2025/03/18

[K] Octavia Arnault

Octavia Arnault
Octavia Coralie Arnault — 19 lat — urodzona 31 października 2006 roku w Paryżu — jedyna córka Alexandra Arnault - głównego dyrektora luksusowych marek oraz pasierbica aktorki Anne-Marie Dewavrin — jej prawdziwa matka zginela w wypadku samochodowym, gdy Octavia miala 6 lat -- wnuczka Claudiusa Arnault - założyciela rodzinnej firmy Ferret-Savinel oraz Helen Arnault - malarki, filantropki oraz działaczki społecznej — old moneydrugi rok spetcialization years na profilu polityczno-społecznym — klub Helios sztuki walki oraz drużyna pływacka gdzie zajmuje pozycję sprinterakapitan drużyny łuczniczejrezydencja czarna pokój 105— od dziecka uczona rysunku pod okiem wymagającej babci, która również wpajała jej dobre maniery — lubi perfekcyjność; zawsze wszystko skrupulatnie ma wypisane co ma do zrobienia na dany dzień, czasami jednak pozwala sobie na spontaniczność — cierpi na bezsenność, dlatego też często można ją spotkać na basenie w nocnych godzinach — jedna z tych znanych dziewczyn, o której przyjaźń zabiega wiele osób — osiąga bardzo dobre wyniki w zawodach pływackich — zdecydowanie jej ulubionym przedniotem jest zarządzanie mediami i PR zaś najwięcej nauki musi poświęcić strategii propagandy i dezinformacji — krążą plotki, że ktoś jest w posiadaniu jej nagich zdjęć — skrywaną tajemnicą jest to, że trzy lata temu na wakacjach w gronie znajomych przyczyniła się do śmierci jednego z nich, skandal ten skutecznie i szybko został wyciszony przez jej rodzinę, a ona nigdy nie usłyszała żadnych zarzutów — nie powiązana ze skandalem z 1994 roku

Emme Hej, cześć! Trzeba trochę poklikać, żeby poczytać kartę ;) Nie będziemy przynudzać - przyjmiemy wszystko, byleby poczuć jakieś E M O C J E. mail: pandaczerwona0@gmail.com
W karcie mogą pojawić się treści przeznaczone dla osób powyżej osiemnastego roku życia.

44 komentarze:

  1. Octavio, cieszę się, że mogę Cię oficjalnie powitać w kolejnym roku w Valmont Academy. Bycie częścią elity zobowiązuje, ale wierzę, że odnajdziesz tutaj wszystko, czego szukasz.
    Życzę Ci powodzenia, odwagi i samych inspirujących wyzwań. No i oczywiście samych dobrych wyników w nauce!

    OdpowiedzUsuń
  2. [Z Theo emocji wam nie zabraknie 😂❤️ My tu jeszcze przyjdziemy, Octavia tak łatwo się Theo nie pozbędzie ;)]

    your nightmare

    OdpowiedzUsuń
  3. [emocje to ja ci mogę zaraz dać, paniusiu 😩]

    OdpowiedzUsuń
  4. [nie potwierdzam i nie zaprzeczam 😏]

    toxic kolega

    OdpowiedzUsuń
  5. Błąd. Już samo to słowo przyprawiało go o dreszcze, a wręcz skręcało od środka. Gdy myślał o nim w swoim własnym kontekście, krew zaczynała pulsować w skroniach, a dłonie zaciskały się w pięści niemalże do samej krwi. Sama możliwość popełnienia błędu wywoływała w nim coś trudnego do opisania, jak gdyby rozsadzało go od środka, bo taka wizja nie mieściła się nawet w granicach jego wyobrażeń. Theodore von Eisenhart urodził się po to, by być doskonałym — miał być bezbłędny, pewny każdego kroku, każdego podjętego działania, a jeśli coś szło nie tak, jak powinno, to przecież nigdy nie było to jego winą. Dorastał w przeświadczeniu, że to wszyscy wokół błądzą i podejmują decyzje świadczące o kruchości ich przekonań. Większość ludzi nie miała w sobie tej iskry — tej, która pozwala czuć się władcą świata. Oni opierali się na sile i wpływach, a nie na swoich własnych umiejętnościach... Theo nie należał do tej grupy ludzi. Czytał ludzi jak otwartą księgę i żerował na tym, by doskonalić sztukę manipulacji. Odznaczał się tym już od dziecka, kiedy potrafił pokierować własnymi rodzicami w taki sposób, by zawsze dostać to, czego chciał. Nie był psychopatą, ale zdecydowanie był egoistą — i to wcale się nie zmieniło. Świat istnieje przecież z jakiegoś powodu, a jednym, jeśli nie jedynym, z nich był on sam. Theodore był przekonany, że wszechświat nieprzypadkowo pozwolił mu przyjść na ten świat. Nie miał więc kreować swojej rzeczywistości... Miał kreować rzeczywistość wszystkich innych, by móc stać w samym jej centrum.

    Błąd. To słowo wciąż odbijało się echem w jego głowie, kiedy w ciszy nocy kroczył ścieżką z Rezydencji Czarnej prosto do gmachu Akademii. Światło księżyca oświetlało Wieżę Valeriusa. Ten kamienny kruk zdawał się żyć swoim własnym życiem, a z każdym spojrzeniem Theodore utwierdzał się w tym przekonaniu jeszcze mocniej. Chociażby z tego jednego powodu Valmont było miejscem jedynym w swoim rodzaju… Ale nie brakowało też innych. Blondyn czuł, że to właśnie tutaj rozpoczyna się jego wielka historia — że to Valmont stało się fundamentem jego elitarnego życia, które czekało na niego poza murami tej szkoły. Przecież właśnie dlatego znalazł się tutaj... Nie przez wpływy, nie przez nazwisko, nie przez pochodzenie. Nawet jeśli krew, która płynęła w jego żyłach, była kartą przetargową gdzie indziej, w murach Valmont Academy nie miało to najmniejszego znaczenia. Liczyła się pewność siebie, samodyscyplina, charyzma i nieprzeciętna inteligencja. Chociażby dlatego nie było miejsca na błąd...
    O tej porze nocy, gdy cisza spowijała mury Internatu niczym ciężki, aksamitny całun, główne drzwi Akademii były zamknięte już od dawna. Ale dla niego nie stanowiło to żadnej przeszkody. To nie był przecież pierwszy raz, gdy Theodore von Eisenhart świadomie łamał regulamin tej szacownej instytucji... Wiedział, że nie powinien, ale wiedział też doskonale, czego chce i czego potrzebuje. A wszystko to czekało na niego w środku imponującego budynku.
    Obszedł zamek niemal dookoła, aż dotarł do bocznych drzwi prowadzących do części przeznaczonej dla personelu. Inni mogliby uznać to za przypadkowe niedopatrzenie, że drzwi pozostały uchylone o tak późnej porze. Ale Theodore wiedział lepiej. Valmont Academy było zbyt perfekcyjne i zbyt przemyślane, by pozwolić sobie na takie błędy. Ci, którzy stali na szczycie, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że wygłodniałej wrażeń młodzieży, której ambicje i ego sami karmią, nie da się zatrzymać żadnym zakazem. Nie było ich stać na głupie potknięcia — tak samo, jak nie było na nie miejsca w jego własnym życiu. Ale wciąż, z jakiegoś powodu, popełnił je.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawy kącik ust drgnął mu nieznacznie w złości, szczęka się zacisnęła, a on sam wciągnął głęboko powietrze, gdy przypomniał sobie dzisiejszy trening szermierczy. To tam, w jednym, krótkim, nieprzemyślanym ruchu, pozwolił sobie na błąd. On — Theodore von Eisenhart. Florecista, którego precyzja i cierpliwość powinny być wyryte w kamieniu. Więc dlaczego pozwolił sobie na tę słabość? Dlaczego dał się wytrącić z równowagi? Nie znał odpowiedzi. A może znał, tylko nie chciał jej dopuścić do świadomości… Teraz jednak było już za późno na refleksje. Teraz, zresztą, potrzebował tylko jednego — znaleźć się w tym konkretnym miejscu i choć przez chwilę przestać myśleć.

      Jego wzrok rozjaśnił się niecierpliwym błyskiem, kiedy dotarł na teren basenu. To właśnie to miejsce było jego celem. Wślizgnął się do środka bezszelestnie, rozpinając leniwym ruchem kilka guzików swojej śnieżnobiałej koszuli. Nie miał potrzeby się przebierać. Zresztą basen sam w sobie nigdy nie był dla niego czymś przyjemnym. Pływanie traktował jako konieczność, nie rozrywkę. To nie woda go przyciągała. Przyciągała go ona – dziewczyna, która niewątpliwie znajdowała się w samym środku basenu.

      Nie pomylił się ani o jotę.

      W półmroku, przy blasku księżyca odbijającego się od tafli wody i ogromnych okien, widok był zapierający dech w piersiach. Ciało dziewczyny, które delikatnie poruszało się w wodzie, lśniło jak zjawisko nie z tego świata. Jej ciemne włosy, mokre i ciężkie, opadały na ramiona, otulając je jak jedwab. Jej oliwkowa skóra wyglądała niemal porcelanowo w tej chłodnej poświacie. Długie rzęsy rzucały cienie na jej policzki, a pełne usta zdawały się stworzone po to, by wywoływać w nim szaleństwo. To była ona w czystej, surowej postaci – Octavia. Piękna, jak zawsze – i tylko jego. Tak, mogła sobie wmawiać, że to koniec, że to przeszłość. Ale w jego oczach wciąż była i zawsze będzie częścią jego świata. Kimś, a nawet czymś, co należało wyłącznie do niego, niezależnie od czasu, miejsca i okoliczności.

      Na jego twarzy pojawił się ledwie uchwytny, satysfakcjonujący grymas. Zdjął buty, wsuwając bose stopy w ciepłą wodę, która natychmiast otuliła jego skórę kojącym ciepłem.

      — Cóż za niespodzianka, Octavio — odezwał się niskim, spokojnym głosem, w którym pobrzmiewała nuta cynizmu. — Czy nie powinnaś być już w łóżku? — zapytał cicho, nie odrywając od niej spojrzenia, jak gdyby bał się, że ten widok może za chwilę zniknąć. Zamilkł na moment, obserwując, jak wynurza się na powierzchnię, jak krople wody spływają po jej ramionach, jak dekolt lśni w obliczu tej nocy… Jak jej oczy hipnotyzują, a usta wołają o jego własne.

      the ending you can’t escape 🖤

      Usuń
  6. Elitarna akademia Valmont była eleganckim miejscem, z tradycjami i zasadami, z których większość pozostawała niezapisana, za to na stałe gościła w mentalności szczęśliwych wybrańców, którzy zostali obdarowani przywilejem przebywania w jej murach. Uczniowie tutaj wiedzieli jak nosić się z klasą; zostało im to wpojone za pomocą srebrnych łyżeczek, a ci, w których żyłach być może płynęło mniej błękitnej krwi, nauczyli się tego szybko po przekroczeniu tych progów. Jednak ci, na których narzucone jest najwięcej zasad, najlepiej wiedzą też jak je łamać.
    Za niejednymi zamkniętymi drzwiami można było znaleźć prawdziwe oblicze przykładnych uczniów i odpowiedzialnych dziedziców. Jako że grono uczniowskie akademii było w większej części dorosłe, regulacje względem spożywania alkoholu były nieco mętne. O ile poprocentowe zachowanie nie miało negatywnego wpływu na reputację placówki, a niepełnoletni uczniowie nie brali czynnego udziału w konsumpcji, wszystko było dopuszczalne w świetle oficjalnych zasad.

    Kornélia nawet w słabym świetle korytarza była przekonana, że resztka białego proszku na jednej z lakierowanych komód nie smakowała wcale jak cukier puder, a mlaskanie parki, która zawładnęła kątem przy drzwiach do łazienek, słyszała nawet nad dudnieniem muzyki.

    — Hej! — Kornélia rzuciła głośno nad uchem chłopaka. — Który masz numer pokoju?
    Amant popatrzył na nią zmieszany, z zaskoczenia odpowiadając z rozbrajającą szczerością:
    — Sto dziesięć...
    — To pokazać ci drogę? — warknęła, zanim wyminęła trochę ochłodzoną już parkę, trącając jedno z nich ramieniem.
    Godne potępienia. Odrażające wręcz. Nie miała wątpliwości, że w kilka minut znalazłaby kogoś, kto podziękowałby za możliwość włożenia jej ręki pod majtki, ale szybkie i intensywne numerki oraz jednorazowe przyjemności przestały na nią działać.
    Z dłonią na klamce, jej spojrzenie przesunęło się po rozbawionych twarzach widocznych w pokoju wspólnym. Jej słuch wyostrzył się na moment, czekając, szukając czegoś znajomego z nadzieją, która pojawiła się tak nagle, że ją samą spłoszyła.
    Wywracając oczami w wyrazie samoskarcenia, otworzyła z zamachem drzwi do łazienki, po czym zamknęła je za sobą równie gwałtownie, tłumiąc dźwięki imprezy.
    Pomyślała o tabletkach, które leżały na dnie szuflady jej szafki nocnej, czekając na to, aż jej emocje ją przerosną. Ale Kornélia wiedziała, jaką torturą byłoby leżenie w łóżku w towarzystwie powolnego rytmu swojego serca między ścianami dudniącymi basem. Nie, nie potrzebowała się tej nocy otępiać. Potrzebowała przekierować swoje uczucia na coś mniej depresyjnie destruktywnego, a coś bardziej... hedonistycznie destruktywnego.
    Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i uniósła wysoko podbródek. Palcem przesunęła po dolnej powiece, żeby przyklepać korektor. Jej oczy miały ten lekko nieobecny, szklisty wygląd, a mimo startej w ciągu dnia szminki, jej usta zafarbowane były na bordowy odcień od wina. Tak aby jednak zachować trochę klasy, w ręku trzymała nie plastikowy kubek, nie nawet kieliszek, ale szklankę z ciętego szkła, której wzięła ostatni łyk, gdy za jej plecami otworzyły się drzwi.
    Ich spojrzenia spotkały się przez lustro. Nie w stylu Kornélii było pierwszej odwrócić wzrok, ale prawie to zrobiła. Poczucie winy w jej przypadku miało postać długonogiej, opalonej do perfekcji brunetki.
    Zanim cisza między nimi stałaby się zbyt przytłaczająca, aby ją przerwać, Kornélia odezwała się z pierwszymi słowami, które przyszły jej do głowy.
    — Czy Romeo i Julia nadal torują przejście? — zapytała głosem, który był idealnie wyważoną mieszanką poirytowania i żartu.

    Kornélia ࣪ ִֶָ☾.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy w życiu Theodore nie zdarzało się, aby robić coś przypadkiem. Ten młody człowiek był zaprzeczeniem spontaniczności; nie z przypadku był przecież nazywany przez kadrę geniuszem strategii politycznej. Jego umysł, odkąd sięgał pamięcią, trwał w transie analizy; kalkulował każdy swój ruch, a ponad wszystko — każdy ruch drugiej strony. Dostrzegał rzeczy, które innym potrafiły umknąć, co analogicznie zamykało im drogę do zobaczenia pełnego obrazu danej sytuacji. Theo z kolei czerpał satysfakcję ze świadomości, że jego koło zawsze było pełne, a w układance nie brakowało żadnego puzzla.
    Niestety, ta niewątpliwa sztuka niemal mistrzowskiego czytania każdej mikroekspresji drugiej osoby nie pozwalała mu budować szczerych relacji — nie, gdy każdy taki ruch wykorzystywał na swoją korzyść, a tym samym często na niekorzyść tejże osoby. To prawda, nie czytał w myślach, ale czytał ludzkie ciała, a już samo to było wystarczająco potężnym narzędziem, a Theo zdecydowanie nie należał do ludzi, którzy znali granice. Jeśli dostrzegał potrzebę ich przekroczenia, dokładnie to robił, by odczuć pełnię kontroli nad sytuacją. Co gorsza, często, jeśli nie zawsze, wychodził z tego bez szwanku. Zdawało się więc, że dokładnie ten scenariusz zrealizował się w relacji z Octavią Arnault — dziewczyną, która na swoje nieszczęście stała się ofiarą manipulacji Theodora von Eisenharta. A wcale nie była przecież mało bystra czy roztargniona... Nie w tym rzecz, a w tym, że to, co Eisenhart posiadł raz, miało pozostać jego na zawsze, nawet kosztem szczęścia tej drugiej osoby.

    Był w tym wszystkim jednak obrzydliwie perfidny… Nie należał przecież do rodzaju człowieka, który płaszczyłby się przed drugą osobą. Gdy więc z powodu jego zdrady Octavia zakończyła ten związek, nie płakał ani nie błagał jej o pozostanie — nie musiał, bo wiedział, że choćby cząstka jej duszy na zawsze pozostanie zduszona w jego garści. Zdradzając, doskonale wiedział, co robił, a zrobił to z pełną premedytacją, bo to, co uczynił, nie było beznadziejnym i spontanicznym krokiem w bok. Swoją niewierność przypieczętował z dziewczyną, która wciąż trwała w jego umyśle, doprowadzając jego myśli do czystego chaosu w pełnym znaczeniu tego słowa. Zamiast jednak skupić się na niej, wciąż kręcił się wokół Octavii niczym jej najgorsze fatum. Jego serce było niczym zgniły owoc, starannie owinięty w lśniący, złoty papier… Jego była dziewczyna niewątpliwie doskonale to rozumiała, próbując swoją młodością cieszyć się daleko poza murami rzeczywistości Eisenharta. Jednak ten austriacki geniusz nie potrafił tak po prostu pozwolić jej odejść… Nie latał za nią, nie biegał jak skruszony piesek. Czasami nawet nie oglądał się za nią, mijając ją niczym obcą dziewczynę na szkolnych korytarzach. A jednak perfekcyjnie wiedział, kiedy się pojawić, by zaburzyć jej przestrzeń i sprawić, że tektonika jej emocji na nowo zacznie drżeć.

    Tym razem nie było inaczej. Młody Eisenhart nie zjawił się przecież na akademickim basenie olimpijskim z przypadku, a już bynajmniej z przyjemności… Pojawił się tutaj przez Octavię. Dla niej. Po nią. Być może w innym przypadku znalazłby się gdzie indziej, czyli dokładnie tam, gdzie znajdowała się jego słabość w postaci Kornelii Bathori. Ale tak się nie stało, bowiem wszystko w jego ciele wołało o Octavię Arnault — nawet jeśli te głosy były czysto egoistyczne i fizyczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powinienem — odparł, tonem miękkim, niemal leniwym — Ale dlaczego miałbym? — dodał, z tym charakterystycznym dla siebie spokojem, który nigdy nie zwiastował banalnych intencji.
      Lustrował ją spojrzeniem powolnym, ciężkim, wręcz namacalnym. Każdy drobny gest, każdy ruch jej ciała w delikatnie poruszającej się wodzie był dla niego niczym otwarta księga. Zauważył ten ledwie dostrzegalny skurcz mięśni na jej szyi, to drobne drgnięcie brwi, gdy jego spojrzenie zjechało niżej, zatrzymując się dokładnie tam, gdzie chciał, by poczuła jego obecność. Octavia mogła tego nienawidzić — tego, że na zawsze miała łączyć ich ta niewidzialna, kolczasta nić… On nienawidził tego równie mocno, ale jednocześnie potrafił czerpać z tego korzyść.

      — Skoro zaczęliśmy tę grę pytań... — odezwał się cicho, nachylając się ku niej, aż niemal czuła jego niepokojąco spokojnych oddech nad taflą wody. Jego dłonie zacisnęły się na krawędzi basenu, a palce lekko zbielały od nacisku — To zadaj mi lepiej pytanie, na które akurat chciałabyś usłyszeć prawdę… — zawiesił głos, pozwalając ciszy wybrzmieć między nimi, tak gęstej, że aż lepkiej. Jego uśmiech z kolei ułożył się powoli, a był równie ciepły, co niepokojący. — Obiecuję, że dzisiaj nie skłamię.

      I never let go, even when it's over 🖤🌘

      Usuń
  8. O istnieniu Octavii Arnault Kornélia nie wiedziała od samego początku i – jakkolwiek źle o niej by to nie świadczyło – nie była pewna, czy cokolwiek by to zmieniło. Niektórzy uważali, że w kobiecej naturze było przepraszać za każdy błąd; nawet najmniejszy, nawet nie przez nią popełniony. Ale ona nie zamierzała się krzyżować za złamane obietnice, które to nie ona złożyła i utracone zaufanie, na które to nie ona sobie zasłużyła.
    Jednak co najistotniejsze i najbardziej dręczące sumienie Kornélii, nie miała ona pojęcia, jak dużo Octavia wiedziała. Nic chyba w tym dziwnego, że Kornélia nigdy nie rozmawiała z Theodorem na jej temat, czy to przed, po, czy w trakcie tego... czymkolwiek było to między nimi. Czara goryczy napełniała się powoli i niemal niezauważenie, aż w końcu się przelała, zanim sama Kornélia zorientowała się, jak do tego doszło. A wtedy zostawiła Theo do posprzątania swojego własnego bałaganu. Kornélia nigdy niczego Octavii nie zabrała, bo jego nie dało się tak po prostu mieć. Chyba że w głębokim poważaniu, bo to tam starała się go najczęściej trzymać. Tam też miała to, jak Theo poradziłby sobie z konsekwencjami, bo w czasie, kiedy to miało miejsce, nikt chyba nie spodziewałby się, do jakich rozmiarów urośnie ta sytuacja.
    Nie miała więc pojęcia, czy wszystko zostało jej wyspowiedziane, czy Kornélia została wskazana jako współwinowójczyni, czy Theodore zachował dla siebie jej imię; tak samo jak do tej pory nawet przed samym sobą próbował ukryć to, że Kornélia na stałe zagościła w jego świadomości, wygrzebując sobie małą norkę tuż obok Octavii. Tak blisko, a jednak tak daleko, zastanawiając się, czy osoba za ścianą jest świadoma jej obecności.
    Jeśli Octavia wiedziała, nigdy nie dała tego po sobie poznać. Kiedy jako sąsiadki wychodziły w tym samym czasie na korytarz ze swoich pokoi, gdy mijały się między zajęciami z tymi samymi profesorami, na imprezach takich jak ta, kiedy krążyły na tej samej orbicie w tym samym tempie. Być może w innej rzeczywistości mogłyby być dobrymi znajomymi. Może byłyby nawet najlepszymi przyjaciółkami.

    Węgierka odstawiła swoją szklankę na blat i odkręciła wodę w umywalce, żeby zająć czymś ręce. Na jej nieszczęście, Octavia była równie niechętna w odpuszczaniu i aż zanadto chwyciła jej przynętę na przelotną gadkę. Po cichu miała nadzieję, że dziewczyna skorzysta z toalety, a ona w tym czasie będzie mogła wymknąć się z łazienki i rozpłynąć się w tłumie. Czyż to nie było ironiczne, jak bardzo były do siebie podobne?
    Myjąc dłonie, popatrzyła przez lustrzane odbicie na dziewczynę. Mimo napięcia, które odczuwała, jej usta wygięły się mimowolnie w szczerym, prostym uśmiechu, zanim żart między nimi nie zszedł na temat, który ze strony Kornéli wydawał się dziwnie naładowany podtekstem o drugiej głębi. Taka wielka miłość...
    — Te najszybciej idą na dno — powiedziała, mają nadzieję, że ta titanicowa gra słów wystarczy, aby zamaskować jej zmieszanie.
    Kornélia zakręciła wodę, strzepnęła wodę z dłoni i sięgnęła po ręcznik papierowy.
    — To po prostu moja twarz — odpowiedziała niewzruszona, przeskakując wzrokiem z butelki alkoholu na twarz rozmówczyni.
    Nie tyle nie pasowało jej towarzystwo, co powód, dla którego została tym towarzystwem bez pytania obdarowana. Kornélia miała wrażenie, że Octavia zawsze otaczała się gronem znajomych, choć pewnie bardziej adekwatnie byłoby ich określić mianem wiernych adoratorów. Nie wyglądała na dziewczynę, która musiała w czasie imprez chować się po łazienkach, ani zabiegać o przyjaźnie. Ale jednak Kornélia wiedziała, że niemądrze snuć przypuszczenia względem ludzi, zwłaszcza w murach tego miejsca. Każdy miał tam coś do udowodnienia, jak i do ukrycia.
    Opierając się biodrem o blat tuż przy kolanie Octavii, Kornélia chwyciła swoją szklankę i podstawiła ją jej oczekująco.
    — Chcesz mnie upić, Syrenko? — zapytała z zaczepnym uśmiechem, patrząc jak pływaczka nalewa do jej szklanki ilość trunku, która zdecydowanie przekraczała klasyczne dwa palce. — Czy po prostu tak lubisz się dzielić?

    Kornélia ࣪ ִֶָ☾.

    OdpowiedzUsuń
  9. Obsesji? — powtórzył za nią, unosząc brew w wyrazie zarówno rozbawienia, jak i głębokiej urazy — Proszę cię, Octavio, nie czyń ze mnie człowieka nieopanowanego… — roześmiał się cicho, a jego głos zabrzmiał miękko, niemal jak to uczucie towarzyszące człowiekowi o świcie — rześkie, chłodne, a jednak zwiastujące coś nieuchronnego. Doceniał jej próbę wyprowadzenia go z równowagi, niemal jej się udało.

    Gdy poczuł, jak czubek jej paznokci rysuje palącą linię na jego policzku, a potem, jak pewnie, niemal dziko, chwyta go za podbródek, coś w nim zadrżało. Theodore nie należał do ludzi, którzy szukali tej dzikiej, nieopanowanej adrenaliny. Wręcz przeciwnie – młody Eisenhart cenił sobie swoje opanowanie. Jego prawdziwą władzą było to, że potrafił jednym słowem wzbudzać w innych gamę sprzecznych emocji. I niestety, Octavia nie była wyjątkiem od tej reguły. A mogłaby być, gdyby nie fakt, że popełniła jeden, kategoryczny błąd.

    Zakochała się.

    A czym była miłość? Dla większości — czymś pięknym, wartościowym, na tyle wyjątkowym, by móc się w tym zatracić. Theodore nie podzielał tej opinii. Dla niego miłość, oczywiście, nie była czymś lekkim. Ale nie była też czymś uroczym, ckliwym czy romantycznie patetycznym. Wszystko przesiewał przez logikę, doświadczenie i własny niepokorny charakter. Gdyby więc miał miłości przypiąć jakąkolwiek etykietę, niewątpliwie nazwałby ją wyzwaniem. Theodore w istocie kochał wyzwania, lubował się we wszystkim, co przesuwało granice jego umysłu. Ale nie spieszyło mu się do tego konkretnego wyzwania, jakim była miłość. Być może właśnie dlatego w związku z Octavią tak sprytnie — niemal niezauważalnie — unikał słowa kocham. Zamiast tego mówił o zachwycie. O podziwie. O uwielbieniu. Czymś przecież musieli się do siebie przyciągać… Najwidoczniej on był jej fatum, a od fatum nie da się uciec.

    — Wiesz przecież — odpowiedział cicho, pozwalając jej wciąż trzymać dłoń na swojej szczęce — Wiesz, że to nie kwestia wyboru, tylko zachcianek — dodał z rozbawieniem, marszcząc lekko brwi. Ale kiedy usłyszał jej pytanie, jego twarz stężała. W oczach pojawiło się to znajome, lodowate rozdrażnienie i ta gotowość do ciętej dyskusji, do słownej szermierki, którą tak uwielbiał prowadzić.

    — Obrażasz mnie, Octavio. Znowu. — Tym razem pewnym ruchem ściągnął jej dłoń w dół, a sam ujął ją za oba nadgarstki, przyciągając bliżej siebie i unosząc je lekko ku górze. — Nie mówię tego, co inni chcą usłyszeć. Mówię to, co uważam za konieczne. To różnica, której jeszcze nie dostrzegłaś? — uniósł brew, pozwalając sobie na cień ironii. Puścił jej dłonie. Odpinając kolejne guziki koszuli, jakby to był tylko gest wyzbywania się niepotrzebnego ciężaru, aż w końcu pozwolił, by materiał ześlizgnął się z jego ramion.
    Wszedł powoli do ciepłej wody. Jego ruchy były jak zwykle pełne kontroli. Przyciągnął ją do siebie, zamykając w ciasnym, niepokojąco spokojnym objęciu.

    — Pojawiłem się tutaj nie dlatego, że mam niedosyt — wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy. — Pojawiłem się dlatego, że czasami trzeba sobie przypomnieć, jak mierna jest różnica między iluzją a prawdą — wyjaśnił cichym, niemalże błogim tonem głosu. Uśmiechnął się lekko, choć w tym uśmiechu było więcej wyzwania niż czułości. — Wybierz sobie, która opcja jest dla ciebie mniej bolesna.

    but are you ready for this game?

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cześć!
    Dziękuję bardzo za powitanie i za tyle miłych słów. Cieszę się, że Zeina się podoba i że wydaje się ciepłą osobą, bo trochę tego ciepełka w niej jest. :D
    Jeszcze raz dziękuję i również życzę samych wspaniałych wątków. ❤️]

    Zeina de la Torre-Caballé 🎤👑

    OdpowiedzUsuń
  11. Przeprosiny dla Kornélii nie były nawet opcją, którą poważnie rozważała. To nie ona zniszczyła jej związek, tylko jej wybitnie zły gust w facetach. I nie była to wredna docinka – Kornélia mocno się z tym identyfikowała; cierpiała na to samo schorzenie, a niestety nie było na nie leku.
    Tak naprawdę oczywiście głównym winowajcą był tutaj Theodore. Ten samodestruktywny dupek nie rozpoznałby tego, co było dla niego dobre, nawet gdyby go to uderzyło prosto w twarz. Być może łatwiej było się Octavii z tym pogodzić, wyobrażając sobie bezwzględną femme fatale, która upatrzyła sobie jej najdroższego i powoli złamała jego wolę maślanymi oczami i słodkimi, grzesznymi słówkami. Nic bardziej mylnego. Od pierwszego dnia wiedziała, że Theodore von Eisenhart będzie jej największą zmorą w Valmont i do tego dnia się z tym zmagała. Ale chyba nie musiała wyjaśniać Octavii tego uczucia.

    Uśmiechnęła się mimowolnie, nie tyle biorąc sobie do serca jej serdeczną radę, co będąc zaskoczoną jej bezczelnością. Twój chłopak nie narzekał, korciło ją, żeby powiedzieć. Jednak tak samo, ona również miała w sobie trochę klasy.
    — Zbliża? — Kornélia powtórzyła mruknięciem. — Jezus, postaw dziewczynie najpierw kolację, co? — Pokręciła głową z mimowolnym rozbawieniem.

    Nie potrzeba było alkoholu, aby przy Octavii kręciło się w głowie. Interakcje z nią były jak zabawa jojo. Ciągłe odpychanie i przyciąganie. W jednej chwili była niemal ujmująca, tylko po to, żeby zrujnować iluzję czymś kompletnie nieproszonym.
    Nie podobało jej się, w jaki sposób przywołała jej kraj. W jej słowach niemal dało się usłyszeć francuski imperializm. Być może była to niefortunna pretensjonalna intonacja, chociaż w tym krótkim czasie Kornélia zdążyła się zorientować, że nie należy zakładać tego najlepszego, kiedy chodziło o Octavię Arnault.
    Od dawna zdawała sobie sprawę, że Octavia nie była jakąś niewinną, słodką dziewczyną, której weszła w życie z butami i rozwaliła związek. Widziała z daleka, w jaki sposób funkcjonowała, jak traktowała ludzi niczym akcesoria, które z łatwością dało się wrzucić na dno szafy i zastąpić. Była chłodna i kalkulująca z uśmiechem, który gwarantował jej wszystko, czego chciała. Swój swojego zawsze rozpozna.
    Fascynujace, w jaki sposób nie minęła nawet minuta, a poczucie winy wyparowało, zamieniając się w cichą satysfakcję.
    Nic dziwnego, dlaczego Theo wybrał właśnie ją. Miał zbyt nierówno pod sufitem, aby polecieć na normalną dziewczynę, która miałaby szansę być dla niego czymś dobrym.

    — Pálinkę — rzuciła krótko. — Nie wiem, czy by ci posmakowała. Ma trochę... specyficzny smak. Mniej klasyczny. Nie każdemu pasuje. — Dziewczyna wzruszyła ramionami. Przystawiła swoją szklankę do tej Octavii i dodała: — Egészségére. — Mogłaby ją równie dobrze przeklnąć po węgiersku i Octavia nie miałaby najmniejszego pojęcia. — W takim razie za... dzielenie się w nieco lepszym towarzystwie.
    Kornélia uśmiechnęła się lekko przy toaście. Nie była głucha na grę słów. To nie było już przeczucie, że Octavia wiedziała więcej, niż mówiła na głos. I w jakiś dziwny sposób Kornélia to szanowała, bo bez wątpienia ona na jej miejscu zrobiłaby to samo. Jak się okazywało, miały ten sam gust nie tylko w facetach, ale i gierkach.
    Odchyliła szklankę, rozkoszując się przyjemną torturą palącego alkoholu. Zmarszczyła delikatnie nos, ale przyjęła to z gracją i odstawiła pustą szklankę na blat z głuchym brzęknięciem.
    — Cóż, powodzenia w odbieraniu tego, bo już jest we mnie — powiedziała z beztroską w głosie na to niedojrzałe entendre. No co? Skoro już znalazła się w tej beznadziejnej sytuacji, mogła przynajmniej się z tym trochę zabawić.

    Kornélia ☾⭒.˚

    OdpowiedzUsuń
  12. [Witam! Razem z Octavią można knuć wiele intryg, więc kompletnie by mi nie przeszkadzało pisanie wraz z Tobą wątku opartego na partners in crime. Nic tak w końcu nie łączy jak wspólni wrogowie <3 A plotkowanie na basenie późną nocą? To brzmi zbyt dobrze! Leo szczególnie zwróci uwagę na jej brutalną szczerość, którą ceni znacznie bardziej od najpiękniejszych kłamstw. Być może z czasem Octavia pozwoliłaby Leo towarzyszyć sobie w próbowaniu nowych rzeczy i popełnianiu błędów? Szczególnie doceniam możliwość tworzenia głębokich relacji! A może dziewczęta już się znają z wcześniejszych lat, więc będzie im bliżej niż dalej do coraz ciekawszych scen?]

    Leo&Ed&Del

    OdpowiedzUsuń
  13. No to chodźle się bić. 🥊

    OdpowiedzUsuń
  14. Theodore niełatwo było wytrącić z równowagi. Cała konstrukcja jego persony, sposób, w jaki przedstawiał się ludziom, a przede wszystkim sobie, straciłby sens, gdyby szybko tracił cierpliwość – zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodziły emocje związane z miłością, pożądaniem czy żalem. Nie przeszkadzało mu jednak, że Octavia wielokrotnie próbowała zburzyć ten mur opanowania, bo zadanie to było nie lada wyzwaniem. Jego była dziewczyna wierzyła, że go zna – w pewnym sensie tak było. Ale czy ktokolwiek mógłby naprawdę poznać Theodora, poza nim samym? Nie ukrywał przed Octavią tego, kim jest, bo nie zamierzał brać odpowiedzialności za jej wybory – sama postanowiła ulokować w nim swoje uczucia, przypisać mu etykietę miłości, a najwyraźniej wciąż w pewnym stopniu trzymała się tych uczuć, skoro nieustannie pozwalała mu wracać.

    Oboje grali więc w tę swoistą grę, starając się nawzajem zdominować, by w końcu dojść do punktu kulminacyjnego, w którym ich ciała stawały się jednym. Theodore nie potrafiłby do końca wyjaśnić, dlaczego tak się działo. Każdą jej szansę na ułożenie życia na nowo niszczył, ściskał, wręcz dusił, by nie mogła się rozwinąć. Wiedział, że wynikało to z jego niemal świętego przekonania, że to, co raz stało się jego, miało pozostać takie na zawsze – nawet jeśli wcale tego nie chciał. Jego umysł, patrząc z zewnątrz, nie był najzdrowszy, a z pewnością był pełen egoizmu i narcyzmu. W jego oczach jednak to było słuszne – Theodore von Eisenhart uważał siebie za człowieka perfekcyjnego. Tylko że miał rysę, a tą rysą, na nieszczęście Octavii, była Kornelia.

    Gdyby ktoś miał wskazać jeden powód, dla którego wszelkie granice opanowania mogłyby zniknąć z życia von Eisenharta, niewątpliwie wskazałby na pannę Bathori, która zawładnęła jego umysłem. Octavia doskonale o tym wiedziała i najwyraźniej wciąż pobudzało to jej emocje.

    — Trudno nazwać nieopanowaniem coś, czego chcą dwie strony, Octavio — zauważył, unosząc brew. Doceniał próbę wyprowadzenia go z równowagi, a choć drażniło go brzmienie imienia Kornelii w jej ustach, nie zamierzał stracić panowania nad sobą. Słuchał więc jej słów, łapiąc każde z nich. Analizował drżenie jej wargi pod ciężarem wypowiedzianych zdań, widział, jak jej oczy lśnią prowokacją, jadem i gniewem. Dostrzegał tę pewność malującą się na jej twarzy, to jak całe jej ciało krzyczało zdecydowaniem i stanowczością. Octavia Arnault rzeczywiście wierzyła, że tę rundę wygrywa – i Theodore pozwalał jej w to wierzyć, choćby jeszcze przez chwilę, gdy w każdej sekundzie jej wypowiedzi pozwalał jej igrać z ogniem, którego zdawała się nie rozumieć.

    — Naprawdę sądzisz, że wygrywasz? — zapytał cichym, lecz niepokojąco spokojnym głosem. Ani drgnął, tylko jego oczy, lodowate i przenikliwe, zdradzały coś więcej – ledwie zauważalny błysk ostrzeżenia, który być może kierował w jej stronę z czystego sentymentu.
    Czuł jej bliskość, jej ciepło, to drżenie napiętych mięśni pod własnymi dłońmi. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Octavia myślała, że go rozgryzła, że potrafiła zrozumieć, co się z nim dzieje. Była w błędzie – jeszcze nikomu nie dał na to szansy.

    — Nie trzymam cię przy sobie, Octavio — zaczął, unosząc brew. Zlustrował ją wzrokiem. — To ty się mnie kurczowo trzymasz, nie widzisz tego? — zauważył. Jego palce zacisnęły się mocniej na jej nadgarstkach, zarówno w geście pożądania, jak i surowej, chłodnej dominacji. Przechylił lekko głowę, spoglądając na nią z wyższością. Przez chwilę nawet jej współczuł...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wybieram to, co jest mi potrzebne… — odpowiedział i nachylił się jeszcze bliżej, przesuwając dłońmi po jej plecach, aż przybliżył ją do siebie — Wydaje mi się jednak, że teraz to ty bardziej potrzebujesz mnie, bo skąd te wszystkie emocje? — zauważył, unosząc kącik ust w ironicznym uśmiechu — Stać cię na więcej, Octavio, niż snucie fantazji czy myślę o tobie, gdy jestem z nią. Ale w porządku, dotykaj tego tematu ile chcesz, może w końcu zrozumiesz, że nikt nie jest dla mnie najważniejszy — powiedział, biorąc głęboki oddech i kręcąc głową w dezaprobacie. Następnie to tym razem on nachylił się nad jej uchem, gdy jego dłonie spoczęły na jej biodrach.

      — Pozwolę ci uwierzyć, że wygrywasz — wyszeptał z cieniem rozbawienia w głosie, bawiąc się palcem o krawędź dołu jej stroju — A może kiedyś, gdy zmienisz zasady swojej gry, będziesz miała szansę naprawdę coś wygrać, Octavio. W końcu nie ma nic gorszego niż drugie miejsce, prawda? — dodał, po czym oderwał się od niej, wciąż bawiąc się jej strojem. Przez dłuższą chwilę patrzył jej głęboko w oczy, aż w końcu wyszeptał prosto w jej usta:

      — Zatem co się ze mną teraz dzieje, Via? Co czujesz?

      so bring it on, sweetie. I’m always ready to win. 😈🎯

      Usuń
  15. W kwestiach społecznych Kornélię możnaby opisać jako muchłówkę. Z daleka była obrazem stoicyzmu, prawdziwym dziełem, w które natura włożyła to, co miała najlepsze. Jednak nie ukrywała przed światem kolcy; zawsze tam były, ostrzegając przed podejściem zbyt blisko. Ostatecznie jednak zawsze dostawała to, czego chciała. Niezwykle umiejętnie wychodziło jej maskowanie niecierpliwej zachłanności.
    — Mmm, nie do końca. Raczej wolę poczekać, aż to, czego chcę, samo do mnie przyjdzie — powiedziała, znacząco przystawiając palec do skroni.
    Oczywiście była to tylko częściowa prawda. Publicznie prezentowała chłodną kontrolę, ale w środku była wulkanem emocji. Czuła nad wyraz, a starała się jeszcze mocniej, nie dając nikomu zerknąć do środka w obawie, że ktoś zdemaskuje to, jak bardzo jej zależało. Nawet na rzeczach, na których nie powinno jej zależeć, bo im nie zależało na niej. Oj, czyżby zrobiło się zbyt personalnie? Nie znosiła bierności, nie potrafiła oddać kontroli. Być może właśnie to ciągłe niedosycenie wciąż nie pozwalało jej zrezygnować z Theo. To ciągłe odpychanie i przyciąganie między nimi jak na ironię było właśnie jej stałą. A jego miała owiniętego wokół swojego palca – nawet jeśli musiał się nieźle rozciągnąć, żeby starczyło go dla nich obu.
    Ale one wcale nie były lepsze, nieprawda? Cała ta sytuacja była jedną wielką plątaniną chciwych dłoni i trudnych do zerwania więzi, w której niemożliwe było wyłonić jedynego prawdziwego zwycięzcę. Jak długo można było grać w grę, w której wszyscy przegrywali?

    Francuski, hiszpański czy włoski, dla Kornélii nie miało to większego znaczenia; wszystkie miały ze sobą wspólną cząstkę. Węgierski był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Nie wielu wiedziało, jak do niego podejść, jak go ugryźć. Był przytłaczający i onieśmielający; podobnie jak ta władająca nim dziewczyna. Mimo biegłej znajomości innych języków, czasami znajdowała się w sytuacji, w której brakowało jej obcych słów, które potrafiłyby opisać to, jak się czuła, kim była. To wtedy najbardziej doceniała swoje pochodzenie, była z niego dumna, a jej odmienność wyglądała bardziej jak zaleta.
    — Czy nie wszystkie języki to tylko wymyślone dźwięki? — rzuciła, niemal filozoficznie.
    Ależ oczywiście, że ona chciała słuchać tylko o sobie, nakierować rozmowę. Świat kręcił się tylko wokół Octavii Arnault. Kornélia mogłaby w to uwierzyć.
    — Mądra. Uparta. Świadoma własnej wartości — odpowiedziała w końcu na jej pytanie, a powiedziała to takim tonem, z którego ciężko było wywnioskować, czy rzeczywiście były to komplementy.
    Potrafiła sobie wyobrazić, co tak ludzi pociągało w Octavii Arnault. Jej nieskazitelna uroda mogła grać w tym rolę, ale miała w sobie rodzaj magnetyzmu, z którym ciężko było walczyć. Kornélia nie była na niego odporna, czuła go, kiedy dziewczyna śmiała się z lekkością, beztrosko machając na blacie nogami. Nawet kiedy sobie z ciebie szydziła, miało się ochotę jej podziękować i zaoferować swoją godność, by tylko ją uszczęśliwić.

    Octavia miała rację; Kornélia traktowała potyczki słowne niczym sport i nie zawahała się przy odpowiedzi.
    — Słodki na języku i piekący w gardle. Dobra zabawa na moment, ale po fakcie zawsze go żałujesz... — powiedziała, sięgając bez omieszki po butelkę. — A jednak zawsze wracasz po więcej, nieprawda? — Uśmiechnęła się w ten sposób, który skrywał tysiąc znaczeń, ale tylko jedno właściwe. — Ale mamy dość, żeby starczyło dla nas obu — dodała beztrosko, dolewając sobie do swojej szklanki, po czym hojnie uzupełniła drinka towarzyszki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upiła go łapczywie, bo zdecydowanie tego potrzebowała, jeśli tak miała dalej wyglądać jej noc. Kręciło jej się w głowie i to nie od alkoholu. Wszystkie te metafory i słowne gierki były ciekawe na początku, ale powoli zaczynały ją mulić. Poza tym uważała, że nie było to sprawiedliwe, że Theodore, nawet nie będąc tam tego wieczoru, i tak znalazł sposób, aby wślizgnąć się do ich świadomości, jak paskudna żmija, którą był.
      Ona również obserwowała Octavię z precyzyjną ciekawością. Tyle że ona nie poszukiwała odpowiedzi na to, dlaczego to ją wybrał. Nie, ją bardziej interesowało, co takiego dziewczyna jak ona widziała w nim. Czym ją tak usidlił? Czy podzielały to samo doświadczenie? Musiało być między nimi coś prawdziwszego, coś delikatniejszego, skoro był skłonny nazwać ją swoją dziewczyną. Bóg jeden wie, że z Kornélią nie mogli się nawet nazwać przyjaciółmi.
      — Czy mam pytać jaka ja według ciebie jestem czy już znalazłaś odpowiedź, po którą tu przyszłaś? — zapytała, zamykając wolną dłoń na blacie po przeciwnej stronie Octavii, aby zobaczyć, jakimi pięknymi słowami spróbuje się wymknąć przypięta do metaforcyznego muru.

      Kornélia ☾⭒.˚

      Usuń
  16. [Pozwoliłam sobie od razu napisać gmaila <3 i czekam teraz z niecierpliwością, machając nogami pod biurkiem XD]

    Chłopak z gazetki dla nastolatek, który ma obudzić Śpiącą Królewnę

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie należał do przesadnie ambitnych osób, przykładał się do nauki na tyle, ile musiał, a że był naprawdę inteligentny, udało mu się większość zapamiętywać podczas zajęć. Nie potrzebował być w gronie najlepszych, miał gdzieś oceny, a jedyne, w co się w pełni angażował to szermierka i właśnie tam nigdy nie przyjmował opcji porażki i zawsze pragnął być na szczycie. Miał jedną, ukochaną dziedzinę i kilka ulubionych przedmiotów, którym poświęcał większą uwagę, co stanowiło zupełne przeciwieństwo jego do bólu idealnej siostry. Pieprzony ideał, największa duma rodziny i choć zazwyczaj naprawdę dobrze się dogadywali, zwłaszcza w łóżku, nie dało się ukryć, że w wielu sprawach ciągle ze sobą rywalizowali, tym bardziej, że jak nikt inny, potrafiła wywołać w nim poczucie niższości.
    - Nie masz swoich znajomych, że musisz ciągle doczepiać się do mnie i do moich? – przewrócił teatralnie oczami, obserwując, jak upija łyk jego drinka. Właściwie był jej wdzięczny, że uwolniła go od tej idiotki, zwłaszcza, że sama wyglądała jak milion dolarów i przebijała ją o głowę, czego za pewne znając ją, była oczywiście w pełni świadoma – Jestem typem, który w wielu kwestiach się nudzi – wzruszył bezradnie ramionami – Sprawy rodzinne – mruknął przy okazji w stronę swojej towarzyszki, dając jej tym samym do zrozumienia, aby w końcu się od niego odkleiła i zostawiła go jedynie w towarzystwie Octavii – Jakie wyzwanie na dziś? – wbił w tłum pełne ekscytacji spojrzenie, gotów wejść w każdą chorą grę, którą wymyśli jego siostrzyczka. Obydwoje nie byli do końca normalni, lubili popaprane rzeczy, choć ona zdecydowanie lepiej się z tym kryła. Czasem miał ochotę pokazać światu tą jej mniej idealną stronę, ale znała zdecydowanie zbyt wiele jego sekretów i w każdej chwili mogła go pogrążyć. Wychowywali się razem od lat, chcąc nie chcąc, trzymali się blisko, przez co, gdyby jedno wystąpiło przeciwko drugiemu, pociągnęliby się nawzajem na dno.
    - Masz na sobie bieliznę, którą kazałem zostawić na łóżku w twojej sypialni? – wyszczerzył się w pewnym siebie uśmiechu, wsuwając dłoń pod ramiączko jej sukienki, pod którym ukrywał się stanik – Któż znałby lepiej twój gust, niż twój ukochany braciszek, wiedziałem, że ci się spodoba. Jest kwintesencją twojej osobowości – dodał, odbierając od niej swojego drinka, aby dokończyć jego zawartość i oddać pustą szklankę krążącemu po sali jednemu z kelnerów.

    braciszek

    OdpowiedzUsuń
  18. Las Valmont zaczynał się zaraz za starą bramą serwisową kampusu – tą, którą tylko nieliczni znali i jeszcze mniej ją używało... Rozciągał się przez wzgórza i wąwozy, gęsty jak historia tego miejsca, cichy jak tajemnice, które w sobie skrywał. W ciągu dnia wyglądał jak przestrzeń do kontemplacji, ale nocą… Nocą zamieniał się w tło czegoś o wiele bardziej pierwotnego. To tu, w jednym z jego licznych ukrytych zagłębień, rozbłysło ognisko. Niektóre plotki mówiły, że las ma swoje własne reguły – że nocą słychać w nim głosy z innej epoki, że chociażby wciąż można znaleźć fragmenty dawnej linii kolejowej, po której nie jeździł pociąg od ponad stu lat. Ale tej nocy nikt nie bał się szeptów. Ta noc należała do nich. Studenci – dzieci ambasadorów, innowatorów, dziedzice stypendystów i nazwisk samych w sobie jako marek – zjawili się z latarkami, z rozmaitym alkoholem w plecakach i głośnikiem grającym wszystko od Arctic Monkeys po reggaeton. Pomiędzy drzewami rozwiesili też w końcu girlandy ze światełek, jakby chcieli udowodnić, że nawet dzicz razem z ciemnością można oswoić, jeśli się wie jak. W jednej części polany tańczono na prowizorycznym parkiecie, w drugiej ktoś rozpalił mini-grilla i smażył burgery z mięsa wagyu, przywiezionego z kampusu w lodówce turystycznej. Matecznik chłonął ich śmiech, ich energię – jakby sam czekał cały rok na ten jeden wieczór. Niewielu zdawało sobie z tego sprawę, ale pośród tych wydawałoby się, że nie przebytych i zapomnianych szlaków bądź zarośniętych łąk; wcześniejsze roczniki pozostawiały po sobie różne ślady. Ewidentnie puszcza pamiętała wszystko, a rozpoczynał się kolejny rozdział dla tych, co właśnie tu przybyli.

    Na tle cieni tańczących wśród drzew pojawił się on — student ósmego roku, legenda kampusu, pół-mit, pół-ikona. Luca zjawił się spóźniony, jak zwykle, z nonszalanckim wdziękiem człowieka, który nigdy nie musi się tłumaczyć... Oczywiście szczerze nie miał pojęcia, kto dokładnie był pomysłodawcą całego przedsięwzięcia ani kiedy w ogóle wzięto je pod uwagę. Z czasem jednak młody mężczyzna dostrzegał kolejne zmiany, jakie wynikały z czyjejś inwencji twórczej, najprawdopodobniej w wyniku dochodzenia różnych nowych osób do tego wydarzenia. Nie wszyscy kończyli wykłady bądź laboratoria w ten piątek o dokładnie tej samej godzinie, stąd pojawiały się różnice czasowe. Poza tym byli też znacznie bardziej ułożeni przedstawiciele elit, jacy najpierw pragnęli dokańczać swoje projekty lub mieć zrobione prace domowe przed rozpoczęciem weekendu z kacem. Być może ku zdziwieniu wielu obecnych: van Dalen-Moore świetnie rozumiał wszystkie te podejścia, choć nie zawsze się do nich stosował.

    Z tej okazji jednak jasnowłosy przyszedł ubrany jak ktoś, kto zderzył haute couture z luzem surferów — i zrobił to celowo. Na jego ramionach spoczywała koszula z jedwabiu mulberry, ręcznie barwiona techniką ombré, przechodząca od głębokiego błękitu Pacyfiku do delikatnego beżu hawajskiego piasku. Guziki z masy perłowej były nierówne – bo każdy z nich pochodził z innego vintage shopu z różnych kontynentów. Mankiety miał lekko podwinięte, by odsłonić cienki tatuaż wykonany henną; pasek przypominający wzory z polinezyjskich tkanin ślubnych na obu bicepsach. Do tego dobrał krótkie spodenki z grubego lnu, o surowych brzegach, w odcieniu przydymionej bieli. Kieszenie po bokach były głębokie, ale wszyte asymetrycznie – detal, który tylko projektant mody mógłby uznać za niezbędny. Na stopach – klasyczne Vansy slip-on w wersji limitowanej: czarno-białe, ale z haftowanym na pięcie motywem fal i welonów. Podeszwa była delikatnie przybrudzona, jakby dopiero co zeskoczył z deski, albowiem właśnie tak było. Wcześniej Luca przemierzał korytarze Valmont w ten sposób, teraz deskorolka podpierała pobliskie drzewo podobnie jak ci, którym nadal ani razu nie udało się poderwać laski do tańca ani chociażby sensownie do niej zagadać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktualnie wokół Octavii kręciło się kilka mniej lub bardziej wpływowych osób, ale ona nigdy nie pojawiała się nigdzie samotnie. Niespecjalnie go to dziwiło, znając jej uwielbienie do adoracji poprzez przebywanie w centrum uwagi. Sam wielokrotnie ją wcześniej zabawiał mniej lub bardziej interesującymi rozmowami, aż nie załapali grubszej nici porozumienia. Teraz jednak nie zależało mu na tym specjalnie, aby przerywać ten jej słodko zwodniczy rytuał; o wiele bardziej bawiło go rysowanie młodej damy Arnault w swoim szkicowniku węgielkiem podczas siedzenia na stercie drewnianych palet i czyjejś porzuconej bluzie. Podobała mu się jej rozluźniona wersja pod wpływem skręta, jakiego arystokratycznie trzymała, czasem wymachując nim w którąś stronę, a potem popijając zaciągnięcie głębszym łykiem czegoś wysoko procentowego. Luca zauważył rzecz jasna, że mimo wszystko stał się tematem debaty między młodymi kobietami, a teraz spoglądały w jego stronę z uśmiechami. Nie było to też specjalnie nowe; młody projektant i naukowiec odwiecznie stanowił sensację, do której już zdążył za bardzo się przyzwyczaić, że wręcz kiedy jej nie było, mocno go to szokowało poza poszczególnymi sytuacjami. W trakcie rysowania zdziwieni imprezowicze zaglądali mu przez ramię, nie do końca pojmując, w jaki też to chory sposób był w stanie skupić się na tej czynności; czyli uwiecznianiu pewnej piękności, stanowiącej najnowsze źródło inspiracji.

      Szybkie pociągnięcia. Dłoń kobieca, wyciągnięta ku płomieniom, palce długie, trochę zziębnięte, z cienką bransoletką zsuwającą się z nadgarstka. Notatka: „Tkanina, która żyje jak płomień – jedwab szarpany ogniem. Rękaw, który tańczy z powietrzem, nie z ciałem.”. Twarz – kobieca, ciemne włosy opadające w nieregularnych falach. „Cisza jako ornament. Welon z przezroczystego tiulu naszywanego nićmi jak z tytanu. Ma wyglądać, jakby zniknął, kiedy ona się poruszy.”. Fragment anatomii – kobiece ramię, łopatka, zarys kręgosłupa narysowane dynamicznie, jakby postać była uchwycona w ruchu, w wirze najlepszego śmiechu i muzyki. „Plecy nie potrzebują ozdób. Potrzebują historii. Wycięcie z tyłu. Tylko jedno zapięcie – perła jak iskra płomieni.”. Mocno zarysowane detalem oczy, blask ognia odbijający się w źrenicach. Włosy rozwiane, nieujarzmione. Lekki uśmiech. Rysunek zrobiony z wyraźną delikatnością – bardziej miękki niż reszta. To właśnie ten przez przypadek Luca lekko rozmazał, przesuwając czule palcem po narysowanym policzku w zamyśleniu, za co się zganił w myślach i ściągnął brwi w frustracji. Te szkice nie były tylko dokumentacją tego wieczoru — stanowiły osobiste laboratorium zmysłów. Tak wyglądał proces twórczy szaleńca, który żył na granicy geniuszu i snu, próbując ubrać emocje, nie tylko ciała podczas zaciekłego szukania inspiracji, co wkrótce miało zostać gwałtownie przerwane:

      - Hej, czy ty przypadkiem nie jesteś zbyt trzeźwy?! I dlaczego przyniosłeś tutaj swoją pracę?! - ciemnoskóry Ben zjawił się z czerwonym kubkiem mało obiecującego napoju, jaki zdaniem doręczyciela miał „postawić go na nogi”, choć działanie miał zdecydowanie przeciwne do opisowego. Gigantyczny, łysy chłopak nie zwrócił tym samym uwagi, albo wręcz zrobił to celowo, iż całą swoją tuszą zasłonił artyście muzy.

      Usuń
    2. Zanim przyłapany na gorącym uczynku odpowiedział, to zabezpieczył szkice przed dalszym rozmazywaniem się:

      - Spokojnie, to też mnie relaksuje, ale już piję. Obiecuję! - Luca zamknął potem pospiesznie skórzaną „książeczkę” rzemykami, na którą niegdyś wylał Le Labo – Another 13, dlatego nawet pachniała jak on. Główną nutą był zwietrzały już ambroksan, syntetyczne piżmo o drzewnym, kremowym zapachu, które jest naprawdę długotrwałe, dlatego nadal jakimś cudem było wyczuwalne... Do tego jaśmin, mech i piżmian, który był delikatnie waniliowy, nieco słodki.

      Tymczasem zdążyła zjawić się Octavia razem ze swoim towarzystwem nieco bliżej. Luca znał większość tutejszych imprezowiczów głównie z widzenia, dopisując do danej sylwetki odpowiednie imię i nazwisko. Nie za bardzo fascynowały go plotki śmietanki towarzyskiej, dlatego też często nie miał pojęcia, że sam był ich głównym bohaterem.

      - Będziesz chciała potem zatańczyć? - Zapytał wprost mocno zaskoczoną jego bezpośredniością brunetkę. - Wymusiłem na Williamie coś sensownego po tych jego aktualnych próbach, jakie bardziej podobają się większości. Wiesz, coś w naszym stylu.

      Luca

      Usuń
  19. [Hej ho, dziękuję za powitanie! Miło spotkać kolejnego fana Maxton Hall, James i Ruby kompletnie skradli moje serce i już nie mogę się doczekać kolejnego sezonu. :D
    Z Octavii niezłe ziółko, ale nic dziwnego, że kryje się pod maską perfekcyjności, skoro całe życie rodzice kładli na nią taką presję. Niemniej, mam nadzieję, że znajdzie kogoś, przy kim będzie mogła być sobą, bez kombinowania, w całej okazałości, w pełni pokazując i te dobre, i te złe strony. :)
    Obie nasze postaci uczęszczają na sztuki walki, więc punkt zaczepienia jest! Może czasem mijają się w ogrodach, kiedy Octavia szkicuje, a Lance robi zdjęcia? Ewentualnie wpadłam też na pomysł, że ich matki mogły się znać/obracać w tym samym kręgu artystycznym, więc ta dwójka poznała się jeszcze przed dołączeniem do Valmont? Lancelotowi przydałby się ktoś, kto znał go jeszcze sprzed czasów akademii, więc jakby taki kierunek Cię interesował, zapraszam. :D]

    Lancelot A.

    OdpowiedzUsuń
  20. Wydawać by się mogło, iż świat zwolnił swoje obroty sferyczne, a czas stał się czymś bardziej na podobieństwo koloidu, którego częścią rozpuszczalną był ten moment, natomiast elementem rozpuszczanym wszystkie wcześniejsze wspomnienia dotyczące Octavii. Klatka po klatce obrót jej twarzy w jego stronę zarysowywał mu się w umyśle niczym czarno biała fotografia, która ujawniała się gdzieś w ciemni po ostatnim namoczeniu w utrwalaczu, czyli tiosiarczanie sodu, niekiedy z dodatkiem siarczynu sodu dla stabilizacji. Jej lewa dłoń również była blisko podczas opierania się przy jego biodrze, choć tak naprawdę wtedy jej nie dostrzegał, bardziej odczuwał tę część palącej bliskości. Wypowiedziana na głos obietnica brzmiała natomiast kusząco i choć nie chciał tego przyznać, podobała mu się.

    - Wcześnie paliłem tylko haszysz w Amsterdamie, gdy byłem młodszy... - Powiedział Luca, biorąc od niej skręta z pewną dozą wprawy zarezerwowaną tylko dla tych, którzy definitywnie wiedzieli, co robią. - ...tutaj zauważyłem, że Amerykanie cenią sobie znacznie większą różnorodność oraz niepowtarzalność poprzednich doznań.

    Zaciągnięcie przypomniało mu kalejdoskop wcześniejszych, zmiksowanych bez kontekstu i puszczonych w potrójnym przyspieszeniu scen w taki sposób, że nie dało się wyłonić pojedynczego obrazu, by ustalić, skąd on właściwie pochodził. Było tak, jakby van Dalen-Moore lunatykował na jawie, ale to też nie było nic szczególnie nowego, do czego nie był przyzwyczajony.

    - Poza tym… - Zamrugał dwa razy, odnajdując znowu to diaboliczne skupienie cechujące rzetelny umysł ścisły, jaki ciężko było przyćmić wszelkiego rodzaju używkami. - ...Salvador był znacznie bardziej kontrowersyjny ode mnie, choć szczerze mu się nie dziwię. Chciał za wszelką cenę pokazać, iż w jego czasach sztuką można było nazwać już w zasadzie wszystko, z czego na swój indywidualny sposób właśnie się naśmiewał. Nie wiem, czy na jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo, ale na pewno też bym się z tego śmiał.

    Luca poprawił w międzyczasie kosmyk jej włosów lewą dłonią, wkładając go za kształtne ucho i przez przypadek kciukiem pozostawił po sobie ślad od węgla, którym wcześniej rysował, na jej wydatnie zarysowanej kości policzkowej, prawie tak samo jak na własnym szkicu. Posłał Octavii beznadziejnie piękny uśmiech pełen szczerego rozbawienia swoją niezdarnością, którego tak samo był błogo nieświadomy. To z powodu charyzmatycznych wyrazów twarzy najczęściej nie umiał się odpędzić od wzdychających odwiecznie modelek, fotografek czy innych projektantek mody bez względu na różnicę wieku pomiędzy nimi, choć rzecz jasna nie brakło również przedstawicieli płci przeciwnej. Na kierunku ścisłym zdecydowanie brakowało tak samo licznej kobiecej społeczności, jak właśnie w tej artystycznej, do której należał dzięki swojej genialnej wszechstronności. Spotkanie pięknej i jakże inspirującej Octavii przypominało bardziej przelatującą kometę w jego galaktyce, jaka zaczęła nagle orbitować wokół jednej z planet o potężniejszym przyciąganiu. O tym zresztą też nie wypadało mówić... Był wszakże od niej znacznie starszy, zaraz kończył studia w Valmont i miał zacząć z jeszcze większym przytupem kontynuację swojej wielkiej kariery. Luca starał się jednak o tym nie myśleć, gdy dodał:

    - Przepraszam za tą plamę, musiałem zapomnieć o wytarciu dłoni! - Stopniowo pojawiające się rozluźnienie powodowało inne ułożenie jego ciała oraz coraz węższe źrenice. Bywało też, że często mówił głośniej, niż powinien prawie tak jak po alkoholu. Teraz jednak musiał przekrzyczeć śpiewający chórek na parkiecie, który za bardzo się wczuł w aktualną piosenkę. - A teraz czas na to, żeby się poruszać.

    Wcale student ósmego roku nie chciał jej rozproszyć dokumentnym pobrudzeniem.

    Luca

    OdpowiedzUsuń
  21. Noah patrzył za Amy tylko przez sekundę — wystarczająco długo, by dostrzec spięcie jej ramion, sposób, w jaki odwróciła głowę, by ukryć grymas. Ale nie ruszył za nią. Nie teraz. Nie wtedy, gdy obok była Octavia, a atmosfera między nimi gęstniała jak burza tuż przed uderzeniem. Westchnął i odchylił głowę, przymykając oczy na ułamek sekundy, jakby próbował złapać równowagę. Nie chodziło o Amy. Nigdy nie chodziło o nią. Gdy ponownie otworzył oczy, Octavia już patrzyła. Oparta o ścianę z tą swoją wiecznie spokojną twarzą i drwiącym półuśmiechem, który zawsze balansował między uwodzeniem a pogardą. Wiedziała, jak działa. Na wszystkich. Na niego — szczególnie.
    - Co bym zrobił bez ciebie? - powtórzył powoli, z nutą ironii, ale bez śmiechu. - Pewnie więcej spał i mniej się wdawał w psychologiczne bitwy z generałem Perfekcją - zmierzył ją wzrokiem. Nie jak mężczyzna mierzący kobietę. Jak przeciwnik oceniający siłę ciosu, zanim zdecyduje, czy warto go przyjąć - I bez tego wiecznego uczucia, że zaraz nastąpi coś, czego absolutnie nie przewidziałem - dodał z lekkim uśmiechem, ale spojrzenie miał czujne. Wziął szklankę, którą mu podała, i dopił ją do końca. Gorzki posmak alkoholu w ustach zdawał się idealnie pasować do rozmowy, w której każde zdanie było jak kolejna runda walki. Słowa zamiast pięści.
    - To nie był gest - powiedział po chwili ciszy, sięgając pamięcią do tego jednego, niepozornego doknięcia - To było przypomnienie. Że jesteś tu, ze mną. I że w tym cholernym chaosie tylko my wiemy, co się naprawdę dzieje. Nie potrzebuję świadków - zawiesił wzrok na jej twarzy, pozwalając sobie na coś rzadkiego - szczerość bez filtra.
    - Wszyscy patrzą, ale nikt nie widzi. Tylko my udajemy, że już przestaliśmy grać. Ale może to też tylko rola. Może oboje już dawno nie wiemy, gdzie kończy się gra, a zaczyna prawda – wzruszył beztrosko ramionami. I wtedy padło to słowo. Wyzwanie. Noah uniósł brew, prawie rozbawiony. Prawie.
    - Wyzwanie? - powtórzył, zerkając na salę - Dobra. Nowe zasady…Ty wybierasz kogoś z tłumu, ja mam ich do czegoś przekonać. Czegoś absurdalnego. Ale jeśli się uda, wtedy twoja kolej. Przegrasz - robisz coś, czego nienawidzisz. Coś, co sprawi, że twoja maska pęknie, choćby na sekundę - zamilkł na moment, potem dodał - Bo może właśnie o to chodzi, Octavia. Nie o to, kto wygra. Tylko o to, komu pierwszemu się rozpadnie ta pieprzona fasada - uśmiechnął się z domieszką wyzwania i ekscytacji wymalowanej na twarzy.

    braciszek

    OdpowiedzUsuń
  22. Noah nawet nie drgnął, gdy jej słowa rozcięły powietrze jak ostrze. Patrzył na nią uważnie, bez cienia zaskoczenia, jakby dokładnie przewidział, że tak właśnie się potoczy ten wieczór. To wszystko - jej gra, jej prowokacje, uśmiechy, dotyk - było dla niego jak dobrze znana melodia, którą znał na pamięć, choć wciąż słuchał z fascynacją. Uniósł lekko brew, a w jego spojrzeniu nie było ani zawahania, ani rozbawienia. Była za to chłodna, niebezpieczna pewność siebie. Ten typ spojrzenia, który nie zdradza niczego, ale mówi wszystko - Jesteś przewidywalna, Octavia - powiedział spokojnie, niemal leniwie, jakby komentował pogodę. -Zawsze myślisz, że trzymasz wszystkich w garści, a tak naprawdę tylko grasz według zasad, które ja ustalam - zrobił krok w jej stronę, powoli, bez pośpiechu, jak drapieżnik, który wie, że ofiara i tak nie ucieknie - To nie ja daję się wciągać w twoje gierki. To ty je tworzysz, bo nie potrafisz znieść ciszy między nami. Bo cisza byłaby zbyt prawdziwa. Zbyt niebezpieczna - przesunął spojrzeniem po jej sylwetce, nie kryjąc tego wcale, jakby chciał jej pokazać, że zna każdy centymetr jej ciała i nie ma w tym nic nowego, ani nic zaskakującego - Wchodzę w to - powiedział krótko, prostym tonem, bez uśmiechu. - Ale nie dlatego, że mnie prowokujesz. Robię to, bo chcę zobaczyć, jak bardzo się złamiesz, kiedy zrozumiesz, że twoje sztuczki już na mnie nie działają - rzucił z nutą triumfu w głosie. Podszedł jeszcze bliżej, teraz dzieliło ich ledwie kilka oddechów. Jego twarz była spokojna, niemal niewzruszona, ale w oczach czaiło się coś niepokojącego - chłód zmieszany z intensywną koncentracją - Nie dotknę cię. Nie spojrzę na ciebie tak, jak byś tego chciała. Nie wypowiem ani jednego słowa, które mogłabyś uznać za słabość - nachylił się lekko, tak, by jej włosy lekko musnęły jego twarz - I kiedy w końcu zrozumiesz, że nie możesz mnie złamać… to ty zaczniesz błagać, żebym przestał udawać, że cię nie pragnę - odsunął się równie powoli, jak się zbliżył, i spojrzał w bok, jakby temat był już zamknięty - Chodź. Nie będziemy tracić czasu. I nie, nie zabieram cię nigdzie, żeby się zabawić. Zabieram cię tam, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Bo kiedy już skończysz tę swoją szopkę, wrócisz do mnie. A wtedy ja zdecyduję, co z tobą zrobić - odwrócił się na pięcie, zostawiając w powietrzu ledwo wyczuwalny zapach jego perfum i ciężar niewypowiedzianej obietnicy. Bo Noah nie był jednym z tych, którzy przegrywają. Nawet, gdy pozwalał komuś myśleć, że wygrał.

    kuku

    OdpowiedzUsuń
  23. Korytarz był pusty, oświetlony jedynie bladym światłem lamp, które rzucały wydłużone cienie na zimną posadzkę. Powietrze między nimi było gęste od napięcia. Tego, którego nie dało się już zagłuszyć słowami ani udawaną obojętnością.
    — Wiesz dobrze, że nie jestem tym, który rezygnuje pierwszy — odpowiedział spokojnie, patrząc jej prosto w oczy — Ale ty też nigdy nie potrafiłaś wytrzymać bez prowokacji, prawda? Jakbyś się bała ciszy między nami. Albo bała się... tego, co mogłoby się w tej ciszy wydarzyć — uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie miał w sobie nic z ciepła, był bardziej jak ostrze, które ledwo muska skórę, ale zostawia ślad — Wojna? — powtórzył jej słowa, nachylając się bliżej, tak jak robił to zawsze, kiedy chciał ją zbić z tropu. — Octavia, my jesteśmy wojną. Od pierwszego razu. Każde dotknięcie, każde spojrzenie, każdy oddech, który ci kradnę, to jest wojna. I wiesz co? Zaczynam się zastanawiać, czy właśnie to nas nie trzyma przy życiu — złapał jej dłoń, tę samą, którą go zatrzymała, nie brutalnie, ale pewnie.
    — Chcesz ostatni raz? — zapytał chłodno. — Ty zawsze byłaś dobra w zamykaniu drzwi z hukiem, ale jeszcze lepsza w zostawianiu ich lekko uchylonych — przesunął palcami po jej nadgarstku, jakby badał puls — Ale jeśli to ma być koniec, Octavio, to miej odwagę naprawdę go zakończyć. Nie zostawiaj niedomkniętych spraw. Bo wiesz dobrze, że jeśli zostawisz choćby cień szansy... wrócę. A wtedy nie będzie już żadnej gry — ostatni raz spojrzał na nią, nie z pożądaniem, a z czymś znacznie gorszym. Z ciekawością — Więc... zdecyduj. Zabawimy się jeszcze trochę, czy wypowiadamy sobie wojnę na całego? Ty nauczyłaś mnie, jak ranić tak, żeby bolało naprawdę. Teraz twoja kolej, żeby się przekonać, jak to jest być po drugiej stronie — puścił jej dłoń, jakby właśnie przeciął ostatnią nić, która ich łączyła, ale zaraz potem nachylił się, muskając jej ucho szeptem — Albo zostań. I spalmy się razem — zanim zdążyła wypowiedzieć, choć jedno z tych swoich kąśliwych słów, złapał ją za biodra i przyparł plecami do chłodnej, kamiennej ściany korytarza. W jego ruchach nie było czułości, była intensywność.
    — To chcesz wojny? — mruknął nisko, jego oddech mieszał się z jej, a spojrzenie paliło jak dotyk. — To miej odwagę poczuć, jak smakuje pole bitwy – mruknął, przywierając bliżej jej ciała. Nie czekał na pozwolenie. Usta Noaha wpiły się w jej z determinacją, która była niemal brutalna. Całował ją tak, jakby to miał być ich ostatni raz — z gniewem, tęsknotą i chorą fascynacją. Ręce przesunęły się po jej talii, zaciskając palce na materiale jej ubrania, jakby sam musiał upewnić się, że to wszystko dzieje się naprawdę. Czuł, jak odpowiada, jak jej ciało instynktownie dopasowuje się do jego, jak mimo tych wszystkich gier i prowokacji, to właśnie w tym chaosie odnajdują najwięcej prawdy. Oderwał się na moment, tylko po to, by spojrzeć jej prosto w oczy.
    — I co teraz, Octavio? Nadal udajesz, że to nic nie znaczy? Że nie płoniesz dokładnie tak samo jak ja? — jego kciuk przesunął się delikatnie po jej dolnej wardze, a potem znów ją pocałował, tym razem wolniej, głębiej, z tą intensywnością, która mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa. Ten pocałunek nie był obietnicą miłości. Był ostrzeżeniem.

    cimcirymci

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie ruszył się ani o milimetr, kiedy usłyszał słowa mające na celu go urazić, może potrząsnąć, zszokować. Nie wiedział co było jej celem, ale tak czy inaczej nic z tego na pewno nie pojawiło się w jego oczach. Wręcz przeciwnie – odbijały one wzrastającą w nim adrenalinę, zupełnie tak, jak gdyby czekał na to wyznanie Octavii. Jego usta uniosły się w niemal niezauważalnym półuśmiechu. Nie było w tym jednak rozbawienia, wręcz przeciwnie – było coś znacznie bardziej niepokojącego, gdy pojawiało się u Theodora. Zadowolenie. To niebezpieczne, zwiastujące nieuchronne uświadomienie sobie pewnych myśli, które trwały w młodym von Eisenharcie… To zadowolenie potwierdziło coś, co już dawno wiedział. Octavia nadal była w tej grze. Trwała, jak gdyby nadal była jego, i to czyniło ją jego największym dziełem, a jednocześnie największym przekleństwem. Tylko dla kogo?

    Wszystko to, czymkolwiek było, potwierdzało jednak ważną, choć okrutną, nieco przerażającą prawdę – Theo miał głęboko zakorzenioną naturę kontrolera. Charakteryzował go zimny umysł, wytrenowany do chłodnej kalkulacji, by zawsze uprzedzać ruchy przeciwnika o trzy kroki. Nieważne, czy ta walka miała miejsce w szkole, w rodzinie, w polityce, wśród ludzi, w uczuciach. Każde z tego miało zobaczyć silną wolę Theodore von Eisenharta. Niemniej, gdy w grę wchodziło to ostatnie, nie pozwalał sobie na utratę panowania, nigdy. Nie kochał – tak chociażby uważał. Uważał też, że miłość to zbyt banalne słowo, by opisać to, co wciąż miało miejsce między nim a Octavią. A to była żądza władzy, głód wzajemnej uwagi, chora ciekawość, ile jeszcze Via jest w stanie znieść. A w tym wszystkim niezauważalnie drzemiąca, całkowita, bolesna fascynacja. I to właśnie sprawiało, że zamiast odsunąć się i ją zostawić, Theo szedł krok bliżej.

    Przesunął palcami po jej biodrze, jak gdyby ten nieznaczny, drobny dotyk był dla niego, a jednocześnie dla niej, aktem demonstracji władzy.

    — Nazywaj mnie jak chcesz, Via — odparł prosto w jej usta, przesuwając dłoń na dolną część jej pleców, czubki palców wsuwając pod krawędź dolnej części jej stroju kąpielowego — Bo wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? — spojrzał jej w oczy — Że nawet jeśli mnie nienawidzisz, to nadal chcesz, żebym cię dotykał i czekasz, aż pojawię się znienacka, rozsypując ci to twoje starannie ułożone piekło — oznajmił stanowczo, z opanowaniem, a jednocześnie żądzą szalejącą w jego błękitnych oczach. Jego głos był spokojny, pozbawiony emocji, ale pod spodem buzowało napięcie, które Octavia znała już aż za dobrze. Theodore był jak głęboka woda – nieruchoma, ale śmiertelna, jeśli nie znało się jej głębi.

    — Wiem, że chcesz uciec — szepnął, palcami muskając jej bok, jak gdyby badał, ile jeszcze może, zanim ją złamie — Ale nie potrafisz. Nie ode mnie — dodał stanowczo. Przesunął dłonią wyżej wzdłuż jej pleców, muskając cienką linię skóry. Potem zatrzymał się na jej karku. Zbliżył się jeszcze bardziej. Ich ciała niemal się stykały, a jej usta były tuż przy jego, a to jedno muśnięcie, ten gest, którym go sprowokowała, był jak znak. Zgoda na kolejną rundę. Zgoda na zniszczenie.

    A tego nie mógł odpuścić.

    — Pomóc mi się rozluźnić? — powtórzył, niemal z rozbawieniem — To urocze, że nadal próbujesz udawać, że to ty coś kontrolujesz.

    Spojrzał raz jeszcze w jej ciemne oczy, po czym, z płomienną żądzą i zachłannością, złączył ich usta w głodnym, pełnym namiętności pocałunku, przyciskając jedną dłoń do jej karku, podczas gdy druga zacisnęła się na jej biodrze.

    i'm the chaos you crave 🔥🖤😈

    OdpowiedzUsuń
  25. Noah nie drgnął nawet o milimetr, kiedy usłyszał jej słowa. Patrzył jej prosto w oczy, jakby badał, ile z tego było blefem, a ile prawdziwą prowokacją. Milczenie nie było ucieczką, było strategią. Lubił obserwować, jak w niej rośnie napięcie, jak pod jego wzrokiem Octavia zaczynała igrać z ogniem, którego nie potrafiła już zatrzymać.
    — Może jestem wariatem, ale przynajmniej nie kłamię przed samym sobą — rzucił cicho, niemal szeptem, ale każde słowo brzmiało jak wyrok. — Ty też nie zrezygnujesz. Nie potrafisz. A ja... nie pozwolę ci odejść, jeśli choć raz zasmakujesz końca tej gry —Uśmiechnął się. Ten sam uśmiech, którego tak nienawidziła i pragnęła jednocześnie, zuchwały, przepełniony kontrolowaną arogancją. Jakby znał wszystkie odpowiedzi, a ona tylko grała w jego scenariuszu — Widzisz, Octavia, nie walczysz ze mną. Ty walczysz ze sobą. Ja tylko ci w tym pomagam — Kiedy przyparł ją mocniej do ściany, nie był to akt pożądania, ale test. Czekał, czy się złamie, czy odpowie. I oczywiście, że odpowiedziała. Zawsze odpowiadała. Brutalnie, instynktownie. Jakby nie było jutra. A on? On pozwalał jej myśleć, że ma kontrolę, tylko po to, by odebrać ją w ostatnim momencie. Zacisnął lekko palce na jej biodrze, kiedy dotknęła jego szyi. Jej pytanie sprawiło, że znów się uśmiechnął, tym razem bez drwiny, bardziej... chłodno. Jak chirurg tuż przed cięciem.
    — Korytarz to tylko przestrzeń. Ty jesteś adrenaliną, Octavia. Gdybyś naprawdę nie chciała ryzyka, nie przyszłabyś tu. A teraz stoisz przede mną i udajesz, że to gra. To nie gra. To uzależnienie — Zniżył głos, nachylając się tuż przy jej uchu — I nawet jeśli to wojna, to pamiętaj — ja się nie cofam. Nigdy. Ty możesz klęknąć pierwsza — Przesunął dłonią po jej żebrach, zatrzymując się tuż pod linią biustu. Nie szukał pozwolenia, bo wiedział, że dostał je już wcześnie, w spojrzeniu, w drżeniu oddechu, w każdym pocałunku, który miał smak zemsty i pragnienia — Więc, Octavio... ile jeszcze zostało nam do końca? A może już wiesz, że końca nie będzie? — Noah nie czekał na jej odpowiedź. Nigdy nie czekał. Wiedział, że ciało mówi za nią, szybciej i szczerzej niż usta, które zwykle wypluwały jadowite słowa. Teraz jednak drżała. Nieznacznie, ledwie dostrzegalnie, ale dla niego wystarczająco. Czuł to. Czuł ją całą, z każdym nerwem napiętym do granic. Jego ręka sunęła wzdłuż jej uda, przesuwając się pod materiałem spódnicy, jakby badał teren nieznany, a jednocześnie należący tylko do niego. Robił to powoli, niemal leniwie, celowo. Uwielbiał przeciągać moment, w którym ona przestawała myśleć i zaczynała tylko czuć.
    — Drżysz. — Wyszeptał przy jej uchu, muskając je ustami. — To nie ze strachu, prawda? —Dłoń Noaha wsunęła się między jej uda, rozgrzana skóra spotkała chłód jego palców, a jej oddech urwał się na moment. Zamarła, a on... uśmiechnął się, czując, że znowu ma nad nią pełną władzę. Bo nie chodziło o seks. Nigdy nie chodziło tylko o to. Chodziło o to, by mieć ją całą. Umysł. Ciało. Serce. Chciał ją złamać, ale w taki sposób, by błagała o więcej. Przyciągnął jej twarz do swojej i znów pocałował ją — brutalnie, głęboko, tak, jakby chciał w niej utonąć, albo ją w sobie utopić. Ich oddechy mieszały się, urywane, gorące, nieregularne. Ściana za jej plecami była zimna, ale jego ciało płonęło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powiedz mi — mruknął, przesuwając ustami po jej żuchwie — czy on by tak cię dotknął? Czy dałabyś się mu zniszczyć tak, jak pozwalasz mi? — Złapał ją mocniej, przyciągając jej nogę do swojego biodra, zmuszając ją, by poczuła, jak bardzo jej pragnie. Oparł czoło o jej czoło, ich oddechy mieszały się, a on był już na granicy. Ale wiedział jedno: to on decydował, kiedy ta granica zostanie przekroczona — Powiedz, że jestem jedynym, który może cię mieć. Że nawet jeśli mnie nienawidzisz, to tylko mnie chcesz — Oczy błyszczały mu jak u drapieżnika. W jego spojrzeniu było szaleństwo, pożądanie i coś jeszcze, coś dużo groźniejszego. Obsesja. Jego dłoń powędrowała z powrotem w górę, popychając ją lekko, a potem... zrobił krok w tył. Nagle. Niespodziewanie. Jakby urwał wszystko w samym środku.
      — Może kiedyś dostaniesz wszystko. Ale tylko wtedy, gdy zrezygnujesz z kontroli —Spojrzał na nią z góry, ledwie łapiąc oddech, oczy wciąż ciemne, głos napięty — A teraz, siostrzyczko, zdecyduj: chcesz dalej grać, czy wreszcie chcesz mnie naprawdę? — mruknął, szepcząc jej to do ucha.

      Usuń
  26. Noah patrzył za nią przez chwilę, jak odchodziła. Z wargami zaciśniętymi w cienką linię i wzrokiem mrocznym jak burzowe niebo. Nie ruszył się od razu, choć jego ciało aż pulsowało od napięcia. Czuł, jak buzująca w nim adrenalina miesza się z gniewem, ekscytacją i czymś, czego nie chciał nazwać. Bo nie był pewien, czy to przypadkiem nie było zbyt blisko… bólu. Zacisnął pięści. Cholera. Theo. Wiedziała dokładnie, gdzie uderzyć. Z chirurgiczną precyzją. A on jej to ułatwił, bo jak zwykle nie potrafił się zamknąć w odpowiednim momencie. Bo musiał pchnąć ją jeszcze o krok dalej. Przeszedł parę kroków w stronę korytarza, ale zatrzymał się przy framudze, uderzając w nią czołem i zamykając oczy. Cichy śmiech wyrwał mu się z gardła, ale nie był w nim ani ślad rozbawienia.
    — Jasne — mruknął do siebie. — I znów prowadzimy naszą jebaną wojnę — Odwrócił się gwałtownie, jakby nie mógł dłużej stać w miejscu. Jego ręce błądziły nerwowo po głowie, karku, potem po kieszeniach. W końcu ruszył za nią, nie spiesząc się , nie dlatego, że nie chciał, ale dlatego, że znał zasady tej gry. Za szybko znaczyło potrzebuję. A Noah nigdy nie potrzebował nikogo. Przynajmniej tak wszystkim mówił. Sobie też. Stanął pod drzwiami jej pokoju, nie pukając. Wszedł, zamknął drzwi za sobą i oparł się o nie plecami.
    — Ty chcesz zobaczyć prawdziwego mnie? — spytał cicho, niemal szeptem, ale jego głos niósł się wyraźnie w dusznym, napiętym powietrzu między nimi. Podszedł do niej powoli, bez uśmiechu, bez kpiny. Był nagle dziwnie spokojny, jak przed sztormem. — To może powinnaś się najpierw zastanowić, co zrobisz, kiedy w końcu go zobaczysz. Bo ty widzisz tylko fragmenty. Te wygodne, te, które ci pasują do twojego własnego rozkładu jazdy. Ty widzisz tylko tyle, ile chcesz widzieć. I myślisz, że to ja gram? Nie, Octavia. Ty też grasz. Tylko w coś zupełnie innego — Zbliżył się na tyle, by móc unieść dłoń i przesunąć kciukiem po linii jej szczęki. Delikatnie. Jakby przeczył całej tej agresji sprzed kilku minut — Mylisz się — powiedział cicho. — Ja nie chcę być jedyny. Ja po prostu nie chcę być nikim. Dla ciebie — Zamilkł na chwilę, jakby sam nie wierzył, że to powiedział. Pokręcił głową, jakby próbował coś z siebie zrzucić, ale zamiast tego tylko westchnął głęboko — A jeśli kiedykolwiek klękniesz… — nachylił się do jej ucha, głos miał niższy, niemal intymny — to tylko dlatego, że sama tego chcesz. Bo ja już dawno klęczę, tylko nie zauważyłaś — Odsunął się o krok, patrząc jej w oczy i po raz pierwszy naprawdę niczego nie grał. Nie było w nim żartu, maski ani wyzwania — Twój pokój? Twój wybór. Ale pamiętaj, że z tej wojny nikt nie wyjdzie bez blizn, Octavia. Ty też nie — Obrócił się i ruszył do drzwi, ale zatrzymał się jeszcze raz, nie patrząc już na nią.

    OdpowiedzUsuń
  27. Noah zatrzymał się. Czuł jej dłoń na swoim nadgarstku, ciepłą, uparcie zdeterminowaną. Odwrócił się powoli, bez słowa. W jego spojrzeniu nie było już złości. Było coś innego. Coś groźnie cichego.
    — Chcesz prawdziwego mnie? — powiedział nisko, niemal szeptem, a mimo to jego głos zdawał się wypełniać cały pokój — W porządku, Tavia. Ale pamiętaj, że to, co zobaczysz… może ci się nie spodobać. Bo ja nie jestem twoją iluzją. Nie jestem tym cholernym złotym chłopcem, za którego chcesz mnie czasem mieć — Zbliżył się o krok. Potem kolejny. Nie zatrzymał się, aż ich ciała niemal się nie zetknęły. Jego dłoń przesunęła się powoli po jej ramieniu, jakby zaznaczał teren. Jakby ją testował — Nie udaję. Po prostu nikt wcześniej nie umiał znieść tego, co noszę w środku. Ale ty... — nachylił się do jej ucha. — Ty chyba jesteś wystarczająco pojebana, żeby spróbować, co? — Odsunął się tylko na tyle, by spojrzeć jej w oczy — Więc chcesz mnie poznać? Prawdziwego mnie? To zdejmij maskę pierwsza. Pokaż mi, jak bardzo jesteś gotowa wejść w to bagno razem ze mną. Bo jak już tam wejdziemy, Tavia… nie będzie odwrotu. A ja się nie zatrzymuję w połowie drogi. Nigdy —Uśmiechnął się, lekko, kpiąco, a mimo to nie było w tym nic żartobliwego. — Pytasz, czy ci pokażę, jaki jestem naprawdę? — Jego palce musnęły jej szczękę. — Z przyjemnością. Ale najpierw powiedz mi jedno: jesteś pewna, że potrafisz to unieść? — Jej spojrzenie wciąż wbijało się w niego, ale teraz nie było już w nim władzy. Była potrzeba. Pragnienie. Odsłonięcie. Noah to zobaczył. Poczuł to. A wtedy przestał się powstrzymywać. Jego dłoń przesunęła się z jej szczęki niżej, palcami zahaczając o obojczyk, zatrzymując się na skraju koszulki.
    — Powiedz, że chcesz mnie takim — szepnął. — Nie wygładzonym. Nie do pokazywania. Takim, jakim jestem, kiedy nikt nie patrzy. Brudnym. Obnażonym. Czasem wściekłym, czasem cholernie czułym — Nie czekał na odpowiedź. Ich usta zderzyły się gwałtownie, jakby to była kłótnia bardziej niż pocałunek — gorąca, wymagająca, brutalnie szczera. Jej oddech przyspieszył, kiedy popchnął ją delikatnie w stronę ściany, przyciskając jej ciało do swojego.
    — To ja, Tavia. Nie zamknięty chłopiec z dystansem. Nie ironiczny drań. To ja, którego się boisz, ale którego cholernie chcesz — Jego usta zsunęły się niżej, na szyję. Zostawił tam ślad — nie z czułości, tylko z potrzeby zostawienia czegoś, co zaboli i przypomni. Jego palce wsunęły się pod materiał jej bluzki, drażniąc się z krawędzią jej skóry, powoli, bez pośpiechu, jakby badał granice.
    — Jeśli powiesz "stop", zrobię to. Ale wiesz, że nie chcesz tego przerwać. Wiesz, że to musiało się wydarzyć, wcześniej czy później — Chwycił jej nadgarstki i uniósł je nad jej głowę, przyciskając je do ściany. Nie agresywnie. Pewnie. Z całkowitą kontrolą — Wpuściłaś mnie tutaj, Tavia. Teraz się nie cofaj — Zsunął się niżej, zostawiając pocałunki coraz bliżej jej brzucha, wolno, leniwie, aż jej ciało zaczęło drżeć — Chcesz mnie poznać naprawdę? — wyszeptał tuż nad jej skórą. — To poznaj mnie tu. W tym momencie. W tej wersji, której nie pokazuję nikomu. Bo teraz nie będzie już masek. Ani granic — Jej ciało było napięte, ale nie od niepewności, od pragnienia. Noah widział to w każdym oddechu, w każdym drobnym ruchu, w drgających palcach, które chciały go dotknąć, ale wciąż były zatrzymane przez jego dłonie przyciśnięte do ściany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Drżysz — szepnął, muskając ustami jej obojczyk. — Ale to nie strach. To to, że w końcu ktoś cię zobaczył, co? — Jego język zostawił mokry ślad na jej skórze, powoli sunąc w dół, dokładnie tak, jak wiedział, że ją rozpala. Puścił jej dłonie, a ona natychmiast przesunęła je w jego włosy, przyciągając go bliżej. W tym było wszystko — potrzeba, desperacja, głód. Noah uśmiechnął się lekko, sam siebie zaskoczony tym, jak bardzo chciał właśnie jej. Nie tylko ciała. Całej. Tych cholernych emocji, które tak długo przed sobą chował.
      — Zawsze byłaś wkurwiająco piękna, ale teraz… teraz jesteś niebezpieczna — wyszeptał, zsuwając jej bluzkę, palcami wodząc po nagiej skórze. — I chyba właśnie dlatego nie mogę się zatrzymać — Pocałował ją znów, ale tym razem wolniej, głębiej. Ręce wędrowały po jej plecach, pod materiałem, który teraz był już bardziej przeszkodą niż ubraniem. Szarpnięciem pozbył się jej koszulki i natychmiast wrócił do niej ustami, całując każdy fragment nagiej skóry, który odsłonił. Jego dłonie były stanowcze, pewne siebie, jakby znały ją od zawsze. Jakby wiedziały, gdzie ją dotknąć, żeby wytrącić ją z równowagi. Przerwał tylko na chwilę, patrząc jej prosto w oczy.
      — Jeśli teraz mnie zatrzymasz… obiecuję, że za chwilę wrócę i zrobimy to jeszcze mocniej. Ale jeśli nie… — przesunął palcami po jej brzuchu, aż zawisły tuż nad linią spodni — …to teraz dam ci wszystko. Bez filtra. Bez kontroli. Prawdziwego mnie.

      rikitikitak

      Usuń
  28. Noah czuł, jak każde zbliżenie z Octavią jest jak eksplozja, choć przez długi czas musiał się powstrzymywać. Wiedział, że nie może naciskać, że ona wyznacza granice i choć bywało to frustrujące, szanował to. Ten nieustanny taniec napięcia między nimi ciągnął się długo, a on nie potrafił odpuścić nawet jednej chwili, w której mógł ją dotknąć, pocałować, poczuć bliskość. Ale teraz wszystko się zmieniło. To Octavia przestała się wycofywać, przestała grać w tę niekończącą się grę oczekiwania. Przez chwilę sam wątpił, czy to dobry pomysł, czy nie jest to zbyt ryzykowne, ale w jej oczach widział coś, co mówiło: chcę cię takim, jakim naprawdę jesteś. Ta najciemniejsza, najbardziej skomplikowana część jego duszy, którą na co dzień skrywał przed światem, nagle stała się dostępna tylko dla niej. Noah poczuł, jakby wreszcie mógł zdjąć maskę i pozwolić sobie na bycie prawdziwym —nieidealnym, nieokrzesanym, czasem nawet niebezpiecznym. Ten błysk szaleństwa, który nieraz wzbudzał w niej strach, teraz stawał się źródłem fascynacji. W końcu dopuszczał ją do siebie na tyle, na ile nikt wcześniej nie miał szansy. Kiedy zaczął ją całować, czuł, jak napięcie, które narastało między nimi przez tak długo, osiąga punkt kulminacyjny. Każdy jej drżący oddech, każde poruszenie pod jego dotykiem paliło jego skórę jak ogień. W tym momencie przestało się liczyć wszystko inne — liczyła się tylko ona i to, jak bardzo pragnęła z nim być, jak bardzo pozwalała sobie przekroczyć granice, które sama wyznaczała. W jego rękach była całkowicie bezbronna i jednocześnie pełna siły, która go przyciągała jeszcze mocniej. Gdy puścił jej dłonie, odruchowo wplotła je w jego włosy, jakby chciała zatrzymać go przy sobie na zawsze. Noah znał każdy centymetr jej ciała, wiedział dokładnie, jak ją dotknąć, by rozpalić i zabrać w miejsca, gdzie nie sięgała żadna inna osoba. W tej chwili czuł, że świat przestał istnieć — liczyli się tylko oni, ich oddechy, ciepło skóry i wszystko to, co skrywali do tej pory w głębi serca. Noah był gotów zaryzykować wszystko, by przeżyć tę chwilę, by nie wycofywać się już nigdy więcej. Noah od dawna czekał na ten moment — na chwilę, kiedy Octavia przestanie się opierać i pozwoli mu wejść do swojego świata bez strachu i wątpliwości. Przez długi czas jej opór był jak niewidzialna ściana, której nie potrafił przebić, choć próbował na różne sposoby. Każde dotknięcie, każde spojrzenie, każdy pocałunek był walką o to, by była blisko, ale nie za blisko — bo sama się bała. Teraz jednak ta bariera runęła. Wreszcie była jego — nie tylko ciałem, ale też duszą. W jej oczach nie było już oporu, tylko pragnienie i akceptacja, jakiej tak bardzo pragnął. Ta chwila, w której w końcu mogli się połączyć bez żadnych zastrzeżeń, była dla niego jak wyzwolenie.

    Ich ciała złączyły się w jednym, płynnym ruchu, który był jednocześnie pełen czułości i dzikiej namiętności. Noah znał każdy jej oddech, każdy mięsień, każdą reakcję — potrafił rozpalić ją do granic wytrzymałości, a jednocześnie koić i uspokajać. Byli jak jedno — dwa ciała, które przez długi czas były tylko blisko, ale teraz wreszcie stały się całkowicie sobą nawzajem. Nie było tu miejsca na wahanie czy opór. Była jego, a on jej — w całości. Każdy dotyk, każdy pocałunek, każdy ruch potwierdzał tę prawdę. Noah czuł, jak Octavia oddaje się mu bez reszty, a on pozwala sobie na bycie tym, kim był naprawdę — dzikim, namiętnym, niepokornym. Wszystko, co w niej przez ten czas było spięte, teraz się rozluźniało. W jego ramionach. Pod nim. Była całkowicie jego — tak, jak chciał od samego początku. Wcześniej trzymała dystans, stawiała granice, patrzyła na niego z tym wyrachowanym spokojem, próbując udawać, że potrafi go kontrolować. Ale teraz? Teraz się otworzyła. Rozpadła. I Noah to czuł — w jej oddechu, w drżeniu ud, w tym, jak wbijała paznokcie w jego plecy, jakby nie mogła wytrzymać więcej, a jednocześnie błagała o jeszcze. Pochylił się nad nią, z ciałem wbitym w jej ciało do granic możliwości, i w końcu pozwolił sobie mówić. Brudno. Bez filtra. Tak jak czuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiedziałem, że cię złamię — warknął jej do ucha, głosem chrapliwym, niskim, zachrypniętym od zbyt wielu emocji — Tyle czasu się przede mną stawiałaś. Udawałaś silną. Trzymałaś mnie na dystans jakbym był jakimś zagrożeniem. A teraz zobacz na siebie. Trzęsiesz się pode mną jak cholerny narkotyk — nie przestawał się poruszać, pewnie, głęboko, jakby chciał od środka wypalić jej resztki oporu. I miał rację — ona już nie walczyła. Była całkowicie jego. Złapał ją mocniej za biodra, przyciągając jeszcze bardziej do siebie, aż jęknęła głośniej. Uwielbiał ten dźwięk. Ten moment, kiedy już nie udawała. Kiedy nie próbowała niczego kontrolować.
      — Wiedziałaś, że tak to się skończy. Że w końcu cię dopadnę. I że nie będę delikatny — usta miał przy jej szyi, zęby zacisnął na jej skórze tak, że zostawił ślad — specjalnie. Chciał, by czuła to rano. By widziała, do kogo teraz należy. Już nie była wolna. Nie od niego. Nie po tym. Noah był sobą — całkowicie, bez cenzury. Z całą tą dzikością, która przez tyle miesięcy była trzymana w ryzach, duszona w ciszy, gaszona jej chłodnymi spojrzeniami. Teraz wszystko wróciło. Ogień. Żar. Władza. I rozkosz.

      Usuń
  29. Noah się zaśmiał, krótko i nisko, tak jakby jej słowa tylko dolały oliwy do ognia, który w nim płonął od chwili, gdy znowu go wpuściła. Znał ją, znał jej gry, jej próby dominacji, te pierdolone testy, które rzucała mu pod nogi z każdą kolejną nocą. Ale teraz, kiedy już mu się oddała, kiedy sama zacisnęła na nim uda, prowokując bezczelnie, nie miał najmniejszego zamiaru się powstrzymywać.
    — Nie musisz mi mówić, co mi się podoba, Octavia — warknął tuż przy jej uchu, z zaciśniętymi zębami — Wiem, co lubię. Lubię, jak błagasz, choć nienawidzisz tej słabości. Lubię, jak udajesz, że masz kontrolę, a potem rozkładasz się pode mną jak grzeczna dziwka, która w końcu zrozumiała, gdzie jej miejsce — złapał ją za gardło, nie dusząc, ale trzymając mocno, twardo, tak że czuła każdy jego oddech na swojej skórze, każdą nieodwracalną decyzję, którą właśnie podejmował za nich oboje. Drugą dłonią przycisnął jej biodra, wbijając się w nią jeszcze głębiej, z takim impetem, że aż zadrżała pod nim.
    — Myślisz, że masz nade mną władzę, bo kilka razy mnie odepchnęłaś? — szepnął gardłowo. — Jedyna władza, jaką masz, to ta, którą ci dam. I dziś nic ci nie dam. Tylko wezmę — jej paznokcie rozdrapywały jego plecy, ale on tylko przycisnął ją mocniej do podłoża, wciskając ją w materac jak coś, co należało do niego cała, bez wyjątku. Jego ciało poruszało się w brutalnym rytmie, a spojrzenie dzikie, roziskrzone, jakby zatracił w niej wszelkie granice — Chciałaś potwora, masz go. Nie pytaj później, dlaczego nie potrafię być inny. Nie prosiłaś o delikatność, więc jej nie dostaniesz — wysyczał jej w usta, choć wciąż nie pocałował. Tylko patrzył. Blisko. Brutalnie szczery — Zacznij błagać, jeśli chcesz jeszcze. Albo milcz i przyjmuj. Bo dziś, Octavia, ty jesteś dla mnie. I nie skończę, dopóki nie zapomnisz, jak to jest mieć jakąkolwiek władzę — ciało Octavii drżało pod nim, ale to nie był strach, to był czysty, pierwotny głód, który Noah znał aż za dobrze. Widok jej rozszerzonych źrenic, rozchylonych ust i tego bezczelnego błysku w oczach, którego nawet teraz nie traciła, tylko bardziej go nakręcał. Była wojowniczką, ale teraz? Teraz chciała przegrać. Dla niego. Nie czekał na pozwolenie. Złapał ją za biodra i brutalnie odwrócił na brzuch, nie pytając, czy chce, nie pytając, czy może. Już przecież wiedział. Skarcił ją spojrzeniem, kiedy próbowała się podeprzeć.
    — Nie, kotku. Ty się dziś nie podpierasz. Ty dziś leżysz i bierzesz wszystko — wszedł w nią z powrotem, jednym, niecierpliwym ruchem, a jego ręka spoczęła znów na karku, dociskając ją lekko do materaca. Niekarząco. Właścicielsko — Cała jesteś moja, słyszysz? — syknął, nachylając się do jej ucha. — Twoje jęki, twoje ruchy, twoja cholernie cudowna niepokorność. Wszystko. Nie pierdol mi więcej o granicach, skoro sama je rozpieprzasz, kiedy tylko znajdziesz się pod moim ciężarem — jego biodra uderzały o nią z regularną, surową siłą, bez litości. Jakby chciał ją złamać — nie ciałem, tylko wszystkim, co między nimi się kotłowało. I może trochę chciał. Może właśnie o to chodziło. Bo tylko łamiąc, mógł ją mieć naprawdę. Po chwili złapał ją za włosy, odciągając głowę lekko do tyłu. Jej gardło odsłoniło się jak zaproszenie, którego nie potrzebował, ale które i tak przyjął. Wsunął zęby w jej skórę, zostawiając kolejny ślad, dziki, niemożliwy do zignorowania.

    — Powiedz mi, że tego nie chcesz. Spróbuj — jego głos był jak stal ocierająca się o skórę. — Spróbuj mi powiedzieć, że nie podoba ci się, kiedy nie masz kontroli. Kiedy twoje ciało robi się miękkie, kiedy sama nie wiesz, czy chcesz uciekać, czy błagać o więcej — wypuścił włosy z dłoni i przycisnął jej biodra mocniej, a jego rytm stał się jeszcze bardziej nieprzyzwoity — Dajesz mi wszystko, Octavia. I nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak cholernie pięknie wyglądasz, kiedy się poddajesz — jęk, który z niej wyrwał, był potwierdzeniem. I pieprzoną przysięgą.

    FIRE

    OdpowiedzUsuń
  30. Noah czuł, jak każdy ruch rozsadza go od środka — jej jęki, jej poddanie, wszystko było jak narkotyk. Mógł wyczuć, jak jej ciało drży pod jego dotykiem, jak powoli oddaje mu pełną kontrolę. Zaciśnięta dłoń na jej gardle, delikatna, ale stanowcza, tylko wzmacniała to napięcie między nimi. Widząc błysk w jej oczach, wiedział, że teraz to on prowadzi, że Octavia całkowicie mu się oddała. Jego palce zacisnęły się mocniej na jej włosach, a zęby lekko zaznaczyły skórę, wywołując w niej kolejną falę dreszczy. Syczał do niej słowa, które miały tylko ją jeszcze bardziej rozbudzić, a sam czuł, jak fala gorąca rozlewa mu się po ciele. Kiedy usłyszał jej błaganie o mocniejsze ruchy, uśmiechnął się złośliwie w duchu, dokładnie tego chciał. Nie miał zamiaru odpuścić. Teraz to on rządził, rządził ich ciałami, ich pragnieniami. I zamierzał pokazać Octavii, jak bardzo potrafi ją posiąść, nie pozostawiając cienia wątpliwości, kto tu jest silniejszy. Nie potrafił się powstrzymać. Jego ciało drżało od pożądania, a każdy ruch był napędzany czystą obsesją na jej punkcie. Nie był już tylko panem tej gry — był jej więzieniem, jej katem i jedynym zbawicielem jednocześnie. Jego dłonie zaciskały się na jej ciele z brutalną siłą, ale i czułością, której nikt inny nie potrafił dać.
    — Ty kurwa wiesz, co robisz z moją głową — syknął, wpijając się zębami w jej szyję, zostawiając tam ślad, który miał przypominać, że należała tylko do niego. Jego głos był niski, przesycony dziką pewnością siebie i bezwzględną dominacją — Ja nie chcę się kontrolować. Chcę cię złamać, zmusić do błagania, bo jesteś moja. Na zawsze — nie dał jej chwili wytchnienia. Pchał się w nią mocniej, szybciej, z dzikością, która mówiła, że nie cofnie się przed niczym. Każdy jęk, każde drżenie, każda prośba podsycały jego obsesję jeszcze bardziej. Jego oczy błyszczały jak szaleńca, który znalazł swoją obsesję i nie zamierza jej puścić.
    — Błagaj, kurwa, błagaj jeszcze głośniej — rozkazał, nie pozwalając jej nawet na moment zawahania. Jego ręka znów zacisnęła się na jej gardle, a palce zatopiły się w jej włosach tak mocno, że bolało, ale to tylko podsycało ich grę. — Jesteś moja, Octavia. I nie odpuszczę, dopóki nie zobaczę, jak całkowicie się poddasz — Noah zacisnął zęby, czując, jak jego obsesja rozlewa się w każdym calu jego ciała. Octavia była jego światem, jego narkotykiem, którego nigdy nie chciał odłożyć. W jej oczach widział nie tylko pożądanie, ale też całkowite oddanie i to było dla niego jak czerwone światło dla drapieżnika — Kurwa, jesteś tak cholernie moja — warknął, unosząc się nad nią z pełnym impetem. Nie kontrolował już niczego, tylko siłę, z jaką ją posiadł. Jej jęki były dla niego jak muzyka, a każdy ruch ciała potwierdzał jego władzę nad nią. Palce zacisnęły się na jej biodrach, ściskając tak mocno, że niemal czuł puls jej krwi pod skórą. Nie zamierzał odpuścić, nie teraz, kiedy miał ją na wyciągnięcie ręki. — Błagaj, pokaż mi, jak bardzo mnie potrzebujesz — rozkazał, zbliżając twarz do jej ucha, gdzie szeptał te zakazane słowa. Jego dłonie szalały po jej ciele, zostawiając ślady, siniaki, zaczerwienienia, które miały mówić światu, że ona była jego. A on? On był gotów złamać każde jej "nie", zmusić do poddania się w pełni. W tej chwili liczyła się tylko jedna rzecz — kontrola. Bezkompromisowa, bezwzględna, absolutna.
    — To nie jest zabawa, Octavia — powiedział, głos pełen dzikiej pewności siebie. — To ja tu rządzę. I nikt nie wyjdzie stąd zwycięsko, oprócz mnie — z każdym ruchem Noah wylewał na nią całą swoją obsesję, swoją siłę i chęć zdominowania. Nie zamierzał słabnąć, dopóki nie zobaczył całkowitego poddania. To była jego gra. I on zawsze wygrywał — Patrz na mnie — rozkazał, chwytając jej twarz i zmuszając do spojrzenia w jego szalone, pełne obsesji oczy — Jesteś moja, i nie ma dla ciebie ucieczki. Będę cię łamał, aż zostaniesz tylko moją własnością, moim niewolnikiem — jego ręce znów zacisnęły się na jej gardle, tym razem mocniej, ale z precyzją, która miała tylko wzbudzać w niej jeszcze większe pożądanie i strach.

    OdpowiedzUsuń
  31. Złamał ją. Widział to w jej oczach. Nie było już walki, nie było buntu, tylko ta osobliwa mieszanina rezygnacji i uzależnienia. I choć powinna go tym znudzić, choć powinien odpuścić w momencie, w którym straciła chęć do wojny, nie zrobił tego. Bo właśnie wtedy była najprawdziwsza. Nie chodziło o seks. Nie tylko. Chodziło o coś więcej, o kontrolę, o dowód, że to on trzyma stery. Że może ją poskładać z kawałków, które sam wcześniej roztrzaskał. Czuł, jak jej ciało się trzęsie, jak oddech łapie rytm jego ruchów, jak dłonie zaciskają się na pościeli, próbując nie utonąć. I uśmiechał się pod nosem. Bo to było dokładnie to, czego chciał. Ona – złamana, oddana, ale nadal w tej swojej wewnętrznej furii. Nawet kiedy jęczała jego imię, nawet kiedy błagała o więcej, on wiedział, że gdzieś pod tym wszystkim czai się złość. I że znów kiedyś się podniesie. Znów będzie gryzła, drapała, prowokowała. I on znów ją złamie. Taki mieli układ. Cichy, perwersyjny pakt między dwiema pokręconymi duszami. Nikt nie mówił tego na głos, ale każde z nich wiedziało, że to, co się dzieje między nimi, to nie był zwykły seks. To była wojna. A on był żołnierzem, katem i królem w jednym. Gdy skończyła — bo widział, jak mięśnie jej brzucha drżą, jak oczy zachodzą mgłą, jak ciało się rozpada, nie przestał od razu. Jeszcze kilka ruchów, jeszcze kilka sekund. Chciał ją zalać sobą. Fizycznie. Psychicznie. Do końca. Jak pieczęcią. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy uznał, że nie ma już w niej nic, czego by nie wziął. Leżała pod nim rozłożona, gorąca, poszarpana oddechem. I była jego. Nie powiedział ani słowa. Nie musiał. Milczenie wystarczyło. Bo wiedziała. A on patrzył na nią z tym swoim spokojnym spojrzeniem człowieka, który właśnie zburzył coś pięknego, tylko po to, żeby zobaczyć, jak to upada.
    Nie uśmiechał się. Nie był typem, który uśmiecha się po tym, co właśnie zrobił. Nie było w tym czułości. Ale była... fascynacja. Ta pieprzona, wciąż niepojęta obsesja, która z każdym razem się pogłębiała. Bo ilekroć myślał, że ją złamał na dobre, że wycisnął z niej ostatni krzyk, ona kilka dni później znów stawała naprzeciwko niego — ubrana, chłodna, prowokacyjna i znów chciała walczyć. To było nienormalne. Toksyczne. Niebezpieczne. I cholernie doskonałe. Odwrócił wzrok, bo czuł, że jeszcze chwila, a sięgnie po nią znowu. Nie z potrzeby, nie z pożądania. Z zemsty. Za to, co z nim robiła samą swoją obecnością. Zaciągnął się papierosem wymieszanym z ziołem. Palił rzadko, tylko wtedy, gdy coś w nim pękało. Dym wypełnił przestrzeń między nimi jak kolejne niedopowiedziane zdanie. Nie mógł jej zostawić. Nie dlatego, że ją kochał. Nie potrafiłby jej kochać. Ale też nie potrafił pozwolić, by była czyjaś. Ona była jego ruiną. A on był jej końcem. Zaciągnął się jeszcze raz, powoli, jakby przedłużał moment, zanim znów się odezwie. Wiedział, że słucha. Zawsze słuchała, choć potrafiła udawać, że nie.
    — Wiesz, co jest w tobie najgorsze? — rzucił, nie patrząc na nią. Głos miał niski, surowy, spokojny jak ostrze, które jeszcze nie zaczęło ciąć — Że nawet jak leżysz tu rozjebana, prawie nieprzytomna, to wciąż myślisz, że masz coś do powiedzenia — oparł się łokciem o udo, wypuścił dym i dopiero wtedy spojrzał na nią. Spod zmrużonych powiek, bez cienia litości — Ale nie masz. Nie tutaj. Nie ze mną —wstał z łóżka bez pośpiechu, jakby właśnie zakończył trening, nie coś, co złamało kobietę do kości. Podszedł do okna, rozsunął zasłony. Światło zderzyło się z mrokiem w pokoju, jakby robiło to za nich, bez delikatności, bez pytania — Jutro znowu będziesz miała minę, jakbyś mnie nienawidziła. Jakbym ci coś zabrał — wzruszył ramionami. — I może dobrze. Łatwiej się tak żyje, jak się można na coś wściekać — zamknął okno. Odwrócił się do niej. Przez sekundę wyglądał jak człowiek, który chce coś dodać. Może przepraszam. Może nie umiem inaczej. Ale nic nie powiedział. Bo to byłoby za dużo. Za miękko. A on nie był miękki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podszedł do łóżka, nachylił się. Palcami przesunął po jej twarzy, dokładnie tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej wbijał się spojrzeniem — Ale nie próbuj udawać, że ci się to nie podobało. Bo oboje wiemy, że to właśnie cię rozwala najbardziej — szepnął. Cicho, z tą niebezpieczną pewnością siebie, która nie znosiła sprzeciwu.

      Usuń
  32. Noah przyglądał się jej uważnie, z lekkim uśmiechem błądzącym na ustach. Milczał przez moment, jakby rozważał każde jej słowo. Wiedział, że miała rację. Zawsze miała. Ale czy to cokolwiek zmieniało?
    — Może i mnie nie złamałaś, Octavio… ale nie musiałaś. Bo kiedy jesteś taka, jak przed chwilą, drżąca, rozpalona, całkowicie oddana, nie chcę Cię łamać. Chcę Cię mieć. Całą. Z tą siłą, którą nosisz w sobie i z tą dzikością, która doprowadza mnie do obłędu — powiedział niskim głosem, nie odrywając od niej wzroku. Podszedł bliżej, nachylając się do jej ucha — I nie łudź się, że to Ty wygrywasz. To gra, w której nie ma zwycięzcy. Tylko my. Ty i ja. Dwóch uzależnionych od siebie wariatów, którzy nie potrafią powiedzieć „dość”. Ty oddajesz się, bo chcesz. Ja biorę, bo nie mogę inaczej. Ale równie dobrze to Ty mnie bierzesz, a ja daję się wciągać jak cholerny głupiec — szepnął, muskając ustami jej szyję, dokładnie tam, gdzie jeszcze czuć było ślady jego poprzednich pocałunków — Wiesz, że masz nade mną jakąś władzę. I wiesz też, że ja mam ją nad Tobą. Możemy się kłócić, kto dominuje, kto rozdaje karty, ale na końcu i tak kończymy razem. I żadne z nas nie chce, żeby było inaczej — mruknął, siadając obok niej. Delikatnie przesunął palcami po jej udzie, celowo powoli, z wyczuciem — Może to nie jest miłość. Może to coś gorszego. Albo coś bardziej uzależniającego. Ale wiem jedno: cholernie nie zniósłbym widoku, jak ktoś inny próbuje Cię dotknąć tak, jak ja to robię. Bo tylko ja wiem, jak to robić, żebyś zapomniała, kim jesteś — spojrzał jej głęboko w oczy, po czym dodał z lekkim, niemal drapieżnym uśmiechem — A siły odzyskuję szybko, bo Ty je we mnie wlewasz. Więc może przestań tylko mówić i pokaż, kto naprawdę rządzi… teraz. Nie czekał na pozwolenie. Bo z Octavią nikt nie czekał. Z nią się ryzykowało, igrało, rzucało w ogień z nadzieją, że spłoną razem. Noah pociągnął kołdrę z jej ciała, odsłaniając je bez skrupułów. Znał je na pamięć, ale za każdym razem działało na niego tak, jakby widział je pierwszy raz. I choć mówiła, że to ona rządzi, w tej chwili to on przejmował inicjatywę, bo tak właśnie działała ich chore porozumienie.
    — Chcesz grać? Gramy. Ale pamiętaj, Octavio… jak mnie prowokujesz, to nie masz prawa się dziwić, że potem prosisz, żebym przestał — szepnął, łapiąc ją za nadgarstki i popychając delikatnie w stronę łóżka. Złapał ją spojrzeniem. Tym intensywnym, ciemnym, w którym tliło się coś niebezpiecznego — Przez chwilę jesteś moja. Tylko moja. I zrobię z tym, co zechcę. Ale nie dlatego, że mogę, tylko dlatego, że oboje tego chcemy — usta Noaha odnalazły jej szyję, ramiona, obojczyk. Nie spieszył się, lubił budować napięcie. Wiedział, jak na nią działa każdy jego ruch. Wiedział, że drżenie jej ciała nie jest przypadkowe, że sposób, w jaki zaciska powieki, to nie kontrola, to czysta przyjemność wymieszana z poddaniem. Przesunął się niżej, nie spuszczając z niej rąk, jakby bał się, że ucieknie, choć oboje wiedzieli, że nie miała zamiaru.
    — Może i mówisz, że to Ty wygrywasz, ale spójrz na siebie, Octavio. Widzisz tę reakcję? To nie wygląda jak wygrana. To wygląda jak kapitulacja... najpiękniejsza, jaką widziałem — mruknął z uśmiechem. Kiedy jego dłoń przesunęła się po jej udzie, aż do wnętrza, wydała z siebie cichy jęk, który brzmiał jak potwierdzenie. I właśnie wtedy pochylił się jeszcze raz, szepcząc tuż przy jej uchu — A może by tak... tym razem pozwolić Ci „wygrać”, tylko po to, żeby zobaczyć, co ze mną zrobisz, kiedy naprawdę przejmiesz kontrolę? No dalej, pokaż mi, Octavio, że to Ty rządzisz. Ale ostrzegam… jak zaczniesz, nie przestanę — odchylił się lekko, patrząc na nią z wyzwaniem.

    jeszcze nie koniec

    OdpowiedzUsuń
  33. Noah nie spuszczał z niej wzroku, nawet gdy jej dłonie zaczęły błądzić coraz niżej, zuchwale i celowo prowokując. Czuł każdy jej ruch, każdą zmianę napięcia w powietrzu. Wiedział, że robi to specjalnie, że testuje go. Próbowała przejąć stery, ale właśnie to sprawiało, że uśmiech w kąciku jego ust stawał się coraz bardziej wyzywający. Gdy usiadła na nim, czując jego napięcie pod sobą, pozwolił jej przez chwilę prowadzić. Obserwował ją uważnie, jak drapieżnik obserwuje drugiego, nie z zamiarem ataku, a z czystą, chłodną fascynacją. Ona grała. A on... pozwalał jej wierzyć, że może wygrać. Jej szept przy jego uchu, usta na jego szyi, dłoń poruszająca się niespiesznie, to wszystko go rozgrzewało, ale nie rozpraszało. Jęknął głucho, krótko, ale jego spojrzenie pozostało jasne i twarde. Nie dawał się złamać. Nie przez chwilę. Zacisnął dłonie na jej biodrach. Mocno. Nie żeby ją zatrzymać, tylko po to, by dać jej do zrozumienia, że wciąż ma władzę, nawet jeśli na moment oddaje jej pole. Noah nie był typem, który oddaje kontrolę z łatwością. Jeśli to robił, to dlatego, że sam tak wybrał. Zamrugał wolno, patrząc jej prosto w oczy, kiedy padło pytanie „Chcesz mi się oddać, Noah?” Jego uśmiech zmienił się. Już nie był tylko zadziorny, był ciemniejszy, głębszy, podszyty czymś, co wykraczało poza czystą grę. Noah pochylił głowę odrobinę w bok, jakby analizował, ważył to pytanie. Nie, Octavio, pomyślał. Nie oddam ci się. Ale pozwolę ci myśleć, że to możliwe. Zamiast odpowiedzieć, przesunął dłonią w górę jej pleców — wolno, pewnie, aż do karku i zatrzymał ją tam, zaciskając palce tuż przy linii włosów. Pociągnął ją bliżej, ich twarze dzieliły tylko oddech. Nie musiał mówić, by znała odpowiedź. Bo ona była jasna w jego spojrzeniu. Noah trzymał ją blisko, palcami wciąż oplatając jej kark. Jej oddech mieszał się z jego, a ciało czuło każdą sekundę tej przeciągającej się gry, która nie miała wyraźnych zasad. Tylko napięcie, spojrzenia i nieme „więcej” w każdym geście. Nie spuszczał wzroku z jej oczu, nawet gdy jej dłoń poruszała się nadal powoli. To spojrzenie — uparte, błyszczące wyzwaniem, było dla niego o wiele silniejsze niż sam dotyk.
    – Wiesz, co mnie najbardziej w tobie kręci? – powiedział cicho, jego głos był niższy niż zwykle, bardziej szorstki, jakby tłumił w sobie coś, co za chwilę mogło eksplodować – Że za każdym razem naprawdę sądzisz, że masz mnie w garści — uśmiechnął się lekko. Nie był to uśmiech czułości. Była w nim obietnica. Jednym szybkim ruchem uniósł się, zmuszając ją, by odchyliła się do tyłu. Nie przewrócił jej, jeszcze nie. Po prostu dał jej znać, że to, co miała przed chwilą, właśnie się skończyło. Jej gra dobiegła końca, a jego zaczynała się od nowa – Ale nie masz, Octavio. Nigdy nie miałaś — złapał jej nadgarstki i unieruchomił je nad jej głową. Przycisnął ją plecami do ściany, którą wcześniej sam opierał się chwilę temu. Jego ciało przywarło do niej ciasno, bez przestrzeni, bez miejsca na pytania – Chcesz dominować? – szepnął tuż przy jej uchu, rozgrzanym od ich bliskości – To zdominuj to, czego nie kontrolujesz — jego biodra poruszyły się leniwie, prowokująco. Wiedział, co robi. Znał swoje ciało. Znał ją – Co teraz, księżniczko? – mruknął, wbijając wzrok w jej twarz – Chciałaś ognia. A ja ci go dam. Ale nie licz, że cię w nim zostawię całą — przysunął usta do jej szyi i pocałował ją z rozmysłem. Jej puls przyspieszył, czuł to pod skórą. Poddawała się, nawet jeśli jeszcze próbowała utrzymać pozory kontroli – Gdybyś wiedziała, jak dobrze wyglądasz, kiedy się poddajesz… – wyszeptał – Może robiłabyś to częściej…— dodał, ale wiedział, że nie będzie. Bo to była ich gra. Równa i nierówna zarazem. Ich wojna, w której najwięcej dawała sama walka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noah nie miał zamiaru na niego patrzeć. Był zbyt zajęty obserwowaniem, jak przez ciało jego przybranej siostry przechodzi kolejna fala przyjemności. Ale wibracja się powtórzyła. I jeszcze raz. Trzy krótkie sygnały. Natarczywe, jakby ktoś nie tylko chciał zwrócić jego uwagę, ale robił to z pełną premedytacją. Sięgnął po telefon bez słowa, odblokował ekran, i… zatrzymał się. Na ekranie było tylko jedno zdanie. Wiadomość bez podpisu. Numer nieznany.
      „Miło, że dobrze się bawisz z siostrzyczką. „Jeszcze pamiętam smak krwi w ustach i jak twoje ręce drżały, Noah. Zdziwisz się, jak łatwo to odtworzyć. Twoje drżenie….” Cisza w pokoju nagle zgęstniała. Octavia coś mówiła, ale Noah już jej nie słyszał. Wzrok miał wbity w ekran, dłoń z telefonem powoli opadła. Nie było wątpliwości. To nie był żart. Nikt inny nie znał szczegółów. Nikt nie mógł wiedzieć o tym, co zrobili tamtej nocy. Nikt… oprócz niego. Tego, który nie powinien żyć.
      – To on… – wydukał, momentalnie się od niej odrywając i siadając na brzegu łóżka.

      Usuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️