2025/03/16

[K] Luna Myers-Collins

 

Luna Myers-Collins

13.06.2006 | uczennica Valmont Academy na profilu polityczno-społecznym | urodzona w Wielkiej Brytanii | córka byłej amerykańskiej korespondentki wojennej i emerytowanego brytyjskiego generała broni, obecnie ambasadora Wielkiej Brytanii w USA | podwójne obywatelstwo | przyszła pani premier | Panna Idealna | zmuszona do małżeństwa dzień po osiemnastych urodzinach | biegła w odczytywaniu mowy ciała i mikroekspresji | nienawidzi przedmiotów ścisłych | nie bierze udziału w życiu akademickim | szanuje kadrę, choć w duszy wszystkim pokazuje środkowe palce | tajemnica: kiedy tylko ma okazję, dosypuje ojcu do jedzenia środki usypiające | plotka: sypia z bratem swojego męża | niepowiązana ze skandalem
Oślepiający błysk fleszy towarzyszył jej jeszcze zanim wiedziała, czym jest aparat fotograficzny. Nienagannie ubrana, pięknie uczesana, Dziewczynka z Kokardką, tak określały ją media, bo matka nie wypuszczała jej z domu bez wpiętej we włosy różowej kokardki, jakby się obawiała, że bez tego elementu ktoś pomyli jej cudowną córeczkę z chłopcem.
A może chodziło o coś innego? Może Ona miała nadzieję, że ten maleńki rekwizyt sprawi, że jej córka będzie zbyt niewinna, żeby ją skrzywdził? W końcu nic tak nie krzyczy o słodyczy i niewinności jak białe falbaniaste sukieneczki i kokardki wpięte w jasne włoski.
Ale to nie miało znaczenia. Podarte falbanki, wyrwane włosy, siniaki na ciele, płacz do utraty przytomności. On nie zwracał uwagi na niewinność. On nie widział w niej dziecka i własnej córki. Dla świata ciepły i uśmiechnięty, kochający mąż i ojciec. Za drzwiami tyran, który potrafił bić i gwałcić tak, że fizycznie niemal nie zostawiał śladów. Manipulant i psychopata potrafiący obarczyć winą za swoje zbrodnie ofiarę. Wcześniej żonę, później córkę. Ona o wszystkim wiedziała, ale zamiast pomóc, cieszyła się, że jego agresja przestała skupiać się na niej. Odwracała wzrok od krwi i siniaków, udawała, że nie słyszy płaczu i krzyków. Uśmiechała się, stała ramię w ramię ze swoim mężem i czuła się szczęśliwa, bo w końcu to nie Ona cierpiała.
Od zawsze wiedziała, że pójdzie do Valmont. To miejsce miało być ucieczką, nowym początkiem z daleka od człowieka, który ją krzywdził. Ale On znalazł sposób. Jak zawsze. Tylko z daleka od rodzinnego domu posługiwał się czyimiś rękami. 
Zamknięta, krucha, nieszczęśliwa, choć skrywająca wszystko pod maską pewności siebie, chłodu i wyrachowania. Z bliznami, które nigdy się nie zagoją. Z przeszłością, która nieustannie wraca do niej w snach. Zakładniczka własnego strachu, bo przecież wystarczyłoby powiedzieć nie.
Ale wtedy znowu będzie boleć. A ból jest tym, od czego uciekać będzie zawsze.

24 komentarze:

  1. Luno, witaj w murach Valmont Academy w kolejnym roku. A co następny rok szkolny, to nowe możliwości – choć w Twoim przypadku zapewne również nowe strategie i rozgrywki. No i, mam nadzieję, same dobre wyniki w nauce. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Powiem Ci - okrutnaś jesteś. Taki los zgotować swojej postaci, takiej niewinnej osóbce! Ach, mam nadzieję, że chociaż masz w planach jakkolwiek jej ulżyć? Choć, wiadomo jak jest ;)
    Zarówno ja jak i moja Mel, mamy ochotę ją schować za sobą i bronić przed okrutnym światem!
    A tak w ogóle to: hej!
    Nie wiem czy masz ochotę na wątek z moją panią nauczycielką - jeśli tak, możemy zrobić burzę mózgów. :D
    Mnóstwa weny i dobrej zabawy! ]

    panna Rochford

    OdpowiedzUsuń
  3. — Żadne kurwa, Collins — warknął, mocniej przyciskając dłoń do jej brzucha — bądź grzeczna — rozkazał, nie przejmując się kłójącym bólem spowodowanym wbijanymi przez nią paznokciami. Spojrzał prosto w jej oczy, uśmiechając się jednocześnie kącikiem ust. Dobrze wiedział, że nie byłaby w stanie tego zrobić, bo za bardzo chciała dojść na jego kutasie. A Ledger… jeszcze nie był pewien, czy zamierzał jej w ogóle na to pozwolić tej nocy. Na jej kolejne słowa, jedynie uśmiechnął się krótko, skupiając się na jej ociekającej sokami cipce i jej dłoniach przy niej.
    — Właśnie tak, grzeczna dziewczynka — zamruczał, nie mogąc oderwać od niej spojrzenia. Obserwował uważnie, jak poruszała dłonią, wsuwając w siebie palce, jak dotykała nabrzmiałej łechtaczki. Musiał walczyć ze sobą, aby nie odepchnąć jej rąk i nie zastąpić ich własnymi dłońmi. Oblizał wargi, obserwując jak dochodziła dzięki samej sobie. Zaciągnął się słodkim zapachem unoszącym się w powietrzu i zamruczał z uznaniem. — Nie jestem pewien, kwiatuszku — Wychrypiał cicho, zaciskając mocno pięść, aby nie przybliżyć się twarzą do jej cipki i nie zlizać z niej wilgoci — jestem pewien, że mogłabyś mi dać jeszcze lepszy pokaz — stwierdził schrypniętym głosem. Był cały napięty, w wyczekiwaniu, aż będzie mógł ją dotknąć. Co przecież, zależało tylko od niego. Cofnął się, kiedy uniosła się na łokciach i spojrzał prosto w jej oczy. — Kto powiedział, że skończyłaś z wykonywaniem rozkazów? — Spytał, uśmiechając się kącikiem ust. Rozchylił wargi, aby mogła swobodnie wsunąć z jego usta palec, który starannie oblizał. — Czy podobało mi się, jak doszłaś? Oczywiście, ale… w którym momencie powiedziałeś, że możesz już teraz dojść? Nie pozwoliłem ci na to teraz. A ty… dałaś sobie spełnienie, bez mojej komendy Luna — jego głos brzmiał ostrzegawczo — dlatego teraz będziesz grzeczną dziewczynką i uklękniesz na podłodze z otwartymi ustami — poinformował. Tak, to nie była propozycja, to nie było pytanie. Oczekiwał, że jego żona będzie robiła to, co będzie jej kazał. Zwłaszcza, że pieprzyła się wcześniej (może nadal?) z jego bratem. Kiedy była z nim, musiała wiedzieć, kto rządził. Zresztą, wiedział, że to, kurwa, lubiła. — Na kolana — uśmiechnął się kącikiem ust. Przekręcając się samemu na plecy, czekał, aż wykona jego polecenie, a kiedy już klęczała przy nogach łóżka, sam usiadł na skraju i wpatrując się prosto w jej oczy, skinął lekko głową — wiem, że nie możesz się doczekać — wychrypiał — później będzie tylko lepiej — tym razem była to złożona obietnica, której zamierzał dotrzymać. Bo jeden orgazm z Luną, to było za mało. Mimo, że dobrze wiedział, że jej nie kocha, musiał przyznać, że z nikim innym nie było mu tak dobrze w łóżku i zawsze był jej spragniony. Za każdym, jebanym razem. Dlatego zgarnął jej jasne włosy w kucyk i chwycił go mocno — lepiej nie każ mi długo czekać… pamiętaj, że pracujesz cały czas na swoją nagrodę — wychrypiał, patrząc prosto w jej oczy.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  4. — Kiedy mówię, że masz być grzeczną dziewczynką, masz mnie słuchać — spojrzał na nią surowym wzrokiem — nic więcej, niż mniej. Masz robić to, co mówię, że masz robić. Jak mówię, dotykaj się, to się dotykasz, ale czekasz na magiczne dojdź dla mnie — wyjaśnił, jasne jak dla niego zasady. Liczył, że teraz wszystko będzie oczywiste i dla niej, i nadal będzie mogła dawać mu to, czego od niej w prosty sposób oczekiwał. — To nic trudnego, słuchać tego, co mówię — wymruczał jeszcze cicho, przesuwając wysuniętym językiem po jej palcu, nim zdążyła cofnąć całkiem dłoń. — I co z tego, że widziałem? — Spytał, oblizując wargi. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak dużo samokontroli musiał mieć, aby faktycznie nie odciągnąć jej rąk i wsunąć się po prostu w nią, nim doszła. Tak bardzo chciał czuć już jej cipkę na sobie. Ale lubił się znęcać. Zastanawiając się nad tym czy lubił się znęcać nad nią, czy nad sobą samym.
    — Luna — syknął jej imię, bo zdecydowanie to ona za dużo gadała, za mało robiąc. Jej usta powinny poruszać się na jego kutasie, a nie wypowiadać słowa — ssij — rozkazał, pozwalając jednak na to, aby opadła do niego w swoim tempie. Zresztą, jej pocałunki były przyjemne. Oparł się dłońmi o materac, odchylając się odrobinę w tył, gdy zsuwała się niżej. Pocałunki sprawiały, że bardziej się nakręcał, więc kiedy jego kutas został w końcu uwolniony ze spodni i bielizny, sterczał gotowy na jej różowe usta, z małą kropelką, czekając, aż Myers ją zliże.
    — Ty wciąż też nie — warknął, spoglądając na nią z góry. Ścisnął mocniej jej włosy — albo sama weźmiesz go całego, albo sam go wepchnę, kwiatuszku — to było pierwsze ostrzeżenie, kolejnego miało już nie być. Zachowywał się w ten sposób, bo wiedział, że wyrazili oboje zgodę na takie zabawy — chyba, że nie masz ochoty dzisiaj poczuć niczego większego w cipce, skarbie — wychrypiał, chociaż tuż po wypowiedzeniu tych słów, od razu zaczął ich żałować. Bo jeżeli zdecydowałaby się zakończyć to w tym momencie, potrzebowałby, kurwa, Długiego prysznica, aby porządnie spuścić z siebie całą tę parę, która się w nim zgromadziła na własne życzenie. Dlatego trzymając jej włosy, zdecydował się poruszyć biodrami, aby poczuć wilgoć jej ust, jej język na długości penisa, poczuć ściankę jej gardła. Chciał ją zerżnąć na wiele sposobów. I zamierzał to zrobić.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  5. — Wmawiaj sobie, że mógłbym cię tak traktować — powiedział z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
    Był jednak mniej chętny do gadania, kiedy to Luna zaczęła całować jego ciało, obniżając się do jego krocza. Kurwa, mógł przewidzieć, że nie będzie dla niego łaskawa, ale liczył, że sama będzie wciąż za bardzo spragniona jego kutasa i będzie posłuszna.
    — Nie? — Spojrzał na nią, nie wierząc, że tak swobodnie mu się przeciwstawiła. Nie podobało mu się to, ale nie był idiotą. Nie zamierzał wchodzić z nią w tym momencie w dyskusję.
    Nie wiedział kiedy, ale złapał dłonią zmiętą pościel i ścisnął mocno pięść. Wpatrywał się w Lunę klęczącą między jego nogami, i czuł, jak zbliża się do granicy nie tylko swojej cierpliwości, ale przede wszystkim wytrzymałości. Sam wcześniej pozwalał sobie cierpieć, kiedy słodka cipka Luny była w jego zasięgu, a on sam pozbawił się możliwości jej dotknięcia czy posmakowania.
    Chciał.
    Chciał nad sobą panować.
    Chciał być ponad to wszystko, ale nie mógł dłużej ze sobą walczyć. Dlatego zdecydował się na ruch bioder, wtargnięcie głęboko w jej gardło. Liczył, że się ugnie, odpuści. Da mu to, czego chciał. Kurwa, liczył na to z całych sił.
    Puścił jej włosy i przełożył dłonie na biodra dziewczyny, kiedy już rozsiadła się na jego kolanach.
    — Kwiatuszku — warknął cicho, kiedy dotarło do niego znaczenie wypowiadanych słów. Nie mogła tak po prostu go zostawić — wracaj na kolana — sięgnął jedną dłonią jej policzka, powracając do siadu. Przesunął po przyjemnej skórze, palcami zahaczając o jej wargi i naciągnął delikatną skórę — a nim zrobisz coś innego, zastanów się dwa razy czy na pewno właśnie tego chcesz — wyszeptał, nie przestając jej dotykać. Przesuwał kciukiem po jej dolnej wardze, aż wsunął palec do jej ust — naprawdę masz ochotę dzisiaj być niegrzeczna, co? — Spytał, kiedy poczuł jej wilgoć na swoim kutasie. Miał ochotę ją przytrzymać i jednym pchnięciem wejść w nią. Poczuć jej ciepło i wilgoć na całej swojej długości. Patrzeć jak jej twarz wykrzywia się od spełnienia. Jak niej ciało drży… i znowu niepotrzebnie to sobie robił. Myślał o tym. O niej. Ciągle była w jego głowie, sprawiając, że jeszcze trudniej było mu zachować spokój, cierpliwość, kutasa przy sobie…
    — Zamiast nagrody będzie kara — wymruczał tylko, nim przyszło jej do głowy zejście z niego i zamknięcie się w łazience — sama to sobie zgotowałaś kwiatuszku — dodał i mocnym chwytem złapał jej biodra. Nie przejmował się ewentualnymi siniakami, które miały pojawić się na jej skórze kolejnego dnia. Przycisnął ją do siebie, wydając z siebie cichy pomruk, kiedy jego penis otarł się o jej mokrą cipkę. Sprawnym ruchem odwrócił ich ułożenie, tak, że to ona znajdowała się teraz pod nim, a na ustach Ledgera pojawił się łobuzerski uśmiech — Tylko spróbuj, się kurwa ruszyć — ostrzegł, bo na krótką chwilę musiał się odsunąć. Sięgnął swoich spodni, z których wyciągnął pasek i powrócił nad Lunę, z satysfakcja pokazując trzymany przez siebie przedmiot — poproszę o ręce — oznajmił, a kiedy miał przed sobą jej nadgarstki, sprawnie wykonał ze skórzanego paska coś na wzór kajdanek. Spiął ją, a następnie zawisł nad nią — zapomniałaś kochanie, że nie drażni się lwa — wymruczał wprost do jej ucha, a następnie przygryzł płatek i zaczął całować jej szyję i dekolt, schodząc pocałunkami niżej. Może i była o orgazm do przodu, ale zamierzał doprowadzić ją do stanu, w którym będzie błagała o jego kutasa.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  6. — Jesteś pewna, że chcesz mnie prowokować, skoro już i tak drżysz? — Jego głos był głęboki, niemal leniwy, chociaż w jego ciemnych oczach czaiło się coś z drapieżnika. Wpatrywał się w Lunę, jakby była jego zdobyczą. W zasadzie… można właśnie tym była? Może i została mu dostarczona, może i właśnie dokładnie tego od nich oczekiwano: znalezienia wspólnego języka, ale prawda była taka, że nienawidzili się właśnie przez to. Oczekiwania, których nie chcieli spełniać. A jednak. Ich ciała właśnie się stykały, ich oddechy niemal się ze sobą mieszały. Upolował ją. W pokręcony sposób ją upolował. — Bo wiesz… mam wrażenie, że to nie ja znajduje się na przegranej pozycji — pochylił się nad nią, muskając ustami jej szczękę — i z chęcią to wykorzystam — wymruczał, wpatrując się w jej twarz.
    Przesunął palcami od jej obojczyka, po złączone nadgarstki. Na widok jej związanych rąk jego paskiem, jego kutas drgnął.
    — Naprawdę myślisz, że pozwolę ci cokolwiek przewidzieć? — Spytał, a następnie nachylił się, aby przesunąć językiem po jej szczęce, jednocześnie dociskając biodra do jej uda — jeśli myślałaś, że będziesz miała jakąkolwiek kontrolę… nie teraz, kwiatuszku — szepnął, uśmiechając się połowicznie.
    Wpił się w jej wargi namiętnym pocałunkiem, a następnie odsunął się. Spojrzał na nią i kolejny raz odrobinę się odsunął. Tym razem po to, aby sięgnąć po jej bieliznę.
    — Daj mi znać, gdybyś jednak musiała stać się potulną — mówił, zagniatając w dłoni jej majtki, a następnie wepchnął je do ust dziewczyny, kneblując ją w ten sposób — a teraz nogi szeroko, mam ochotę na tę słodką cipkę — poinformował, ale nawet nie czekał na jej reakcje. Umiejscawiając się pomiędzy jej nogami, rozsunął je sprawnym, stanowczym ruchem. Przysiadł na piętach, chwytając ją pod udami i unosząc jej tyłek w górę, tak, aby bez problemu wbić się w jej wnętrze. Jednym długim ruchem, centymetr za centymetrem zanurzył się w jej cipce, wydając przy tym z siebie niski, gardłowy jęk. Przyciągnął ją bliżej siebie, wchodząc głęboko w nią.
    Sam nie wiedział, co dokładnie chciał z nią zrobić. Jedno było pewne, nie zamierzał być delikatny. Bo w jego mniemaniu zasłużyła na karę, nawet jeżeli tylko się z nim droczyła.
    — Zapytałbym czy ci się podoba, ale… cóż, nie możesz odpowiedzieć — sapnął cicho, przyspieszając ruchy bioder. Obserwował jednak dokładnie reakcje jej ciała. Bo mimo wszystko, chciał, żeby w ostatecznym rozrachunku nie była w stanie zapomnieć o jego kutasie.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie lubił tracić kontroli, bo traktował to jako słabość, ale prawda była taka, że przy Lunie… starał się za każdym razem robić z tego grę. Z tych wymuszonych i tych całkiem dobrowolnych interakcji. Z wszystkiego, co wychodziło poza seks i tak właściwie z samego zbliżenia też.
    Bo nigdy nie pozwoliłby sobie do przyznania, że mógłby stracić przy niej, a raczej przez nią kontrolę.
    Chociaż jej ciało… sposób w jaki na niego działało. Z drugiej strony sama Luna… może była tego świadoma, a może robiła to całkiem bezwiednie, ale stawiała mu wyzwania, a to sprawiało, że chciał dostać nagrodę - jej ciało, jej cipkę, jej orgazmy - jeszcze bardziej.
    Nie powiedziałby tego na głos, ale miała nad nim władzę. Każdy jej ruch, każdy, nawet najcichszy dźwięk wbijał się w niego, wytracając go z rytmu. Próbował odrobinę zwolnić, przejąć z powrotem kontrolę nad ruchami ich ciał, ale Luna mu niczego nie ułatwiała. I przez to, była dla niego niebezpieczna. Czuł to, za każdym pieprzonym razem. I sam nie zamierzał przestawać, bo ich seks był za dobry. Musiał… Musiał po prostu pamiętać, że to nic nie znaczyło.
    Opadł ciężko na jej ciało, kiedy osiągnął spełnienie i mając pewność, że Luna również doszła. Wplótł palce w jej włosy i przyciągnął do siebie jej głowę, aby wpić się w jej usta. Nie powinien tego robić. Pocałunki były zbyt intymne, sprawiały, że pewne sprawy stawały się osobiste, ale i tak nie mógł się powstrzymać przed jej idealnie zarysowanymi ustami.
    — Czekam na tę zemstę, kwiatuszku — wyszeptał, powoli osuwając się z niej i zostawiając ją na łóżku.

    Rodzinnej kolację były ostatnim na co miał ochotę, ale miał świadomość, że nie będą w stanie się z tego wykręcić. A szkoda.
    Siedział przy stole, znużonym spojrzeniem przyglądając się swojemu ojcu. Sam nie wiedział, po co się na nim skupiał. Liczył na coś? Na słowo uznania? Na jakąkolwiek pochwałę, uwagę? Cokolwiek? Sam nie wiedział. Powinien być przyzwyczajony do stanu rzeczy, a i tak za każdym razem na coś się łudził. Liczył… sam nie wiedział na co.
    Nie zareagował od razu na słowa Luny, dopiero po chwili dotarło do niego, że dziewczyna coś mówiła.
    — Tak długo, jak trzeba — odparł sucho, zerkając na nią — jesteśmy dorośli, Luno, chyba potrafisz wysiedzieć te kilkadziesiąt minut przy stole? — Spytał, wiedząc dobrze, że gdy byli sami… nie okazywał jej sympatii, ale bywał nieco milszy. Mniej oschły. Zwłaszcza, gdy w pobliżu nie było jego ojca, na którym za każdym razem próbował zrobić dobre wrażenie. Jakby liczył, że kiedyś mu wybaczy śmierć najstarszego z synów.
    — Jak masz ochotę odejść od stołu, mogę ci potowarzyszyć w dotlenieniu się — Aiden wykorzystał okazję i posłał Lunie całkiem uroczy uśmiech — Ledger jest za bardzo zapatrzony w czubek swojego nosa, żeby zwrócić uwagę na twoje potrzeby, moja słodka bratowo.
    Ledger uniósł brew, spoglądając na brata.
    — Nie musisz martwić się o potrzebny mojej żony, gówniarzu — mruknął, spoglądając na osiemnastolatka.
    — Chłopcy — matka odezwała się, spoglądając na nich chłodno.

    🙂

    OdpowiedzUsuń
  8. — Poważnie pytasz? — Spytał, a na jego twarzy pojawił się chłodny uśmiech — w takim razie może ci przypomnę, że to, że nosisz pierścionek ode mnie nie oznacza, że zasługujesz na cokolwiek więcej. No, może gdybym sam chciał żebyś za mnie wyszła, a nie musiał wziąć z tobą ślubu, to może dla swojej żony, byłbym całkiem porządnym facetem — odpowiedział, kręcąc przy tym delikatnie głową, jakby z rozbawienia, że naprawdę mogłaby myśleć, że to miało jakiekolwiek znaczenie.
    Owszem, miało, jedynie takie, że Aiden nie miał prawda się przy nim do niej odzywać i cokolwiek insynuować. Nie miał prawa jej przy nim dotykać, patrzeć, a najlepiej gdyby przy niej również nie oddychał. Kiedy był w pobliżu. Wkurwiało go, że coś łączyło ją z jego bratem. Nie chodziło o to, że pieprzy się z kimś innym, miał to w dupie. Chodziło jedynie o to, że musiał to być, kurwa, Aiden.
    — Pamiętaj, że się nigdy nie zmieni. Nie daj się nabrać na jego sztuczki — Aiden spojrzał na Lunę, a po chwili na Ledgera — tacy jak on, nigdy się nie zmieniają.
    — A co ty możesz, kurwa, wiedzieć? — Ledger zmrużył powieki, a rozbawienie jakie gościło wcześniej na jego twarzy zniknęło. Przesunął wzrokiem po twarzy brata. Jego spojrzenie było zimne jak lód, a gdyby mógł, zamroziłby go bez wahania. Wiedział, że z pozoru jego słowa mogą nie mieć większego znaczenia dla kogoś z boku, ale Ledger doskonale wiedział, co miał na myśli ten smarkacz. To sprawiało, że jeszcze bardziej wkurwiał go fakt, że Luna musiała pieprzyć się akurat z nim. — Wypowiadasz się jak wielki znawca, a tak tylko przypomnę, masz osiemnaście lat — warknął, jakby on sam z kolei był wielce dorosłym. A dzieliło ich kilka lat, a nie dekad.
    Kolacja na dobre się nie zaczęła, a Ledger już miał ochotę stąd wyjść. I gdyby nie fakt, że tego samego chciała Luna… zrobiłby to.
    — Świetnie, jak zawsze — Ledger spojrzał na Sylvestra — drużyna chodzi jak w zegarku.
    — Chłopacy się skarżą, że ich męczysz — wtrącił się Aiden, jakby zależało mu na pokazaniu, że wybór Ledgera na męża dla córki był błędem — za dużo od nich wymagasz, zapominasz, że nauka jest najważniejsza.
    — Najważniejsza jest dyscyplina i świadomość swoich słabości, żeby ich pokonać. Jak ktoś nie potrafi łączyć nauki i sportu to niech wypieprza z drużyny, nie potrzebuje mięczaków — odparł spokojnie, ale nim skończył widział minę matki — ciesz się, że powiedziałem wypieprza, a nie to, co faktycznie chciałem powiedzieć.
    — Z szacunkiem do matki, Ledger — jedno zdanie ojca sprawiło, że Collins zagryzł zęby i zacisnął pięści mocno pod stołem. Bo jak zawsze, tylko na jego opinii mu zależało.

    🙂

    OdpowiedzUsuń
  9. Collins uniósł brwi, a kącik jego ust drgnął delikatnie. Udawanie, że to co mówiła ma w dupie, szło mu świetnie. Tak długo, dopóki do rozmowy nie włączał się faktycznie ojciec.
    — Jeżeli Aiden ci podpowiada co masz mówić, żeby mnie zabolało, to lepiej dłuzej nie korzystaj z jego pomocy. Nie działa — oznajmił, a następnie poprawił się wygodnie na krześle. Przechylił lekko głowę, uważnie jej się przyglądając, jakby się zastanawiał czy mówienie czegokolwiek ma większy sens. Machnął jednak lekceważąco dłonią, jakby w ostatnim momencie uznając, że Luna nie jest warta nawet jego sarkazmu.
    Chwycił kieliszek z winem, ale zatrzymał go przy ustach. Wywrócił oczami na jej słowa i jedynie cicho prychnął.
    — Wysiedzenie na dupie przez kilka godzin powinno być w kompetencjach osiemnastolatki — powiedział, a następnie spojrzał na swojego brata. Naprawdę nie rozumiał, po co cała ta szopka.
    — Mogę mu w tym pomóc — Aiden zaśmiał się cicho — na pewno chłopacy z chęcią pomogą, każdy nie może się doczekać tego samego.
    — A mimo to, to ja nadal jestem kapitanem i nic tego nie zmieni, bo odkąd należę do drużyny w końcu coś osiąga — wzruszył od niechcenia ramionami — Aiden, jak chcesz, mogę cię z niej usunąć, jeżeli taki ze mnie tyran. Na pewno w klubie czytelnika znajdzie się wolne miejsce.
    Po słowach Seniora, tyle zostało z jego odzywek i wcześniejszych słów Ledgera, odnośnie zadawania mu bólu. Wbił spojrzenie w swój talerz, udając, że znajduje się na nim coś niesamowicie interesującego. Oczywiście, że słuchał uważnie rozmowy Luny ze swoim ojcem, dostrzegał kątem oka jak szybko zmienia się jej mina. Pewnie miała jakieś problemy z tatusiem, tak samo jak on ze swoim. Pewnie mógłby się tym bardziej zainteresować, ale w zasadzie… miał to w dupie, wychodził z założenia, że w tym małżeństwie wystarczył sam seks. Zajebiście dobry seks. Nie potrzebował brać na barki jeszcze jej bagażu emocjonalnego. Miał wystarczająco dużo swojego własnego.
    Przysłuchując się jednak tej krótkiej wymianie zdań, Ledger uniósł głowę w momencie, w którym Luna zaszurała swoim krzesłem. Spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi, ale nie skomentował słowem tego, co robiła. Przeniósł wzrok na teścia i wbił w niego gniewne spojrzenie.
    Tak naprawdę miał w dupie Lunę. Chodziło o coś zupełnie innego. O własnego ojca.
    — Jakim prawem, odzywasz się w ten sposób do mojej żony — wiedział, że wyszedłby lepiej na tym, nie odzywając się w ogóle. Mając to w dupie. W rodzinach, takich jak ich, zawsze były brudne sekrety. Zawsze były problemy. Wiedział o tym najlepiej, bo sam był prowodyrem tych należących do rodziny Collinsów — odkąd nosi nazwisko Collins, odkąd ma na palcu ten jebany złoty krążek, nikt nie ma prawa odzywać się do niej w ten sposób — warknął, celując palcem w Sylvestra — i w dupie mam, że jesteś jej ojcem — syknął, wiedząc, że powinien zważać na słownictwo. Matka i ojciec zwrócili mu uwagę, ojciec zaznaczył, że ma się do matki zwracać z szacunkiem… do jego żony. Musiał więc dbać o szacunek swojej własnej. To było logiczne. Przynajmniej dla Ledgera. Zresztą. Miał to w dupie, cokolwiek się wydarzy po jego słowach. W pokoju czekał na niego prezent od Luny. I wiedział, że z niego skorzysta.

    🛡️

    OdpowiedzUsuń
  10. Spojrzał na nią i tylko pokręcił lekko głową. Nie chciało mu się ciągnąć tej rozmowy z jednego prostego powodu: nie lubił, kiedy to Luna wygrywała i była o krok od wygrania i tej potyczki. Mógł uznać za szczęśliwy zbieg okoliczności, że do rozmowy wtrącił się jej ojciec, ale… nie mógł nazwać tego szczęściem, bo Sylvester wkurwiał go z każdym wypowiedzianym słowem coraz bardziej.
    Może dobrze, że Luna zdążyła odejść od stołu i nie musiała tego widzieć.
    W zasadzie to świetnie, nie będzie miała prawa mu wytykać, że stanął w jej obronie. Nie przeżyłby podśmiechiwania się, że zdecydował zabawić się w jej rycerza.
    Bo to nie miało tak naprawdę żadnego związku z Luną. Chodziło jedynie o niego samego.
    — Owszem, jest twoją córką — powiedział po chwili spokojnie, niskim głosem. Nie odrywając przy tym spojrzenia od swojego teścia. Powinien się kurwa cieszyć, że mimo tego, że sprzedał córkę, to sprzedał ją komuś kto ma na tyle duże jaja, aby ją bronić, kiedy uzna to za słuszne. Z drugiej strony czego oczekiwał. Sprzedał ją. — Ale jest też moją żoną. A ja nie pozwolę, żeby ktokolwiek mówił do niej jak do psa. W dupie mam, że jesteś jej ojcem — oznajmił, nadal tym samym, spokojnym tonem — pamiętaj, do jakiej szkoły nas wysłaliście. Skoro mamy przestrzegać zasad, sami ich kurwa przestrzegajcie — dodał, ujawniając swój gniew.
    Nie miał pojęcia, że Sylvester może wyjść z propozycją załatwienia sprawy na zewnątrz. Ledger był zaskoczony, bo zwyczajnie nie spodziewał się, że w rodzinnym gronie można załatwiać sprawy agresją.
    Zmrużył powieki, kątem oka zerkając na Aidena, który siedział z otwartymi ustami. Przeniósł szybkie spojrzenie na ojca, który nawet jej drgnął. Jakby czekał na to, co zrobi jego syn. Na matkę nie patrzył, bo widział doskonale co zobaczy w jej oczach i na pewno nie miało to nic wspólnego z dumą i miłością.
    — To chodź — warknął, odsuwając się gwałtownie od stołu, szurając przy tym głośno krzesłem. Nie mógł teraz tak po prostu podkulić pod siebie ogona i wycofać się. Dlatego stanął od stołu, gniewnie zerkając na Sylvestra. Ściągnął z siebie marynarkę i zaczął rozpinać mankiety koszuli, aby po chwili podwinąć rękawy. Nie zamierzał stchórzyć. Nie analizował, kto miał większe szanse. Sylvester… wiedział kim był, ale wiedział też, że nie był z pewnością w takiej samej formie. Chyba na to liczył, bo lubił swoją twarz i wolałby, aby chirurg nie musiał w nią ingerować. — Po prostu to załatwimy, żebyś nauczył się szacunku do mojej żony — warknął.
    — Brałeś coś? — Usłyszał cichy szept swojego brata, ale całkowicie to zignorował i liczył, że nikt poza ich dwójką tego nie słyszał, co mogło być trudne, biorąc pod uwagę ciszę, która panowała.
    — Pierdol się, Aiden — mruknął, nie patrząc nawet na brata.

    😌

    OdpowiedzUsuń
  11. Chyba nie spodziewał się, że to stanie się naprawdę. Oczywiście, że był gotowy stanąć do walki, ale… liczył, że Sylvester uzna, że to gówniany plan? Że żona go powstrzyma? Że jego matka stwierdzi, że mają przestać z tym cyrkiem?
    Sam nie zamierzał tchórzyć, bo miał świadomość, jak założenie by to wówczas wyglądało. Podjął rzuconą rękawice i nie zamierzał chować ogona pod siebie, ale… kurwa, liczył na to, że nie skończy się to w taki sposób.
    Kiedy wyszli na zewnątrz, czas nagle przyspieszył, nie był pewien w którym momencie zaczęli bojkę i w którym momencie okazało się, że obolały nie miał siły dłużej trzymać podniesionej gardy.
    Aiden pomógł mu się pozbierać, przy czym musiał wysłuchiwać drwiących komentarzy i moralizatorskich gadek, jakby, kurwa, święty Aiden był naprawdę święty.
    Przegnał brata pod drzwiami jego i Luny pokoju, wygrażając, że jeżeli zaraz nie pójdzie w swoją stronę, to mu po prostu przywali. Czuł się… upokorzony. Bo to on miał upokorzyć Sylvestra, miał bronić honoru swojej żony, a zamiast tego stary Myers spuścił mu łomot. Jakby karcił rozwydrzonego bachora, który przegiął swoim zachowaniem, a przecież, wyjątkowo Ledger nie miał sobie nic do zarzucenia. Zachował się odpowiednio, przynajmniej według swoich własnych, logicznych poglądów.
    Liczył, że Luna będzie już w łóżku i nie będzie musiał jej niczego tłumaczyć. Miał w dupie to, czy go zobaczy. Po prostu nie chciało mu się tłumaczyć, że postanowił stanąć w jej obronie, bo jeszcze zacznie sobie coś wyobrażać, a jego zachowanie było tylko i wyłącznie jego sprawą. I nie miało nic wspólnego z dziewczyną. Kompletnie nic.
    Wzdrygnął się słysząc jej głos i zaklął na tyle cicho pod nosem, aby tego nie usłyszała. Podniósł głowę i jedynie pokręcił przecząco. Chciał jej dać w ten sposób znać, że ma zająć się swoimi sprawami, a jemu dać po prostu spokój. Nie chciał jej litości. Nie chciał jej niczego tłumaczyć i generalnie, najchętniej po prostu położyłby się w łóżku, naćpał i napawał się trwającą chwilą. Spokojem. Nie myśleniem. Dryfowaniem. W tym momencie, kurewsko mocno mu tego brakowało. Tego poczucia, że nic nie ma znaczenia.
    — Zajmij się sobą — odezwał się, ale zrobił to za późno, bo Luna już zniknęła mu z oczu w łazience. Nie łudził się, że wróciła do tego, co jej przerwał swoim powrotem. A kiedy wróciła do pokoju i zobaczył mokry ręcznik w jej dłoniach, wiedział, że nie pozbędzie się jej szybko.
    — Co ty nie powiesz — warknął nieprzyjemnie. Nie był zły na nią, ale to ona była pod ręką. Był wkurzony cała sytuacja, a Luna obrywała rykoszetem. Usiadł jednak na wskazanym przez nią miejscu — możesz, poważnie, wracać do łazienki. I iść spać — chyba podświadomie chciał się jej pozbyć — ogarnę to sam, Myers — a to było kłamstwo. Nie miał siły zrobić cokolwiek wokół siebie w tym momencie.

    😤

    OdpowiedzUsuń
  12. — Jak chcesz mi pomóc, daj mi lepiej coś przeciwbólowego — odpowiedział, patrząc na nią. Obraz nie był wyraźny, bo jedno oko miał mocno podpuchnięte, a w drugim zebrane łzy deformowały obraz. Nie, aby się rozkleił jak jakaś pizda, po prostu, uszkodzony nos działał na kanaliki łzowe.
    Dal się posadzić na wskazanym wcześniej miejscu, chociaż wcale nie robił tego przez Lunę i jej słowa. Raczej dla świętego spokoju, żeby przestała wisieć mu nad głową i truć. Chciał chwili spokoju, a te mógł dostać, ustępując jej. No i może, ale tylko może, faktycznie bolało na tyle, że ciężko było mu się samemu ruszać, przez co nie byłby w stanie sam siebie opatrzeć.
    Syknął cicho, kiedy zaczęła przykładać mokry ręcznik do jego twarzy. Zagryzł mocno zęby i nie wydał z siebie już żadnego dźwięku, bo nie chciał wyjść na wcześniej wspomnianą pizdę.
    — Możesz przy tym przestać ruszać tą swoją buźką idealnie pasującą na mojego kutasa? Głowa mi pęka od twojego głosu — pewnie powinien się zamknąć i grzecznie poprosić, aby po prostu była cicho, ale nazywał się Ledger Collins i ostatnie co mógłby zrobić, to być miły i uprzejmy w obecnej sytuacji.
    Nic nie powiedział. Po prostu skorzystał z jej pomocy, podnosząc się powoli i zmierzając w stronę łazienki. Chciał mieć ją z głowy. Powtarzał to sobie z każdym kolejnym, stawianym krokiem. Jakby musiał się ciągle usprawiedliwiać przed tym, co robił. Że pozwalał sobie na skorzystanie z jej pomocy jakby to miało cokolwiek między nimi zmienić.
    Kiedy wszedł do kabiny prysznicowej, oparł się dłońmi o zimną ścianę i w pierwszej kolejności pochylił głowę do przodu. Przez chwilę stał w tej pozycji, ciesząc się po prostu spływającą po nim wodą. I względną ciszą. Szum wody był niesamowicie przyjemny w tym momencie.
    — Nieważne — odparł, spokojnie odchylając głowę do tyłu — próbowałem zachować się jak należy i widzisz, co z tego wyszło — powiedział po krótkiej chwili milczenia, kiedy czuł we włosach drobne dłonie Luny — jaki z tego wniosek? Bycie dupkiem z wyjebaniem jest bardziej opłacalne — wzruszył lekko ramionami, a po chwili syknął, bo nie był świadomy, że z pozoru tak niewinny ruch, może powodować ból — poważnie, Myers, masz coś przeciwbólowego? Nie pomyślałem o niczym takim, kiedy się pakowałem — przyznał. Wolałby, nie włóczyć w takim stanie po hotelu w celu zakupu tabletek, więc naprawdę miał nadzieję, że Luna była jak typowa kobieta, przygotowana na każdą okazję — i nie zadawaj więcej pytań, może wtedy dla ciebie nie będę, aż takim dupkiem — mruknął nieco niewyraźnie, bo zaczęła puchnąć mu warga. Jak on miał niby wrócić do szkoły wyglądając w ten sposób. Dobrze, że przerwa świąteczna jeszcze trochę trwała.

    🙃

    OdpowiedzUsuń
  13. Syknął z bólu, ale nawet nie mrugnął. Gdyby mógł, zacisnąłby jedynie mocno zęby i w ogóle nie dałby po sobie znać, że to co zrobiła, sprawiało mu ból. Miał świadomość, że zrobiła to specjalnie i miała to być forma zemsty za jego słowa, ale, cóż. To na niego nie działa. Mimo chwilowej przewagi, jaką nad nim miała w tym momencie, nie zamierzał potulnieć. To bowiem nie było w jego stylu.
    — No popatrz, a wciąż tu jesteś — wymamrotał, zdając sobie sprawę z tego, że opuchlizna na twarzy stawała się coraz większa, przez co mówił coraz mniej wyraźnie. Co tylko go dodatkowo wkurwiało — mimo mojego bycia dupkiem. To pewnie jakiś kompleks, hm? — Mówił dalej, nie zważając na to, że to ona właśnie przy nim była i jednocześnie była jedyną osobą, która mogła i najwyraźniej chciała mu w tym momencie pomóc. Aiden i tak nie zdałby się na wiele, bo palcem by nie kiwnął, aby jakkolwiek mu pomóc. Sterczałby nad nim i pilnował, żeby nie wziął niczego mocniejszego, wkurwiając tylko przy tym samego Ledgera. Luna… Luna tylko go wkurwiała — zresztą, nie powinno mnie to przecież dziwić, biorąc pod uwagę jak bardzo lubisz to, co z tobą robię w łóżku — oczywiście, że powinien się zamknąć. Ale atakowanie słowami było jego najlepszą bronią.
    Dlatego nie potrafił tak po prostu się zamknąć, chociaż sam dokładnie tego wymagał od niej. Zamiast pokornie przyjąć jej pomoc, atakował, jakby naprawdę obawiał się, że Luna mogłaby go w jakikolwiek sposób zranić. Chociaż jej zachowanie wyraźnie świadczyło, że nic takiego nie będzie miało miejsca.
    Nawet na nią nie spojrzał, kiedy skończyła. Zaciskał tylko wargi i zastanawiał się, czy wszystko zdąży zejść z jego twarzy nim wrócą do Valmont. Nie mógł się przecież pokazać w takim stanie w akademii.
    Miotał się sam ze sobą, stojąc pod gorącym strumieniem wody, jeszcze przez jakiś czas, po tym, jak Luna wyszła już z pomieszczenia.
    Wiedział, że będzie potrzebował jej pomocy jeszcze przy ubraniu się, zwłaszcza jeżeli chodziło od pasa w dół, ale proszenie się o pomoc było ostatnim, co mogłoby przejść przez jego gardło. Nie było opcji, aby z jego ust przeszło potrzebuje twojej pomocy. Dlatego też o nic nie prosił.
    Owinął się ręcznikiem na biodrach, bo to był w stanie zrobić bez problemu i opuścił łazienkę, nie przejmując się mokrymi plamami wody, które za sobą zostawiał.
    — Gdzie masz te tabletki i maść, Myers? — Zapytał na starcie, tuż po tym, jak zamknął za sobą drzwi. Nie było opcji, aby zwrócił się do niej względnie pokojowo. To, że stanął w jej obronie było wystarczające. Ba, patrząc na to, jak wyglądał w tym momencie to i tak było za dużo. I właściwie to się cieszył, że nie było jej przy tym. Nie zależało mu na Lunie, ale i tak wyszło dobrze, że nie widziała z jaką łatwością jej ojciec go strzaskał na kwaśne jabłko. Wystarczyło, że widziała efekt końcowy. To samo w sobie było wystarczająco żałosne.

    :)

    OdpowiedzUsuń
  14. — Kiedyś coś słyszałem — warknął na tyle, na ile jego obecny stan mu pozwalał. Nie był zachwycony z padających jej ust słów. Ostatnie co chciał usłyszeć, to że komuś jest go żal. Nie potrzebował tego w swoim życiu. — Aczkolwiek to raczej mnie powinno być żal ciebie — dodał, nie pozwalając sobie na zrzucenie maski. Luna… owszem, kręciła go. Nie była jednak dla niego na tyle ważna i istotna, aby chciał jej cokolwiek pokazać, sprawić, żeby widziała w nim człowieka. Dużo łatwiej było zachowywać się jak dupek na co dzień, ograniczając sympatię do dobrego pieprzenia. Ten układ pomiędzy nimi działał i nie czuł potrzeby zmieniania go.
    Dlatego fakt, że zajęła się nim i wszystko wskazywało na to, że wciąż zamierzała się nim zajmować, tak bardzo go drażnił. To nie było nic z umowy. Nie, aby jakąś faktycznie zawierali, ale spisywanie czegokolwiek pomiędzy nimi nie było konieczne. Wiedzieli jak to coś pomiędzy nimi ma działać. I działało. I to było wystarczające. Dlatego jej obecność, to, że widziała go w takim stanie było swędzące.
    — No i świetnie — mruknął, nie zamierzając negocjować. Nie potrzebował jej. Ani teraz, ani później. Do ruchania miał kolejkę, która tylko czekała, aż zwróci na niego uwagę i poświęci minutę czy dwie. Nie będzie cierpiał. Wiedział o tym, Luna zresztą też była tego świadoma. Co najwyraźniej nie przeszkadzało jej w ich cudownym małżeństwie. I dobrze.
    Podążył wzrokiem do stolika nocnego i podszedł do niego. Wziął opakowanie w dłoń i wycisnął z blistra dwie tabletki, mając świadomość, że jedna to będzie za mało. Odłożył je z powrotem na swoją szafkę i cisnął tabletkami do swoich ust.
    — Nie ważne, że jesteś moją żoną jedynie na papierze. Nikt nie będzie cię obrażał i traktował jak psa w mojej obecności — odpowiedział chłodno, nie wkładając w te słowa żadnych emocji, chociaż na samą myśl, spinał się cały. Nie podobało mu się zachowanie Sylvestra. Mogło mu się wydawać, że wiedząc to co wiedział w tym momencie, drugi raz nie stanąłby w obronie honoru swojej żony, ale… zrobiłby to za każdym razem, bo chciał udowodnić w końcu własnemu ojcu, że nie jest gównem. — Więc jeżeli nie chcesz powtórki, następnym razem może po prostu bądź grzeczną dziewczynką i nie odzywaj się nie proszona — wiedział, że mógł się zamknąć. Nie odzywać się już w ogóle. Kładąc się jednak ostrożnie na łóżku, ból za bardzo go drażnił, aby jego umysł nadążał za myślami. Dlatego pozwolił sobie na te słowa. Zresztą. Nie miał przecież żadnego powodu, aby przejąć się Luną i tym, czy ją jego słowa bolą czy nie, w jaki sposób je odbierze. W końcu bzykać też już się nie mieli. Poza papierkiem nie łączyło ich nic więcej.

    ☺️

    OdpowiedzUsuń
  15. — Masz w dupie? — powtórzył cicho, jakby bardziej do siebie niż do niej. Podniósł na nią wzrok dopiero po chwili, bez cienia zainteresowania. — W końcu coś, co mamy wspólnego. Świetnie — powiedział, nie ruszając się przy tym z miejsca. Cały czas znajdował się w tej samej pozycji, lekko jedynie odchylając głowę. Nawet teraz, gdy każde słowo Luny było wyrzucane jak pociski, on wyglądał, jakby słuchał tego z grzeczności, a nie dlatego, że go to obchodzi.
    — Pieprz się z Aidenem, skoro tak bardzo tego chcesz — dodał tym samym obojętnym tonem. — Albo z kimkolwiek innym. Myślisz, że to robi na mnie jakieś wrażenie? Że nie wiem? Przejmę się? On przynajmniej nie jest hipokrytą, co? Lubi dostawać to, czego chce, i nawet nie próbuje udawać, że jest inaczej. Więc, proszę bardzo. Pieprzcie się jak króliki. Szkoda, że musiałaś wyjść za mąż nie za tego brata — wzruszył lekko ramionami, jakby stwierdzał oczywisty fakt. Bo w zasadzie tak przecież było. Miał to wszystko tak samo w dupie, jak Luna. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, a potem dodał spokojnie.
    — A co do mojego rzekomego rycerstwa… Może w tym wszystkim wcale nie chodziło o ciebie? — Wiedział, że sam się plątał w tej konkretnej kwestii, ale zachowanie Luny zwyczajnie go wkurwiało.
    I czuł się zmęczony tą całą rozmową. Wciąż wszystko w nim pulsowało i bolało, proszki nie zaczęły jeszcze działać.
    — I tak, masz rację — powiedział beznamiętnie, odwracając wzrok w bok. — Traktuję cię jak śmiecia. Bo to działa w obie strony, Luna. Ty też nie robisz nic, żeby zasłużyć na coś innego. Nie udawaj więc, że jesteś ofiarą.
    Przesunął się nieznacznie, poprawiając ułożenie nogi, jakby tylko to było teraz dla niego istotne.
    — Serio, rób, co chcesz. Nie musisz się przede mną tłumaczyć, przecież wiesz. Dopilnuj tylko, żeby nikt nie widział, jak bardzo się puszczasz, tatuś się wkurwi przy kolejnym skandalu, co nie? — Jego głos nie zmienił się ani na moment; był równy i zimny. — Chcesz wiedzieć, w którym pokoju jest Aiden? Sama się dowiedz. Albo, lepiej, idź zapukaj do wszystkich po kolei. W końcu w tej akademii nie brakuje chętnych.
    Spojrzał na nią z powrotem, tym razem niemal z politowaniem, ale w jego oczach nadal nie było żadnego ciepła.
    — Ale następnym razem, zanim zaczniesz na mnie wrzeszczeć, pamiętaj, że to, co mówisz, nie ma dla mnie znaczenia. Możesz mnie nazywać hipokrytą, gnojem, dupkiem, jak tylko chcesz. Ja i tak jutro nie będę o tym pamiętał.
    Chwycił się za nasadę nosa i odwrócił głowę, uważając rozmowę za zakończoną. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia, nie w tym momencie. Bardziej liczyło się to, aby wziąć może z jeszcze dwie przeciwbólowe, aby zaczęły szybciej działać. Jakby ilość zażytych proszków miała pomóc w szybkości ich działania.

    🙄

    OdpowiedzUsuń
  16. Ledger wrócił późno, zmęczony i wściekły po całym wieczorze spędzonym na tej pieprzonej gali, gdzie musiał udawać idealnego męża, podczas gdy cały czas czuł w sobie buzującą złość. Od czasu świąt jego kontakt z Luną był… mocno średni, a wręcz tragiczny. Sylvester go przez to wkurwiał jeszcze bardziej, bo wiedział, że to częściowo przez niego. Nie chciał wracać do niej. Nie chciał jej oglądać. Dziękował, że w Akademii nie miało znaczenia to, że byli małżeństwem. Zasady były surowe i wszyscy musieli ich przestrzegać. Dzięki temu miał od niej spokój. Był tylko wkurwiony, że ona wykręciła się z tego teatrzyku, a jemu się nie udało.
    Ruszył w stronę swojego pokoju, przeklinając w myślach fakt, że ojciec jego żony w ogóle zmuszał ich do takich pokazówek. Chciał tylko zrzucić marynarkę, wziąć prysznic i położyć się spać. Kiedy nacisnął klamkę, jego spojrzenie natrafiło na widok, który zmroził mu krew w żyłach.
    Luna leżała na łóżku. Na jego łóżku w jego pieprzonym pokoju. W sukni ślubnej. Biała, niemal przezroczysta twarz, rozchylone usta i pusta butelka wina obok, a na stoliku blister po tabletkach. Przez ułamek sekundy myślał, że śni, że to kolejna z jej cholernych dramatycznych gierek. Ale kiedy zobaczył, jak jej klatka piersiowa unosi się nieregularnie, jak jej powieki drgają, ogarnęło go coś, czego dawno nie czuł. Strach. Prawdziwy, paraliżujący strach.
    — Luna! — Rzucił się do niej, chwytając ją za ramiona i potrząsając nią lekko. — Kurwa, coś ty zrobiła?!
    Jej głowa opadła bezwładnie na poduszkę, a z ust wydobył się cichy, urywany oddech. Ledger poczuł, jak serce bije mu jak oszalałe. Przez ułamek sekundy w jego oczach błysnęła wściekłość, ta sama, którą czuł zawsze, kiedy doprowadzała go do szału swoim gadaniem. Ale to nie był moment na złość.
    — Nie waż się mi tego zrobić… — syknął, przyciągając ją do siebie i chwytając jej twarz w dłonie. Czuł, jak jego własne ręce się trzęsą. — Nie teraz. Nie w ten sposób. Nie ma szansy, że tak to skończysz, kurwa, Luna — mówił, sycząc pod nosem kolejne przekleństwa, co pomagało mu w rozładowaniu wściekłości.
    Podniósł ją z łóżka niemal automatycznie, zaciskając palce na jej ramionach, jakby bał się, że się rozpadnie. Ruszył z nią do łazienki, jego oddech rwał się tak samo jak jej.
    — Zawsze musisz, kurwa, robić wszystko na opak, co? — warknął, ale jego głos drżał, zupełnie nie brzmiał jak groźba. To było błaganie. — Zawsze musisz wszystko spieprzyć… ale tego ci nie daruję, słyszysz? Nie pozwolę ci tak odejść.
    Otworzył zimną wodę i przytrzymał ją pod strumieniem, próbując ją ocucić. Pewnie powinien zadzwonić na pogotowie, ale zamiast tego wybrał numer Aidena. Sam nie wiedział, dlaczego akurat zdecydował zadzwonić do brata, ale… kurwa, potrzebował go teraz.
    Wydawało mu się, że otworzyła na moment oczy, półprzytomna, ale nie był tego w stu procentach pewien. Może mu się jedynie przewidziało.
    — Obudź się kurwa — wyszeptał, nie przestając polewać ją zimną wodą.
    — Nie pozwolę ci umrzeć. Nie tak. Nie przede mną. — Jego głos był cichy, ale każde słowo brzmiało jak obietnica. — Nie masz prawa mnie w ten sposób zostawić, Luna. Ja pierdolę, budź się — warczał na zmianę szeptając i tak w kółko, licząc, że w końcu otworzy oczy na dłużej i będzie miał pewność, że to nie jakieś jego majaki.

    😤

    OdpowiedzUsuń
  17. Ledzi luna

    Powiedzieć, że był na nią co najmniej wkurwiony, to jak nic nie powiedzieć. Generalnie mało co go obchodziła, ale nie było opcji, aby pozwolił jej odejść z tego świata tak po prostu, bo ma takie widzi mi się, bo tak będzie jej łatwiej. Owszem, uważał ją w tym momencie za największego tchórza, jakiego zna, bo ucieczka w ten sposób była… zbyt łatwa, za mało wymagająca. Pokazywała, jak bardzo miała wszystko w dupie.
    Nie, żeby on nie miał. Nie, żeby się nią przejmował, ale… nie zamierzał pozwolić jej odejść z tego świata. Po prostu, kurwa, nie.
    Dlatego przesiadywał w jej pokoju, chcąc być blisko, gdyby się obudziła. Mieć pewność, że nie będzie próbowała więcej. Bo za każdym jebanym razem zamierzał ją powstrzymać.
    Może i powinien się bardziej przejąć nią, jako osobą. Zainteresować się, dlaczego w ogóle postanowiła targnąć na swoje życie. Może powinien przeczytać list, który dla niego zostawiła i który znalazł, ale… nie chciał tego robić.
    W pierwszym odruchu chciał go zniszczyć. Coś go jednak powstrzymało i po prostu schował go do jednej z książek, jakby zamierzał zostawić go sobie na później.
    Nie chciał wracać myślami do tamtej chwili, gdy znalazł ją w swoim pokoju, ale gdy wchodził właśnie do pokoju Luny… znowu to czuł. Te dziwne poczucie, że coś jest w nieodpowiedni sposób. Jakieś napięcie. Niby nic się nie stało, a jednak jakiś dreszcz przechodził przez jego ciało, co było irracjonalne… dopóki nie dostrzegł Luny siedzącej przy swojej toaletce. Z jebanym kawałkiem szkła przystawionym do szyi.
    Stał tutaj i widział, że wszystko co zrobił, aby zatrzymać ją na tym świecie, na nic się nie zdało, bo ona znowu próbowała to zrobić.
    — Ani się, kurwa, waż — warknął ostro. Może powinien być delikatniejszy, bardziej rozważny, ale… nie miał zamiaru się z nią cackać i bawić w ojojiwanie. Go nikt nigdy nie traktował delikatnie, wręcz przeciwnie, i świetnie sobie radził w życiu. — Mówię poważnie, teraz jesteś w swoim pokoju, ale jeżeli przyciśniesz te jebane szkło do swojej skóry zamknę cię w wariatkowie — powiedział stanowczym, ostrym tonem. Może powinien do niej podejść, zbliżyć się szybko i zabrać kawałek szkła z jej dłoni. Bał się jednak, że zbyt gwałtowne ruchy mogą sprawić, że naprawdę byłaby w stanie to zrobić, a wolał… wolał tego nie sprawdzać.
    Ruszył powoli w jej stronę, a kiedy znalazł się wystarczająco blisko, gwałtownym ruchem odciągnął jej rękę od gardła i wyrwał kawałek szkła. Ciągnąc jej dłoń w dół, a własną rękę ze szkłem wyciągnął wysoko w górę. — Nie po to, do cholery cię ratowałem ostatnio, żebyś teraz odpierdalała coś takiego — warknął, odrzucając szkło i zmieniając chwyt.
    Puścił jej rękę i objął ją mocno do tyłu, ściskając przedramionami jej ręce, próbując ją w ten sposób unieruchomić — nikt nie ostrzegał, że moja żona będzie wariatką próbując targnąć na swoje życie. Przemyślałbym wtedy ten ślub i wszystkie ewentualne jego pozytywy — warknął — jakoś obserwowanie jak sama się wykańczasz nie jest tak satysfakcjonujące — może i powinien być dla niej delikatny, ale po prostu nie potrafił. Nie w tym momencie, bo cała ta sytuacja strasznie go wkurwiała — jak będziesz chciała kolejnym razem spróbować się zabić, daj znać, pomogę ci — wysyczał do jej ucha, wciąż ją mocno przy sobie przytrzymując.

    😤

    OdpowiedzUsuń
  18. Może wcale nie powinien był jej ratować? Może pozwolenie na to, aby sama się wykończyła było dobre. Nie musiałby się dłużej z nią użerać, nie musiałby się martwić tym pożal się boże małżeństwem, sprawy związane z firmą… były inną kwestią.
    Może popełnił błąd. A może kierowała nim myśl, że ojciec miałby go wówczas za skończonego nieudacznika, którego żona wolała się zabić, niż spędzić z nim życie. Nie, żeby związał się z kobietą, którą mógłby kochać, która naprawdę by go kochała, taki tam drobny szczegół, który mógł umknąć każdemu, który zamierzałby go oceniać przez te jedne wydarzenie.
    — Chciałabyś, co? — Warknął wściekły, bo docierało do niego, jak cholernie to wszystko było popierdolone. Nie powinno mu zależeć na tym pieprzonym małżeństwie. W zasadzie to mu nie zależało, do momentu, w którym przypominał sobie o własnym ojcu i tym chorym pragnieniu zdobycia jego aprobaty. Teoretycznie miał świadomość, że to było niezdrowe, że powinien mieć na to wywalone, ale jednocześnie nie potrafił osiągnąć takiego stanu. Dlatego wpatrywał się teraz w Lunę i prowadził wewnętrzną walkę. Czy uwolnić się od niej, znieść ośmieszenie i wszelkie zgryźliwości, czy lepiej trwać w tym wszystkim tylko po to, aby może kiedyś usłyszeć coś miłego od ojca.
    Trzymał ją mocno przez cały czas intensywnie myśląc, co ma zrobić. Czuł, że doszli do momentu, w którym poddała się w jego ramionach i gdyby tylko chciał, naprawdę mógłby spełnić jej prośbę. Mógłby to, kurwa, zrobić. Bo męczyło go codzienne odstawianie tej szopki. I z jakiegoś niezrozumiałego sobie powodu, ta jej słabość wzbudziła w nim złość. Tak cholernie intensywną, że aż zacisnął mocno dłonie na jej ramionach i potrząsnął nią.
    — Naprawdę masz ochotę na taki teatrzyk? — Spytał, wbijając palce w jej ramiona — chciałabyś, żebym cię zabił? — Patrzył prosto w jej oczy, a w jego własnych rodziła się furia. Bo był tym wszystkim zmęczony. Ojcem i jego komentarzami, ciągłym poczuciem winy za śmierć starszego brata, świadomością, że gdyby był silniejszy względem swojego nałogu, on nigdy by nie zginął. Aidenem, któremu wydawało się, że jest chodzącą perfekcją, chociaż tylko wszystkich wkurwiał. Luną, która odpierdalała dramat godny greckiej tragedii. — Naprawdę właśnie tego chcesz? — Rozejrzał się po pomieszczeniu — a może, kurwa, powinniśmy zrobić to razem — uśmiechnął się szeroko, aż nazbyt, dzięki czemu było od razu widać, że w tym uśmiechu nie ma wesołości, a pewne szaleństwo — może powinniśmy jeszcze raz nałykać się tych twoich tabletek, zamieńmy wino na pieprzoną wódkę, to może szybciej zadziałają — podsunął — albo strzelmy sobie po kulce w łeb, powinno pójść szybko — zaśmiał się głośno — no chyba, że któreś spudłuje, na pewno będzie mieć ciekawie te drugie — kontynuował swoje przemyślenia — ewentualnie w grę wchodzi zaćpanie się i podcięcie żył, ale to drugie też jak wiadomo, marnie ci wychodzi. Chociaż gdybyś spróbowała faktycznie rozciąć nadgarstki, może byłoby lepiej — przesunął dłoń do jej nadgarstka, po którym spływała krew z tej jej przypadkowej rany od zaciśnięcia szkła. Rozsmarował ciecz po jej przedramieniu i wpatrywał się w szkarłat na jasnym tle jej skóry — wiesz, co mnie najbardziej wkurwia? — Spytał nagle, nie przestając opuszkami palców rozcierać cieczy — że ja wcale nie mam ochoty być jednym z bohaterów w tym twoim dramacie, a ciągle, tutaj, kurwa, jestem, Luna! — Krzyknął tracąc resztki kontroli, jeżeli o jakiejkolwiek można było mówić — mam tego, kurwa, dość! Mam własne problemy, żeby jeszcze zajmować się twoimi! — Krzyczał głośno, nie przejmując się sąsiadami z rezydencji. Chciał, aby do niej dotarło to, że on sam nie miał lekko, że nie było idealnie — Więc weź się, kurwa, w garść i przestań dramatyzować! — Wciąż krzyczał, a małe kropelki śliny wyleciały z jego ust, nie przejmował się jednak tym. Za bardzo skupiony na wciąż odczuwanej wściekłości.

    😡

    OdpowiedzUsuń
  19. Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Owszem, nie przeczytał listu. Schował go między książki. Sam nie wiedział czy chciał go czytać, czy być może za bardzo obawiał się jego treści, że obwini go o swoją śmierć. Próbował się w ten sposób obronić przed kolejną ofiarą, którą miałby na sumieniu.
    — Nie miałem ochoty na twoje dramaty — warknął, bo nawet przez chwilę nie pomyślał, że w liście który napisała, mogło znaleźć się coś na tyle istotnego, że jego podejście do całej relacji z Luną mogłoby się zmienić. — Co miałem zrozumieć? Że jesteś zmęczona rozkazami tatusia? A może zmęczona mną? Tak bardzo go nie chciałam, że wolałam pieprzyć się z jego bratem, ale tatuś kazał mi wyjść za Ledgera, który jest dupkiem, dlatego żegnaj świecie — zironizował prześmiewczo potencjalną treść, jaką sobie wyobrażał, że mógłby znaleźć w liście napisanym przez Lunę. Gdyby tylko nie był tak wkurzony, być może by się zamknął i nie pisnął żadnego słowa. Ale było za późno. Powiedział co myślał, a po chwili poczuł się jak największe gówno, kiedy słuchał, co takiego napisała w liście.
    Stopniowo jego twarz bladła, a wszelkie mięśnie w jego ciele napinały się. Zacisnął mocno dłonie, patrząc na Lunę i jednocześnie, lekko kręcąc głową. Jakby w ten sposób próbował odepchnąć od siebie jej słowa. Znaczenie jej słów. Odepchnąć wszystko to, co właśnie usłyszał.
    Zamrugał.
    Po prostu zamrugał w pierwszej reakcji, bo Luna… nie kochał jej. Nie czuł do niej nic konkretnego. Była Luną. Jego żoną, bo tak im kazali. Była Luną, która jak się okazało, miała w życiu gorzej niż on, a on przed chwilą…
    — Pierdolisz — szepnął cicho, zachrypniętym głosem. Nie chciał wierzyć w jej słowa, bo sprawiały, że stawał się w tej historii również złym charakterem, a wystarczyło mu, że był nim dla ojca w jego własnej opowieści — Luna… — miał ochotę powtarzać jej imię, jakby to miało cokolwiek zmienić, naprawić, sprawić, że ich wspólną przeszłość mogłaby się w jakikolwiek sposób zmienić. Widząc, że mogłaby się przewrócić, złapał ją za ramiona, ale tym razem zrobił to delikatnie. Łagodnie, jakby bał się, że wyrządzi jej krzywdę.
    — Przepraszam — szepnął — że niczego nie zauważyłem, że nikt ci nie pomógł, to… dotknął cię po ślubie? Po zaręczynach? — Spytał. Wiedział, że jeżeli tak to był największym idiotą na świecie, że nie zauważył żadnych śladów. Nie miał też nic rozsądnego na swoje usprawiedliwienie. Był po prostu dupkiem, który miał ją w poważaniu — nie pomogę ci się zabić, Luna, nie zrobię tego, bo mam wystarczająco dużo na sumieniu — powiedział, patrząc w jej oczy — i to nie ty zasługujesz na śmierć, tylko twój ojciec. Jeżeli miałbym kogoś zabić, to jego, nie ciebie — poinformował, czując na siebie ogromną złość, bo był takim idiotą… a fakt, co mu mówiła po pobiciu w święta, jak dobrze wiedziała, jak się nim zająć… kurwa, powinien był się domyślić — nie pozwolę, żeby cię więcej skrzywdził, Luna, ale nie możesz… — westchnął głęboko — to wszystko jest tak bardzo popierdolone — warknął, zły na siebie, na Lunę, na jej rodziców, na swoich. Nic nie powinno wyglądać w ten sposób, nic.

    😖

    OdpowiedzUsuń
  20. — Kurwa, Luna — tylko tyle był w stanie początkowo z siebie wydusić. Nie wiedział, co więcej mógłby powiedzieć.
    Każde słowo, które wypowiadała uderzało w niego ze zdwojoną siłą, bo miał świadomość, że miała rację. Nie interesował się nią wystarczająco. Nie przejmował się, nie zwracał uwagi na ślady… nie chciał zwracać na nic uwagi. Liczyła się tylko wtedy, kiedy miał ją pieprzyć. Nic więcej się nie liczyło, bo traktował ją jak kogoś do zaliczenia. Wychodząc z założenia, że skoro zmusili ich do ślubu, powinni mieć (a przynajmniej on sam) z tego minimalna przyjemność. A seks z Luną, cóż, był przyjemny, czego nigdy nie ukrywał.
    Problem polegał na tym, że jej słowa autentycznie go bolały. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że zawiódł. I to bardzo.
    — Luna… — próbował zacząć jeszcze raz, ale w głowie miał chaos. Mógłby rzucić puste obietnice, że jej ojciec za to zapłaci, ale ostatnio próbował stanąć w jej obronie i do dzisiaj pamiętał, jak paskudnie wyglądał z opuchniętą twarzą. Mógłby przeprosić. Szczerze. Prawdziwie. To jednak nie było w jego stylu. Nie lubił i nie chciał przepraszać, bo chociaż mógłby coś zrobić, nie miał przecież takiego obowiązku. Nie był jej pieprzonym ochroniarzem. — To się więcej nie powtórzy — wyrzucił w końcu z siebie, spoglądając na nią. Nie był pewien, jak chciał to niby zrobić, ale zamierzał chociaż spróbować. Nawet jeżeli jej nie lubił, nie był na tyle pozbawiony serca, aby ignorować to, czego się dzisiaj od niej dowiedział.
    — Nie zostawię cię teraz — chociaż czegoś był w tym momencie pewien. Widząc, jak się zachowywała, nie było opcji, aby zostawił ją samą. Była głupia, jeżeli myślała, że go przekona. Podszedł szybko do niej i uklęknął przed nią, łapiąc ją za ramiona — oddychaj, Luna, to pewnie atak paniki — powiedział, przyglądając się jej twarzy. Nie zastanawiając się długo nad tym, co ma zrobić, po prostu przyciągnął ją mocno do siebie i objął ją. Przytulał ją, przyciskając ją do swojego torsu. Wiedział, że mocny docisk w tym momencie może być dla niej zbawienny, chociaż jednocześnie obawiał się, że mógłby sprawić jej ból. Nie miał pewności czy nie spotkała się niedawno z ojcem, co wiązałoby się z tym, że mogła być cała obolała, jeżeli faktycznie ojciec się nad nią znęcał. Oparł delikatnie brodę na jej barku i ułożył dłonie płasko na jej plecach. Tulił ją, wykonując powolne, łagodzące ruchy dłoni wzdłuż jej kręgosłupa — wiem, że masz mnie za dupka. Wiem, że tak się zachowywałem, ale naprawdę nie pozwolę, żeby jeszcze kiedykolwiek cię dotknął — powiedział cicho, nie odsuwając się od niej.

    🥺

    OdpowiedzUsuń
  21. Przytulał ją, przyciskając do siebie i gładząc ją po plecach. Nie miał pojęcia, w którym momencie przestał słyszeć jej krzyki, urywany oddech i tę gadaninę o tym, że ma ją zostawić. Czas w tym momencie nie był jednak istotny. Najważniejsze było to, aby Luna się uspokoiła. Dopiero kiedy jej oddech zaczął być nieco równiejszy, rozluźnił odrobinę ramiona, ale nie przestał jej przytulać i trzymać przy sobie. Jakby się bał, że gdy tylko to zrobi, wszystko na nowo się zacznie.
    Wszystko to, co powiedziała… przytłoczyło go. Nie miał pojęcia jakich powinien użyć słów, aby ją wesprzeć. Przy czym… zwyczajnie nie lubił wspierać innych, bo sam nigdy nie dostał wystarczająco dużo wsparcia. Kiedyś było na to miejsce, ale później sam zamordował jedynego człowieka, dla którego coś znaczył.
    — Nie mów tak więcej — wychrypiał. Jego ton nie był jednak rozkazujący, nie w tym momencie — nie mów więcej, że śmierć to jedyne rozwiązanie. Nie próbuj tego więcej — zrobił pauzę i pozwolił sobie na chwilę ciszy, na zebranie myśli. Bo chciał coś jej przecież powiedzieć, nie chciał jej obiecywać, że może kiedyś się pokochają, bo sam w to nie wierzył, ale… mógł ją zapewnić, że będzie lepiej, że może być lepiej, tylko muszą współpracować.
    Zastanawiał się, dlaczego nie chce jej śmierci. Ale nie czekał długo, aż przyjdzie olśnienie. Po tym co powiedziała, nawet jeżeli obwiniałaby ojca, to on czułby się i tak winny za jej śmierć. A nie chciał kolejny raz czuć tego ciężaru. Nie mógł na to pozwolić.
    — Nie dotknie cię więcej — nie mówił tego obiecującym głosem, nie brzmiał też, jakby składał jej jakiekolwiek obietnice. Nie chciał ich składać, bo miała rację, gdyby kolejny raz stanął przed jej ojcem, znowu by go porządnie sprał. Miał jednak postanowienie, że będzie znacznie częściej odwiedzał siłownie i będzie jeszcze ciężej pracował nad zwinnością, że przyjdzie dzień, w którym to on wymierzy sprawiedliwość Sylvestrowi, ale o tym Luna nie musiała wiedzieć. — Od dzisiaj masz zajęte wszystkie weekendy. Tak po prostu. Nie masz czasu na odwiedziny w domu, jasne? — Odsunął się odrobinę, aby chwycić dłonią jej podbródek. Złapał go palcami bardzo delikatnie, powoli naprowadzając tak, by mogli spojrzeć sobie w oczy — gdyby pytali, będziemy robić sobie krótkie wypady w okolicy, będziesz jeździć ze mną na zawody, będziemy, po prostu zajęci swoim życiem — poinformował — jak nie będziesz chciała z nim gadać, ja będę mu to przekazywał — dodał.
    Pewnie powinien ją przeprosić. Powiedzieć coś o tym, że nie traktował jej w porządku, ale…
    — Kochasz go? — Spytał nagle — Aidena. Kochasz go? — Nie wiedział dlaczego, ale chciał wiedzieć, musiał wiedzieć — bo ten szczeniak jest w ciebie zapatrzony jak w obrazek — nie, żeby sam był dużo starszy i wielce dojrzały. Ale być może pozwoliłby im na związek, udając, że o niczym nie wie.

    🥲

    OdpowiedzUsuń
  22. Ledger słuchał jej w milczeniu, a każde kolejne słowo wbijało się w niego mocniej, niż sam chciałby przyznać. Nie podobało mu się to, że… zaczął się przejmować Luną. Nie lubił uczuć, wprowadzały go w dyskomfort. Sprawiały, że wszystko stawało się trudniejsze. I w tym momencie tak się właśnie działo, bo chociaż wciąż przytulał ją cały czas, gładził, chciał dla niej dobrze, uczucia wprowadzały niewygodne drapanie pod skórą.
    — Ze mną będziesz bezpieczna — zapewnił. Nie był jeszcze całkiem pewny, jak zapewni jej to bezpieczeństwo, ale zamierzał tego dokonać. Nie mógł pozwolić na to, aby ojciec więcej ją skrzywdził. Nie było takiej opcji — posłuchaj. Niczego nie poświęcam, jesteś moją żoną i nie pozwolę na to, aby ktoś cię krzywdził, a już zwłaszcza ojciec, nie ma na to mojej zgody — zapewnił ją, oddychając głęboko. Cały czas myślał nad tym, co może dla niej zrobić. Jak może sprawić, aby poczuła się bezpiecznie, żeby nie chciała więcej próbować się zabić.
    — Ja… nie nienawidzę cię, Luna, to… wszystko jest bardziej skomplikowane niż ci się wydaje — westchnął ciężko. Otwieranie się przed innymi nie było tym, do czego był przyzwyczajony. Nie zamierzał więc opowiadać jej swojej historii. Nie chciał opowiadać o jego sytuacji, to nie był zresztą czas na to — po prostu pamiętaj, że to nie jest nienawiść do ciebie — powiedział twardo, aby to do niej dotarło — i jeżeli mówię, że będziesz bezpieczna to będziesz. Nie boję się twojego ojca. Nawet jeżeli miałbym dostać mocniej niż poprzednio — uśmiechnął się kącikiem ust, bo… chociaż go wszystko kurwa bolało, miał przez długi czas wyraźne ślady po bójce, dawało mu to pewną satysfakcję. Jakby ktoś wreszcie wymierzył mu porządną, prawdziwą karę za to co zrobił. To chore. Powinien to wiedzieć, ale nie zastanawiał się nad tym.
    Zacisnął wargi. Sam nie wiedział, jakiej spodziewał się odpowiedzi i jak poczuje się z jej wyznaniem. Był… Zdziwiony. Chyba zakładał, że kochała Aidena i przez to traktował ją, jak traktował. Bo zamiast przekonać ojca, żeby pozwolił wyjść jej za tego, którego kocha naprawdę pozwoliła na to, żeby to oni wzięli ślub. Wiedział już co prawda, że jej ojciec nie był typem, którego byłaby w stanie przekonać, ale… zrobiło mu się lepiej? Sam nie wiedział. Nie umiał określić tego, jak się czuje z tym, że Luna nie kocha Aidena.
    — Gdybyś poznała kogoś, kto sprawi, że będziesz czuła się szczęśliwa… — zrobił pauzę, zastanawiając się nad doborem słów — to po prostu mi powiedz. Będę udawał, że o niczym nie wiem, żeby nie robił ci kłopotów — zadeklarował, doceniając fakt, że go nie zdradzała, chociaż nie miał pewności czy mówi szczerze. Z drugiej strony nie miała przecież powodów, żeby go okłamywać — pomogę ci w razie czego to ukryć — dodał nieco ciszej, spoglądając na nią z góry.

    🙊

    OdpowiedzUsuń
  23. — Zamieszkamy razem — powiedział od razu, dostrzegając reakcje jej organizmu na wspomnienie o powrocie w wakacje do rodzinnego domu — jesteśmy małżeństwem, nikogo to nie zdziwi — dodał szybko, nie chcąc pozwolić na to, aby zaczęła wymyślać kolejne argumenty — wręcz przeciwnie, wszyscy powinni być z tego zadowoleni. A ty będziesz bezpieczna — zakończył, dając jej jasno do zrozumienia, że nie zamierza naprawdę kontynuować tej rozmowy. Dla Ledgera wszystko było jasne.
    W głowie układał już plan, który w jego mniemaniu był sensowny. Tutaj mieli mieszkać oddzielnie, ale to nie miało być problemem. Wątpił, aby Sylvester odważył się ją dotknąć w zasięgu tak wielu uszu i oczu. Kwestia mieszkania poza semestrami szkolnymi była łatwa do rozwiązania.
    — Masz w rodzinnym domu coś, co chciałabyś zabrać do swojego nowego domu? — Spytał, całkowicie ignorując jej pytanie dotyczące jego uśmiechu. Nie musiała wiedzieć, jak bardzo był popieprzony. To zresztą nie miało być jej problemem. To była tylko i wyłącznie jego sprawa, a Luna miała wystarczająco wiele własnych problemów. — Moje mieszkanie nie jest idealne, ale myślę, że na początek będzie w porządku. Chyba, że od razu wolisz coś nowego — zmrużył lekko powieki, patrząc na nią — w zasadzie to wiesz? Poszukaj czegoś, co ci się spodoba jak już będziesz miała siły i chęci.
    Liczył, że nie będzie więcej dyskutować. Dla niego sprawa była jasna i naprawdę chciał, żeby dla niej również.
    — W takim razie… połóż się — jego głos zmiękł. Nie był już tak stanowczy jak wcześniej. Nie zamierzał też jej zostawiać, więc jeżeli liczyła, że ją zostawi po tym wszystkim to była w ogromnym błędzie — odeśpij to wszystko, sen dobrze ci zrobi — nie czekając na jej reakcje, złapał ją pod kolana jedną ręką, a drugą objął pod łopatkami i podniosł dziewczynę, aby podejść do łóżka i delikatnie ją na nim odłożyć. Sam usiadł, położył się obok i splótł ręce na klatce piersiowej.
    — Nie przejmuj się mną i tak nie mam nic ciekawego do robienia — wzruszył ramionami — też mi się przyda… chwila spokoju — powiedział, zerkając raz na nią, raz po prostu przed siebie — równie dobrze możemy razem sobie odpocząć — stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust.

    😌

    OdpowiedzUsuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️