2025/04/12

[K] Lennart Kragh-Müller


Lennart Kragh-Müller
21 lat (6 czerwca 2004, Kopenhaga) • Duńczyk • szósty rok na profilu polityczno-społecznym • Concordia • dresażysta • oceny ma bardzo dobre i stopnie są dla niego ważne • ulubione przedmioty: międzynarodowe stosunki i dyplomacja oraz psychologia społeczna i manipulacja opinią publiczną • najbardziej znużony bezpieczeństwem narodowym i wywiadem • zajęcia dodatkowe: debaty oksfordzkie i argumentacja logiczna • pokój 107 • największym sekretem pozostaje wiedza o faktycznym powodzie samobójstwa jednego z duńskich, konserwatywnych polityków i najpewniej zabierze ją ze sobą do grobu • powiązany z dawnym skandalem

Kiedy twoi rodzice to Eske Müller i Aslaug Kragh, którzy jednogłośnie nadają ci dwuczłonowe nazwisko w imię idei łączenia tradycji i tożsamości obu rodzin, to wiesz, że poprzeczka zawieszona jest na tyle wysoko, że trzeba będzie do niej nie tylko doskakiwać, ale się na jej powierzchnię wciągać. Każde potknięcie, gdy rysujesz się jako złote i wyczekiwane dziecko, szybko zostanie odnotowane i skomentowane. Rodzina od strony ojca od pokoleń związana jest ze światem polityki. Zawsze jej członkowie migrowali między poglądami Socialdemokratiet, która w kraju jest jedną z najstarszych i najważniejszych partii, stawiającej nacisk na państwo opiekuńcze, redystrybucję jego bogactwa oraz ochronę pracowników, a Venstre — opowiadającą się znacząco za siłą wolnego rynku, przedsiębiorczością mieszkańców i mniejszą ingerencję państwa. Cóż za ulga, że powiedzenie, że bliżej ci do tych drugich nie spotka się z ostrożnymi, oceniającymi spojrzeniami czy nie zostanie odebrane jako zaproszenie do burzliwej polemiki. Wychowanie w rodzinie polityków wręczyło ci nie tylko zręczną żonglerkę słowną, poczucie wpływu na otoczenie, ale również skłonność do rozmijania się z prawdą, gdy nie chce ci się z kimś rozmawiać. Manipulacja to coś, do czego się skłaniasz tylko, jeśli masz konkretny cel. W rodzinie matki przeważają natomiast konstruktorzy i inżynierowie, a ona sama jako pierwsza przetarła szlak jako architektka. Ona sama zasłynęła jako współzałożycielka firmy Kragh & Aabye Arkitekter i zdobyła uznanie dzięki projektom komercyjnym, mieszkalnym i instytucjonalnym. Prace jego matki wyróżnia jednak przyjazność dla środowiska, a i niekiedy nowatorskie kształty łączące unikalne rozwiązania technologiczne z podkreślaniem piękna naturalnych krajobrazów. Starano się zgodnie z podejściem oddzielania życia prywatnego od bycia osobami publicznymi, ale przy specyfice obu rodzin w praktyce osiągnięcie tej normalności było niedoścignionym ideałem. Od czwartego roku życia miałeś styczność najpierw z kucykami pod bacznym okiem swojego instruktora — w końcu nikt nie chciałby, aby cokolwiek stało się dziecku uznanego już polityka i tym samym ściągnąć uwagę medialną na kopenhaski obiekt przynależący do Dansk Ride Forbund. Twoja przynależność do DRF zaczęła się gdy skończyłeś sześć lat, a na koncie pojawił się pierwszy egzamin Rideprøve 1 i odznaki jeździeckie (tzw. ryttermærke). Od siódmego zaczynałeś bardzo regularną jazdę z próbowaniem wszystkiego po kolei: jazdy stępem i kłusem, podstaw dresażu, skoków przez przeszkody (w stopniu ograniczonym), by rok później brać udział w dziecięcych zawodach lokalnych. Miłość do dresażu zaczęła kiełkować u ciebie powoli, aż stała się nieodłącznym elementem codzienności, gdy w wieku od jedenastu do czternastu lat zacząłeś ją rozwijać, włącznie z zawiązywaniem więzi z Månestøv, co nauczyło cię wyjątkowej wrażliwości na obecność zwierząt w swoim otoczeniu. To jazda konno, a także bagaż dziedzictwa obu rodzin wykreował u ciebie nadmierny perfekcjonizm, przywiązanie do detali, nawet to w zachowaniu innych. W twojej ukochanej Danii dresaż cieszy się uznaniem zarówno jako sport, jak i forma sztuki, gdzie każdy element ruchu podlega szczegółowej ocenie, dlatego przynależąc do szkolnego klubu, poniekąd reprezentujesz swój kraj. Warto również nadmienić, że w murach Valmont pojawiali się już przedstawiciele obu twoich rodzin, zawsze sentymentalnie wypowiadając się o spędzonych tu latach, przez co zgodnie uznano, że to czas na ciebie — dwuczłonowe nazwisko i zobowiązania rodowe w końcu do czegoś zobowiązują, tak jak i osiągnięcia w turniejach dresażowych na poziomie regionalnym, krajowym oraz międzynarodowym. Podejrzewa się, że któraś z części jego rodziny była zaangażowana w skandal z 1994, a druga z nich brała czynny udział w maskowaniu tego. Na temat samego Lennarta pojawiło się wiele plotek dotyczących zarówno tego, że posiada informacje na temat tamtejszych zdarzeń, tylko nie może tego ujawnić przez poufną umowę z akademią, jak i tego, że tak naprawdę przez konflikt wewnętrzny porzuci na rzecz sportu polityczne aspiracje.


✉ cold.air.at.night@gmail.com

18 komentarzy:

  1. [Życie zaplanowane od samego początku niemal od A do Z brzmi zarazem jak niezły sposób na zapewnienie sobie wiecznego spokoju, jak i spore wyzwanie dla młodego, jeszcze w ogóle przecież niedoświadczonego człowieka. Mam jednak nadzieję, że Lennart faktycznie jest tak bardzo zadowolony z obecnego stanu rzeczy jak wydaje się to na pierwszy rzut oka.
    W każdym razie życzę mu wielu sukcesów w murach Akademii, a Tobie wspaniałej zabawy.
    PS. W razie chęci zapraszam.]

    Abdi & Lysander

    OdpowiedzUsuń
  2. [Wyobrażam sobie, że mijają go z dystansem na korytarzach. Nie jest lekko nosić ważne nazwisko, a jak się już nosi dwa, to pozamiatane.
    Mam wrażenie, że on jest wytresowany jak te konie, które ujeżdża i to w pewien sposób okropnie mnie smuci. Czy chłopak wie, co to wolność i jak może smakować? Czy on wie, co to emocja, która wykrzywia twarz, albo uczucie, które zmusza serce do galopu?
    Życzę wątków i powiązań, które będą dla niego wyzwaniem, a Tobie nie pozwolą spać spokojnie! :)
    Gdyby była ochota i czas, zapraszam do nas ;)]

    Noor

    OdpowiedzUsuń
  3. Hi, pretty boy. Can I paint you?

    Genna ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. [Przyjaźń mogłaby im nawet wyjść, wydają się pod wieloma względami podobni ;) Noor jest spokojna i nie szaleje, więc pewnie zbyt wielu emocji z niego nie wyciągnie, ale może niekiedy poruszy sztywnymi ramami, w jakie sam pozwolił się wsadzić ;)
    gdyby był potrzebne jakieś ustalenia co do wątku, to pisz śmiało - werrka.n@gmail.com, a jak nie... to rzuć hasło, gdzie zacząć i cos podeślę na dniach (archiwum biblioteki, wybieg, gdzie trenuje z wierzchowcem, pusta aula? dzień/noc?)]

    Noor

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam! Nie mogę nie zaproponować od razu na ten widok Leonili dla starszego kolegi z tego samego profilu, w dodatku również jeźdźca <3
    Gdyby jednak ktoś inny z mojej czwórki byłby bardziej odpowiedni, to oczywiście jestem otwarta na wszelkie propozycje. Sama też mogę później podać od siebie trochę pomysłów!

    Zapraszam bezpośrednio jednak na જ⁀➴ ✉ merstiviiamarea@gmail.com, ponieważ nie wszystkie moje postaci są jeszcze dostępne!

    Leonila & Edmund & Delilah & Luca

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jasne, nie spodziewałam się tak szybkiej odpowiedzi! Przepraszam za wcześniejszy brak nawiasów, trochę się zakręciłam, w każdym razie have fun podczas lektury <3]

    Leonila & Edmund & Delilah & Luca

    OdpowiedzUsuń
  7. [Myślę, że obserwowanie Lennarta podczas jazdy konnej może być bardzo fascynujące, bo mam wrażenie, że tylko wtedy pozwala sobie na więcej emocji, które tak na codzień skrywa gdzieś pod swoim osobliwym pancerzem. Bardzo ciekawa postać, taka zrównoważona, przemyślana – super. Skoro psychologia społeczna i manipulacja opinią publiczną to wciąż jego ulubione zajęcia, to liczę na to, że Jared jednak nie przynudza :D Baw się dobrze na blogu i (nie)grzecznie, niech czas na pisanie zawsze dopisuje!]

    Jared Shamir

    OdpowiedzUsuń
  8. [Hej,

    Nie ma o czym mówić. Przy okazji przyszłam poinformować, że odezwałam się na maila.]

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdyby miał cokolwiek do powiedzenia, za nic nie przeniósłby się do Valmont. Nie bez Nathy, bo cholera, choć od ich rozstania minął już prawie miesiąc, jego serce nadal nie chciało przestać boleć. Ba, posunąłby się nawet do stwierdzenia, że z dnia na dzień bolało coraz bardziej. A w dodatku zasady panujące w tutejszym internacie okazały się jeszcze sztywniejsze niż te, z którymi musiał mierzyć się podczas pobytu w kilku wcześniejszych. Dosłownie jakby ktoś nagle zamknął go w pięknej, złotej klatce, do której jedyny klucz został zatopiony w morzu. Norwegia znowu znalazła się za wielką wodą, Londyn również, więc na weekendową przepustkę do Bergen czy choćby krótkotrwałe spotkanie z ukochaną raczej nie miał co liczyć. Po raz kolejny w życiu znalazł się pośród zupełnie obcych sobie ludzi, lecz teraz w dodatku jego wolność okazała się mocno ograniczona. Tak jakby jakimś cudownym zbiegiem okoliczności wszyscy wykładowcy wiedzieli o tym nieszczęsnym wypadku, który go tu przygnał i w związku z tym mieli go stale na oku. Z tym, że aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że ojciec osobiście sowicie opłacił tutejszych rekruterów, by ci trzymali w tym temacie język za zębami. Ba, Abdi dałby sobie rękę uciąć, że ten wiecznie błyszczący przed kamerami hipokryta byłby w stanie posunąć się nawet do usunięcia ich ze stanowiska, gdyby tylko odważyli się go zdyskredytować. Wszelkie znaki na niebie i ziemi zdawały się więc wskazywać, że to jego własny pozbawiony magicznej mocy narkotyków umysł zaczyna wreszcie wariować. W sumie powinien się tego spodziewać, skoro ostatnie parę poranków zamiast od wypicia kubka parującej czekolady zaczynał od serii wymiotów. Nagły przymusowy detoks wyraźnie nie wychodził mu na zdrowie, gdyż przez kolejne parę godzin czuł się w dodatku jakby ktoś brutalnie rozrywał mu wnętrzności. A zajęcia trzeba było przecież jakoś przeżyć.
    Jeśli nie chciał w końcu zacząć wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, musiał wreszcie skupić się na jak najszybszym obmyśleniu drogi ucieczki z tego więzienia i zdobyciu jakichś prochów. Poszukiwanie jej w samym środku dnia nie wchodziło w grę, bo po okolicy kręciło się o wiele za dużo ciekawskich, stąd na wprowadzenie w życie swego śmiałego planu pozostawił sobie noc. Około pół godziny po zapadnięciu zmroku, otworzył lekko drzwi do pokoju i przemknął się cichcem w kierunku wyjścia z internatu dla niepoznaki zarzucając na ramię niewielką torbę ze sprzętem niezbędnym mu rzekomo do potajemnego szlifowania akrobacji z życiem ognia, które oficjalnie przerwał po opuszczeniu Anglii na wyraźne życzenie rodziców. Ostatecznie jakby na to nie spojrzeć, prawdziwym królestwem płomieni była właśnie ciemność, a najbezpieczniejszym miejscem do względnie spokojnego odpoczynku przed wścibskimi oczami las, którzy niektórzy uważali za nawiedzony.

    Abdi [Przychodzimy z obiecanym zaczęciem. Jeszcze się rozkręcimy.]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Trafiony, zatopiony! 🚢 💥 Jared piecze tutaj dwie pieczenie na jedynym ogniu, dokładnie tak jak piszesz. Taki z niego łobuziak. I w zasadzie masz rację: panowie w pewnym sensie przecinają się na polu zadaniowości, no i obaj wcielają się w jakąś rolę. Ogólnie mają trochę punktów wspólnych, jakby im się przyjrzeć z bliska :)]

    Jared Shamir

    OdpowiedzUsuń
  11. [Hej, przychodzę się przywitać. :) Co za złoty chłopiec, perfekcyjny i dokładnie taki, jaki ma być. Brzmi to naprawdę strasznie i pozostaje mieć nadzieję, że Lennart albo czuje się usatysfakcjonowany, albo zacznie szukać dla siebie własnej drogi. Życzę Ci dużo weny oraz porywających wątków!]

    Morrigan Ó Dubhuir

    OdpowiedzUsuń
  12. Słońce wdzierające się przez okna sal zajęciowych, obejmując siedzącego przy sztaludze Włocha, rzucając świetne plamy na obraz, które następnie zostały uwiecznione, gdy jasne plamy farby zostały naniesione na płótno tak jakby od kalki. Słońce zachęcało do wyjścia na zewnątrz, szukania go między krzewami rosnącymi w ogrodach, gonitwy za nim w trakcie wieczoru, gdy zacznie uciekać za horyzont, spowijając świat, który da się objąć wzrokiem, ciemnopomarańczową poświatą. Cieplejsze dni pozwalały na spacer bez konieczności przywdziewania dodatkowych warstw. Pozostawił więc marynarkę w swoim pokoju i bez oglądania się na swojego współlokatora. Chwycił w przelocie szkicownik w wsuniętym do środka jednym ołówkiem, bo dobrze wiedział, że prędzej czy później będzie czuł potrzebę sięgnięcia po niego.
    Nie był jedyną osobą, która wsłuchała się w wezwanie i szukała między drzewami oraz wśród kwiatów wytchnienia. Wymijał większe grupki, głośno rozmawiające i szukające rozrywki w wygłupach nad oczkiem wodnym. Początkowo Gennaro ułożył się na trawie, nie przejmując tym, że koszula może bardzo źle znieść to spotkanie. Wyciągnął się na niej jak na miękkim dywanie, na ugiętych w kolanie nogach opierając szkicownik zanim otworzył go, przeglądając w nim dotychczasowe prace. Był już niemal do połowy zapełniony, czasami wymyślonymi przez siebie, nieproporcjonalnymi charakterkami, z drugiej pełen zwykłych kwiatów i roślin, jakie napotykał wokół budynku Akademii. Gdy jednak znalazł szkic poświęcony jednemu ze swoich najnowszych obiektów zainteresowania, wychylił się nieco zza szerokich okładek, by dostrzec na ścieżce tę samą twarz. Być może nieco ładniejszą w rzeczywistości niż to, jak ją uwiecznił kilkoma pociągnięciami grafitu.
    Podniósł się leniwie, kierując kroki w jego stronę.
    — A gdzie byś się mnie spodziewał, Lenny? — spytał, zmiękczając każde słowo, nie siląc się na akcent klasyczny, wypolerowanie brytyjski jak niektórzy w Valmont, który miał pasować do ich równie wytwornego wizerunku. Gennaro już jako nastolatek pracował nad tym, by być bardziej zrozumiałym, gdy posługiwał się angielskim i chociaż mowa sama w sobie nie była nigdy tak dużym problemem, jak okazywała się ona dla części jego rówieśników, tak jednak włoska wymowa zrobiła swoje, nawet jeśli podczas nauki francuskiego nie wydawał się on aż tak silnie obecny. Tak jakby chciał się zbuntować przed tym nakazem nauki angielskiego i traktowania go jako ten uniwersalny język.
    Zajął miejsce na ławce obok niego, po chwili jednak zmieniając pozę, kładąc się tułowiem i biodrami na siedzeniu, a nogi wyciągając przez jeden z podłokietników. Krótko zamachał nimi w powietrzu, zanim opuścił je luźno, przyglądając się twarzy Lennarta z dołu. Z tej perspektywy wszystko prezentowało się nieco inaczej. Nawet rysy twarzy Duńczyka, wyrzeźbione tak wyraźnie, grubym konturem, nabierały innego wymiaru, w oczach Gennaro — łagodniały, Król Śniegu nie wydawał się tak oschły i zimny.
    — Zrobiłem się trochę prevedibile, no? — podpytał, rozbawiony dalej reakcją Mullera na jego pojawienie się tuż obok niego. Gwizdnął pod nosem, układając zeszyt na swojej piersi i przytulając go do siebie z uśmieszkiem. — Natomiast ciebie się raczej nie spodziewałem tutaj. Zmęczyło cię politykowanie?

    Genna

    OdpowiedzUsuń
  13. Baird Auditorium było przestronną salą ze sceną o klasycznym charakterze, mieszczącą się bezpośrednio pod główną rotundą Muzeum Historii Naturalnej w Waszyngtonie. Pomieszczenie zaprojektowane w stylu Beaux-Arts zostało ukończone w 1909 roku przez firmę R. Guastavino Company, znaną z innowacyjnych konstrukcji sklepień katalońskich. Audytorium to mogło pomieścić nieco ponad pół tysiąca osób, którzy wspólnie potem podziwiali charakterystyczny sufit ze specyficznie ułożonymi kafelkami również autorstwa Guastavino. Projektanci ci musieli się tym detalem artystycznym definitywnie pochwalić przed obecnymi, a także kolejnymi pokoleniami naukowców, jakby od tego zależała ich odwieczna reputacja. Światła w tejże wielkiej auli przygasły, zostawiając w półmroku gości oraz prowadzących. Kremowe kotary rozsunęły się elegancko, aby na wielkim ekranie rozbłysły wykresy: znajome linie, które Edmund znał niemal na pamięć... Wciąż jednak ów obliczenia wywoływały w nim niemal dziecinne zdumienie. W tłumie cichych rozmów i szelestu eleganckich strojów Lennart siedział nieco z boku, aczkolwiek nadal w pierwszym rzędzie, obserwując całą scenę z nieodłącznym cieniem uśmiechu. Dzisiaj nagradzane w tym miejscu odkrycie, choć zawarte właśnie jedynie w wykresach i cyfrach, zrewolucjonizowało rozumienie ewolucji ssaków kopytnych. I oto teraz, wśród murów tak starych i ciężkich jak historia życia na Ziemi, nikt inny jak doktor Cavendish miał przyjąć za nie nagrodę.

    Obecnym dyrektorem tegoż przybytku był niejaki dr. hab. Kirk Johnson, pełniący funkcję Sant Director od 2012 roku... Był on renomowanym uczonym, znanym z badań nad roślinami kopalnymi i wyginięciem gadzich gatunków prehistorycznych, a także z popularyzacji nauki poprzez książki i filmy dokumentalne. Wysoki, o wyprostowanej sylwetce, Johnson niósł ze sobą powagę miejsca i czasu. Mężczyzna miał na sobie elegancki, granatowy garnitur, śnieżnobiałą koszulę i krawat w drobne botaniczne wzory; subtelne nawiązanie do jego pasji, jaką była paleobotanika. Krótkie, siwiejące włosy były starannie uczesane, a prostokątne okulary o szerokich oprawkach dodały mu dostojności światłego, który od dekad budował mosty między światem nauki a świadomością społeczną. Jego twarz była pogodna, spokojna, choć gdy zaczął mówić, w jego głosie słychać było autentyczne wzruszenie. Gładko sunął po słowach, gestykulując z umiarem — dłońmi otwartymi na publiczność, jakby zapraszał wszystkich do wspólnego odkrywania tajemnic ewolucji:

    - Szanowni Państwo, w imieniu Smithsonian National Museum of Natural History mam zaszczyt powitać Państwa na dzisiejszej ceremonii. Nasze muzeum od zawsze było miejscem spotkań wiedzy, historii i odkryć. Dziedziny takie jak paleogenetyka przypominają nam, jak wiele możemy jeszcze nauczyć się o naszym świecie: zarówno dawnym, jak i współczesnym. Nagroda, którą dziś wręczamy, honoruje nie tylko indywidualną pasję i pracowitość, ale także odwagę w zadawaniu najtrudniejszych pytań: Kim jesteśmy? Skąd pochodzimy? I dokąd zmierzamy? Gratulujemy laureatowi i dziękujemy wszystkim, którzy wspierają naukę; jej misję i piękno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugą osobą przejmującą pałeczkę przemów po intensywnych owacjach był szeroko poważany inż mgr. dr. hab. Louis Caldwell: aktualny specjalista w dziedzinie bioinżynierii i paleogenetyki. Wniósł ze sobą zupełnie inną energię — bardziej dynamiczną, młodszą, niemal elektryzującą. Caldwell miał około czterdziestu lat. Mężczyzna ten był średniego wzrostu, szczupły, z lekkim, kontrolowanym nieładem ciemnych, falowanych włosów. Krótki, zadbany zarost dodał mu pewnej nonszalancji. Przedstawiciel instytucji naukowej fundującej ową nagrodę pysznił się nowocześniejszym strojem, czyli grafitowym garniturem, koszulą z rozpiętym guzikiem pod szyją, bez krawata; jakby podkreślał, że reprezentował naukę przyszłości, nie sztywną akademickość. Stojąc przed mikrofonem, Caldwell nie czytał z kartki. Mówił z pamięci, z serca. Jego ręce kreśliły w powietrzu niewidzialne linie, jakby opowiadał bardziej o swoich emocjach, niż o dokonaniach najnowszego laureata. W jego głosie można było usłyszeć pasję i dumę, gdy podkreślał, że dzięki pracy doktora Cavendisha proces elongacji kończyn ssaków można teraz prześledzić z niespotykaną dotąd precyzją — i że ten przełom zmienia nasze pojmowanie ewolucyjnej historii życia. Publiczność wstrzymała oddech, słuchając, jak naukowa abstrakcja zamieniła się w niemal poetycką opowieść o czasach, kiedy przodkowie dzisiejszych koni dopiero wyruszali na długą wędrówkę przez ewolucję, aby ostatecznie przejść do sedna dzisiejszego zgromadzenia o późnej porze wieczornej:

      - ...w świecie nauki nieczęsto mamy okazję obserwować momenty, które naprawdę zmieniają nasze rozumienie historii życia na Ziemi. Niedawno odkryty przełom nie tylko przesuwa ramy czasowe naszej wiedzy, ale też rewolucjonizuje podejście do badań nad ewolucją morfologiczną ssaków. Pokazuje nam, że zmiany, które na pierwszy rzut oka wydają się nagłe, w rzeczywistości są efektem długich, subtelnych procesów rozciągających się na miliony lat. W świecie paleogenetyki i bioinżynierii takie odkrycia mają znaczenie wykraczające poza czystą naukę pozwalają budować głębsze modele ewolucji, które mogą mieć zastosowanie nawet we współczesnej biologii rozwoju i medycynie regeneracyjnej. Doktorze Edmundzie, twoja praca jest przypomnieniem, że historia życia jest zapisana w cząsteczkach, które, dzięki twojej pracy, zaczynamy wreszcie naprawdę czytać. W imieniu naszej fundacji oraz całej społeczności naukowej: gratuluję ci tego wspaniałego osiągnięcia i życzę ci, by twoje kolejne badania były równie odważne i odkrywcze.

      Kolejne owacje, tym razem nieco dłuższe.

      Przy głuchym dźwięku nazwiska wypowiadanego przez spikera, jaki wcześniej zapowiedział obu wspaniałych badaczy, student siódmego roku podszedł do mównicy. Młody człowiek, najmłodszy z trojga, miał na sobie prosty, dopasowany garnitur w czerni od włoskiego krawca, wybrany właśnie z myślą o tym wieczorze. Nastąpiło wówczas równie szczere oraz prostolinijne podziękowanie:

      Usuń
    2. - Dzień dobry Państwu, Szanowni Profesorowie, Koleżanki i Koledzy, Drodzy Goście. Stojąc dziś na tej scenie, czuję ogromną wdzięczność — i równie wielką pokorę. Nagroda, którą mam zaszczyt odebrać, jest nie tylko wyróżnieniem mojej pracy, ale dowodem na to, że ciekawość i wytrwałość nadal mogą przesuwać granice tego, co możliwe. Pozwolę sobie dodać, iż w filmie „Oppenheimer” w reżyserii Christophera Nolana, pada kwestia: "Robert, can you hear the music?". To krótkie zdanie pojawia się w szczególnym momencie filmu, kiedy pan Oppenheimer doświadcza intensywnych emocji związanych z testem bomby atomowej i jego skutkami. Tak jak każdy odkrywca, bez względu na to, czego dokładnie dokonał, musiał zmierzyć się z odpowiedzialnością za konsekwencje istnienia swojego dzieła. Tak i my mierzymy się z działaniami oraz brakiem tychże działań w obliczu przedzierania się przez genotypy stworzeń sprzed milionów lat. Ta nagroda przypomina mi, że nasza praca nie kończy się tutaj. Każda odpowiedź, którą znajdziemy, rodzi nowe pytania. I to właśnie w tych pytaniach tkwi przyszłość nauki. Jednak przez cytat, jaki udało mi się przytoczyć, pragnę podkreślić, iż tak jak pan Robert — doskonale słyszę muzykę sprzed er. Dziękuję Państwu z całego serca!

      Nastąpiła dystyngowana cisza, kiedy paleogenetyk odebrał statuetkę: srebrną, cienką spiralę DNA zamkniętą w szklanej kuli. Jeden z najlepszych przyjaciół bił brawo nieco dłużej niż reszta; nie dla formalności, lecz z tej serdecznej dumy, którą od lat dzielili bez potrzeby wielu zbędnych słów. Młodszy o rok mężczyzna zdążył już się nasłuchać o tym, na co teraz wszyscy patrzyli, czyli rekonstrukcję brakujących fragmentów genomu Diacodexis i śledzeniu ich zmiany aż do pierwszych przedstawicieli rodzaju Equus. Generalnie cały zespół wątpił w powodzenie tej samozwańczej misji, ale na próżno, oto właśnie wschodząca gwiazda znów udowodniła swoje racje na łamach Science, jakie potwierdziły kolejne zespoły, w tym też jeden z Kopenhagii, z czego oboje zdążyli już niejednokrotnie zażartować. Finalnie dowód na to, że proces stopniowej elongacji kończyn rozpoczął się wcześniej, niż do tej pory sądzono, właśnie znajdował się za plecami nagradzanego naukowca. Nagroda ostatecznie miała spocząć pośród pozostałych w gablocie tegoż właśnie muzeum, gdzie w jednej z odpowiednich ku temu najnowszych sal, stał już skromny rządek wcześniejszych dokonań doktora Cavendisha. Zamiast jednak tam się skierować osobiście, Edmund wolał po wykonaniu zdjęć oddać z powrotem statuetkę inż mgr. dr. hab. Kirkowi.

      Później, po części oficjalnej, kiedy tłum gości rozproszył się piętro wyżej wśród niezliczonych ekspozycji z lampkami buzującego szampana o bursztynowej barwie, Edmund zerknął na srebrny zegarek i skinął lekko głową w stronę Kragh-Müllera. Bez słów ruszyli w głąb budynku, w stronę ciemniejących korytarzy i skrzydeł, gdzie czekał na nich zamrożony w czasie świat. Podłoga z ciemnego marmuru zdawała się rezonować kroki, gdy swobodnie niczym w Valmont przemierzali monumentalne hale. Światło przelewało się przez wysokie świetliki, osiadając na antycznych kościach jak pył wspomnień. Zamiast mówić dużo, Edmund zatrzymywał się co kilka kroków, wspierając się o lasce, jakby rozmawiał z samymi eksponatami, a nie z Lennartem. Sala mezozoiku powitała ich wkrótce szkieletami dinozaurów, z jakich szczególnie Edmunda zainteresował słynny Velociraptor:

      — Widzisz te wydłużone kości łap? Dłonie, niemal skrzydła... — powiedział cicho, jakby dzielił się sekretem. — Większość wyobraża ich sobie jak potwory. A przecież byli znacznie bliżsi dzisiejszym ptakom niż naszym lękom. Poza tym w Parku Jurajskim nie oddali im całej sprawiedliwości, mam nadzieję, że tego nie oglądałeś?!

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. - Ty dalej swoje. - Zza zakrętu wyłoniła się postać kobiety w dystyngowanym stroju, który zamiast być suknią, przewrotnie zawierał spodnie w barwie szampańskiego beżu, jakie były o wysokim stanie; dopasowane jednak w talii i biodrach, rozszerzane lekko ku dołowi (by podkreślić figurę klepsydry) i nieco pufiastą koszulę w barwie kości słoniowej, zapiętą perłowymi guzikami. Górną część długich fal brązu o odcieniu gorzkiej czekolady miała zebrane i zwinięte w stylu victory rolls, a z tyłu głowy asymetryczny kok z lekkim bocznym skrętem w lewą stronę (zdradzającym mańkuctwo). Kilka niesfornych kosmyków okalało jednak jej nieco podłużne oblicze, będące lustrzanym odzwierciedleniem Edmunda i ich rodziców. - Nasz ulubiony zrzęda zawsze zabiera tutaj świeżo wciągnięte osoby w nasz prehistoryczny wymiar i narzeka na ten głupkowaty film.

      Piękność nie musiała przed nimi przewracać oczami, było to słyszalne w jej niespodziewanie melodyjnym głosie.

      - Drogi Lennarcie, poznaj proszę koszmar mojego dzieciństwa... - Edmund odwrócił się do swojego towarzysza, przedstawiając tym samym zgorszoną minę: - ...oto doktor archeolożka Ophelia Cavendish.

      - To ja i mój zespół odkopaliśmy przedstawiciela Diacodexis, nad którego komplementarnością genomu Ed później pracował. - Dodała od siebie Ophelia, chcąc podkreślić swoją istotną rolę w dzisiaj gloryfikowanym odkryciu, jaka (jakimś cudem) nie została wspomniana podczas żadnej z przemów.

      Gdy druga latorośl Cavendishów w końcu stanęła centralnie przed nimi, wcześniej wystukując rytm swoich powolnych kroków skórzanymi sandałami na słupku z cienkimi paskami w stylu retro, można było wówczas dostrzec więcej detali w jej ubiorze. Szeroki pasek z ozdobną, postarzaną klamrą. Długie, srebrne kolczyki w stylu Art Deco. Równie srebrzysta bransoletka z drobnych, łączonych ogniw na prawym nadgarstku. Ściśnięta pod pachą ciemnobrązowa fedora z cienką, czarną wstążką. Srebrny pierścionek z kaboszonem (czyli lapis lazuli, jaki był ulubionym kamieniem Sumerów i Babilończyków) u lewej dłoni, jaką właśnie pałaszowała fantazyjnym widelczykiem dyniowy sernik z bitą śmietaną, podany na drobnym, cienkim talerzyku z porcelany. Motyw drzewa życia, często pojawiający się w pieczęciach cylindrycznych, co rusz migał im przed oczyma i jak na złość prawdziwemu fanowi tego ciasta.

      - Obiecuję przypomnieć o tym doktorom habilitowanym Kirkowi i Louisowi na następny raz... Tymczasem jednak przestań stroszyć piórka przed stojącym tutaj Lennartem, bo dobrze wiesz, że w mojej publikacji masz bardzo dużo wspominek, nawet więcej, niż wypada.

      - Zasłużyłam! - Ophelia wbiła w niego gwałtownie widelczyk, udając, że przecina w powietrzu aortę. - Ale zaprowadzę was do bufetu, skoro tak grzecznie prosicie.

      - Poczęstunku dla gości, na litość boską! - Laska zamachnęła się, chybiając.
      Chyże, wysportowane w obliczu niezliczonych wykopalisk kobiece ciało, z którego wydobył się specyficznie uroczy chichot, zdążyło odskoczyć.

      Usuń

✉️ Wiadomość od Sekretariatu✉️

Drodzy Uczniowie,

Rozumiemy, że anonimowość internetowa kusi do kreatywności, ale przypominamy, że formularz komentarzy służy do merytorycznych uwag, kulturalnej wymiany myśli i waszego wątkowania. Jeśli ktoś zdecyduje się używać go do teorii spiskowych czy też plotek o Pani Williams – prosimy, zachowajcie umiar (i pamiętajcie, że Pani Williams ma naprawdę dobry słuch!).

Z poważaniem,
Elise Kramer 🏛️✒️