2025/03/17

[K] Theodore von Eisenhart

Theodore von Eisenhart
fill me with rage (...) and feed me your hate
właść. Theodore Felix von EisenhartTheo — urodzony 15 listopada 2005 roku w Wiedniu — Austriak, wywodzący się z arystokratycznej rodziny Eisenhartów mających wpływy zarówno w świecie polityki, jak i biznesu — dziedzic wielopokoleniowego majątku — syn Matthiasa von Eisenharta, byłego ambasadora Austrii, obecnie wpływowego polityka i doradcy ds. międzynarodowych, oraz Margarethe von Eisenhart (zd. von Auerbach), kolekcjonerki sztuki — starszy brat buntowniczej Isabelii — jedyny syn, wychowywany w tradycjach starej elity — poliglota; biegle posługuje się niemieckim (ojczystym językiem), angielskim i francuskim — dostał się do Valmont Academy jako geniusz politycznej strategii, wyróżniający się zdolnością niemal bezbłędnego czytania ludzi i ich mikroekspresji — profil polityczno-społeczny; przyszły dyplomata, mający wpływać na scenę tego świata — czwarty rok na etapie Specialization Year — florecista — członek klubu Concordia— elita akademii valmonta; większość go podziwia, nienawidzi lub się go boi — wybitne osiągnięcia w szkolnych konkursach i przeważne wzorowe oceny, szczególnie z Socjologii i dynamiki władzy oraz Retoryce, które są jego ulubionymi przedmiotami — nie zawsze jednak stara się w pełnym zakresie swoich możliwości, zwłaszcza na znienawidzonej historii i filozofii — wśród kadry cieszy się dobrą opinią, choć sam szanuje tych nauczycieli, których uważa za prawdziwy autorytet — kiedyś manipulował wynikiem ważnego meczu szermierczego, aby wyeliminować konkurenta. Nigdy się to nie wydało. — Nie miał związku ze skandalem z 1994 — ponoć jego ojciec chciał go wydziedziczyć, ale dziadek temu zapobiegł — ponoć doprowadził do rezygnacji jednego z nauczycieli w zeszłym roku szkolnym — ponoć jest doskoanłym manipulantem, który relacje traktuje jak partie szachów

Jesteś niczym najczystsze szkło, lśniące tak intensywnie, że zamiast ukazać, co kryje się za nim, odbijasz jedynie świat przed sobą. Ucieleśniasz arystokratyczną perfekcję swoją błyskotliwością, charyzmą, nienaganną urodą. W końcu pochodzisz z jednej z najstarszych i najbardziej wpływowych austriackich rodzin, od dziecka znając smak elit, władzy i pieniędzy… I nosisz tę maskę, bo nauczono cię, że słabość jest grzechem, a emocje jedynie narzędziem w grze, którą w końcu będzie należało wygrać. Karmisz się więc rywalizacją, dążysz do absolutnej perfekcji.

Jesteś inteligentny i bezlitośnie przenikliwy, a los obdarzył cię zdolnością czytania ludzi, którą niekoniecznie wykorzystujesz w dobrym celu. Każde twoje słowo i każdy gest są starannie przemyślane, a twoja chłodna precyzja czyni cię kimś stworzonym do sukcesu, choć równie bliskim moralnego upadku. Potrafisz być czarujący, ale nigdy bezinteresowny. W twoim świecie każdy czegoś pragnie, o czymś marzy, czegoś potrzebuje – i ty to doskonale wiesz. Dlatego nie okazujesz słabości, a twoja reputacja opiera się na tajemnicy i autorytecie, który zacząłeś budować od pierwszego dnia w murach tej akademii.


mentalist
(n.) someone who reads people like open books, catching every flicker of emotion, every unspoken thought hidden between the lines. They see the patterns, the tells, the truths people try to bury. It’s not magic, just sharp eyes, a keen mind, and an intuition so precise it feels almost supernatural.

Jesteś mistrzem gry, który zawsze wyprzedza innych o kilka kroków. Nieustannie kalkulujesz i analizujesz, jak gdyby życie było jedynie partią gry, która nie zawsze jest sprawiedliwa. Wiesz, jak pociągać za sznurki, by ludzie tańczyli tak, jak tego chcesz. Wykorzystujesz swój urok, nienaganne maniery i tę wrodzoną, niezaprzeczalną charyzmę, by zjednać sobie innych – i wszystko to tylko po to, by czuć władzę. Wciąż walczysz, tylko z kim?

Z łatwością dostajesz wszystko, czego chcesz. Nie musisz podnosić głosu, by zdobyć uwagę, ani grozić, by budzić respekt. Z lekkością siejesz ziarna wątpliwości, naiwnych karmisz złudną nadzieją, kształtujesz rzeczywistość tak, by inni sami podejmowali właściwe decyzje. Lojalność to dla ciebie pojęcie względne, a zaufanie – przywilej, który rezerwujesz wyłącznie dla siebie. Jesteś wyrafinowanym draniem, Theo. Eleganckim, dystyngowanym, zawsze we właściwym miejscu, z nienagannym wyczuciem chwili i słowa. Władza i kontrola, nieustanna walka, dążenie do doskonałości – to wszystko czyni cię najlepszym, ale też niebezpiecznym. A ci, którzy wpadną w twoją pułapkę, prędzej czy później zrozumieją, że z tobą nie da się wygrać.

W tym wszystkim jednak nie dostrzegasz jednego – każde, nawet najpiękniejsze szkło, ma swoją rysę. A gdy ta rysa pęknie, kim wtedy będziesz, Theo? Kim będziesz, gdy maski w końcu opadną?



Jako swoje mocne strony zdecydowanie uznaje inteligencję, charyzmę i opanowanie. Jest mistrzem manipulacji, który potrafi rozgrywać ludźmi na swoją korzyść. Szermierka nauczyła go bycia szybkim, precyzyjnym i piekielnie skutecznym. A ponad wszystko, nigdy nie osiada na laurach, swoją samodyscyplinę i ambicję uznając za cechy niemal święte.

Ma jednak swoje słabsze strony, jest bowiem chłodny i pragmatyczny. W głębi uważa siebie za lepszego od innych, a jego poczucie wyższości jest raczej wadą aniżeli zaletą. Nie jest jednak typem próżnego bogacza; woli realną władzę niż pustą, jedynie prowizoryczną chwałę. To jednak czyni go zamkniętym, a jego inteligencja, choć jest zaleta, jednocześnie też bywa jego piętą achillesa.

ma swoje ulubione miejsca w akademii, takie jak taras widokowy, gdzie lubi obserwować ludzi, czy też ogrody Akademii, gdzie wybiera się na dłuższy spacer, gdy umysł staje się zbyt chaotyczny — ma niemal obsesję na punkcie szermierki, lecz interesuje się również jazdą konną — w wolnym czasie chętnie oddaje się grze w szachy, a po godzinach lekcyjnych pogyrwa w pokera w pokoju wspólnym — jest miłośnikiem literatury i muzyki klasycznej — jego znakiem rozpoznawczym jest nawyk noszenia czarnych rękawiczek, co tłumaczy rodzinną tradycją — gdy ich nie nosi, jego palec zdobi sygnet rodowy wykonany z białego złota, którym często obraca, gdy tonie we własnych refleksjach — pisze dziennik, choć jego treść jest wielką tajemnicą — ambiwertyk, uwielbiający obserwować ludzi i rozpracowywać ich psychikę — szczyci się tym, że nie boi się prawie niczego, za swoje największe lęki uznając utratę kontroli nad własnym życiem i bycie przeciętnym — ponoć nie ma żadnych słabości poza nią


Cześć! Zapraszamy. ✉️ cinnamoonlattee@gmail.com 📝 limit: 1/...

18 komentarzy:

  1. [Cześć! Uwielbiam takie dopracowane wizualnie i treściwie karty! Przyjemnie się czyta, ale estetyka zdecydowanie dodaje na przyjemności temu doznaniu! Sama mam na innym blogu postać, która ma na imię Theodor i cóż, mam lekką słabość do tego imienia.
    Bawcie się dobrze, dużo weny i niekończącego się czasu na jej realizowanie! W razie chęci na wątek zapraszam do siebie]

    Chantelle & Ledger

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej, hej!
    Ale piękna karta, muszę się troszkę pozachwycać! Idealnie w klimacie, plus te zdjęcia tak dobrze tutaj pasują! Sama kartą zresztą bardzo przyjemna, dopracowana! c-u-d-o!
    Sam pan również ciekawie i dobrze wykreowany!
    Życzę wam przede wszystkim ciekawych wątków, weny i czasu! ]

    Panna Rochford

    OdpowiedzUsuń
  3. Theodore, witamy w progach Akademii Valmonta!
    Liczę, że z Twoją konsekwencją i zaangażowaniem będzie to czas nie tylko rozwoju, ale i nowych możliwości. W imieniu całej kadry życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzisiejszy dzień Octavia mogła zaliczyć do tych cięższych. Powitał ją pulsujący ból głowy, który uparcie nie znikał aż do późnego południa. Zajęcia ciągnęły się w nieskończoność, sens słów nauczycieli, to co chcieli jej przekazać, w ogóle do niej nie docierało. Próbowała wszystkiego – mocnej kawy, która przerodziła się w dwa kubki, masażu skroni, chłodnych okładów, picie wody, tabletek przeciwbólowych, ale ten dzień najzwyczajniej nie należał do niej. Irytowało ją to, bo brak skupienia kojarzył jej się ze słabością, której chcąc nie chcąc, musiała się poddać.
    Dzisiejszy dzień ciągnął jej się w nieskończoność. Kiedy myślała, że jest już południe, okazywało się, że był dopiero późny poranek. Wszyscy wokół byli za głośni, za szybcy, jacyś za szczęśliwi, mogłoby się wydawać. W środku, głęboko w sobie, Octavia Arnault klęła na siebie, że taki zwykły ból głowy rozłożył ją na łopatki.
    — Chryste, w końcu — jęknęła do siebie, kiedy ostatnie zajęcia dobiegły końca. Została nieco dłużej w sali wykładowczej, pozwalając by inni opuścili ją pierwsi, by tłum na zamkowych korytarzach nieco zelżał. Było późne popołudnie, kiedy słońce wpadało do sali, zalewając ją swoimi ciepłymi promieniami. Wszechobecna cisza była lekiem na jej pulsujący ból głowy. Octavia podniosła się niespiesznie ze swojego miejsca, podchodząc do okna i wyglądając za nie. Wszystko wokół zamku powoli budziło się do życia. Wiosna zbliżała się wielkimi krokami, dało się ją wręcz wyczuć w powietrzu, a to oznaczało, że wszystko nabierze innych barw, bardziej żywych, zachęcających do wzięcia głębokiego oddechu. Do obudzenia się z zimowego letargu, zapomnieniu o chłodzie, ciemnych porankach szczypiącym chłodzie.

    Valmont Academy żyło swoim życiem. Było wręcz samowystarczalnym miejscem, szczelnie zamkniętym na ludzi z otoczenia. Było miejscem, o którym marzyło wielu, a tylko nieliczni mogli dostąpić zaszczytu, by się tu znaleźć. Możliwość nauki tutaj była szczególnym wyróżnieniem dla tych, co się tu znaleźli.
    Octavia przemierzała już opustoszałe korytarze, kierując się prosto do Czarnej Rezydencji. Dzisiaj akurat miała jeden z luźniejszych dni, kiedy nie musiała spieszyć się na żadne dodatkowe zajęcia. Czuła, jak ten dzisiejszy, ciężki dzień dawał jej się we znaki. Czuła, jak każdy kolejny krok robi się coraz cięższy, jakby powieki ważyły tonę.
    Nie zatrzymywała się. Szła przed siebie, wymijając uczniów, kiedy znalazła się w Rezydencji. Jedyne, o czym marzyła, to zaszyć się w swoim pokoju, i kiedy tak się stało, zamknęła drzwi na klucz, opierając się o nie plecami, wzdychając ciężko. Przetrwała, nic jej nie zaskoczyło przez cały dzień, a ludzie chyba widzieli, że nie czuła się zbyt dobrze, i schodzili jej z drogi. Czasami była zadowolona z tego, że wystarczyło jedno jej rozzłoszczone spojrzenie, by druga osoba zrozumiała jasny przekaz – nie warto, lepiej odpuścić.
    Ciepły strumień wody rozgrzał jej spięte ciało, kiedy zrzuciła z siebie ubrania i spędziła kilka długich chwil pod prysznicem, jakby chcąc tym samym zmyć z siebie cały dzisiejszy dzień. I choć ból głowy nie minął, a Octavia pokusiła się o zażycie kolejnej tabletki przeciwbólowej, to choć trochę zelżał. Na tyle, by mogła się położyć na łóżku i zasnąć, niczym małe dziecko.

    Obudziła się koło dwunastej w nocy, wiedząc, że noc będzie mieć zarwaną. Pokój był spowity w ciemności, a ona przez kilka sekund leżała, wpatrując się w ścianę przed sobą. W końcu, podnosząc się niespiesznie, usiadła na łóżku i zapaliła niewielką lampkę, która stała tuż obok jej łóżka.
    – No nic — rzuciła w przestrzeń, przeczesując palcami włosy. Były długie, ciemne, sięgające niemal połowy pleców. Podeszła do szafy, z której wyciągnęła czerwony, dwuczęściowy strój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noc była jeszcze młoda, idealna wręcz na to, by zaszyć się na basenie, w ciszy i spokoju. Niejednokrotnie już tam bywała, i naprawdę, sporadycznie kiedy ktokolwiek wpadał na ten sam pomysł co ona, by poświęcić noc na kąpiel w basenie.
      Drzwi do tego miejsca przeważnie były otwarte, ale Octavia nie zastanawiała się głębiej nad tym, czemu tak się działo. W budynku, prócz basenu, było jeszcze kilka innych pomieszczeń sportowych, z których korzystali tacy jak ona, którzy nie potrafili zasnąć w nocy.

      Stając na zimnych, basenowych płytkach, spojrzała na taflę wody, która była niczym lustro. Woda w basenie była przyjemnie ciepła, wręcz kusząca, by się w niej zanurzyć. Cisza i spokój, tego właśnie potrzebowała. Nie miała zamiaru dzisiaj się spieszyć, to nie były treningi, gdzie wymagano od niej, by być jak najlepszą. Spokojnie pokonywała kolejne długości basenu, ciesząc się samotnością. Jej samotnia jednak została brutalnie zniszczona. Ktoś miał czelność zmącić tą przyjemną chwilę, wejść z butami w jej przestrzeń.

      Theodore Von Eisenhart niegdyś był jej przyjemnym snem, który w pewnym momencie zamienił się w koszmar, z którego nie potrafiła się obudzić. Był jej cieniem, złym duchem, który niszczył wszystko, co Octavia próbowała na nowo zbudować, bez jego udziału. Niejednokrotnie powtarzała mu, że ich drogi się rozeszły, że to on wszystko zniszczył. Niejednokrotnie wręcz błagała o to, by dał jej spokój, ale to chyba go kręciło, gdy widział, jak płaszczy się przed nim, prosząc by puścił ją wolno. Nigdy jednak tego nie zrobił.
      Spojrzenie jej ciemnych, brązowych oczu spoczęło na sylwetce młodego mężczyzny. Ciche przekleństwo wydobyło się spomiędzy warg Octavii, bo wiedziała, że nie pozwoli jej odejść tak łatwo i szybko, jak chciała to zrobić w momencie, gdy zobaczyła go przed sobą.

      – Theodore – wymruczała jego imię, spoglądając z uwagą. – Niezaprzeczalnie. Widzę, jak bardzo jesteś zaskoczony moją obecnością tutaj – powiedziała, odgarniając kosmyki mokrych włosów z twarzy. Dzieliła ich niewielka odległość, a ona wiedziała, że pewnie już za chwilę zostanie ona zmniejszona, i to na pewno nie za jej sprawą.
      – Mogłabym również zapytać o to samo. Czy nie powinieneś być już w łóżku? – zapytała, unosząc w górę jedną brew.
      może nie uciekniemy...

      Usuń
  5. Poszarzały plakat z harmonogram zawodów narciarskich datowanych na rok 2019 mógłby równie dobrze być najbardziej fascynującym dziełem sztuki, biorąc pod uwagę to, z jak niewyobrażalną wiarygodnością Kornelia oddała mu całą swoją uwagę. Męska szatnia wciśnięta była w korytarz dłuższy, niż ktokolwiek miałby pojęcie, co zrobić z tymi wszystkimi zimnymi ścianami, nic więc dziwnego, że można tam było najprawdziwsze relikty, które zostały zapomniane przez czas i ludzi. Akademia może i wykorzystywała najnowocześniejsze wygody w celu kształtowania swoich podopiecznych, ale starych zamkowych kości nie dało się całkowicie ukryć nową, błyszczącą warstwą. Tymi korytarzami zdążyły przemierzyć całe pokolenia wybitnych uczniów, którzy zanim podbili świat, robili tam też rzeczy głupie do potęgi.
    Jak udawanie, że ma się jakikolwiek powód czatować w zasięgu wzroku męskiej szatni po treningu szermierki, kiedy ani nie było się mężczyzną, ani nie trenowało się szermierki. Kiedy usłyszała za sobą otwierające się i zamykające drzwi, niewinne zerknięcie przez ramię potwierdziło, że to brunet opuścił szatnię, pozostawiając w środku tylko jedną osobę. Idealnie. Panicz von Eisenhart najwyraźniej nie miał żadnych planów na wieczór, skoro się nigdzie nie spieszył. Nigdy nie mógł sobie odpuścić długiego, gorącego prysznica, prawda?
    Korytarz opustoszał, a ona bez wahania skierowała się do szatni, jakby miała jakikolwiek interes tam być. Drzwi zamknęły się za nią z ostatecznym kliknięciem. Szatnia była cicha poza statecznym szumem wody. Lekkim krokiem – aby stukanie jej obcasów nie zdradziło kobiecej obecności – przeszła wzdłuż rzędu szafek. Z trzaskiem zamknęła jedne z metalowych drzwiczek, uśmiechając się kącikiem ust, zadowolona z wykreowanej przez siebie iluzji. Bez użycia wzroku była tylko jakimś zapominalskim szermierzem.
    Powietrze w pomieszczeniu było nieruchome i wilgotne, a spod jedynej zasłoniętej kurtyny wylewała się para. Przynajmniej pachniało tam lepiej, niż by się spodziewała po sportowej szatni okupowanej przez młodych chłopaków. Jeśli nie miało się nic przeciwko męskiej perfumerii, która z czasem zaczynała przywodzić na myśl samochodowy odświeżacz powietrza.
    Marszcząc nos z niesmakiem, przesunęła butem porzucony na podłodze ręcznik, zanim zajęła miejsce na ławce znajdującej się tuż naprzeciw prysznicy. Założyła nogę na nogę i czekała, z nonszalancją odsuwając skórki przy paznokciach. Jednak jej wzrok od czasu do czasu przeskakiwał niecierpliwie w stronę zasłoniętego prysznica, a każdy plusk wody wbijał w nią kolejną szpilkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś się w niej obudziło. Być może było to coś w jego samozadowolonym uśmieszku, który błysnął na jego twarzy po tym, jak to jego słowo zabrzmiało na koniec debaty. Tym, którego nie wiadomo było, czy lepiej pozbyć się pięścią, czy ustami. Być może było to coś w jego oczach, w których zobaczyła tego dnia iskrę, której brakowało tam od dłuższego czasu. Od kiedy postanowił, że już wyrzucił z siebie to, co musiał i to on będzie tym rozsądniejszym, który z tym skończy. Jakby to od niego zależało.
      Do nikogo nie czuła więcej niż do Theodora von Eisenharta. Więcej czego? Ciężko było to zawrzeć w słowach. Więcej pasji. Brzydkiej, nieocenzurowanej, prawdziwej pasji. Theo był jak najgorszy narkotyk. Wiedziała, że był dla niej zły, że w amoku budził w niej instynkty, z których nie była dumna, a jednocześnie pobudzał ją do działania. Przez niego była najgorszą i najlepszą wersją siebie. Najbardziej zmotywowaną i skupioną, ale też najbardziej sfrustrowaną i impulsywną. Był jedyną osobą, która bezpośrednio poczuła to, jak wstrętna była, jak podła, kalkulująca i zimna, a jednak nadal ją chciał. Realną i niepohamowaną, bez czułych słówek i uśmiechów zaprojektowanych w celu omamienia.
      Ile to już między nimi trwało? Ile razy mówili sobie, że to ostatni raz, że to nigdy nie powinno mieć miejsca. Tylko po to, żeby pęknąć. Żeby poddać się czemuś silniejszemu od nienawiści, od instynktu samozachowawczego.

      Po chwili szum wody ustał z tępym, metalicznym odgłosem zakręcanego prysznica. Akcja. Kornelia poprawiła swoją pozycję; jedną rękę oparła za sobą na ławce, drugą położyła elegancko na kolanie.
      — No w końcu. Już miałam wchodzić i sprawdzić, co tak długo — powiedziała, gdy zasłona została szarpnięta na bok. Jej oczy spotkały jego i były zdeterminowane, aby pozostać na tym poziomie. Przynajmniej na razie. — Ale nie chciałam w niczym przeszkodzić... — dodała z uśmiechem, który był jak pierwszy promień słońca po długiej zimie. A one często zwiastowały lawinę.

      to turn me down, well, that's just unethical ⏾⋆.˚

      Usuń
  6. Theodore był cholernie inteligentny, a przy tym również niezwykle przebiegły. Był idealnym manipulatorem, co Octavia zauważyła dopiero w momencie, kiedy dowiedziała się o jego zdradzie. Praktycznie przez cały czas, kiedy trwał ich związek, zawsze w jakiś sposób tłumaczyła sobie jego różne zachowania. I choć mówiła o sobie, że jest mądrą, że zawsze wie jak postąpić i ma kilka różnych planów, gdyby ten główny zawiódł, w tym wypadku mogła szczerze nazwać siebie głupią dziewuchą.
    Kochała go, darzyła go miłością szczerą i czystą, chciała być dla niego jedyną i najważniejszą, nie słuchała więc dziwnych plotek, kiedy jej koleżanki mówiły, że widziały go w towarzystwie tej cholernej Báthori. Aż pewnego dnia zobaczyła ich sama i już dotarło do niej jak głupia była.
    Jednak, nie zdziwiło jej, że Theo nie wykazał ani odrobiny skruchy, kiedy z nim zrywała. Nie usłyszała nawet głupiego przepraszam, które w tamtym momencie i tak nic dla niej nie znaczyło. Dla niego liczyło się tylko to, że Kornélia Báthori była jego obsesją, tylko ona się liczyła.
    I Octavia chciała, naprawdę bardzo chciała się od niego odciąć. Więc letnia przerwa po ich zerwaniu była odskocznia od tego, by zapomnieć o Theodorze von Eisenhercie, o tym co ich łączyło i jak ogromnym uczuciem go darzyła. Po wakacjach chciała wrócić do Valmont Academy całkiem inna, choć i tak się to nie udało.

    On za to wciągnął ją w swoją chorą grę, dziwny układ. Tkwiła w swoistym trójkącie, w którym w ogóle nie chciała być, ale Theo też nie dawał jej możliwości odejścia. Trzymał ją w złotej klatce, co rusz serwując nowe powody, by jeszcze bardziej go nienawidziła, ale również sprawiając, by nie mogła o nim tak łatwo zapomnieć.
    Octavia te zachowanie mogłaby porównać do tortury, bo to właśnie Theodor robił — torturował ją, czerpiąc niebywałą satysfakcję z tego, że nadal, pomimo tak wielu ran, które jej żądał, Octavia w tym wszystkim trwa.
    Wyraźnie czuła na sobie jego wzrok. Spojrzenie, które jej posyłał, wręcz paliło nieprzyjemnie jej skórę, z drugiej strony zaś nie chciała, by odwracał od niej wzrok. Ba, ona wiedziała, że Theo tego wieczoru wybrał ją. I mimo tak wielkiej niechęci, Octavia wiedziała, że i tak mu ulegnie. Zawsze ulegała.

    — Nie odpuścisz, co? — zapytała. Nie wiedziała, czemu im to robił, przecież oboje się w tej relacji męczyli. Oboje nienawidzili tego, że są dla siebie już tak bardzo różni.
    — Czemu nie odpuścisz, Theo? Czemu nie pójdziesz do swojej… obsesji, tylko wybrałeś mnie? — zapytała, spoglądając na niego z uwagą. Cóż, z łatwością podchwyciła grę, dała się wciągnąć znów w tą matnię, w której oboje trwali nieprzerwanie od dwóch lat.
    Wyciągnęła dłoń z wody, unosząc ją w kierunku twarzy Theodore, po czym przejechała paznokciami delikatnie po jego policzku, by w kończy chwycić w palce jego podbródek. Uniosła w górę jego głowę.
    — Śmiem twierdzić, że Ty nigdy nie mówisz prawdy, Theo. Mówisz to, co chcą usłyszeć inni, pieprzony dupku — powiedziała, uśmiechając się przy tym.
    — Wykorzystujesz wszystkich wokół dla swoich celów. Co chcesz tym razem? Czego Ci brakuje u niej, że przychodzisz do mnie?
    tell me the truth

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć! Naprawdę tu u Was pięknie, zarówno u panicza von Eisencharta, jak i u panny Rousseau, którą zakryłam, i do której miałam w związku z tym wpaść, zanim mnie ubiegłaś z powitaniem, o. Przyjemnie czyta się tak dobrze opracowane treści, dodatkowo ubrane w wyjątkowo estetyczną otoczkę, ale muszę przyznać, że po takich kartach zawsze pozostaje niedosyt. Człowiek zacznie czytać, a lada moment już kończy, a potem chciałby tylko więcej i więcej, tyle że tu nie ma już co! :D W każdym razie w to, że Ty będziesz świetnie się bawić, to akurat nie wątpię, ale mimo to życzę samych udanych wątków i nielimitowanych zapasów czasu na ich pisanie. Napisałabym coś z Wami bardzo chętnie, jak zawsze, ale przydałoby się najpierw zesłać porządną burzę mózgów, więc jeśli będziesz miała ochotę pokombinować, to wpadaj na @. Tymczasem, bawcie się tutaj dobrze i (nie)grzecznie! 🤍]

    Jared Shamir

    OdpowiedzUsuń
  8. — Więc jak mam ją nazwać? Kim dla Ciebie jest? Bo miłością jej nie darzysz, wątpię, że jesteś skłonny do tego uczucia — powiedziała nad wyraz spokojnie, choć w środku słyszała ostrzegawczy sygnał. Igrała z ogniem, który z każdą kolejną sekundą, która mijała, wzbierał na siłę. Był jeszcze do opanowania, ale Octavia z każdym kolejnym słowem — atakiem — w stronę Theodore, sprawiała, że ten ogień za niedługo mógł być nie do opanowania. Wiedziała co zrobić, jak zadziałać i jak się odezwać, by on w moment stracił cierpliwość. Nie mógł pozwolić na to, by ktoś nim sterował i prowadził grę — on był tu swoistym mistrzem, który rozdawał karty, ale robił to na tyle umyślnie, by to talia zawsze była po jego stronie i na jego korzyść. Octavia Arnault jednak nie potrafiła się powstrzymać, by próbować w jakiś normalny sposób zakończyć tą potyczkę między nimi. Za każdym razem postępowała tak samo; kiedy Theo znów zaczynał być w jej pobliżu, a robił to nad wyraz często, ona zaczynała go atakować i z nim walczyć, jakby to w jakiś dziwny, magiczny sposób, miało jej pomóc. Robiła tak od samego początku, kiedy ich drogi się rozeszły, chcąc go od siebie skutecznie odstraszyć, a działo się zupełnie odwrotnie, bo on nakręcał się jeszcze bardziej. To był błąd, którego ciągle się nie nauczyła.

    — Taki właśnie jesteś, nieopanowany. Ale tylko przy niej, przy tej… — powiedziała, przerywając gwałtownie. W jej głosie można było wyczuć złość i frustrację, która zawsze jej towarzyszyła, kiedy stawała z Theodore oko w oko.
    Powstrzymała się tylko i wyłącznie, bo tak ją nauczono. Babcia zawsze jej powtarzała, żeby czasami lepiej ugryźć się w język, niż później żałować. A Kornélie mogła różnie nazwać, nogla wymyślić na nią wiele epitetów, wiedziała jednak, że to w niczym jej nie pomoże, a zadziała zupełnie inaczej. Wiedziała, że Theo nie pozwoli, by Octavia mogła ją tak nazywać.
    Westchnęła, głośno i jakby z nutą zrezygnowania, bo znów znalazła się wbrew chorej grze, z której za wszelką cenę chciała wyjść. On jednak jej na to nie pozwalał, każąc trwać przy nim, być jego rywalką.
    Rzuciła mu spojrzenie, pełne wrogości, kiedy dzieliły ich tak naprawdę centymetry. Z uwagą spoglądała, jak się rozbiera i po chwili znajduje w wodzie, tak blisko niej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ach, tak. Theodore nie może być w żaden sposób obrażany i poniżany. Uczucie, którego nie chcesz znać, czyż nie? — zapytała. Kropelki wody spłynęły po jej twarzy, tworząc tylko sobie znaną ścieżkę na jej opalonej skórze. Pozwoliła mu, by ją do siebie przyciągnął, udźwignęła nawet ciężar tego lodowatego spojrzenia, które jej posłał i które Octavia tak bardzo znała. Gdy znów byli tak blisko siebie, pozwoliła sobie, by przesunąć spojrzeniem po jego twarzy. Włosy były starannie ułożone, choć ona zawsze wolała, kiedy Theo pozwalał sobie na lekki nieład na głowie. Wyglądał wtedy tak zwyczajnie i naturalnie, a jego perfekcyjność gdzieś wtedy znikała. Spojrzenie nie zmieniło się ani trochę — znów spoglądały na nią oczy pełne powagi, dokładnie oceniając każdy gest, każde jej zachowanie. Byli tak różni, tak od siebie odlegli, a mimo to ich ścieżki ciągle w jakiś sposób się krzyżowały. On nie pozwalał sobie na spontaniczność, ona zaś czasami miewała momenty, kiedy uwielbiała uczucie tej niepewności, która pojawiała się w jej życiu.
      Jego usta, bo to na nich na samym końcu spoczęło spojrzenie Octavii, nadal w jakiś sposób potrafiły wymówić jej imię w tak miękki sposób. Tylko Theodore potrafił karmić ją taką delikatnością, wiedząc, jak Octavia to uwielbia.

      Kiedy znów się odezwał, dając jej wybór, spojrzała na niego, wręcz wyzywająco. Wiedziała, że robił to specjalnie, czekając na jej ruch, i wiedział, że się nie wycofa. Była głupia? Naiwna? Już sama nie wiedziała, jak miała siebie nazwać.
      — Och Theo… — mruknęła, przechylając przy tym głowę lekko w bok.
      — Jesteś takim sam, jak wszyscy. Może i masz tą swoją głupią, węgierską dziewuchę. Może i łączy was jakaś dziwna i tajemnicza więź. Może i jest ona Twoją obsesją, ale każdy wie, że nie potrafisz zrezygnować ze mnie — uśmiechnęła się delikatnie. Spojrzała na niego z uwagą, ciekawa jego zachowania, choć pewnie nie da jej po sobie poznać, jakie emocje wywołały jej słowa.
      — Bo gdybyś potrafił zrezygnować, gdyby ona była na tyle ważna, porzuciłbyś mnie, poświęcając i skupiając całą swoją uwagę, na niej — powiedziała, zmniejszając dzielącą ich przestrzeń do minimum. Jej ciało przylgnęło do ciała Theodore, i mimo ciepłej wody, w której się znajdowali, czuła wyraźnie, jak jego ciepło. Czuła jego oddech, który prześlizgiwał się po jej skórze, mieszając się z kroplami wody. Czuła wyraźnie, jak jego dłonie zaciskają się na jej nadgarstkach.
      — Więc jak? Jak bardzo jesteś słaby, kurczowo trzymając mnie przy sobie i bojąc się mojego odejścia? Jak często myślisz o mnie, gdy jesteś przy niej? Bo wiesz, gdybyś chciał, byłbyś teraz przy niej. A jednak jesteś tutaj, Theo. I uwierz, wyraźnie czuję, co się z Tobą w tej chwili dzieje. W tym momencie, to ja wygrywam — te ostatnie słowa wypowiedziała już cicho, tuż do jego ucha,muskając je prawie ze swoimi ustami, by po chwili uśmiechnąć się delikatnie, wręcz złowieszczo, ale tego Theo nie mógł zauważyć.
      Let’s play a game, Honey

      Usuń
  9. Bez cienia rumieńca na twarzy podążyła za nim wzrokiem, kiedy wyszedł spod prysznica i schylił się po ręcznik. Minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz przyszło im widzieć się w formie bez tajemnic. Przyjrzała się jego ciału z chłodną kalkulacją, jakby oceniała poniesione szkody wyrządzone pod jej nieobecność. Czuła mrowienie w opuszkach swoich palców; widmowe uczucie jego napinających się mięśni pod dotykiem jej dłoni, słodko-słony posmak jego skóry na jej języku.
    Pozwoliła mu pokierować swoją twarz ku górze, spotykając jego spojrzenie bez mrugnięcia. Momentalnie jej szczęka drgnęła pod jego dotykiem z instynktem podgryzienia jego kciuka, który z taką zaborczością – i co gorsza znajomością – trzymał jej podbródek.

    Sprowokować? Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Oboje wiedzieli, że na to było już za późno. Dla Theodora sama obecność, samo istnienie Kornélii i było jedną wielką prowokacją. Nieważne, czego by nie zrobiła, czego by nie powiedziała, czasem nawet miała wrażenie, że czego by nie pomyślała; zwykły oddech w jego stronę był dla niego prowokacją. Gdyby naprawdę chciała wyprowadzić go z równowagi, miała na to inne sposoby.
    Tylko krok i cienka warstwa ubrań dzieliła ją od tego, aby bez słowa wślizgnąć się z nim pod prysznic. A wtedy prowokacja jasno zmieniłaby się w zaproszenie. Być może nawet w prośbę. Ale Theodore dobrze wiedział, że jego rywalka nie prosiła, nie błagała o atencję, mimo iż była wszystkim, czego pragnęła, czego potrzebowała wręcz. Kornélia cierpliwie czekała, choćby miała sobie w międzyczasie połamać paznokcie, aż coś znowu pęknie. Z nimi nigdy nie było czegoś z zanadrzu. Nie przesycali się sobą na zapas. Zawsze krótko, ale intensywnie pozwalali sobie ponieść się zapomnieniu. Wystarczyła iskra, aby zajął się ogień i wypalił równie szybko, gdy garściami wzięli z niego to, czego potrzebowali. Ale teraz minęło zbyt wiele czasu, od kiedy Kornélia ostatni raz poczuła prawdziwe ciepło.

    — Żeby ci pogratulować — poprawiła go po chwili gęstej ciszy. — Dałeś dzisiaj fenomenalny występ. — A niczego nie nawiedziła bardziej od tego, kiedy ktoś wypadał lepiej od niej jej kosztem. — Nie wyglądasz jednak na zadowolonego z siebie. Czyżby taka wygrana cię nie satysfakcjonowała? — zapytała sarkastycznie.
    Te przeklęte zajęcia tego dnia zaczęły się rutynowo. Kornélia niemal zmęczona i znudzona zabrała głos, gdy po pytaniu profesora zapadła cisza. Popełniła błąd; oczywiście zaraz po zdała sobie z tego sprawę, że weszła prosto w pułapkę, kiedy za swoimi plecami usłyszała jego głos. Czekał tylko na chwilę jej nieuwagi, na to, kiedy poczułaby się zbyt komfortowo. Z lekkością podważył jej argument, a stawiając ją przed publicznością, nie dał jej wyboru, jak tylko dołączyć do debaty, z której nie miała szansy wyjść zwycięsko. Jeśli ktokolwiek kogoś tego dnia sprowokował, to nie była to ona.

    Kornélia wstała z ławki, opuszczając spojrzenie. Nie był to jednak wyraz słabości, a najlepsza broń, która z obietnicą i groźbą przesuwała się po jego wilgotnym ciele. Widziała, jak krople wody spływają po jego szyi i zatrzymują się w zagłębieniu obojczyka i nagle odczuwała ziejące pragnienie.
    — Tak, martwię się, Teddy — odpowiedziała. Jej głos był słodszy niż zazwyczaj, a kąciki jej ust opadające w dół w strategicznym wyrazie czułości sprawiały, że wyglądała niemal przekonująco. — Nie da się nie zauważyć, że chodzisz ostatnio cały spięty... — Jej palce wsunęły się pod krawędź jego ręcznika ze suchym zdecydowaniem. Uniosła podbródek, aby spojrzeć na jego twarz i napięła materiał wokół jego talii, szarpnięciem przyciągając go bliżej siebie. — Sfrustrowany — dodała, mocniej poprawiając zawiązanie ręcznika.

    my skin and your skin just find it hard to stay away  ࣪ ִֶָ☾.

    OdpowiedzUsuń
  10. Każdy, nawet najsilniejszy kwiat, potrzebował do życia wody i światła, a co najważniejsze, potrzebował ich w starannych proporcjach. Inaczej, przesyt jednego nad drugim z łatwością mógł kwiat z łatwością zabić. Im więcej wody dostawał, tym więcej słońca potrzebował, aby zapobiec gniciu korzeni. Im został wystawiony na więcej światła, tym więcej wody potrzebował, aby nie uschnąć. Kornélia pozyskiwała oba te czynniki z innych źródeł, ale jej światło było zbyt jaskrawe, a jej ziemia powoli wysychała, pękając z pragnienia. Theodore był chłodny i nieprzewidywalny, ale gasił pragnienie ze skutecznością, której nie potrafił jej zapewnić nikt inny. Widząc jego lśniącą, wilgotną skórę, czuła, jak powoli odżywa. Jeśli ona była jego boginią, jego Wenus, to on był morską pianą, z której została stworzona.
    Delikatnie pokręciła głową. Sam utrudniał sobie własną satysfakcję, ponieważ lubował się w budowaniu napięcia.
    — Nie, z mojego doświadczenia powiedziałabym, że wcale nie tak trudno — odpowiedziała.
    Wystarczyło jedno spojrzenie, aby przypomnieć mu, jak dobrze go znała. Jeden mały dotyk, aby przypomnieć mu, jak dobrze wiedziała, dokładnie czego potrzebował.

    Mimo niezachwianego półuśmiechu na ustach, w jej oczach błysnęło coś niebezpiecznie przypominającego zaborczość. I co gorsza, dobrze wiedziała, że o to właśnie mu chodziło, kiedy sugerował, że jego skupienie znalazło sobie nowy cel. Kornélia nie cofnęłaby się przed rywalizacją o jego atencję choćby z nieożywionym przedmiotem, a nawet abstrakcyjną ideą. Choćby miała w ubraniach dołączyć do niego pod prysznicem i wszystko zaprzeczyć. Ale nie mogła nic poradzić na to, że kiedy on mówił na czymś, ona słyszała na kimś.
    Nie przyznałaby się do tego pod torturami, ale myślała o tym częściej, niż było to zdrowe. O nim. Kiedy zajmując miejsca przed zajęciami, ich spojrzenia się krzyżowały, ale jego przenikało przez nią, jakby jej tam nie było. Czuła się wtedy jak gówniara zignorowana przez chłopaka, o którym ckliwie wypisywała w pamiętniku, zakreślając jego imię w serduszkach. Tyle że ona nie chciała zaczepnych uśmiechów i niezdarnych zaproszeń do kina. Kornélia chciała zobaczyć ten ogień w jego oczach i sztywne drgnięcie szczęki, które obiecywało ciemny, cichy kąt między zajęciami i całkowite wyparcie po fakcie.
    — Czyżby? — odpowiedziała, przechylając głowę z sarkastycznym zainteresowaniem. — Cóż takiego zasłużyło sobie na twoją pełną uwagę? — zapytała. Jej palce pozostały zaciśnięte na krawędzi jego ręcznika. — Cokolwiek to jest, najwyraźniej nie wykorzystuje twojego całego potencjału — zauważyła niemal nonszalancko.
    Mógł bez końca szukać alternatyw; czegoś, co w końcu zastąpi to, co tylko ona mogła mu dać i zwróci mu przy tym kontrolę. Ale wszystko to były tylko marne imitacje. Byli kompletem, dwoma częściami jednej układanki, która przestawała działać, gdy ktoś próbował podmienić któryś z elementów. Oboje dobrze wiedzieli, że nie mogli znaleźć w innych tego, za czym gonili, od kiedy ich ścieżki się skrzyżowały. Mogli znaleźć coś innego, prawdopodobnie dużo zdrowszego dla siebie, ale nie to, czego potrzebowali. Byli od siebie uzależnieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy się nad nią nachylił, jej twarz powoli podążyła za nim, przyciągana przez czyste instynkty. Ledwo wyczuwalnie musnęła nosem jego szyję, gdy pozwalała tej spragnionej części siebie kropla po kropli wziąć od niego to, czego tak bardzo potrzebowała. Niemal żałowała, że pod świeżym zapachem mydła i szamponu, nie mogła wyczuć słonej woni zmęczenia i słodko pachnącego pożądania, które utożsamiała z tymi momentami.
      — Nie przyszłam tutaj, aby się o ciebie troszczyć. Przyszłam, żeby wykorzystać okazję. — Aby podsycić ogień. Aby dodać do jego frustracji. Aby go złamać. Nie kierowała nią empatia, a woń świeżej krwi. — Bo kiedy osiągniesz już swój limit, a oboje dobrze wiemy, że ten limit masz... — powiedziała, unosząc dłonie do zapięcia swojej koszuli, gdzie powoli i metodycznie odkryła swoją skórę o trzy guziki — ja będę tam na ciebie czekała — obiecała, niczym drapieżnik z dystansu śledzący ranną ofiarę, aż ta sama wyzionie ducha.
      Będzie czekała, aby go złapać i poskładać na nowo.

      would you hear me more if I whispered in your ear? ☾⭒.˚

      Usuń
  11. Theodore był jej cieniem. Nieodłączny, nawet jeśli nie było go w jej pobliżu, Octavia zawsze czuła na sobie jego uważne, chłodne spojrzenie. Być może wariowała, albo była po prostu wiedziona chęcią zemsty po tym, jak została potraktowana. To, jak z nią postąpił, nadal było takim cierniem, który oplatał i ranił jej duszę. Nie, to Theo był raczej cierniem, który lubił ją rani, jednocześnie wiedząc, że brunetka nie jest w stanie się od niego odwrócić, nie wiadomo jak bardzo by chciała. Theodore ciągle zajmował kawałek jej serca. Wypełniał w jakimś stopniu jej duszę, dyktował zasady a ona grzecznie przez większość czasu robiła to, co jej kazał. Jednak, zdarzały się takie momenty jak ten, kiedy Octavia znajdowała w sobie jakieś pokłady energii, która mówiła jej, że ma to skończyć. Definitywnie odciąć się od niego, odwrócić i pójść w swoją stronę, nie patrząc za siebie i nie przejmując się tym, co pomyśli Theo. Chciała, naprawdę chciała się uwolnić, ale on skutecznie jej to uniemożliwiał za każdym razem. Nawet teraz, kiedy trzymał ją tak blisko siebie, wiedział, że powoli mu ulegała. Ona wiedział to również, że znów znalazła się w tym cholernym miejscu, gdzie była słaba i uległa, a Theodore to właśnie uwielbiał. Jak wszyscy byli dla niego, jak mógł dyrygować nimi, ustawiać w odpowiednie miejsca.

    Oczy Octavii zalśniły ze złości, kiedy von Eisenhart cedził każde słowo. Boże, jak ona go w tym momencie nienawidziała, choć jego bliskość wywoływała również w Octavii zupełnie inne uczucia. Rzuciła mu spojrzenie, pełne jadu.
    — Pierdolony dupek z Ciebie — niemal wysyczala, kiedy znajdował się tak blisko niej. Czuła jego ciepły oddech na swojej skórze, czuła też jak robi jej się gorąco. Była w potrzasku i nijak nie mogła się z niego uwolnić, ale najgorsze było to, że… że wcale uwalniać się nie chciała.
    Nikt, tak jak Theo nie potrafił jej wyprowadzić z równowagi, jednocześnie sprawiając, że chciała go też czuć blisko siebie. Chciała go mieć i chciała się od niego uwolnić. Błędne koło, chora, manipulacyjna gra, w którą dawała się wciągać za każdym razem. Przestała już liczyć, ile razy już grali w te chore podchody.
    Nawet jego spojrzenie — lodowate i przenikliwe, ale mówiące jednocześnie by była ostrożna, nie sprawiło, że Octavia się wycofała. Z ogromną ochotą podjęła jego grę, jednocześnie karcąc siebie w myślach, jak głupia jest za każdym razem, gdy Theodore von Eisenhart pojawiał się w jej pobliżu.

    — Tysiące razy Ci się wyrywałam, ale zawsze mnie odnajdywałeś. Ja Cię przy sobie trzymam, Theo? To Ty nie możesz znieść myśli, że nie będziesz mógł robić tych wszystkich, pojebanych rzeczy. Nie umiesz pozwolić sobie na to, by zabrakło mnie wokół ciebie — powiedziała, napawając się jego bliskością. Jej oczy znów zapłonęły, ale już nie ze złości. Theodore bardzo dobrze znał to spojrzenie Octavii, widział je już nieraz.
    — wydaje mi się, że chyba oboje siebie potrzebujemy. Bo skąd te wszystkie emocje? — przedrzeźniała, również się przy tym uśmiechając.
    — Dla Ciebie jedyna, najważniejszą osobą jesteś Ty sam, Theo. Nawet ona nie jest tak ważna — zakpiła. Pozwoliła, by dotykał jej bez oporu. By błądził dłońmi po jej ciele, by na nowo poznawał każde zagłębienie, by zapamiętał miękkość jej skóry i ciepło, które od niej biło. Jego szept, jego bliskość sprawiała, że Octavia zaczynała tracić zdrowy rozum. Westchnęła, nie komentując w żaden sposób jego ostatnich słów. Za to spojrzała na niego, by następnie zmniejszyć dzielącą ich przestrzeń. Delikatnie musnęła jego usta, przesuwając po nich językiem. Ich chora gra trwała w najlepsze.
    — Nigdy nie narzekałeś, Theo. Gdybyś chciał, to teraz nie byłoby Cię tu ze mną. Możesz udawać, że nad sobą panujesz, ale nie, nie panujesz. Pomóc Ci się rozluźnić? — wyszeptała, przesuwając paznokciami, począwszy od szyi, po klatkę piersiową. Czuła, jak jego mięśnie drżą, choć na pierwszy rzut oka nie było tego widać.
    😈❤️‍🔥

    OdpowiedzUsuń
  12. Z zaskakującą wyrozumiałością przeczekała jego milczenie. I nie było w tym ani odrobiny ironii, złośliwości, ani wyższości. Wiedziała, o czym myślał, kiedy dzieliła ich dźwięczna cisza. Wiedziała, że z bólem przyznawał się w duchu do swojej bezsilności. Niekoniecznie wobec niej, ale tego, co między sobą zbudowali. Każdym triumfem i poniżeniem, każdym ostrym spojrzeniem i nienawistnym słowem, każdym ryzykownym dotykiem i zachłannym oddechem. Kornélii nie łatwiej niż jemu było pogodzić się z tym, że stali się od siebie zależni. Dla tego z nietypową dla siebie cierpliwością dawała mu czas, aby to sobie przyswoić, aby odpuścić opór. Ponieważ tak, jak powiedziała: była skłonna na niego poczekać, aż będzie zbyt zmęczony, aby dalej z tym walczyć, aż wpadnie w jej ramiona po raz kolejny.

    Adoracja była sensem jej życia; celem, do którego zmierzała, gdy zbłądziła. A Theodore dawał jej więcej, niż mogłaby o to prosić. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, czego się dopuścił, gdy postawił ją na swoim piedestale. Karmił jej potrzebę miłości bez kwiatów ani czułych słówek. Wszelkie oklaski i reflektory nijak miały się przy jednym spojrzeniu od niego. Jednak mimo statusu nadludzkiej boskości, który nadał jej w swoim życiu, nie była w stanie czekać w nieskończoność. Bez uwagi blakła, oddawała się nerwom i izolowała się od własnego ciała.

    Oczywiście nie oddała mu się z własnej woli. Z całego serca nienawidziła tego, że traciła kontrolę nad samym sensem siebie. Nienawidziła jego. Bycie jego boginią było równoznaczne z byciem jego więźniem. Do tej pory nie była pewna, czym sobie na to zasłużyła, że to akurat ona zawładnęła jego uwagą, ale wiedziała, że od samego początku nie miała szansy przeciwko przekleństwu, które na nią spadło. Zawładnął nią, a co gorsze, udowodnił, że nie potrafiłaby już bez tego żyć. Bez niego.

    To była obsesja; nie dało się tego inaczej nazwać. Kornélia przestała się przejmować; nie musiała dłużej udawać przed nim, że była odporna na jego oddziaływanie. Te pozory były tylko ładną przykrywką, gdy grali przed publicznością. Czymś, co pozwalało jej zachować resztkę godności, którą traciła przed nim. Bo kiedy zostawali sami, wszystkie reguły przestawały obowiązywać. Te nieustające podchody były tylko tym. Grą pozorów, która dawała im złudne poczucie kontroli. Potrafili czytać siebie nawzajem. Jaki więc był sens w udawaniu, że oboje nie stracili dla siebie głowy? Był to ich swoisty wyraz intymności. Zaufanie, które nie potrafili ubrać w słowa. Sekret, który dzielili, ale o którym nigdy nie mówili na głos.

    Gdyby byli bohaterami niemego filmu, graliby parę zapisanych sobie w gwiazdach kochanków. To, jak niemal z nabożnością trzymali się w rzewnym objęciu. To, w jaki sposób jego palce wplątywały się w jej włosy; pociągając dość mocno, aby przyspieszyć jej puls, ale na tyle delikatnie, aby zastanowiła się, jak przyjemnie byłoby tak zasnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W równie czułym, co zaborczym geście, chwyciła jego podbródek. Cichy moment między nimi przeciągał się, gdy ona przyglądała się mu bez widocznego wstydu. W jej oczach dostrzegalna była łagodność, której ona sama się bała; jej głos równie miękki, gdy w końcu się odezwała:

      — Ty jesteś moim limitem.

      Nie był to jednak zarzut. Proste stwierdzenie rzeczywistości, z którą nie miała już siły dłużej walczyć. Kornélia nie błagała o nic i o nikogo, ale dla niego była o tyle bliska zrobienia wyjątku. Desperacko próbowała zatrzymać coś, co kompletnie niszczyło ją od środka; miała wrażenie, że bez tego się rozpadnie.

      — Nie lubię, kiedy myślisz, że możesz udawać, że nie istnieję — wyznała z nieswoim napięciem w głosie, które miało słony posmak.

      Zrobiła krok do przodu, aby pozbyć się przestrzeni między nimi i twarz wtuliła w jego szyję. Zachłysnęła się jego świeżym zapachem, jego bliskością. Jej usta musnęły jego skórę w cichej obietnicy pocałunku, a paznokcie wbiła delikatnie w jego boki, jak gdyby bała się, że zniknie.

      — Nie zrzucaj odpowiedzialności na mnie. Sam sobie to zrobiłeś.

      Kiedy obrał ją sobie jako cel, nie wiedząc, że uwięzi tym samym siebie samego.

      my god, it's only 'cause I love you too much ☾⭒.˚

      Usuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️