Ale dla niego nie stanowiło to żadnej przeszkody. To nie był przecież pierwszy raz, gdy Theodore von Eisenhart świadomie łamał regulamin tej szacownej instytucji... Wiedział, że nie powinien, ale wiedział też doskonale, czego chce i czego potrzebuje. A wszystko to czekało na niego w środku imponującego budynku.
    Obszedł zamek niemal dookoła, aż dotarł do bocznych drzwi prowadzących do części przeznaczonej dla personelu. Inni mogliby uznać to za przypadkowe niedopatrzenie, że drzwi pozostały uchylone o tak późnej porze. Ale Theodore wiedział lepiej. Valmont Academy było zbyt perfekcyjne i zbyt przemyślane, by pozwolić sobie na takie błędy. Ci, którzy stali na szczycie, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że wygłodniałej wrażeń młodzieży, której ambicje i ego sami karmią, nie da się zatrzymać żadnym zakazem. Nie było ich stać na głupie potknięcia — tak samo, jak nie było na nie miejsca w jego własnym życiu. Ale wciąż, z jakiegoś powodu, popełnił je.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawy kącik ust drgnął mu nieznacznie w złości, szczęka się zacisnęła, a on sam wciągnął głęboko powietrze, gdy przypomniał sobie dzisiejszy trening szermierczy. To tam, w jednym, krótkim, nieprzemyślanym ruchu, pozwolił sobie na błąd. On — Theodore von Eisenhart. Florecista, którego precyzja i cierpliwość powinny być wyryte w kamieniu. Więc dlaczego pozwolił sobie na tę słabość? Dlaczego dał się wytrącić z równowagi? Nie znał odpowiedzi. A może znał, tylko nie chciał jej dopuścić do świadomości… Teraz jednak było już za późno na refleksje. Teraz, zresztą, potrzebował tylko jednego — znaleźć się w tym konkretnym miejscu i choć przez chwilę przestać myśleć.

      Jego wzrok rozjaśnił się niecierpliwym błyskiem, kiedy dotarł na teren basenu. To właśnie to miejsce było jego celem. Wślizgnął się do środka bezszelestnie, rozpinając leniwym ruchem kilka guzików swojej śnieżnobiałej koszuli. Nie miał potrzeby się przebierać. Zresztą basen sam w sobie nigdy nie był dla niego czymś przyjemnym. Pływanie traktował jako konieczność, nie rozrywkę. To nie woda go przyciągała. Przyciągała go ona – dziewczyna, która niewątpliwie znajdowała się w samym środku basenu.

      Nie pomylił się ani o jotę.

      W półmroku, przy blasku księżyca odbijającego się od tafli wody i ogromnych okien, widok był zapierający dech w piersiach. Ciało dziewczyny, które delikatnie poruszało się w wodzie, lśniło jak zjawisko nie z tego świata. Jej ciemne włosy, mokre i ciężkie, opadały na ramiona, otulając je jak jedwab. Jej oliwkowa skóra wyglądała niemal porcelanowo w tej chłodnej poświacie. Długie rzęsy rzucały cienie na jej policzki, a pełne usta zdawały się stworzone po to, by wywoływać w nim szaleństwo. To była ona w czystej, surowej postaci – Octavia. Piękna, jak zawsze – i tylko jego. Tak, mogła sobie wmawiać, że to koniec, że to przeszłość. Ale w jego oczach wciąż była i zawsze będzie częścią jego świata. Kimś, a nawet czymś, co należało wyłącznie do niego, niezależnie od czasu, miejsca i okoliczności.

      Na jego twarzy pojawił się ledwie uchwytny, satysfakcjonujący grymas. Zdjął buty, wsuwając bose stopy w ciepłą wodę, która natychmiast otuliła jego skórę kojącym ciepłem.

      — Cóż za niespodzianka, Octavio — odezwał się niskim, spokojnym głosem, w którym pobrzmiewała nuta cynizmu. — Czy nie powinnaś być już w łóżku? — zapytał cicho, nie odrywając od niej spojrzenia, jak gdyby bał się, że ten widok może za chwilę zniknąć. Zamilkł na moment, obserwując, jak wynurza się na powierzchnię, jak krople wody spływają po jej ramionach, jak dekolt lśni w obliczu tej nocy… Jak jej oczy hipnotyzują, a usta wołają o jego własne.

      the ending you can’t escape 🖤

      Usuń
  6. Elitarna akademia Valmont była eleganckim miejscem, z tradycjami i zasadami, z których większość pozostawała niezapisana, za to na stałe gościła w mentalności szczęśliwych wybrańców, którzy zostali obdarowani przywilejem przebywania w jej murach. Uczniowie tutaj wiedzieli jak nosić się z klasą; zostało im to wpojone za pomocą srebrnych łyżeczek, a ci, w których żyłach być może płynęło mniej błękitnej krwi, nauczyli się tego szybko po przekroczeniu tych progów. Jednak ci, na których narzucone jest najwięcej zasad, najlepiej wiedzą też jak je łamać.
    Za niejednymi zamkniętymi drzwiami można było znaleźć prawdziwe oblicze przykładnych uczniów i odpowiedzialnych dziedziców. Jako że grono uczniowskie akademii było w większej części dorosłe, regulacje względem spożywania alkoholu były nieco mętne. O ile poprocentowe zachowanie nie miało negatywnego wpływu na reputację placówki, a niepełnoletni uczniowie nie brali czynnego udziału w konsumpcji, wszystko było dopuszczalne w świetle oficjalnych zasad.

    Kornélia nawet w słabym świetle korytarza była przekonana, że resztka białego proszku na jednej z lakierowanych komód nie smakowała wcale jak cukier puder, a mlaskanie parki, która zawładnęła kątem przy drzwiach do łazienek, słyszała nawet nad dudnieniem muzyki.

    — Hej! — Kornélia rzuciła głośno nad uchem chłopaka. — Który masz numer pokoju?
    Amant popatrzył na nią zmieszany, z zaskoczenia odpowiadając z rozbrajającą szczerością:
    — Sto dziesięć...
    — To pokazać ci drogę? — warknęła, zanim wyminęła trochę ochłodzoną już parkę, trącając jedno z nich ramieniem.
    Godne potępienia. Odrażające wręcz. Nie miała wątpliwości, że w kilka minut znalazłaby kogoś, kto podziękowałby za możliwość włożenia jej ręki pod majtki, ale szybkie i intensywne numerki oraz jednorazowe przyjemności przestały na nią działać.
    Z dłonią na klamce, jej spojrzenie przesunęło się po rozbawionych twarzach widocznych w pokoju wspólnym. Jej słuch wyostrzył się na moment, czekając, szukając czegoś znajomego z nadzieją, która pojawiła się tak nagle, że ją samą spłoszyła.
    Wywracając oczami w wyrazie samoskarcenia, otworzyła z zamachem drzwi do łazienki, po czym zamknęła je za sobą równie gwałtownie, tłumiąc dźwięki imprezy.
    Pomyślała o tabletkach, które leżały na dnie szuflady jej szafki nocnej, czekając na to, aż jej emocje ją przerosną. Ale Kornélia wiedziała, jaką torturą byłoby leżenie w łóżku w towarzystwie powolnego rytmu swojego serca między ścianami dudniącymi basem. Nie, nie potrzebowała się tej nocy otępiać. Potrzebowała przekierować swoje uczucia na coś mniej depresyjnie destruktywnego, a coś bardziej... hedonistycznie destruktywnego.
    Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i uniósła wysoko podbródek. Palcem przesunęła po dolnej powiece, żeby przyklepać korektor. Jej oczy miały ten lekko nieobecny, szklisty wygląd, a mimo startej w ciągu dnia szminki, jej usta zafarbowane były na bordowy odcień od wina. Tak aby jednak zachować trochę klasy, w ręku trzymała nie plastikowy kubek, nie nawet kieliszek, ale szklankę z ciętego szkła, której wzięła ostatni łyk, gdy za jej plecami otworzyły się drzwi.
    Ich spojrzenia spotkały się przez lustro. Nie w stylu Kornélii było pierwszej odwrócić wzrok, ale prawie to zrobiła. Poczucie winy w jej przypadku miało postać długonogiej, opalonej do perfekcji brunetki.
    Zanim cisza między nimi stałaby się zbyt przytłaczająca, aby ją przerwać, Kornélia odezwała się z pierwszymi słowami, które przyszły jej do głowy.
    — Czy Romeo i Julia nadal torują przejście? — zapytała głosem, który był idealnie wyważoną mieszanką poirytowania i żartu.

    Kornélia ࣪ ִֶָ☾.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy w życiu Theodore nie zdarzało się, aby robić coś przypadkiem. Ten młody człowiek był zaprzeczeniem spontaniczności; nie z przypadku był przecież nazywany przez kadrę geniuszem strategii politycznej. Jego umysł, odkąd sięgał pamięcią, trwał w transie analizy; kalkulował każdy swój ruch, a ponad wszystko — każdy ruch drugiej strony. Dostrzegał rzeczy, które innym potrafiły umknąć, co analogicznie zamykało im drogę do zobaczenia pełnego obrazu danej sytuacji. Theo z kolei czerpał satysfakcję ze świadomości, że jego koło zawsze było pełne, a w układance nie brakowało żadnego puzzla.
    Niestety, ta niewątpliwa sztuka niemal mistrzowskiego czytania każdej mikroekspresji drugiej osoby nie pozwalała mu budować szczerych relacji — nie, gdy każdy taki ruch wykorzystywał na swoją korzyść, a tym samym często na niekorzyść tejże osoby. To prawda, nie czytał w myślach, ale czytał ludzkie ciała, a już samo to było wystarczająco potężnym narzędziem, a Theo zdecydowanie nie należał do ludzi, którzy znali granice. Jeśli dostrzegał potrzebę ich przekroczenia, dokładnie to robił, by odczuć pełnię kontroli nad sytuacją. Co gorsza, często, jeśli nie zawsze, wychodził z tego bez szwanku. Zdawało się więc, że dokładnie ten scenariusz zrealizował się w relacji z Octavią Arnault — dziewczyną, która na swoje nieszczęście stała się ofiarą manipulacji Theodora von Eisenharta. A wcale nie była przecież mało bystra czy roztargniona... Nie w tym rzecz, a w tym, że to, co Eisenhart posiadł raz, miało pozostać jego na zawsze, nawet kosztem szczęścia tej drugiej osoby.

    Był w tym wszystkim jednak obrzydliwie perfidny… Nie należał przecież do rodzaju człowieka, który płaszczyłby się przed drugą osobą. Gdy więc z powodu jego zdrady Octavia zakończyła ten związek, nie płakał ani nie błagał jej o pozostanie — nie musiał, bo wiedział, że choćby cząstka jej duszy na zawsze pozostanie zduszona w jego garści. Zdradzając, doskonale wiedział, co robił, a zrobił to z pełną premedytacją, bo to, co uczynił, nie było beznadziejnym i spontanicznym krokiem w bok. Swoją niewierność przypieczętował z dziewczyną, która wciąż trwała w jego umyśle, doprowadzając jego myśli do czystego chaosu w pełnym znaczeniu tego słowa. Zamiast jednak skupić się na niej, wciąż kręcił się wokół Octavii niczym jej najgorsze fatum. Jego serce było niczym zgniły owoc, starannie owinięty w lśniący, złoty papier… Jego była dziewczyna niewątpliwie doskonale to rozumiała, próbując swoją młodością cieszyć się daleko poza murami rzeczywistości Eisenharta. Jednak ten austriacki geniusz nie potrafił tak po prostu pozwolić jej odejść… Nie latał za nią, nie biegał jak skruszony piesek. Czasami nawet nie oglądał się za nią, mijając ją niczym obcą dziewczynę na szkolnych korytarzach. A jednak perfekcyjnie wiedział, kiedy się pojawić, by zaburzyć jej przestrzeń i sprawić, że tektonika jej emocji na nowo zacznie drżeć.

    Tym razem nie było inaczej. Młody Eisenhart nie zjawił się przecież na akademickim basenie olimpijskim z przypadku, a już bynajmniej z przyjemności… Pojawił się tutaj przez Octavię. Dla niej. Po nią. Być może w innym przypadku znalazłby się gdzie indziej, czyli dokładnie tam, gdzie znajdowała się jego słabość w postaci Kornelii Bathori. Ale tak się nie stało, bowiem wszystko w jego ciele wołało o Octavię Arnault — nawet jeśli te głosy były czysto egoistyczne i fizyczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powinienem — odparł, tonem miękkim, niemal leniwym — Ale dlaczego miałbym? — dodał, z tym charakterystycznym dla siebie spokojem, który nigdy nie zwiastował banalnych intencji.
      Lustrował ją spojrzeniem powolnym, ciężkim, wręcz namacalnym. Każdy drobny gest, każdy ruch jej ciała w delikatnie poruszającej się wodzie był dla niego niczym otwarta księga. Zauważył ten ledwie dostrzegalny skurcz mięśni na jej szyi, to drobne drgnięcie brwi, gdy jego spojrzenie zjechało niżej, zatrzymując się dokładnie tam, gdzie chciał, by poczuła jego obecność. Octavia mogła tego nienawidzić — tego, że na zawsze miała łączyć ich ta niewidzialna, kolczasta nić… On nienawidził tego równie mocno, ale jednocześnie potrafił czerpać z tego korzyść.

      — Skoro zaczęliśmy tę grę pytań... — odezwał się cicho, nachylając się ku niej, aż niemal czuła jego niepokojąco spokojnych oddech nad taflą wody. Jego dłonie zacisnęły się na krawędzi basenu, a palce lekko zbielały od nacisku — To zadaj mi lepiej pytanie, na które akurat chciałabyś usłyszeć prawdę… — zawiesił głos, pozwalając ciszy wybrzmieć między nimi, tak gęstej, że aż lepkiej. Jego uśmiech z kolei ułożył się powoli, a był równie ciepły, co niepokojący. — Obiecuję, że dzisiaj nie skłamię.

      I never let go, even when it's over 🖤🌘

      Usuń
  8. O istnieniu Octavii Arnault Kornélia nie wiedziała od samego początku i – jakkolwiek źle o niej by to nie świadczyło – nie była pewna, czy cokolwiek by to zmieniło. Niektórzy uważali, że w kobiecej naturze było przepraszać za każdy błąd; nawet najmniejszy, nawet nie przez nią popełniony. Ale ona nie zamierzała się krzyżować za złamane obietnice, które to nie ona złożyła i utracone zaufanie, na które to nie ona sobie zasłużyła.
    Jednak co najistotniejsze i najbardziej dręczące sumienie Kornélii, nie miała ona pojęcia, jak dużo Octavia wiedziała. Nic chyba w tym dziwnego, że Kornélia nigdy nie rozmawiała z Theodorem na jej temat, czy to przed, po, czy w trakcie tego... czymkolwiek było to między nimi. Czara goryczy napełniała się powoli i niemal niezauważenie, aż w końcu się przelała, zanim sama Kornélia zorientowała się, jak do tego doszło. A wtedy zostawiła Theo do posprzątania swojego własnego bałaganu. Kornélia nigdy niczego Octavii nie zabrała, bo jego nie dało się tak po prostu mieć. Chyba że w głębokim poważaniu, bo to tam starała się go najczęściej trzymać. Tam też miała to, jak Theo poradziłby sobie z konsekwencjami, bo w czasie, kiedy to miało miejsce, nikt chyba nie spodziewałby się, do jakich rozmiarów urośnie ta sytuacja.
    Nie miała więc pojęcia, czy wszystko zostało jej wyspowiedziane, czy Kornélia została wskazana jako współwinowójczyni, czy Theodore zachował dla siebie jej imię; tak samo jak do tej pory nawet przed samym sobą próbował ukryć to, że Kornélia na stałe zagościła w jego świadomości, wygrzebując sobie małą norkę tuż obok Octavii. Tak blisko, a jednak tak daleko, zastanawiając się, czy osoba za ścianą jest świadoma jej obecności.
    Jeśli Octavia wiedziała, nigdy nie dała tego po sobie poznać. Kiedy jako sąsiadki wychodziły w tym samym czasie na korytarz ze swoich pokoi, gdy mijały się między zajęciami z tymi samymi profesorami, na imprezach takich jak ta, kiedy krążyły na tej samej orbicie w tym samym tempie. Być może w innej rzeczywistości mogłyby być dobrymi znajomymi. Może byłyby nawet najlepszymi przyjaciółkami.

    Węgierka odstawiła swoją szklankę na blat i odkręciła wodę w umywalce, żeby zająć czymś ręce. Na jej nieszczęście, Octavia była równie niechętna w odpuszczaniu i aż zanadto chwyciła jej przynętę na przelotną gadkę. Po cichu miała nadzieję, że dziewczyna skorzysta z toalety, a ona w tym czasie będzie mogła wymknąć się z łazienki i rozpłynąć się w tłumie. Czyż to nie było ironiczne, jak bardzo były do siebie podobne?
    Myjąc dłonie, popatrzyła przez lustrzane odbicie na dziewczynę. Mimo napięcia, które odczuwała, jej usta wygięły się mimowolnie w szczerym, prostym uśmiechu, zanim żart między nimi nie zszedł na temat, który ze strony Kornéli wydawał się dziwnie naładowany podtekstem o drugiej głębi. Taka wielka miłość...
    — Te najszybciej idą na dno — powiedziała, mają nadzieję, że ta titanicowa gra słów wystarczy, aby zamaskować jej zmieszanie.
    Kornélia zakręciła wodę, strzepnęła wodę z dłoni i sięgnęła po ręcznik papierowy.
    — To po prostu moja twarz — odpowiedziała niewzruszona, przeskakując wzrokiem z butelki alkoholu na twarz rozmówczyni.
    Nie tyle nie pasowało jej towarzystwo, co powód, dla którego została tym towarzystwem bez pytania obdarowana. Kornélia miała wrażenie, że Octavia zawsze otaczała się gronem znajomych, choć pewnie bardziej adekwatnie byłoby ich określić mianem wiernych adoratorów. Nie wyglądała na dziewczynę, która musiała w czasie imprez chować się po łazienkach, ani zabiegać o przyjaźnie. Ale jednak Kornélia wiedziała, że niemądrze snuć przypuszczenia względem ludzi, zwłaszcza w murach tego miejsca. Każdy miał tam coś do udowodnienia, jak i do ukrycia.
    Opierając się biodrem o blat tuż przy kolanie Octavii, Kornélia chwyciła swoją szklankę i podstawiła ją jej oczekująco.
    — Chcesz mnie upić, Syrenko? — zapytała z zaczepnym uśmiechem, patrząc jak pływaczka nalewa do jej szklanki ilość trunku, która zdecydowanie przekraczała klasyczne dwa palce. — Czy po prostu tak lubisz się dzielić?

    Kornélia ࣪ ִֶָ☾.

    OdpowiedzUsuń
  9. Obsesji? — powtórzył za nią, unosząc brew w wyrazie zarówno rozbawienia, jak i głębokiej urazy — Proszę cię, Octavio, nie czyń ze mnie człowieka nieopanowanego… — roześmiał się cicho, a jego głos zabrzmiał miękko, niemal jak to uczucie towarzyszące człowiekowi o świcie — rześkie, chłodne, a jednak zwiastujące coś nieuchronnego. Doceniał jej próbę wyprowadzenia go z równowagi, niemal jej się udało.

    Gdy poczuł, jak czubek jej paznokci rysuje palącą linię na jego policzku, a potem, jak pewnie, niemal dziko, chwyta go za podbródek, coś w nim zadrżało. Theodore nie należał do ludzi, którzy szukali tej dzikiej, nieopanowanej adrenaliny. Wręcz przeciwnie – młody Eisenhart cenił sobie swoje opanowanie. Jego prawdziwą władzą było to, że potrafił jednym słowem wzbudzać w innych gamę sprzecznych emocji. I niestety, Octavia nie była wyjątkiem od tej reguły. A mogłaby być, gdyby nie fakt, że popełniła jeden, kategoryczny błąd.

    Zakochała się.

    A czym była miłość? Dla większości — czymś pięknym, wartościowym, na tyle wyjątkowym, by móc się w tym zatracić. Theodore nie podzielał tej opinii. Dla niego miłość, oczywiście, nie była czymś lekkim. Ale nie była też czymś uroczym, ckliwym czy romantycznie patetycznym. Wszystko przesiewał przez logikę, doświadczenie i własny niepokorny charakter. Gdyby więc miał miłości przypiąć jakąkolwiek etykietę, niewątpliwie nazwałby ją wyzwaniem. Theodore w istocie kochał wyzwania, lubował się we wszystkim, co przesuwało granice jego umysłu. Ale nie spieszyło mu się do tego konkretnego wyzwania, jakim była miłość. Być może właśnie dlatego w związku z Octavią tak sprytnie — niemal niezauważalnie — unikał słowa kocham. Zamiast tego mówił o zachwycie. O podziwie. O uwielbieniu. Czymś przecież musieli się do siebie przyciągać… Najwidoczniej on był jej fatum, a od fatum nie da się uciec.

    — Wiesz przecież — odpowiedział cicho, pozwalając jej wciąż trzymać dłoń na swojej szczęce — Wiesz, że to nie kwestia wyboru, tylko zachcianek — dodał z rozbawieniem, marszcząc lekko brwi. Ale kiedy usłyszał jej pytanie, jego twarz stężała. W oczach pojawiło się to znajome, lodowate rozdrażnienie i ta gotowość do ciętej dyskusji, do słownej szermierki, którą tak uwielbiał prowadzić.

    — Obrażasz mnie, Octavio. Znowu. — Tym razem pewnym ruchem ściągnął jej dłoń w dół, a sam ujął ją za oba nadgarstki, przyciągając bliżej siebie i unosząc je lekko ku górze. — Nie mówię tego, co inni chcą usłyszeć. Mówię to, co uważam za konieczne. To różnica, której jeszcze nie dostrzegłaś? — uniósł brew, pozwalając sobie na cień ironii. Puścił jej dłonie. Odpinając kolejne guziki koszuli, jakby to był tylko gest wyzbywania się niepotrzebnego ciężaru, aż w końcu pozwolił, by materiał ześlizgnął się z jego ramion.
    Wszedł powoli do ciepłej wody. Jego ruchy były jak zwykle pełne kontroli. Przyciągnął ją do siebie, zamykając w ciasnym, niepokojąco spokojnym objęciu.

    — Pojawiłem się tutaj nie dlatego, że mam niedosyt — wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy. — Pojawiłem się dlatego, że czasami trzeba sobie przypomnieć, jak mierna jest różnica między iluzją a prawdą — wyjaśnił cichym, niemalże błogim tonem głosu. Uśmiechnął się lekko, choć w tym uśmiechu było więcej wyzwania niż czułości. — Wybierz sobie, która opcja jest dla ciebie mniej bolesna.

    but are you ready for this game?

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cześć!
    Dziękuję bardzo za powitanie i za tyle miłych słów. Cieszę się, że Zeina się podoba i że wydaje się ciepłą osobą, bo trochę tego ciepełka w niej jest. :D
    Jeszcze raz dziękuję i również życzę samych wspaniałych wątków. ❤️]

    Zeina de la Torre-Caballé 🎤👑

    OdpowiedzUsuń
  11. Przeprosiny dla Kornélii nie były nawet opcją, którą poważnie rozważała. To nie ona zniszczyła jej związek, tylko jej wybitnie zły gust w facetach. I nie była to wredna docinka – Kornélia mocno się z tym identyfikowała; cierpiała na to samo schorzenie, a niestety nie było na nie leku.
    Tak naprawdę oczywiście głównym winowajcą był tutaj Theodore. Ten samodestruktywny dupek nie rozpoznałby tego, co było dla niego dobre, nawet gdyby go to uderzyło prosto w twarz. Być może łatwiej było się Octavii z tym pogodzić, wyobrażając sobie bezwzględną femme fatale, która upatrzyła sobie jej najdroższego i powoli złamała jego wolę maślanymi oczami i słodkimi, grzesznymi słówkami. Nic bardziej mylnego. Od pierwszego dnia wiedziała, że Theodore von Eisenhart będzie jej największą zmorą w Valmont i do tego dnia się z tym zmagała. Ale chyba nie musiała wyjaśniać Octavii tego uczucia.

    Uśmiechnęła się mimowolnie, nie tyle biorąc sobie do serca jej serdeczną radę, co będąc zaskoczoną jej bezczelnością. Twój chłopak nie narzekał, korciło ją, żeby powiedzieć. Jednak tak samo, ona również miała w sobie trochę klasy.
    — Zbliża? — Kornélia powtórzyła mruknięciem. — Jezus, postaw dziewczynie najpierw kolację, co? — Pokręciła głową z mimowolnym rozbawieniem.

    Nie potrzeba było alkoholu, aby przy Octavii kręciło się w głowie. Interakcje z nią były jak zabawa jojo. Ciągłe odpychanie i przyciąganie. W jednej chwili była niemal ujmująca, tylko po to, żeby zrujnować iluzję czymś kompletnie nieproszonym.
    Nie podobało jej się, w jaki sposób przywołała jej kraj. W jej słowach niemal dało się usłyszeć francuski imperializm. Być może była to niefortunna pretensjonalna intonacja, chociaż w tym krótkim czasie Kornélia zdążyła się zorientować, że nie należy zakładać tego najlepszego, kiedy chodziło o Octavię Arnault.
    Od dawna zdawała sobie sprawę, że Octavia nie była jakąś niewinną, słodką dziewczyną, której weszła w życie z butami i rozwaliła związek. Widziała z daleka, w jaki sposób funkcjonowała, jak traktowała ludzi niczym akcesoria, które z łatwością dało się wrzucić na dno szafy i zastąpić. Była chłodna i kalkulująca z uśmiechem, który gwarantował jej wszystko, czego chciała. Swój swojego zawsze rozpozna.
    Fascynujace, w jaki sposób nie minęła nawet minuta, a poczucie winy wyparowało, zamieniając się w cichą satysfakcję.
    Nic dziwnego, dlaczego Theo wybrał właśnie ją. Miał zbyt nierówno pod sufitem, aby polecieć na normalną dziewczynę, która miałaby szansę być dla niego czymś dobrym.

    — Pálinkę — rzuciła krótko. — Nie wiem, czy by ci posmakowała. Ma trochę... specyficzny smak. Mniej klasyczny. Nie każdemu pasuje. — Dziewczyna wzruszyła ramionami. Przystawiła swoją szklankę do tej Octavii i dodała: — Egészségére. — Mogłaby ją równie dobrze przeklnąć po węgiersku i Octavia nie miałaby najmniejszego pojęcia. — W takim razie za... dzielenie się w nieco lepszym towarzystwie.
    Kornélia uśmiechnęła się lekko przy toaście. Nie była głucha na grę słów. To nie było już przeczucie, że Octavia wiedziała więcej, niż mówiła na głos. I w jakiś dziwny sposób Kornélia to szanowała, bo bez wątpienia ona na jej miejscu zrobiłaby to samo. Jak się okazywało, miały ten sam gust nie tylko w facetach, ale i gierkach.
    Odchyliła szklankę, rozkoszując się przyjemną torturą palącego alkoholu. Zmarszczyła delikatnie nos, ale przyjęła to z gracją i odstawiła pustą szklankę na blat z głuchym brzęknięciem.
    — Cóż, powodzenia w odbieraniu tego, bo już jest we mnie — powiedziała z beztroską w głosie na to niedojrzałe entendre. No co? Skoro już znalazła się w tej beznadziejnej sytuacji, mogła przynajmniej się z tym trochę zabawić.

    Kornélia ☾⭒.˚

    OdpowiedzUsuń
  12. [Witam! Razem z Octavią można knuć wiele intryg, więc kompletnie by mi nie przeszkadzało pisanie wraz z Tobą wątku opartego na partners in crime. Nic tak w końcu nie łączy jak wspólni wrogowie <3 A plotkowanie na basenie późną nocą? To brzmi zbyt dobrze! Leo szczególnie zwróci uwagę na jej brutalną szczerość, którą ceni znacznie bardziej od najpiękniejszych kłamstw. Być może z czasem Octavia pozwoliłaby Leo towarzyszyć sobie w próbowaniu nowych rzeczy i popełnianiu błędów? Szczególnie doceniam możliwość tworzenia głębokich relacji! A może dziewczęta już się znają z wcześniejszych lat, więc będzie im bliżej niż dalej do coraz ciekawszych scen?]

    Leo&Ed&Del

    OdpowiedzUsuń
  13. No to chodźle się bić. 🥊

    OdpowiedzUsuń
  14. Theodore niełatwo było wytrącić z równowagi. Cała konstrukcja jego persony, sposób, w jaki przedstawiał się ludziom, a przede wszystkim sobie, straciłby sens, gdyby szybko tracił cierpliwość – zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodziły emocje związane z miłością, pożądaniem czy żalem. Nie przeszkadzało mu jednak, że Octavia wielokrotnie próbowała zburzyć ten mur opanowania, bo zadanie to było nie lada wyzwaniem. Jego była dziewczyna wierzyła, że go zna – w pewnym sensie tak było. Ale czy ktokolwiek mógłby naprawdę poznać Theodora, poza nim samym? Nie ukrywał przed Octavią tego, kim jest, bo nie zamierzał brać odpowiedzialności za jej wybory – sama postanowiła ulokować w nim swoje uczucia, przypisać mu etykietę miłości, a najwyraźniej wciąż w pewnym stopniu trzymała się tych uczuć, skoro nieustannie pozwalała mu wracać.

    Oboje grali więc w tę swoistą grę, starając się nawzajem zdominować, by w końcu dojść do punktu kulminacyjnego, w którym ich ciała stawały się jednym. Theodore nie potrafiłby do końca wyjaśnić, dlaczego tak się działo. Każdą jej szansę na ułożenie życia na nowo niszczył, ściskał, wręcz dusił, by nie mogła się rozwinąć. Wiedział, że wynikało to z jego niemal świętego przekonania, że to, co raz stało się jego, miało pozostać takie na zawsze – nawet jeśli wcale tego nie chciał. Jego umysł, patrząc z zewnątrz, nie był najzdrowszy, a z pewnością był pełen egoizmu i narcyzmu. W jego oczach jednak to było słuszne – Theodore von Eisenhart uważał siebie za człowieka perfekcyjnego. Tylko że miał rysę, a tą rysą, na nieszczęście Octavii, była Kornelia.

    Gdyby ktoś miał wskazać jeden powód, dla którego wszelkie granice opanowania mogłyby zniknąć z życia von Eisenharta, niewątpliwie wskazałby na pannę Bathori, która zawładnęła jego umysłem. Octavia doskonale o tym wiedziała i najwyraźniej wciąż pobudzało to jej emocje.

    — Trudno nazwać nieopanowaniem coś, czego chcą dwie strony, Octavio — zauważył, unosząc brew. Doceniał próbę wyprowadzenia go z równowagi, a choć drażniło go brzmienie imienia Kornelii w jej ustach, nie zamierzał stracić panowania nad sobą. Słuchał więc jej słów, łapiąc każde z nich. Analizował drżenie jej wargi pod ciężarem wypowiedzianych zdań, widział, jak jej oczy lśnią prowokacją, jadem i gniewem. Dostrzegał tę pewność malującą się na jej twarzy, to jak całe jej ciało krzyczało zdecydowaniem i stanowczością. Octavia Arnault rzeczywiście wierzyła, że tę rundę wygrywa – i Theodore pozwalał jej w to wierzyć, choćby jeszcze przez chwilę, gdy w każdej sekundzie jej wypowiedzi pozwalał jej igrać z ogniem, którego zdawała się nie rozumieć.

    — Naprawdę sądzisz, że wygrywasz? — zapytał cichym, lecz niepokojąco spokojnym głosem. Ani drgnął, tylko jego oczy, lodowate i przenikliwe, zdradzały coś więcej – ledwie zauważalny błysk ostrzeżenia, który być może kierował w jej stronę z czystego sentymentu.
    Czuł jej bliskość, jej ciepło, to drżenie napiętych mięśni pod własnymi dłońmi. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Octavia myślała, że go rozgryzła, że potrafiła zrozumieć, co się z nim dzieje. Była w błędzie – jeszcze nikomu nie dał na to szansy.

    — Nie trzymam cię przy sobie, Octavio — zaczął, unosząc brew. Zlustrował ją wzrokiem. — To ty się mnie kurczowo trzymasz, nie widzisz tego? — zauważył. Jego palce zacisnęły się mocniej na jej nadgarstkach, zarówno w geście pożądania, jak i surowej, chłodnej dominacji. Przechylił lekko głowę, spoglądając na nią z wyższością. Przez chwilę nawet jej współczuł...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wybieram to, co jest mi potrzebne… — odpowiedział i nachylił się jeszcze bliżej, przesuwając dłońmi po jej plecach, aż przybliżył ją do siebie — Wydaje mi się jednak, że teraz to ty bardziej potrzebujesz mnie, bo skąd te wszystkie emocje? — zauważył, unosząc kącik ust w ironicznym uśmiechu — Stać cię na więcej, Octavio, niż snucie fantazji czy myślę o tobie, gdy jestem z nią. Ale w porządku, dotykaj tego tematu ile chcesz, może w końcu zrozumiesz, że nikt nie jest dla mnie najważniejszy — powiedział, biorąc głęboki oddech i kręcąc głową w dezaprobacie. Następnie to tym razem on nachylił się nad jej uchem, gdy jego dłonie spoczęły na jej biodrach.

      — Pozwolę ci uwierzyć, że wygrywasz — wyszeptał z cieniem rozbawienia w głosie, bawiąc się palcem o krawędź dołu jej stroju — A może kiedyś, gdy zmienisz zasady swojej gry, będziesz miała szansę naprawdę coś wygrać, Octavio. W końcu nie ma nic gorszego niż drugie miejsce, prawda? — dodał, po czym oderwał się od niej, wciąż bawiąc się jej strojem. Przez dłuższą chwilę patrzył jej głęboko w oczy, aż w końcu wyszeptał prosto w jej usta:

      — Zatem co się ze mną teraz dzieje, Via? Co czujesz?

      so bring it on, sweetie. I’m always ready to win. 😈🎯

      Usuń
  15. W kwestiach społecznych Kornélię możnaby opisać jako muchłówkę. Z daleka była obrazem stoicyzmu, prawdziwym dziełem, w które natura włożyła to, co miała najlepsze. Jednak nie ukrywała przed światem kolcy; zawsze tam były, ostrzegając przed podejściem zbyt blisko. Ostatecznie jednak zawsze dostawała to, czego chciała. Niezwykle umiejętnie wychodziło jej maskowanie niecierpliwej zachłanności.
    — Mmm, nie do końca. Raczej wolę poczekać, aż to, czego chcę, samo do mnie przyjdzie — powiedziała, znacząco przystawiając palec do skroni.
    Oczywiście była to tylko częściowa prawda. Publicznie prezentowała chłodną kontrolę, ale w środku była wulkanem emocji. Czuła nad wyraz, a starała się jeszcze mocniej, nie dając nikomu zerknąć do środka w obawie, że ktoś zdemaskuje to, jak bardzo jej zależało. Nawet na rzeczach, na których nie powinno jej zależeć, bo im nie zależało na niej. Oj, czyżby zrobiło się zbyt personalnie? Nie znosiła bierności, nie potrafiła oddać kontroli. Być może właśnie to ciągłe niedosycenie wciąż nie pozwalało jej zrezygnować z Theo. To ciągłe odpychanie i przyciąganie między nimi jak na ironię było właśnie jej stałą. A jego miała owiniętego wokół swojego palca – nawet jeśli musiał się nieźle rozciągnąć, żeby starczyło go dla nich obu.
    Ale one wcale nie były lepsze, nieprawda? Cała ta sytuacja była jedną wielką plątaniną chciwych dłoni i trudnych do zerwania więzi, w której niemożliwe było wyłonić jedynego prawdziwego zwycięzcę. Jak długo można było grać w grę, w której wszyscy przegrywali?

    Francuski, hiszpański czy włoski, dla Kornélii nie miało to większego znaczenia; wszystkie miały ze sobą wspólną cząstkę. Węgierski był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Nie wielu wiedziało, jak do niego podejść, jak go ugryźć. Był przytłaczający i onieśmielający; podobnie jak ta władająca nim dziewczyna. Mimo biegłej znajomości innych języków, czasami znajdowała się w sytuacji, w której brakowało jej obcych słów, które potrafiłyby opisać to, jak się czuła, kim była. To wtedy najbardziej doceniała swoje pochodzenie, była z niego dumna, a jej odmienność wyglądała bardziej jak zaleta.
    — Czy nie wszystkie języki to tylko wymyślone dźwięki? — rzuciła, niemal filozoficznie.
    Ależ oczywiście, że ona chciała słuchać tylko o sobie, nakierować rozmowę. Świat kręcił się tylko wokół Octavii Arnault. Kornélia mogłaby w to uwierzyć.
    — Mądra. Uparta. Świadoma własnej wartości — odpowiedziała w końcu na jej pytanie, a powiedziała to takim tonem, z którego ciężko było wywnioskować, czy rzeczywiście były to komplementy.
    Potrafiła sobie wyobrazić, co tak ludzi pociągało w Octavii Arnault. Jej nieskazitelna uroda mogła grać w tym rolę, ale miała w sobie rodzaj magnetyzmu, z którym ciężko było walczyć. Kornélia nie była na niego odporna, czuła go, kiedy dziewczyna śmiała się z lekkością, beztrosko machając na blacie nogami. Nawet kiedy sobie z ciebie szydziła, miało się ochotę jej podziękować i zaoferować swoją godność, by tylko ją uszczęśliwić.

    Octavia miała rację; Kornélia traktowała potyczki słowne niczym sport i nie zawahała się przy odpowiedzi.
    — Słodki na języku i piekący w gardle. Dobra zabawa na moment, ale po fakcie zawsze go żałujesz... — powiedziała, sięgając bez omieszki po butelkę. — A jednak zawsze wracasz po więcej, nieprawda? — Uśmiechnęła się w ten sposób, który skrywał tysiąc znaczeń, ale tylko jedno właściwe. — Ale mamy dość, żeby starczyło dla nas obu — dodała beztrosko, dolewając sobie do swojej szklanki, po czym hojnie uzupełniła drinka towarzyszki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upiła go łapczywie, bo zdecydowanie tego potrzebowała, jeśli tak miała dalej wyglądać jej noc. Kręciło jej się w głowie i to nie od alkoholu. Wszystkie te metafory i słowne gierki były ciekawe na początku, ale powoli zaczynały ją mulić. Poza tym uważała, że nie było to sprawiedliwe, że Theodore, nawet nie będąc tam tego wieczoru, i tak znalazł sposób, aby wślizgnąć się do ich świadomości, jak paskudna żmija, którą był.
      Ona również obserwowała Octavię z precyzyjną ciekawością. Tyle że ona nie poszukiwała odpowiedzi na to, dlaczego to ją wybrał. Nie, ją bardziej interesowało, co takiego dziewczyna jak ona widziała w nim. Czym ją tak usidlił? Czy podzielały to samo doświadczenie? Musiało być między nimi coś prawdziwszego, coś delikatniejszego, skoro był skłonny nazwać ją swoją dziewczyną. Bóg jeden wie, że z Kornélią nie mogli się nawet nazwać przyjaciółmi.
      — Czy mam pytać jaka ja według ciebie jestem czy już znalazłaś odpowiedź, po którą tu przyszłaś? — zapytała, zamykając wolną dłoń na blacie po przeciwnej stronie Octavii, aby zobaczyć, jakimi pięknymi słowami spróbuje się wymknąć przypięta do metaforcyznego muru.

      Kornélia ☾⭒.˚

      Usuń
  16. [Pozwoliłam sobie od razu napisać gmaila <3 i czekam teraz z niecierpliwością, machając nogami pod biurkiem XD]

    Chłopak z gazetki dla nastolatek, który ma obudzić Śpiącą Królewnę

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie należał do przesadnie ambitnych osób, przykładał się do nauki na tyle, ile musiał, a że był naprawdę inteligentny, udało mu się większość zapamiętywać podczas zajęć. Nie potrzebował być w gronie najlepszych, miał gdzieś oceny, a jedyne, w co się w pełni angażował to szermierka i właśnie tam nigdy nie przyjmował opcji porażki i zawsze pragnął być na szczycie. Miał jedną, ukochaną dziedzinę i kilka ulubionych przedmiotów, którym poświęcał większą uwagę, co stanowiło zupełne przeciwieństwo jego do bólu idealnej siostry. Pieprzony ideał, największa duma rodziny i choć zazwyczaj naprawdę dobrze się dogadywali, zwłaszcza w łóżku, nie dało się ukryć, że w wielu sprawach ciągle ze sobą rywalizowali, tym bardziej, że jak nikt inny, potrafiła wywołać w nim poczucie niższości.
    - Nie masz swoich znajomych, że musisz ciągle doczepiać się do mnie i do moich? – przewrócił teatralnie oczami, obserwując, jak upija łyk jego drinka. Właściwie był jej wdzięczny, że uwolniła go od tej idiotki, zwłaszcza, że sama wyglądała jak milion dolarów i przebijała ją o głowę, czego za pewne znając ją, była oczywiście w pełni świadoma – Jestem typem, który w wielu kwestiach się nudzi – wzruszył bezradnie ramionami – Sprawy rodzinne – mruknął przy okazji w stronę swojej towarzyszki, dając jej tym samym do zrozumienia, aby w końcu się od niego odkleiła i zostawiła go jedynie w towarzystwie Octavii – Jakie wyzwanie na dziś? – wbił w tłum pełne ekscytacji spojrzenie, gotów wejść w każdą chorą grę, którą wymyśli jego siostrzyczka. Obydwoje nie byli do końca normalni, lubili popaprane rzeczy, choć ona zdecydowanie lepiej się z tym kryła. Czasem miał ochotę pokazać światu tą jej mniej idealną stronę, ale znała zdecydowanie zbyt wiele jego sekretów i w każdej chwili mogła go pogrążyć. Wychowywali się razem od lat, chcąc nie chcąc, trzymali się blisko, przez co, gdyby jedno wystąpiło przeciwko drugiemu, pociągnęliby się nawzajem na dno.
    - Masz na sobie bieliznę, którą kazałem zostawić na łóżku w twojej sypialni? – wyszczerzył się w pewnym siebie uśmiechu, wsuwając dłoń pod ramiączko jej sukienki, pod którym ukrywał się stanik – Któż znałby lepiej twój gust, niż twój ukochany braciszek, wiedziałem, że ci się spodoba. Jest kwintesencją twojej osobowości – dodał, odbierając od niej swojego drinka, aby dokończyć jego zawartość i oddać pustą szklankę krążącemu po sali jednemu z kelnerów.

    braciszek

    OdpowiedzUsuń
  18. Las Valmont zaczynał się zaraz za starą bramą serwisową kampusu – tą, którą tylko nieliczni znali i jeszcze mniej ją używało... Rozciągał się przez wzgórza i wąwozy, gęsty jak historia tego miejsca, cichy jak tajemnice, które w sobie skrywał. W ciągu dnia wyglądał jak przestrzeń do kontemplacji, ale nocą… Nocą zamieniał się w tło czegoś o wiele bardziej pierwotnego. To tu, w jednym z jego licznych ukrytych zagłębień, rozbłysło ognisko. Niektóre plotki mówiły, że las ma swoje własne reguły – że nocą słychać w nim głosy z innej epoki, że chociażby wciąż można znaleźć fragmenty dawnej linii kolejowej, po której nie jeździł pociąg od ponad stu lat. Ale tej nocy nikt nie bał się szeptów. Ta noc należała do nich. Studenci – dzieci ambasadorów, innowatorów, dziedzice stypendystów i nazwisk samych w sobie jako marek – zjawili się z latarkami, z rozmaitym alkoholem w plecakach i głośnikiem grającym wszystko od Arctic Monkeys po reggaeton. Pomiędzy drzewami rozwiesili też w końcu girlandy ze światełek, jakby chcieli udowodnić, że nawet dzicz razem z ciemnością można oswoić, jeśli się wie jak. W jednej części polany tańczono na prowizorycznym parkiecie, w drugiej ktoś rozpalił mini-grilla i smażył burgery z mięsa wagyu, przywiezionego z kampusu w lodówce turystycznej. Matecznik chłonął ich śmiech, ich energię – jakby sam czekał cały rok na ten jeden wieczór. Niewielu zdawało sobie z tego sprawę, ale pośród tych wydawałoby się, że nie przebytych i zapomnianych szlaków bądź zarośniętych łąk; wcześniejsze roczniki pozostawiały po sobie różne ślady. Ewidentnie puszcza pamiętała wszystko, a rozpoczynał się kolejny rozdział dla tych, co właśnie tu przybyli.

    Na tle cieni tańczących wśród drzew pojawił się on — student ósmego roku, legenda kampusu, pół-mit, pół-ikona. Luca zjawił się spóźniony, jak zwykle, z nonszalanckim wdziękiem człowieka, który nigdy nie musi się tłumaczyć... Oczywiście szczerze nie miał pojęcia, kto dokładnie był pomysłodawcą całego przedsięwzięcia ani kiedy w ogóle wzięto je pod uwagę. Z czasem jednak młody mężczyzna dostrzegał kolejne zmiany, jakie wynikały z czyjejś inwencji twórczej, najprawdopodobniej w wyniku dochodzenia różnych nowych osób do tego wydarzenia. Nie wszyscy kończyli wykłady bądź laboratoria w ten piątek o dokładnie tej samej godzinie, stąd pojawiały się różnice czasowe. Poza tym byli też znacznie bardziej ułożeni przedstawiciele elit, jacy najpierw pragnęli dokańczać swoje projekty lub mieć zrobione prace domowe przed rozpoczęciem weekendu z kacem. Być może ku zdziwieniu wielu obecnych: van Dalen-Moore świetnie rozumiał wszystkie te podejścia, choć nie zawsze się do nich stosował.

    Z tej okazji jednak jasnowłosy przyszedł ubrany jak ktoś, kto zderzył haute couture z luzem surferów — i zrobił to celowo. Na jego ramionach spoczywała koszula z jedwabiu mulberry, ręcznie barwiona techniką ombré, przechodząca od głębokiego błękitu Pacyfiku do delikatnego beżu hawajskiego piasku. Guziki z masy perłowej były nierówne – bo każdy z nich pochodził z innego vintage shopu z różnych kontynentów. Mankiety miał lekko podwinięte, by odsłonić cienki tatuaż wykonany henną; pasek przypominający wzory z polinezyjskich tkanin ślubnych na obu bicepsach. Do tego dobrał krótkie spodenki z grubego lnu, o surowych brzegach, w odcieniu przydymionej bieli. Kieszenie po bokach były głębokie, ale wszyte asymetrycznie – detal, który tylko projektant mody mógłby uznać za niezbędny. Na stopach – klasyczne Vansy slip-on w wersji limitowanej: czarno-białe, ale z haftowanym na pięcie motywem fal i welonów. Podeszwa była delikatnie przybrudzona, jakby dopiero co zeskoczył z deski, albowiem właśnie tak było. Wcześniej Luca przemierzał korytarze Valmont w ten sposób, teraz deskorolka podpierała pobliskie drzewo podobnie jak ci, którym nadal ani razu nie udało się poderwać laski do tańca ani chociażby sensownie do niej zagadać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktualnie wokół Octavii kręciło się kilka mniej lub bardziej wpływowych osób, ale ona nigdy nie pojawiała się nigdzie samotnie. Niespecjalnie go to dziwiło, znając jej uwielbienie do adoracji poprzez przebywanie w centrum uwagi. Sam wielokrotnie ją wcześniej zabawiał mniej lub bardziej interesującymi rozmowami, aż nie załapali grubszej nici porozumienia. Teraz jednak nie zależało mu na tym specjalnie, aby przerywać ten jej słodko zwodniczy rytuał; o wiele bardziej bawiło go rysowanie młodej damy Arnault w swoim szkicowniku węgielkiem podczas siedzenia na stercie drewnianych palet i czyjejś porzuconej bluzie. Podobała mu się jej rozluźniona wersja pod wpływem skręta, jakiego arystokratycznie trzymała, czasem wymachując nim w którąś stronę, a potem popijając zaciągnięcie głębszym łykiem czegoś wysoko procentowego. Luca zauważył rzecz jasna, że mimo wszystko stał się tematem debaty między młodymi kobietami, a teraz spoglądały w jego stronę z uśmiechami. Nie było to też specjalnie nowe; młody projektant i naukowiec odwiecznie stanowił sensację, do której już zdążył za bardzo się przyzwyczaić, że wręcz kiedy jej nie było, mocno go to szokowało poza poszczególnymi sytuacjami. W trakcie rysowania zdziwieni imprezowicze zaglądali mu przez ramię, nie do końca pojmując, w jaki też to chory sposób był w stanie skupić się na tej czynności; czyli uwiecznianiu pewnej piękności, stanowiącej najnowsze źródło inspiracji.

      Szybkie pociągnięcia. Dłoń kobieca, wyciągnięta ku płomieniom, palce długie, trochę zziębnięte, z cienką bransoletką zsuwającą się z nadgarstka. Notatka: „Tkanina, która żyje jak płomień – jedwab szarpany ogniem. Rękaw, który tańczy z powietrzem, nie z ciałem.”. Twarz – kobieca, ciemne włosy opadające w nieregularnych falach. „Cisza jako ornament. Welon z przezroczystego tiulu naszywanego nićmi jak z tytanu. Ma wyglądać, jakby zniknął, kiedy ona się poruszy.”. Fragment anatomii – kobiece ramię, łopatka, zarys kręgosłupa narysowane dynamicznie, jakby postać była uchwycona w ruchu, w wirze najlepszego śmiechu i muzyki. „Plecy nie potrzebują ozdób. Potrzebują historii. Wycięcie z tyłu. Tylko jedno zapięcie – perła jak iskra płomieni.”. Mocno zarysowane detalem oczy, blask ognia odbijający się w źrenicach. Włosy rozwiane, nieujarzmione. Lekki uśmiech. Rysunek zrobiony z wyraźną delikatnością – bardziej miękki niż reszta. To właśnie ten przez przypadek Luca lekko rozmazał, przesuwając czule palcem po narysowanym policzku w zamyśleniu, za co się zganił w myślach i ściągnął brwi w frustracji. Te szkice nie były tylko dokumentacją tego wieczoru — stanowiły osobiste laboratorium zmysłów. Tak wyglądał proces twórczy szaleńca, który żył na granicy geniuszu i snu, próbując ubrać emocje, nie tylko ciała podczas zaciekłego szukania inspiracji, co wkrótce miało zostać gwałtownie przerwane:

      - Hej, czy ty przypadkiem nie jesteś zbyt trzeźwy?! I dlaczego przyniosłeś tutaj swoją pracę?! - ciemnoskóry Ben zjawił się z czerwonym kubkiem mało obiecującego napoju, jaki zdaniem doręczyciela miał „postawić go na nogi”, choć działanie miał zdecydowanie przeciwne do opisowego. Gigantyczny, łysy chłopak nie zwrócił tym samym uwagi, albo wręcz zrobił to celowo, iż całą swoją tuszą zasłonił artyście muzy.

      Usuń
    2. Zanim przyłapany na gorącym uczynku odpowiedział, to zabezpieczył szkice przed dalszym rozmazywaniem się:

      - Spokojnie, to też mnie relaksuje, ale już piję. Obiecuję! - Luca zamknął potem pospiesznie skórzaną „książeczkę” rzemykami, na którą niegdyś wylał Le Labo – Another 13, dlatego nawet pachniała jak on. Główną nutą był zwietrzały już ambroksan, syntetyczne piżmo o drzewnym, kremowym zapachu, które jest naprawdę długotrwałe, dlatego nadal jakimś cudem było wyczuwalne... Do tego jaśmin, mech i piżmian, który był delikatnie waniliowy, nieco słodki.

      Tymczasem zdążyła zjawić się Octavia razem ze swoim towarzystwem nieco bliżej. Luca znał większość tutejszych imprezowiczów głównie z widzenia, dopisując do danej sylwetki odpowiednie imię i nazwisko. Nie za bardzo fascynowały go plotki śmietanki towarzyskiej, dlatego też często nie miał pojęcia, że sam był ich głównym bohaterem.

      - Będziesz chciała potem zatańczyć? - Zapytał wprost mocno zaskoczoną jego bezpośredniością brunetkę. - Wymusiłem na Williamie coś sensownego po tych jego aktualnych próbach, jakie bardziej podobają się większości. Wiesz, coś w naszym stylu.

      Luca

      Usuń
  19. [Hej ho, dziękuję za powitanie! Miło spotkać kolejnego fana Maxton Hall, James i Ruby kompletnie skradli moje serce i już nie mogę się doczekać kolejnego sezonu. :D
    Z Octavii niezłe ziółko, ale nic dziwnego, że kryje się pod maską perfekcyjności, skoro całe życie rodzice kładli na nią taką presję. Niemniej, mam nadzieję, że znajdzie kogoś, przy kim będzie mogła być sobą, bez kombinowania, w całej okazałości, w pełni pokazując i te dobre, i te złe strony. :)
    Obie nasze postaci uczęszczają na sztuki walki, więc punkt zaczepienia jest! Może czasem mijają się w ogrodach, kiedy Octavia szkicuje, a Lance robi zdjęcia? Ewentualnie wpadłam też na pomysł, że ich matki mogły się znać/obracać w tym samym kręgu artystycznym, więc ta dwójka poznała się jeszcze przed dołączeniem do Valmont? Lancelotowi przydałby się ktoś, kto znał go jeszcze sprzed czasów akademii, więc jakby taki kierunek Cię interesował, zapraszam. :D]

    Lancelot A.

    OdpowiedzUsuń
  20. Wydawać by się mogło, iż świat zwolnił swoje obroty sferyczne, a czas stał się czymś bardziej na podobieństwo koloidu, którego częścią rozpuszczalną był ten moment, natomiast elementem rozpuszczanym wszystkie wcześniejsze wspomnienia dotyczące Octavii. Klatka po klatce obrót jej twarzy w jego stronę zarysowywał mu się w umyśle niczym czarno biała fotografia, która ujawniała się gdzieś w ciemni po ostatnim namoczeniu w utrwalaczu, czyli tiosiarczanie sodu, niekiedy z dodatkiem siarczynu sodu dla stabilizacji. Jej lewa dłoń również była blisko podczas opierania się przy jego biodrze, choć tak naprawdę wtedy jej nie dostrzegał, bardziej odczuwał tę część palącej bliskości. Wypowiedziana na głos obietnica brzmiała natomiast kusząco i choć nie chciał tego przyznać, podobała mu się.

    - Wcześnie paliłem tylko haszysz w Amsterdamie, gdy byłem młodszy... - Powiedział Luca, biorąc od niej skręta z pewną dozą wprawy zarezerwowaną tylko dla tych, którzy definitywnie wiedzieli, co robią. - ...tutaj zauważyłem, że Amerykanie cenią sobie znacznie większą różnorodność oraz niepowtarzalność poprzednich doznań.

    Zaciągnięcie przypomniało mu kalejdoskop wcześniejszych, zmiksowanych bez kontekstu i puszczonych w potrójnym przyspieszeniu scen w taki sposób, że nie dało się wyłonić pojedynczego obrazu, by ustalić, skąd on właściwie pochodził. Było tak, jakby van Dalen-Moore lunatykował na jawie, ale to też nie było nic szczególnie nowego, do czego nie był przyzwyczajony.

    - Poza tym… - Zamrugał dwa razy, odnajdując znowu to diaboliczne skupienie cechujące rzetelny umysł ścisły, jaki ciężko było przyćmić wszelkiego rodzaju używkami. - ...Salvador był znacznie bardziej kontrowersyjny ode mnie, choć szczerze mu się nie dziwię. Chciał za wszelką cenę pokazać, iż w jego czasach sztuką można było nazwać już w zasadzie wszystko, z czego na swój indywidualny sposób właśnie się naśmiewał. Nie wiem, czy na jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo, ale na pewno też bym się z tego śmiał.

    Luca poprawił w międzyczasie kosmyk jej włosów lewą dłonią, wkładając go za kształtne ucho i przez przypadek kciukiem pozostawił po sobie ślad od węgla, którym wcześniej rysował, na jej wydatnie zarysowanej kości policzkowej, prawie tak samo jak na własnym szkicu. Posłał Octavii beznadziejnie piękny uśmiech pełen szczerego rozbawienia swoją niezdarnością, którego tak samo był błogo nieświadomy. To z powodu charyzmatycznych wyrazów twarzy najczęściej nie umiał się odpędzić od wzdychających odwiecznie modelek, fotografek czy innych projektantek mody bez względu na różnicę wieku pomiędzy nimi, choć rzecz jasna nie brakło również przedstawicieli płci przeciwnej. Na kierunku ścisłym zdecydowanie brakowało tak samo licznej kobiecej społeczności, jak właśnie w tej artystycznej, do której należał dzięki swojej genialnej wszechstronności. Spotkanie pięknej i jakże inspirującej Octavii przypominało bardziej przelatującą kometę w jego galaktyce, jaka zaczęła nagle orbitować wokół jednej z planet o potężniejszym przyciąganiu. O tym zresztą też nie wypadało mówić... Był wszakże od niej znacznie starszy, zaraz kończył studia w Valmont i miał zacząć z jeszcze większym przytupem kontynuację swojej wielkiej kariery. Luca starał się jednak o tym nie myśleć, gdy dodał:

    - Przepraszam za tą plamę, musiałem zapomnieć o wytarciu dłoni! - Stopniowo pojawiające się rozluźnienie powodowało inne ułożenie jego ciała oraz coraz węższe źrenice. Bywało też, że często mówił głośniej, niż powinien prawie tak jak po alkoholu. Teraz jednak musiał przekrzyczeć śpiewający chórek na parkiecie, który za bardzo się wczuł w aktualną piosenkę. - A teraz czas na to, żeby się poruszać.

    Wcale student ósmego roku nie chciał jej rozproszyć dokumentnym pobrudzeniem.

    Luca

    OdpowiedzUsuń
  21. Noah patrzył za Amy tylko przez sekundę — wystarczająco długo, by dostrzec spięcie jej ramion, sposób, w jaki odwróciła głowę, by ukryć grymas. Ale nie ruszył za nią. Nie teraz. Nie wtedy, gdy obok była Octavia, a atmosfera między nimi gęstniała jak burza tuż przed uderzeniem. Westchnął i odchylił głowę, przymykając oczy na ułamek sekundy, jakby próbował złapać równowagę. Nie chodziło o Amy. Nigdy nie chodziło o nią. Gdy ponownie otworzył oczy, Octavia już patrzyła. Oparta o ścianę z tą swoją wiecznie spokojną twarzą i drwiącym półuśmiechem, który zawsze balansował między uwodzeniem a pogardą. Wiedziała, jak działa. Na wszystkich. Na niego — szczególnie.
    - Co bym zrobił bez ciebie? - powtórzył powoli, z nutą ironii, ale bez śmiechu. - Pewnie więcej spał i mniej się wdawał w psychologiczne bitwy z generałem Perfekcją - zmierzył ją wzrokiem. Nie jak mężczyzna mierzący kobietę. Jak przeciwnik oceniający siłę ciosu, zanim zdecyduje, czy warto go przyjąć - I bez tego wiecznego uczucia, że zaraz nastąpi coś, czego absolutnie nie przewidziałem - dodał z lekkim uśmiechem, ale spojrzenie miał czujne. Wziął szklankę, którą mu podała, i dopił ją do końca. Gorzki posmak alkoholu w ustach zdawał się idealnie pasować do rozmowy, w której każde zdanie było jak kolejna runda walki. Słowa zamiast pięści.
    - To nie był gest - powiedział po chwili ciszy, sięgając pamięcią do tego jednego, niepozornego doknięcia - To było przypomnienie. Że jesteś tu, ze mną. I że w tym cholernym chaosie tylko my wiemy, co się naprawdę dzieje. Nie potrzebuję świadków - zawiesił wzrok na jej twarzy, pozwalając sobie na coś rzadkiego - szczerość bez filtra.
    - Wszyscy patrzą, ale nikt nie widzi. Tylko my udajemy, że już przestaliśmy grać. Ale może to też tylko rola. Może oboje już dawno nie wiemy, gdzie kończy się gra, a zaczyna prawda – wzruszył beztrosko ramionami. I wtedy padło to słowo. Wyzwanie. Noah uniósł brew, prawie rozbawiony. Prawie.
    - Wyzwanie? - powtórzył, zerkając na salę - Dobra. Nowe zasady…Ty wybierasz kogoś z tłumu, ja mam ich do czegoś przekonać. Czegoś absurdalnego. Ale jeśli się uda, wtedy twoja kolej. Przegrasz - robisz coś, czego nienawidzisz. Coś, co sprawi, że twoja maska pęknie, choćby na sekundę - zamilkł na moment, potem dodał - Bo może właśnie o to chodzi, Octavia. Nie o to, kto wygra. Tylko o to, komu pierwszemu się rozpadnie ta pieprzona fasada - uśmiechnął się z domieszką wyzwania i ekscytacji wymalowanej na twarzy.

    braciszek

    OdpowiedzUsuń
  22. Noah nawet nie drgnął, gdy jej słowa rozcięły powietrze jak ostrze. Patrzył na nią uważnie, bez cienia zaskoczenia, jakby dokładnie przewidział, że tak właśnie się potoczy ten wieczór. To wszystko - jej gra, jej prowokacje, uśmiechy, dotyk - było dla niego jak dobrze znana melodia, którą znał na pamięć, choć wciąż słuchał z fascynacją. Uniósł lekko brew, a w jego spojrzeniu nie było ani zawahania, ani rozbawienia. Była za to chłodna, niebezpieczna pewność siebie. Ten typ spojrzenia, który nie zdradza niczego, ale mówi wszystko - Jesteś przewidywalna, Octavia - powiedział spokojnie, niemal leniwie, jakby komentował pogodę. -Zawsze myślisz, że trzymasz wszystkich w garści, a tak naprawdę tylko grasz według zasad, które ja ustalam - zrobił krok w jej stronę, powoli, bez pośpiechu, jak drapieżnik, który wie, że ofiara i tak nie ucieknie - To nie ja daję się wciągać w twoje gierki. To ty je tworzysz, bo nie potrafisz znieść ciszy między nami. Bo cisza byłaby zbyt prawdziwa. Zbyt niebezpieczna - przesunął spojrzeniem po jej sylwetce, nie kryjąc tego wcale, jakby chciał jej pokazać, że zna każdy centymetr jej ciała i nie ma w tym nic nowego, ani nic zaskakującego - Wchodzę w to - powiedział krótko, prostym tonem, bez uśmiechu. - Ale nie dlatego, że mnie prowokujesz. Robię to, bo chcę zobaczyć, jak bardzo się złamiesz, kiedy zrozumiesz, że twoje sztuczki już na mnie nie działają - rzucił z nutą triumfu w głosie. Podszedł jeszcze bliżej, teraz dzieliło ich ledwie kilka oddechów. Jego twarz była spokojna, niemal niewzruszona, ale w oczach czaiło się coś niepokojącego - chłód zmieszany z intensywną koncentracją - Nie dotknę cię. Nie spojrzę na ciebie tak, jak byś tego chciała. Nie wypowiem ani jednego słowa, które mogłabyś uznać za słabość - nachylił się lekko, tak, by jej włosy lekko musnęły jego twarz - I kiedy w końcu zrozumiesz, że nie możesz mnie złamać… to ty zaczniesz błagać, żebym przestał udawać, że cię nie pragnę - odsunął się równie powoli, jak się zbliżył, i spojrzał w bok, jakby temat był już zamknięty - Chodź. Nie będziemy tracić czasu. I nie, nie zabieram cię nigdzie, żeby się zabawić. Zabieram cię tam, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Bo kiedy już skończysz tę swoją szopkę, wrócisz do mnie. A wtedy ja zdecyduję, co z tobą zrobić - odwrócił się na pięcie, zostawiając w powietrzu ledwo wyczuwalny zapach jego perfum i ciężar niewypowiedzianej obietnicy. Bo Noah nie był jednym z tych, którzy przegrywają. Nawet, gdy pozwalał komuś myśleć, że wygrał.

    kuku

    OdpowiedzUsuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️